Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 49

****** Kilka ciekawostek ze świata nauki *****

 

Krąg wzbudzeń to charakterystyczna runa rozbijająca astrę na frakcje, ale jednocześnie zachowująca kruchą równowagę pomiędzy domenami. Słynny lemachiański badacz Ginras Furląg, opracował doświadczenie mające na celu zobrazowanie tego zjawiska. Mianowicie, nad przygotowanym kręgiem wzbudzeń, umieścił sześcienną kratownicę, wewnątrz, której porozwieszał fragmenty katalitu: minerału, który chłonie magię i emanuje blaskiem o barwie zależnej od domeny.

Po aktywacji kręgu, analizując intensywność światła oraz rodzaj luminescencji kamienia, mógł określić rozkład kolorów w obrębie zaburzenia. Okazało się wówczas, iż przeciwstawne domeny tworzą dwie pętle. Pierwsza miała kształt wyciągniętej ósemki i składała się z domeny ładu oraz gniewu, które anihilują ze sobą w punkcie przecięcia. Wokół tego punktu wirował okrąg złożony z wieczności i zmiany, przechodzących jedna w drugą w dwóch punktach wyznaczających średnicę pętli: coś jak dwa węże pożerające nawzajem swoje ogony.

 

******************

 

CHWILA RADOŚCI

 

Większość upraw wokół rozsianych na obrzeżach Dannanhal wiosek była przegniła, a swąd padłych zwierząt, znaczył swoją obecność przy każdym wdechu. Nic, więc dziwnego, że podróżnicy z wielką ulgą powitali orzeźwiającą morską bryzę, która nieco rozrzedziła zatęchłe powietrze.

Na dodatek karczma o wdzięcznej nazwie: „Hulanka na Rozdrożu” przyjmowała gości, o czym świadczył unoszący się z komina dym oraz odgłos niesionej wiatrem muzyki. Tutaj, też Ozirowie musieli się pożegnać ze swoimi gośćmi.

Karawana stanęła przed zajazdem, żeby związany Blejzer nie wzbudził podejrzeń lokalnych bywalców.

Podczas gdy Selekta obserwowała zarówno drogę, jak i więźnia, Lejla przenosiła skromny ładunek z wozu na swojego konia. W tym czasie Ozirowie przysiedli na powozie i utknęli w statycznym milczeniu: Emir bał się wybuchu Otmar, a pani Ozir nie mogła wydusić słowa, żeby nie zacząć łkać.

Lejla skończyła przeładunek, wzięła głęboki oddech i podeszła do pochmurnego małżeństwa. Emir powoli zaczynał odczuwać brak Eliota a mglista nadzieja na jego rychły powrót bledła na tle faktów szepczących chórem: „On już nie wróci…”. Otmar natomiast, pogrążona w połśnie, obróciła się w jej stronę ospale.

– No to na nas już pora – oznajmiła Czarodziejka. Pani Ozir spojrzała tylko na nią podkrążonymi oczami i skinęła głową. Arkanistkę znowu sparaliżowała myśl: czy gdybym ich nie poznała, to wszystko by się wydarzyło?

– Szerokiej drogi, panienko – odezwał się Emir, próbując wycisnąć z siebie uśmiech. Jego żona nawet się nie starała.

– Dziękuję Emirze – odpowiedziała Lejla i zbliżyła się do Otmar, obdarzając kobietę mocnym uściskiem. Nie potrafiła znaleźć słów.

– Dziękuję panienko Lejlo – wyksztusiła Otmar. – Wieżę na wzgórzu Waldares, widać już gołym okiem – wskazała palcem na oddalony, wąski kształt przecinający horyzont. – Uważajcie na siebie i gdybyś… – przerwała, a jej podbródek zaczął drżeć. – Gdyby, pani, jakimś cudem spotkała mojego syna to… to… – Emocje znowu wzięły górę i zacisnęły jej krtań.

Lejla chwyciła dłonie Otmar i spojrzała głęboko w oczy.

– To ty go pozdrów, ode mnie… jak wróci; dobrze? – wycedziła uśmiech, a Otmar przytaknęła niepewnie.

Trudną rozmowę przerwało głośne jęknięcie Blejzera: działanie nindry ustępowało. Zabójca oderwał głowę od końskiego karku i zajęczał ponownie.

– Mała…! – nawoływała Selekta, a Czarodziejka, z ulgą, wymknęła się z niezręcznej sytuacji i podeszła do półprzytomnego zbira, aby zaaplikować mu kolejną dawkę narkotyku.

– Po co ty w ogóle zabrałaś tyle tego paskudztwa? – spytała Safonka. – Nie to żeby się nie przydało, ale…

– Jedźmy już! Zanim ja się poryczę – warknęła Arkanistka, wsiadła na konia i nie czekając na komentarz Selekty, ruszyła naprzód.

Trybada wybałuszyła oczy, zaskoczona opryskliwą reakcją, ale powstrzymała się od riposty.

– U mnie wszystko gra Lejlo! Też jestem gotowa. Nie martw się! – popsioczyła pod nosem, po czym wsiadła na karego ogiera.

– Ale ty mnie lubisz, co? – Uszczypnęła Blejzera w policzek, a jego głowa zsunęła się na przeciwną stronę konia.

– Oj już nie bądź taki nieśmialuch; ja cię polubiłam. Już nawet nie mam ochoty cię okładać po mordzie – zarechotała, szczerząc zęby.

– Wio! – pogoniła oba konie i pocwałowała za czarodziejką.

 

Im bliżej pracowni mistrza Markusa byli, tym większy niepokój narastał w sercu Lejli: obawiała się, iż Mag, podobnie jak Ozirowie mógł paść ofiarą Burkharda. Całe szczęście, widok wieży wyrastającej z niewysokiego wzgórza, przerwał mroczny potok myśli.

Pracownie magów, z reguły, budowano wysokie lub lokowano je głęboko pod ziemią; ewentualnie wykuwano w skale. Dobór lokacji był uwarunkowany specyfiką prac badawczych. Mówiąc w wielkim uproszczeniu: jeśli coś często wybuchało, to skała lub wykop tłumiły astralne eksplozje; natomiast, jeśli mag używał mniej zjawiskowych a bardziej precyzyjnych zaklęć, to często czerpał energię z wiatru, którego ruch lekko łamał symetrię pola i stopniowo ładował magiczne runy oraz kryształy.

Wieża na pagórku Waldares idealne łączyła atuty obu typów lokacji. Jej najniższe kondygnacje wykuto wewnątrz wybrzuszenia w terenie, które pod warstwą gleby skrywało litą skałę, zaś smukła wysoka baszta, dopełniała całości.

Lejla stanęła przed kamiennym podjazdem, wyczekując przyjaciółki, która została nieco w tyle. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegła nic, co wskazywałoby na napaść: żadnych uszkodzeń na drzwiach czy oknach, brak śladów rzucanych zaklęć; wyczuła nawet znajomy zapach świeżo upieczonego ciasta jabłkowego Mojry. Arkanistka zeszła ze swojej klaczy i spokojnie spoglądała na ciągnącą Blejzera Selektę.

– Zostań na zewnątrz. Wejdę sama – oznajmiła Arkanistka.

– No proszę…! Foch już minął? – spytała z pretensją Selekta.

– Tak, już mi lepiej – odpowiedziała z uśmiechem Czarodziejka, a Trybada nachyliła się nad nią i spojrzała prosto w błękitne oczy.

– Wy-klu-czo-ne! – zaakcentowała każdą sylabę. Nie wejdziesz tam sama! To może być zasadzka.

– Spokojnie… czujesz to?

Selekta wzięła głęboki oddech.

– Ktoś tu dopiero, co upiekł ciasto: nie robi się tego w obliczu śmierci; a przynajmniej nikt normalny tego nie robi. Nie możemy tam wparować ze związanym mordercą, ot tak – Arkanistka pstryknęła przyjaciółce palcami przed nosem.

– Ehh… no dobra – Selekta zeszła z konia – Znajdę jakieś ustronne miejsce i poczekam. Krzycz w razie, co!

– Oczywiście. Będę wrzeszczeć jak wystraszona dziewka na widok myszy – zażartowała Arkanistka.

Nim weszła do budynku, wybadała parter i wyższe piętra, rozpraszając aurą.

– Markus… – szepnęła, czując wyraźną obecność mistrza.

Złapała za klamkę; drzwi były otwarte, więc pozwoliła sobie wejść. Mętne odgłosy rozmowy, dobiegały echem z końca korytarza. Arkanistka, nadal ostrożna, podążyła w stronę źródła dźwięku. Im bliżej była, tym bardziej się radowała, rozpoznając oba głosy. Markus rozwodził się o tym jak dobrą kucharką jest Mojra, a gosposia, w swej skromności, stanowczo temu zaprzeczała.

– Mistrzu! – krzyknęła Lejla, przekraczając próg niewielkiej kuchni, wypełnionej zapachem domowego ciasta i świeżo zaparzonej herbaty.

– Na brodę starego Valenara! – mag odstawił talerz z łakociami i wstał, przecierając okulary.

– Lejla?

Czarodziejka rzuciła mu się na szyję.

– Dziecko… Co ty tu robisz? – Markus nie mógł uwierzyć, że jego uczennica stoi tu i teraz, tuż przed nim. Ostatni raz widział ją kilka lat temu, jak opuszczał Oruun.

– Mojro zobacz, kto nas odwiedził! – wykrzyczał w stronę gosposi, jednakże Mojra nie trysnęła takim entuzjazmem jak on: patrzyła na dziewczynę podejrzliwie, jakby nie do końca wiedziała, kim jest, a przecież znały się dobrze.

– Witaj Mojro – Arkanistka podeszła do kobiety i uściskała ją czule, jak dobrą znajomą – Jak się sprawuje mój mentor? Czy nadal wysadza wszystko w powietrze? – spytała i posłała gosposi serdeczny uśmiech. Mojra jakby oprzytomniała i wyzbyła się dystansu do czarodziejki.

– A wiesz, jak to z nim jest: tu ognik, tam eliksir i katastrofa gotowa. Żeby nie ja, zastałbyś tu zgliszcza. – Cała trójka wybuchła śmiechem. Markus przyciągnął taboret i przystawił przy kuchennym stole.

– Siadaj i opowiadaj. Co cię tu sprowadza? – czarodziej od tak dawna nie miał towarzystwa poza Mojrą, że widok Lejli rozbudził w nim ciekawość świata.

– Właśnie! – krzyknęła Safonka, stając w progu jadalni. – Opowiedz mistrzowi, co słychać! To jego broda jeszcze bardziej posiwieje – zażartowała uszczypliwie.

Lejla zmierzyła ją wzrokiem.

– A morderca? – syknęła.

– Uwiązany, bez spiny – odpowiedziała beztrosko Safonka.

– A czyż to nie Lady Weil! – przerwał im Markus. – Dwoje takich gości jednego dnia to aż nadmiar szczęścia – Mojro kochana; zaparz nam herbaty, a wy opowiadajcie, proszę.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania