Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 47
Rodzinne pojednanie
Starsza rozlała ostatnią część naparu, przysłuchując się opowieści Safonki. Wydarzenia na moście, dziwna postać Lejli błądzącej po mieście i starsza księżniczka Tares opętana przez jakiś astralny byt; kolejne udziwnienia w i tak pogmatwanej sytuacji.
– Potem spotkałam młodego na tym rynku… – Sekta zwilżyła gardło. – A resztę już znasz, Atmo. – Westchneła ciężko, kręcąc małym metalowym kubkiem z resztką ziołowo-owocowej mieszanki.
Atma milczała, jakby uciekła świadomością w przepastną głębię wiekowej pamięci.
– Wszystko w porządku?
– Tak… Za dużo informacji w tej opowieści, żeby tak szybko przez to przebrnąć, mistrzyni Weil.
– Wystarczy, Selekto.
– Muszę ją zobaczyć, Selekto.
– Kogo? Księżniczkę?
– Tak. Jeśli starsza siostra Cesarza jest jedną z nich, to wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.
– Z nich?
– Sechelin, Pieczęcie Matki. W dodatku… – Atma zawiesiła głos. – W dodatku może być Pieczęcią gniewu, pożogą Murkira, a jeśli to prawda to, żadne łańcuchy nie utrzymają jej na długo. Kiedy zacznie generować, miasto utonie w ogniu i śmierci.
– Generować? – Selekta zmarszczyła czoło. – Od tego waszego magicznego bełkotu zawsze szczypie mnie rozum. – Pomasowała skronie.
Eliot przysłuchiwał się wszystkiemu, siedząc cicho w kącie kuchni. Słabe złote światło zaczęło emanować mu spod koszuli.
– Aria, schowaj się. Ciocia będzie zła – wyszeptał jakby do własnego mostka.
– Nie musisz go ukrywać: pani Selekta przecież wie, że nie jesteś… Że jesteś wyjątkowym chłopcem.
Młody Ozir uniósł dół od ubłoconej lnianej koszuli i wypuścił świecący obłoczek. Aria zaczęła lewitować po izbie, zupełnie jakby chciała rozprostować swoje obłoczkowe nóżki. W końcu zawisła naprzeciwko Selekty. Safonka była niemal pewna, że luminescencyjny opar taksuje ją wzrokiem. Odruchowo odsunęła głowę do tyłu.
– A to, co znowu za latające dziwadło?
Dotknęła Arię palcem. Nie poczuła nic oprócz ciepła, a Aria zamigotała, jakby ją to łaskotało.
– Etirion, towarzyszy każdej z Pieczęci. Czasem jest mentorem, czasem przyjacielem, a niekiedy strażnikiem. Wszystko zależy od potrzeb Pieczęci.
– Gada?
– Z Eliotem tak, ale nie w tradycyjny sposób. Ze mną próbuje porozumiewać się przez błyski i dziwne syczące odgłosy. Nie wiem, kto go tego nauczył. – Atma wzruszyła ramionami. Eliot zachichotał, a obłoczek wydał dźwięk podobny do pierdzenia przy zaciśniętych pośladkach. – Pamiętam jak Aria-Selfra, był pięknym złotym ptakiem. – Starsza westchnęła. – W czasach, kiedy towarzyszył mojemu…
Pukanie do drzwi przerwało potok bolesnych wspomnień.
Kobiety popatrzyły po sobie. Atma nakazała Eliotowi ukryć Arię. Uderzenia kołatką rozbrzmiały ponownie z większą zaciętością. Starsza podeszła do drzwi i wyjrzała przez przeziernik.
– Jak?... – szepnęła do siebie i czym prędzej zwolniła zasuwę.
– Dzień dobry – rozbrzmiał nieśmiały damski głos, a zmęczone oczy wypełnione tęsknotą obrzuciły starszą badawczym spojrzeniem.
– Otmar! – Atma rzuciła się kobiecie na szyję.
– Czy my się znamy…? – spytała Pani Ozir i zerknęła na stojącego za nią męża. Mężczyzna wyruszył ramionami równie skonfundowany.
– No tak, miałam nieco bardziej pierzastą postać, kiedy się rozstawaliśmy.
– Atma?
– Mama!! – Mała ludzka strzała wyskoczyła z wnętrza izby i wkleiła się w sukienkę przybyszki.
– Eliot, synku! – Kobieta zaczęła panicznie macać chłopca. – Czyli to faktycznie ty. To naprawdę ty. – Wzięła go w ramiona. Łzy poleciały strumieniem.
***
Atma z czystym sumieniem mogłaby nazwać ten dzień nadzwyczajnym – oceniając nawet z perspektywy Arianki podszywającej się pod zielarkę w centrum kultu Matki stworzenia.
– Otmar, Emirze, usiądźcie przy kominku. Wyglądacie na przemarzniętych. Eliot, nastaw więcej wody.
Chłopiec zerwał się do wykonania polecenia, ale matczyne ramiona ani myślały, go wypuścić. Pani Ozir trzymała go mocno przy sobie. Bała się; bała się, że zniknie, gdy tylko wypuści go z ramion, że jej serce ponownie pęknie i rozpadnie się na krwawe kawałki.
Eliot spojrzał na mamę pytająco.
– Idź, idź. Przepraszam. – Otmar otarła łzy i niechętnie wypuściła chłopca z uścisku. Chwilę jeszcze wodziła wzrokiem za synem nim przysiadła na twardym tapczanie obok męża.
– Kiedy przyjechaliście do miasta? – zapytała Selekta.
– Niespełna tydzień temu – odpowiedział Mezmir.
Jego żona znów obsesyjnie wpatrywała się we framugę ścianki działowej, za którą zniknął Eliot. Ku jej uciesze chłopiec w końcu pojawił się z imbrykiem i postawił go na stole. Atma wrzuciła do gorącej wody trochę suszu i kilka szkarłatnych pomarszczonych owoców.
– Trzeba chwilę poczekać, zanim się zaparzy… – Skupiła wzrok na pani Ozir, która ledwie panowała nad emocjami. – Miałam was powiadomić wcześniej… – zaczęła ciężkim głosem. Otmar spochmurniała na twarzy, a jej wzrok stwardniał. – Ale chciałam być pewna, że zostaniemy tu na dłużej. Po drugiej stronie gór… Sytuacja mocno się skomplikowała. Moi pobratymcy… Oni są przewrażliwieni. Co ja gadam...? – Pamiętała, co obiecała: bezpieczeństwo dziecka za górami wśród jej ludu. Żadne tłumaczenia nie były warte złamanego rema.
– Atmo... – przerwała jej Otmar. – Nie rozmawiajmy o tym teraz. – Starała się zabrzmieć łagodnie, ale w jej głosie szumiał tłumiony gniew. Gniew oszukanej matki, która zaufała i oddała to, co najcenniejsze. Spokojnym słowom towarzyszyły wydźwięki wrogości i pretensji. Wykrzesała wątły uśmiech i mocno przytuliła stojącego obok chłopca. – Najważniejsze, że twoja wiadomość dotarła i w końcu jesteśmy razem.
– Wiadomość? – zmieszała się Starsza.
– Tak, list, w którym tłumaczyłaś, że jesteście z Eliotem w Girzel i na razie musicie tu zostać. Posłaniec przyniósł go do karczmy mojego brata… Dlaczego wyglądasz na zdziwioną?
– Nie wysyłałam żadnej wiadomości – oświadczyła twardo Atma. – Opowiedzcie wszystko. W jaki sposób? Kto dostarczył notatkę i kiedy?
– Sąsiad, któremu zostawiliśmy pieczę nad resztkami dobytku. On posłał swojego najmłodszego do Dannanahal i przekazał list. Mówił, że to od kobiety o złotych oczach. Atmo, co tu się dzieje?
Selekta spięła ciało. Wiedziała, że to nie przypadek, że ktoś pociąga za sznurki, ustawia figury szachowe tam, gdzie ich potrzebuje. Wstała, żeby dolać sobie naparu. Przeklęty futrzak! Musiał grzebać mi w wątpiach i we łbie, przeklęła na Sebil w myślach. Dałaby teraz wszystko za coś mocniejszego.
– Jeszcze za wcześnie; nie zaparzyła się porządnie – upominała ją Starsza.
Selekta upiła łyczek.
– Jak dla mnie jest dobra.
Atma rozlała do kubków i zapatrzyła się w ciemną dal za oknem. Nie wiedziała, co ma o tym wszystkim sądzić. Czyżby Hewlaska uknuła taką intrygę? Tylko ona wiedziała o rodzicach Eliota. A może czarodziejka?
– Atmo?
– Już, przepraszam… Powiedz, Otmar: co było dalej? Jak tu dotarliście?
– W liście nie było adresu, tylko informacja, że Eliot jest cały i zdrowy, ale ja musiałam jechać. Nie wiedziałam jak, za co, ale musiałam. Jedna ze służek w zajeździe, w którym się zatrzymaliśmy, taka grubawa, wspominała o podsłuchanej rozmowie kapłana. Hierarcha szykował pielgrzymkę do Girzel. Mała szansa, bo takie rzeczy też sporo kosztują, ale poszłam i tak, a ten zgodził się, żebyśmy do nich dołączyli za darmo. Byłam taka uradowana. Nigdy nie miałam dobrego zdania o klerykach ze stolicy, ale ten… Ten był wyjątkowo miły. Gdy dowiedział się, że szukamy syna, pozwolił nam zostać w lokalnym seminarium… Dusza człowiek.
– Taaak, cudowny… – przeciągnęła Selekta, przewracając oczami. – Cała historia ma tak dużo dobrych zbiegów okoliczności, że aż mnie ciarki przechodzą.
– Jak nazywał się ten oruński kapłan? – dociekała Starsza.
– Sared Molter… Malton. Jestem pewna, że tak właśnie się do niego zwracano.
Atma i Selekta spojrzały po sobie. Rozumiały się bez słów: to na pewno nie przypadek.
– Czy coś nie tak? Czy coś grozi Eliotowi!? – Otmar zerwała się z siedziska.
Atma dostąpiła do kobiety i złapała ją za ramiona.
– Otmar, Emirze… To jest bardzo ważne… – Spojrzała kobiecie w oczy. – Czy ktoś ze świątyni lub sam hierarcha wskazał wam, gdzie mnie szukać?
Pani Ozir chwilę się zastanowiła i spojrzała na męża, który przecząco pokiwał głową.
– Nie.
– Więc jak do mnie trafiliście?! – Potrząsnęła Otmar. Tęczówki Starszej zalśniły złotem. – Przepraszam. – Odstąpiła od kobiety. – Jestem zbyt nerwowa przez te wszystkie dziwne rzeczy, które się dzieją. Usiądź, Otmar, i mów spokojnie, swoim tempem.
– Od kilku dni chodzimy po mieście i pytamy o chłopca ze słomianymi włosami. Dziś jeden strażnik dyskutował z podenerwowanym kapłanem o jakimś świecącym dzieciaku. Pomyślałam, że… Że to może być o moim Eliocie. Podeszłam, spytałam, a gwardzista wskazał mi ten dom. Atmo, o co tu chodzi? Ja… ja już mam dość problemów.
– Ten oruński hierarcha to fanatyk. Przesłuchiwał mnie, kiedy przebywałam w Wattenfel. Widział też moją prawdziwą postać. Zostańcie dziś u mnie, nie wracajcie do świątyni. Nie ma za dużo miejsca, ale powinniśmy się pomieścić.
– Atmo…
– Tak zrobimy – wtrącił się do tej pory cichy Emir. Otmar tylko spojrzała na niego z pretensją, ale nie zaprotestowała.
– Muszę was zostawić i wracać do ratusza. – Selekta wstała z zydla. – Pewnie na mnie czekają.
– Mistrzyni… Selekto, powinnam jak najszybciej zobaczyć się ze starszą księżniczką, ale… – Spojrzała na rodzinę Ozirów. – Nie powinnam ich tu zostawiać samych.
– Poproszę Hektora, żeby cię podmienił – oświadczyła Safonka. – To zaufany człowiek.
Atma przytaknęła i podeszła do przytulającej syna Otmar. Chłopiec czuł się zdezorientowany. Nie rozumiał, co się dzieje, a nadopiekuńczość matki nie działała uspokajająco. Aria schowała się pod ubraniem na dźwięk pukania i nie śpieszyła się, żeby opuścić schronienie.
– Weź, proszę, moją lampę z solasem. – Atma wskazała Safonce lampion ze złocistym kamieniem osadzonym w środku metalowego abażuru.
Selekta złapała za uchwyt, jeszcze raz omiotła wzrokiem wnętrze izby i wyszła w ciemność. Przed oddaleniem się w mrok pobocznych uliczek zapamiętała oznaczenia zakodowane na drewnianej tabliczce przy drzwiach. Miasto Świątyń i niezliczonej ilości bram miało bardzo intuicyjny sposób oznaczania alejek.
Szła z pozoru swobodnie, ale nie spuszczała gardy. Czesała wzrokiem otoczenie w poszukiwaniu podejrzanych obserwatorów skrytych między ścianami ciasnej zabudowy. Dopiero kiedy wyszła na główny deptak, przyśpieszyła kroku. Pomimo późnej pory szeroka aleja nadal tętniła życiem bijącym od powracających pielgrzymów. Rytuał Pożegnania Światła odprawiany późnym wieczorem niedawno dobiegł końca, a uliczki wypełniały się ciężkim magicznym światłem latarenek.
Wróciła do ratusza bez przeszkód i – jak sądziła – bez ogona. Główna aula, w której Gilbert przyjmował interesantów, świeciła pustką. Prócz kilku strażników w bramowych hełmach nie zastała nikogo krzątającego się po przybytku, ale z jednej z pobocznych komnat dochodziło ciepłe światło pochodni.
Ostrożnie pchnęła ciężkie skrzydło. Na środku niewielkiej komnaty zafrasowany Hektor pochylał się nad mapą Cesarstwa, przestawiał jakieś figury i kreślił jakieś szlaki, mamrocząc coś pod nosem.
Safonka chrząknęła, żeby go nie zaskoczyć. Postawny mężczyzna poderwał się znad blatu, obrócił i wypiął szeroki tors. Stał w samej koszuli i pikowanych spodniach.
Na Arkturosa, nie postawiłabym rema na to, że to Wulkir, a nie jego pasiasty niedźwiedź, pomyślała. Spokojnie mogłaby użyć koszuli Hektora jako derki do przykrycia.
– Mistrzyni Weil?
– Hektorze, mam prośbę: udaj się pod ten adres; do zachodniego płatu dzielnicy. – Wyrysowała znaki na rogu mapy. – Po dwustu jardach w górę traktu musisz odbić w prawo. Ten pierwszy symbol to oznaczenie alei. Skręć, jak go zobaczysz. Dalej znajdziesz. Prawie przy murze.
– Coś się dzieje?
– Coś na pewno, ale nie wiem jeszcze co. Wewnątrz tego przybytku jest kobieta, która może nam pomóc z księżniczką Tijanor. Nie denerwuj się, nie wypaplałam tego byle komu. To starsza, tylko ukrywa się w iluzji. Zmień ją i pilnuj chłopca… On jest wyjątkowy.
Wulkir nie protestował: przyjął to, jak zwyczajny rozkaz.
– Oczywiście, mistrzyni Weil.
– Selekto; wystarczy imię. Wszyscy macie jakieś skrzywienie z tymi tytułami! Czy Sebil już wróciła?
– Tak, mistyczka jest w swojej komnacie – oświadczył głębokim basem.
– Dzięki. – Zawróciła do wyjścia.
– Mistrzyni Weil – zagabnął i zaczął drapać się po siwym zaroście. – Dobrze, że jesteś cała, Selekto. – Uciekł wzrokiem gdzieś na ścianę.
Uśmiechnęła się zawadiacko.
– Też się cieszę, że wyszedłeś z tego w jednym kawałku, staruszku. Musimy to opić – oświadczyła i wyszła.
Pobiegła w stronę komnat dla gości we wschodnim skrzydle ratusza. Burmistrz Elenbrille nalegał, żeby przenieśli się tu z zajazdu. Szereg drzwi zadawał się ciągnąć w nieskończoność, a mijający Safonkę nieliczni serwi ustępowali z drogi jak przed taranem zmierzającym wprost na wrogą bramę. W końcu trafiła do masywnych wrót dekorowanych okuciem z brązu. Zapukała; sześć uderzeń zgrupowanych po dwa i rozdzielonych dłuższymi przerwami. Trzask rygla poprzedził pociągły zgrzyt uchylającego się skrzydła. Trybada przekroczyła próg i pośpiesznie zatrzasnęła rygiel po drugiej stronie.
Wewnątrz przestronnej izby panował świątynny, niemal mistyczny półmrok zbliżony do tego w kaplicy Arkturosa. Sebil siedziała na kobiercu rozłożonym pośrodku pokoju i medytowała. Usypany przed nią kopczyk szarych piasków przyjmował nieokreślone obłe kształty, jakby jakiś magiczny stworek zmagał się z przybraniem ostatecznej formy.
– Sebil, musimy pogadać.
Piasek opadł na kopczyk i oblepił skupioną mistyczkę, formując coś na kształt szerokiej szarfy biodrowej. Brukijskie kobiety nie nosiły zbyt wiele ubrania; na stepach Rana-Medanamarch za najpiękniejsze odzienie uważano zadbane miękkie futro ozdobione skąpymi fragmentami garderoby, którą nosiło się bardziej w charakterze biżuterii niż okrycia.
Żółte oczy przekłuły ciemność.
– Tak, musimy. – Sebil przejęła inicjatywę i wstała. – Coś dziwnego dzieje się w tym mieście. Symetria drga falami astry, których nie jestem w stanie zidentyfikować, zupełnie jakby ktoś wypełniał miasto aurą, penetrował wszystkie zakamarki, szukał czegoś.
– Lub kogoś. Pamiętasz tę Starszą z Ariendi, która ostrzegła nas przed atakiem Walończyków? Jest tutaj, ukrywa się razem z chłopcem, którego zabrała od rodziców. Jest też ten oruński hierarcha, którego zostawiliśmy z Hektorem w świątyni w Watenfel.
– Pierzastym nie należy ufać: zawsze mają ukryty interes jak każdy z Astelionów.
– Za dużo tu dziwnych przypadków, Sebil. Coś tu się święci. Trzeba znaleźć Lejlę i to jak najszybciej. Gdzie jest braciszek?
– U siebie. Cały czas zagląda w umysł i sprawdza czy ślad czarodziejki nie wychodzi poza Zaułek. Jutro tam wrócimy i wydrę informację z tej Greplinki choćbym miała ją oskórować.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania