Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 1
POCZĄTEK POCZĄTKU
Zaspane słońce wznosiło się z wolna nad horyzontem, zwiastując chłodny, jesienny poranek, który swą przeciętnością nie obiecywał absolutnie nic wyjątkowego.
Tegoż dnia – jak zresztą każdego od jakiś pięciu lat – spokój pustych korytarzy mąciły głuche hałasy dochodzące z magicznej pracowni, ulokowanej głęboko pod samotną basztą.
Mistrz Markus… słynny astrolog i arkanista, którego inteligencja równała się roztargnieniu, wraz z nadejściem świtu rzucił się w wir pracy. Napędzany entuzjazmem, przygotowywał doświadczenie, roztaczając przy tym, typową dla niego, aurę twórczego chaosu: porozrzucane artefakty, zapisane strzępki pergaminu wyściełające podłogę i resztki niewygaszonych zaklęć pulsujące harmonicznymi błyskami; wszystko tworzyło wizję przejścia magicznego huraganu.
Mojra, gosposia Markusa, standardowo wykreśliła runę światła na czole przed przekroczeniem progu laboratorium: nigdy nie wiedziała, co tam zastanie. Łatwo było przewidzieć jej reakcję na widok rozgardiaszu, który usunął wszelkie ślady przeprowadzonych dzień wcześniej porządków.
– Na świetlistą panienkę! Co pan tu naznosił, profesorze?! – wykrzyczała, spoglądając na składowisko aktywnych kryształów błyskających niebezpiecznie blisko biblioteczki.
– Wszystko, czego trzeba, żeby dokonać przełomu! – odpowiedział Mag, nie odrywając oczu od trzymanego zwoju. – Będzie nam jeszcze potrzebny żywy obiekt – dodał i pociągle pogłaskał posiwiałą brodę.
– Jaki znowu obiekt? Mało tu jeszcze gratów?! Strach krok zrobić, żeby nie skończyć jako kolejny eksponat w słoju.
– Żywy obiekt: jako narzędzie doświadczalne – wyjaśnił, kompletnie ignorując wywód o bałaganie.
– Co pan plecie, profesorze? Narzędzie… żywe, pff… Jeszcze tego tu trzeba – wymruczała, chwyciła stojącą miotłę i wzięła się za porządki.
– Nie, nie, nie! – zaprzeczył z wyczuwalną złością. – Interpretujesz to nazbyt dosłownie. Narzędzie w ujęciu badawczym ma o wiele szersze znaczenie – uniósł palec wskazujący, sygnalizując, iż gosposia ma teraz wytężyć umysł.
– Wszystko co nas otacza: skały, przedmioty, zwierzęta, rośliny; wszystko to jest naczyniem na astrę, jednakowoż istoty żywe wyróżniają się tym, iż część ich aury to pierwotna energia; siła, której natury do tej pory nie byliśmy w stanie zgłębić… a tym bardziej kontrolować.
Nie można jej też wytworzyć za pomocą rzemiosła ani łamania symetrii .
Najznamienitsze umysły tego świata próbowały, ale jak dotąd… bezskutecznie. – Markus spojrzał na gosposię. Nie wyglądała na kompletnie znudzoną, więc postanowił kontynuować.
– Życie, jakie znamy, jest pozostałością po bardzo niespokojnym i odległym okresie w historii tego świata, a Starsi są jedynymi świadkami czasów sprzed wydarzenia, które nazwano „Wielkim Wzbudzeniem”. Szacuje się, że miało to miejsce około pięćdziesiąt tysięcy lat te…
– To wszystko jest bardzo ciekawe, profesorze – przerwała mu Mojra. – Ale tak odległe od naszej codzienności, że nie warto zaprzątać sobie tym głowy – oznajmiła, próbując w ten sposób uniknąć wykładu Markusa. Doskonale go znała i wiedziała, że jeżeli w porę tego nie zrobi, straci przynajmniej kilka godzin na słuchanie o rzeczach, których i tak nie pojmuje… a przecież wieża sama się nie posprząta.
– Ech… – Mag westchnął głęboko, rozpaczając nad brakiem zrozumienia. – Zaiste kruchość naszego życia nie pozwala ujrzeć wszystkiego z szerszej perspektywy – skomentował potakując głową. Zawsze powtarzał studentom, że ludzie inteligentni często są bardzo samotni, gdyż nikt nie jest w stanie pojąć głębi ich myślenia.
– Całe szczęście! – wypalił energicznie. – Nauka daje pewien podgląd na to, co było i na to, co będzie… toteż, w imię tejże nauki wykupiłem od grabarza ciało tego nieszczęśnika. – Markus zrzucił tkaninę okrywającą kamienny stół i to, co na nim leżało: sine półnagie zwłoki młodego chłopaka.
Miotła dźwięcznie uderzyła o podłogę.
– Na miłość matki światła! Po co panu trup?! – wykrzyczała przerażona gosposia. Widziała już dużo dziwactw, ale tego się nie spodziewała.
– Nie krzycz, Mojro! Zaraz mi tu nieboszczyka obudzisz! Żadna bogini nie ma z tym nic wspólnego. – Markus, jak każdy belantrejski czarodziej, traktował każdą wiarę jak zabobon, uważając siebie za światłego myśliciela stojącego ponad mitami i bajkami dla pospólstwa.
– Chłopakowi należy się przyzwoity pochówek! Jak każdemu! –skrzyżowała ręce na piersi w geście protestu.
– I będzie go miał, ale wpierw przysłuży się moim badaniom. Oby po śmierci był z niego lepszy pożytek niż za życia… Ale dosyć tych pogaduszek! – wykrzyknął, żwawo gestykulując. – Trzeba brać się do pracy. Przyprowadź z zagrody owieczkę, moja droga. Tylko wybierz młodą i zdrową.
Gosposia z ulgą opuściła magiczną kostnicę i po dłuższej nieobecności stanęła w drzwiach pracowni, dysząc ze zmęczenia. W rękach trzymała napiętą linę, której drugi koniec sięgał poza pomieszczenie.
– O, już jesteś! Wspaniale! – zawołał uśmiechnięty Markus, kiedy dostrzegł Mojrę szarpiącą sznur.
– Przepraszam, ale to bydle jest uparte jak osioł; całą drogę ciągnęłam ją siłą, jak wór ziemniaków! No chodź rzesz! – wciągnęła owcę do środka. Wzrok Mojry, skierowany na zwierzę, pałał żądzą mordu, a policzki pokraśniały od gniewu i wysiłku.
– Nic się nie stało – oznajmił Markus. – Miałem, co robić podczas twojej nieobecności. Już prawie wszystko gotowe, nie wiem tylko, gdzie podziałem kryształ katalitu. Byłoby szkoda, gdyby zginął. Strasznie ciężko go zdobyć w tych stronach. – Zaczął błądzić wzrokiem, rozglądając się po pracowni. – Odkąd zrobiłaś tu porządek, nic nie mogę znaleźć… gdzież on jest? – wymruczał pod nosem tak, aby Mojra go nie usłyszała. Niestety, najwyraźniej jego mamrotanie okazało się nie dość ciche.
– Ja dbam o to, żeby pan nas nie pozabijał! – No chodź, uparty mule! – Mojra szarpnęła za linę. Owca broniła każdego metra jakby przeczuwała swój los. Gosposia zrobiła przerwę.
– Proszę opisać ten kryształ, profesorze; mam dobrą pamięć, zaraz się znajdzie.
– Kawałek półprzezroczystego kamienia ze słabą niebieską poświatą. Jest zimny w dotyku.
– Leży w gablocie z minerałami. Kazał pan go włożyć do metalowego pojemnika. Jak tylko pozbędę się tego osła w owczej skórze, to go panu przyniosę.
– To ja mam gablotę z minerałami? – spytał zaskoczony Markus, głaszcząc z wolna posiwiałą brodę – Nieważne, przywiąż uprząż do palika w podłodze, zaraz za zwłokami – wskazał palcem wspominane miejsce.
Mojra przechodząc obok ciała chłopaka, poczuła smutek. Wcześniej widziała już zwłoki kilku krewnych, ale nigdy nie było to ciało tak młodej osoby.
– Ech… Młody był, pełen ambicji i planów… Ech… Szkoda, naprawdę szkoda… – wzdychała, wpatrując się w twarz przystojnego młodzieńca. Chłopak wyglądał jakby sama natura, rozżalona jego przedwczesną śmiercią, chciała opóźnić nieuchronny rozkład.
– Nie ma nad czym rozpaczać. Niezbyt szanował życie, kiedy jeszcze je miał. Każdy w jego wieku myśli, że jest nieśmiertelny, a ciało ma niezniszczalne.
– W jego wieku nikt nie myśli, profesorze – sprostowała Mojra przeszukując jedną z komód.
– Proszę. Czy to ten kryształ? – Gosposia podała czarodziejowi bladoniebieski minerał. Musiała go chwycić przez ścierkę, gdyż emanujące od kryształu zimno parzyło ją w ręce.
– Dziękuję ci, moja droga, jesteś prawdziwym skarbem: bez ciebie traciłbym tyle czasu na poszukiwania – obdarował kobietę serdecznym uśmiechem. Pochwała miała być zadośćuczynieniem za uprzednie zrzędzenie.
– Teraz odsuń się, proszę; o ile nie chcesz zostać częścią eksperymentu.
Nie trzeba jej było dwa razy powtarzać. Gosposia zwinnie opuściła centrum laboratorium i weszła na podwyższenie nieopodal, przywołując w pamięci eksperyment sprzed pięciu lat, kiedy uwolniony błądnik , sterowany przez fluktuację Astry, podpalił całą oruńską gildię. Tamto wydarzenie również było poprzedzone stwierdzeniem „Jestem o krok od wielkiego przełomu. Odsuń się proszę…”.
– Czy to wszystko jest aby bezpieczne, profesorze? Mam na myśli bezpieczne jak na pana, oczywiście – dodała z przekąsem.
– Bez obaw. Miejsce eksperymentu otoczone jest runami wartowniczymi, dwa słowa i aktywuję barierę. Nic nam nie grozi – dodał z zaraźliwą pewnością siebie. Czarodziej, choć może i nie był pedantem, to na pewno znał się na magii.
– A teraz już nic nie mów, proszę. To wzbudzenie wymaga finezji. – dodał i zamknął oczy, aby wyciszyć umysł. Komponowane zaklęcie rezonowało w jego aurze. Skierował moc do dłoni. Po chwili, bardzo powoli, wyrysował symbol w powietrzu, a gęstniejąca za palcem poświata pozostawiła mętny zarys runy: okrąg z wpisanym trójkątem, przekreślonym znakiem przełamania.
Otworzył oczy.
Kształtny, mglisty glif pulsował białym światłem.
– Doskonale! – pochwalił sam siebie, po czym wziął głęboki oddech i lekko zdmuchnął symbol w stronę owieczki. Przerażona beczała tak głośno, że nawet Mojrze zrobiło się jej żal.
Znak zawędrował nad głowę zwierzęcia. Mag wypowiedział zaklęcie:
– Estalon Sin-Astra! – runa rozbłysła mocnym zimnym światłem, oślepiając oboje.
– Profesorze, czy to nie czas na barierę? – spytała Mojra, zakrywając oczy.
– Jeszcze chwilę, zaraz się rozproszy. – Światło osłabło, a ciało owieczki leżało, drgając w porywach gasnących impulsów nerwowych.
– Czy ona…?
– W pewnym sensie tak. Pozbawiłem jej ciało astry.
– Wygląda na martwą… – skomentowała Mojra, próbując racjonalnie zinterpretować to, co widzi
– Nie do końca. – Mag obstawał przy swoim.
– Dla mnie trup to trup, profesorze. No cóż, jutro baranina na obiad; chociaż tyle pożytku z tych pana doświadczeń – gosposia wzruszyła ramionami i oparła ręce na biodrach.
– To jeszcze nie koniec! – obrócił się gwałtownie. – Trzeba czym prędzej umieścić katalit na miejscu – Nie podchodź!
Markus pochwycił przygotowane szczypce i chwycił oszroniony kryształ. Z każdym oddechem z jego ust wydobywała się para.
– Teraz druga faza – oznajmił, kładąc katalit w pobliżu zwłok zwierzęcia – Trzymaj kciuki, Mojro. – Har, Gannaret! – rzucił zaklęcie, a kryształ zaświecił jaśniej niż do tej pory roztaczając opalizującą łunę. Ścieżka pełzającego dymu rozpoczęła powolną wędrówkę od zwłok wprost do lodowego kamienia.
– No i jest – skomentował mag z szerokim uśmiechem satysfakcji, a w jego oczach rozgorzała fascynacja graniczącą z obłędem.
– Widzisz to, moja droga? To esencja naszego istnienia!
– Ja lepiej sprawdzę, czy znowu pan czegoś nie podpalił – odparła Mojra i omiotła laboratorium wzrokiem.
– Nie! Nie ruszaj się, proszę. Dopóki cała się nie zbierze. Energia życiowa jest ciężka i opuszcza ciało powoli.
W bladym blasku katalitu gromadziła się chmura o konsystencji dymu z niedawno przygaszonej świecy. W pewnym momencie przestało jej przybywać i przybrała kształt dysku oplatającego młodą gwiazdę.
– To chyba już wszystko – skomentował Markus. – Czas zamknąć katalit. Har, Ret-Nagar! – Światło kryształu zapadło się do wnętrza, a wraz z nim większość oparów.
– Ha! Udało się Mojro! Udało! – wymachiwał rękoma z radości, a leciwe stawy trzeszczały nienawykłe do takich uniesień. – Gdyby tylko moje stare kości pozwoliły mi skakać wyżej! – skomentował podekscytowany Markus, przestępując z nogi na nogę. – Podaj mi, proszę, te krótsze szczypce. Leżą na blacie. Trzeba kuć żelazo, póki gorące.
Gosposia przyniosła pierwsze lepsze, jakie znalazła i przyglądała się poczynaniom maga z coraz większym przerażeniem. Markus delikatnie chwycił kryształ i przeniósł w stronę zwłok.
– Co teraz? – spytała, w głębi duszy obawiając się odpowiedzi.
– Teraz, moja droga… zobaczymy, czy rozproszony kamień utrzyma tę energię w ciele naszego ochotnika.
– Tego to już za wiele, profesorze! Nie będę uczestniczyć w tej, tej… profanacji! – oburzona wybiegła z laboratorium, trzaskając za sobą drzwiami. Tym razem czarodziej przekroczył granice. Dużo już dziwnych rzeczy widziała, ale to zdawało się sprzeczne z jej sumieniem i wiarą.
Mojra, choć pochodziła z Belantres: królestwa nauki, spędziła już kilka lat w cesarstwie i zbliżyła się do Świątyni Światła Bogini Imaltis. Fundamentem tej wiary było przekonanie, iż ciało ludzkie jest wielkim darem bogini, a nieszanowanie go – nawet po śmierci – obrażało samą matkę stworzenia.
Markus pochłonięty eksperymentem, nawet nie zauważył, jak gosposia zniknęła i kontynuował jakby nic się nie zaszło; wpierw umieścił katalit wewnątrz nieboszczyka, wpychając go przez usta, a potem przepchnął dalej w przełyk. W tym momencie można by uznać, iż Mojra niczego nie straciła.
– Teraz czas na barierę – przemówił nad wyraz głośno, zwracając się do gosposi, która – według niego – nadal stała nieopodal.
– Sedakan A-riata! – zaklęcie aktywowało runy na podłodze. Ze środka każdej z nich wybił jasny snop światła zatrzymując się dopiero na sklepieniu. Promieniste słupy rozmyły się w fazie i zespoliły w okrągłą świetlistą ścianę wokół maga.
– Czas na ostatni, a zarazem najciekawszy etap.
– Har, Gannaret! – wyrecytował ponownie, pochylając się nad klatką piersiową denata. Z rozchylonych ust zmarłego wyjrzało nieśmiałe światło, a po chwili zaczęły się z niej wydobywać niewielkie obłoczki pary.
– Niesamowite! Czy ty to widzisz Mojro!? Mojro…?
*** Z leksykonu zjawisk para-magicznych***
Nazwa błądnik pochodzi z opowieści ludzi zagubionych w lesie, którzy deklarowali, iż nieznane światło pomogło im w znalezieniu drogi. Widząc koliste źródło blasku unoszące się nad ziemią, uważali, że to bogowie prowadzą ich do domu – co często kończyło się tragicznie: niejeden nieszczęśnik skończył, tonąc na bagnach zwiedziony na manowce przez boskie drogowskazy.
Oczywiście Zjawisko błądnika było całkowicie naturalne, a jego zachowaniem kierowały fale zaburzonej symetrii magicznego pola, które pchały chmurkę jarzącego się gazu w zupełnie przypadkowych kierunkach.
****
Na wattpadzie, można zobaczyć projekt okładki mojego autorstwa: link poniżej
https://www.wattpad.com/myworks/321118796-pi-domen-tom-i-wiato-pnocy
Komentarze (24)
Dalej już dzieliłem rozdziały na mniejsze fragmenty, żeby nadać temu bardziej strawną formę.
Żałuję, że nie można tu wrzucać grafik... montuje je sam na początek i koniec każdego rozdziału.
Zachęcam oczywiście do dalszego czytania:)
Bardzo podoba mi się prędkość, z jaką wyważyłeś dialogi, napisałeś wszystko bogatym, a zarazem prostym do pochłonięcia stylem. Tekst przyjęłam bardzo dobrze i zachęcił mnie do dalszego czytania - a jeśli kolejne rozdziały będą równie dobre, to aż się cieszę, że tyle rozdziałów przede mną. ;)
Na razie zostawiam ślad, że czytam, jak się pchnie historia do przodu, to napiszę coś bardziej szczegółowego. pozdrawiam!
"spokój pustych korytarzy, mąciły głuche hałasy dochodzące z magicznej pracowni" - zbędny przecinek
"roztaczając przy tym, typową dla niego aurę twórczego chaosu:" - zbędny przecinek
"Łatwo było przewidzieć jej reakcji" - reakcję
"składowisko aktywnych kryształów błyskających, niebezpiecznie blisko biblioteczki." - zbędny przecinek
"Strach krok zrobić, żeby nie skończyć, jako kolejny eksponat w słoju." - drugi przecinek zbędny
"Najznamienitsze umysły tego świata próbowały, ale jak dotąd… bezskutecznie – Markus spojrzał na gosposię." - kropka na koniec dialogu
"Już prawie wszystko gotowe, nie wiem tylko, gdzie posiałem kryształ katalitu." - chyba "podziałem"
"spytał zaskoczony Markus, głaszcząc z wolna, posiwiałą brodę" - drugi przecinek zbędny i kropka na koniec.
"Nie ma, nad czym rozpaczać." - zbędny przecinek
"Musiała go chwycić przez ścierkę, gdyż emanujące od kryształu zimno, parzyło ją w ręce." - drugi przecinek zbędny
"Czy to wszystko jest oby bezpieczne, profesorze?" - aby
"a gęstniejąca za palcem poświata, pozostawiła mętny zarys runy" - zbędny przecinek
"Kształtny mglisty glif, pulsował białym światłem." - zbędny przecinek
"– Nie do końca – Mag obstawał przy swoim." - kropka na koniec dialogu
"Trzeba, czym prędzej umieścić katalit na miejscu" - zbędny przecinek
"Ścieżka pełzającego dymu, rozpoczęła powolną wędrówkę od zwłok wprost do lodowego kamienia." - zbędny przecinek
"Ze środka każdej z nich, wybił jasny snop światła zatrzymując się dopiero na sklepieniu. Promieniste słupy, rozmyły się w fazie i zespoliły w okrągłą świetlistą ścianę wokół maga." - w obydwu zdaniach zbędne przecinki
Jest trochę błędów, ale ogólnie jest to naprawdę porządnie napisane. Zręcznie składasz zdania, narracja i opisy są rozbudowane i ciekawe, klimat też potrafisz stworzyć. Eksperyment maga trochę mi się skojarzył z potworem Frankensteina, ale czy to skojarzenie dobre, okaże się z w następnej części. No i ten encyklopedyczny fragmencik na koniec to całkiem fajny bonus, który dodaje głębi do świata przedstawionego.
Jestem naprawdę wdzięczny za każdą pomoc w usprawnieniu mojego pisarskiego dzieciątka?
Dziękuję za dobre słówko:)
"głaszcząc z wolna posiwiałą brodę" napisał bym "głaszcząc siwiejącą już powoli brodę".
Poza tym widzę, że i u ciebie Markus wiedzie główną rolę, zaznaczam, że nie podpatrzyłem tego imienia ^^ faktycznie łatwo się to czytało, dobra robota
Tekst jest do inwentaryzacji jeszcze, ale cieszę się że nie kole w oczy:)
Dzięki za podpowiedź
Przyjąłem strukturę kilku wątków, które powoli będą splatać się razem.
A jeśli chodzi o imię to będziesz się tłumaczyć moim prawnikom???
Jeszcze 64 części - jedziesz! :):):)
Ode mnie 5.0 ;)
Na zachętę mogę ci powiedzieć, że u mnie jest rasa ludzi kotów, bo zauważyłem, że lubisz takie włochate klimaty :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania