Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 58

To ja...

 

– Nie wiem, czy to dobry pomysł… – westchnął Hektor; niby sam do siebie, ale nieufne spojrzenie rzucone w stronę białej bruki było bardzo wymowne.

Anax skoncentrowana na nasłuchiwaniu czegoś innego puściła zaczepkę mimo uszu. Wysycone astrą szepty Starszej rozchodziły się po izbie, kojąc zmysły w hipnotyczny sposób. Z każdym kolejnym wygojonym sznytem, z każdym wchłoniętym siniakiem lisica oddychała z ulgą. Sama nie wiedziała, dlaczego tak pragnie, żeby ten nieznajomy mężczyzna przeżył. Myśli kotłowały się w głowie, niosąc zamazane, poszarpane obrazy.

Czy ja go znałam? Czy to ktoś bliski z czasów, kiedy byłam tą Lejlą, o której mówią ci wszyscy nieznajomi?

Czemu ja nic nie pamiętam?!

Skryła twarz w dłoniach, uciekając w pustkę własnego wnętrza.

Wraz z ostatnią wymazaną raną Atma wygasiła astralny blask i przerwała gęstą ciszę.

– Mogę pana zapewnić, Hektorze, że jeśli ktoś tu coś wskóra, to właśnie to dziecko – odpowiedziała, prostując plecy.

Wszystkie pomniejsze, a liczne rany cesarza zostały zapominane przez rzeczywistość. Tyle mogła zrobić; tyle światła stworzenia mogła mu ofiarować.

Starsza omiotła izbę wzrokiem.

– Gdzie ten mnich?

– Poszedł rozejrzeć się za jakąś trzodą. – Niski głos Wulkira niósł wyczuwalną niepewność. – Brat Imael powiedział, że jeśli chłopak nie podoła, to on zrobi, co konieczne, ale potrzebuje do tego źródła.

Atma zmarszczyła czoło w konsternacji.

– Ja tylko powtarzam, sam tego nie rozumiem.

– Z jakiego on jest bractwa?

– Empatów – rzucił Hektor, nie odrywając zatroskanego spojrzenia od bladego jak ściana władcy.

Tak głębokie więzi nie brały się ze zwykłego patriotyzmu. Hektor traktował Wilfreda jak syna i kochał tą samą ojcowską miłością, co swoją przerośniętą pasiastą córkę.

– Nie znam tego zakonu, ale z przyjemnością sprawdzę, co za magią zaczynacie się parać. Wy, ludzie, chyba najbardziej spośród wszystkich młodszych lubujecie się w niezbadanych sztukach astralnych.

– Taki nasz urok – przytaknął Hektor.

Atma uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na Anax. Lisica nadal skrywała twarz w bezpiecznym mroku wnętrza własnych dłoni. Ta przyjemna ciemność separowała jej umysł od chaotycznego otoczenia: obcego i bliskiego zarazem. Starsza zrobiła krok w jej stronę, taksując lisicę badawczo. Nie dowierzała, że etirion ładu, istota znana ze swojej bezwzględności, przybrała tak delikatną formę.

Przed czym on ją chroni?...

Rytmiczne uderzenia kopyt zmieszane z parskaniem koni wybiło Atmę z pułapki własnych rozważań. Hektor złapał za broń. Anax poderwała się nerwowo i wystawiła pazury. Przez jej oczy przemykały błyski błękitu, a powietrze zgęstniało od astralnego zimna. Deski na ganku karczmy zaskrzypiały, jakby ktoś się skradał, ale nieudolnie.

Skrzydło drzwi pchnięto delikatnie.

– Nie spinać się! To my – oświadczyła Safonka i wkroczyła do środka, a za nią podążył girzelski piechur eskortujący jakąś zakapturzoną dziewczynę. – Zanim zalejecie mnie salwą pytań… – Podeszła do okna i zaciągnęła zasłony z brudnego lnu. – Sebil, zdejmij iluzję.

Mistyczka wybudziła zmianę z letargu. Ciało dziecka poszarzało i zrzuciło kokon z matowego metalicznego pyłu, który następnie wpełzł na plecy gwardzisty i zespolił się w długą pelerynę.

– To było super! – krzyknął Eliot i rzucił się w kierunku Atmy.

– Cześć. – Pogłaskała chłopca.

Ozir przylgnął do pachnącej ziołami mieszczańskiej sukni jak młode pisklę do ptasiej matki. Starsza przeniosła wzrok na Sebil.

– Po co te przebieranki?

– Nigdy nie wiadomo, kto obserwuje chłopaka w ratuszu. Te dziwadła pod postacią mnichów mogą tylko czekać na okazję.

Hektor wyjrzał na zewnątrz zza poły połatanej story.

– Przed karczmą stoi przynajmniej tuzin uzbrojonych girzelskich strażników? – obrzucił Selektę pytającym spojrzeniem.

– Burmistrz nieco spanikował na wieść o naszym poturbowanym władcy – palnęła obojętnie Safonka. – Uparł się, żeby wysłać tu oddział medyków i całą straż miejską. Trochę nam zajęło, żeby mu to wyperswadować, ale zawziął się, żeby dać nam chociaż minimum obstawy i najlepszego cyrulika. Nie dziwię mu się: nie wiemy, co się dzieje, nie wiemy, czy ta walońska szuja nic nie knuje i czy w ogóle w mieście nadal jest bezpiecznie dla kogokolwiek. Nic, kurwa, nie wiemy!

– Uważaj na język! – upominała ją Sebil. – Tu jest dziecko.

– Ja w jego wieku rzucałam kurwami bez ograniczeń i jakoś mi gęba nie zwiędła!!

– Bo maczałaś ją w piwsku.

Eliot wcale nie słuchał. Bacznie przyglądał się Anax, której zdawało się to kompletnie nie przeszkadzać. Poczuła nawet zaciekawienie chłopcem. Ozir podszedł bliżej, a lisica przykucnęła przed nim. Nie padły żadne słowa. Małe rączki dotknęły i pogłaskały miękkie futro na policzkach bruki.

– Cześć, Angarax.

– Ty go znasz?

– Nie ja, Aria.

Uśmiechnął się, odstąpił od lisicy i uchylił kieszeń od kubraka. Etirion Matki roztoczył ciepły blask nadziei i zawisł przed Anax w postaci rozjarzonego obłoczku. Mogłaby przysiąc, że już kiedyś go widziała i że dziwny twór ze świecącego gazu wwierca w nią parę nieistniejących ślepek.

– Proszę się nie martwić, panienko Lejlo, Angarax nie jest zły, chce dobrze. Chroni panienkę jak Aria mnie. – Chłopiec uśmiechnął się serdecznie.

Lisica miała wrażenie, że włosy Eliota spowiła poświata tegoż samego światła, która biła od duszka.

Silne dłonie spoczęły na ramionach młodego Ozira.

– Oni znają się dłużej niż jakiekolwiek istoty na tym świecie – oświadczyła Atma.

Lisica podniosła wzrok na Starszą.

– Ty wiesz, czym ja jestem?

– Wiem, kim jesteś ty, wiem, kim jest twój strażnik; nie wiem jedynie, co się stało. Ale jeden problem na raz. – Atma obróciła chłopca w swoją stronę, pochylając się nad nim.

– Pamiętasz, jak wyleczyłeś tatę i moje skrzydła?

Pokiwał głową twierdząco.

– Teraz zrobisz tak samo, tylko będzie o wiele trudniej.

Z zewnątrz zaczęły dochodzić dźwięki szamotaniny.

Hektor wyjrzał ponownie przez brudną szybę niewielkiego okna.

– Nasz braciszek wrócił i został spacyfikowany przez strażników.

– Ja pójdę – rzuciła Selekta.

Poczuła ulgę. Przebywanie w jednym pomieszczeniu z Anax powodowało dyskomfort: z jednej strony wiedziała, że to Lejla, że jej mała żyje; z drugiej jednak… ta obcość i zimna obojętność wobec jej osoby zaciskała na sercu cierniowy wianek.

Wyszła. Powiew chłodnego powietrza przyniósł trochę trzeźwych myśli. Okazało się, że Imael poganiał w stronę karczmy ogromną lochę, za co został surowo obsobaczony przez właściciela szynku – i lochy. Tłumaczenie, iż to dla wyższego dobra, nie docierało do umysłu prostego gospodarza, który poskarżył się girzelskim strażnikom stojącym przed jego przybytkiem. Koniec końców Selekta wybroniła braciszka i zapłaciła za świnię, bo empata nie był skory, żeby uszczuplić własną sakiewkę.

Po załatwieniu formalności Imael zaczął ciągnąć maciorę w stronę bocznego wejścia do izby z Cesarzem, ale Atma ostudziła jego zapędy, tłumacząc, że da znać, kiedy Eliot skończy naprawiać ciało Wilfreda. Przysłany przez burmistrza medyk wepchał się ordynarnie do środka.

– Matko, dopomóż, żeby Eliotowi starczyło sił i ten cały cyrk nie będzie konieczny – pomyślała głośno Atma, wykreśliła runę słońca i wróciła do izby, zatrzaskując za sobą drzwi.

Nieliczni pozostali goście szynku zostali – delikatnie rzecz ujmując – wyproszeni, więc nikt nie powinien zakłócić rytuału.

– Pamiętasz, czego cię uczyłam? – Chłopiec przytaknął żwawo. – Dobrze, wyczuj niedoskonałość, miejsce, gdzie unitra wypływa z ciała. Tam skieruj swoje wewnętrzne ciepło. Aria ci pomoże.

Wiszący nad głową chłopca duszek zamrugał twierdząco.

– Dobrze, ciociu.

– Nie wiem, czy zabieg takiej wagi powinien odbyć się w takich warunkach – skrytykował korpulentny cyrulik. Najlepszy w mieście. Gilbert gotów był powierzyć mu własne życie. – Co wy, ludzie, w ogóle chcecie zrobić?

Starsza spojrzała na mężczyznę z politowaniem i odchyliła pled z ciała nieprzytomnego władcy Sungardu. Błękitna magia wypełniająca głęboką wyrwę w podbrzuszu Cesarza biła drażniącym chłodem.

Medyk nachylił się nad tym dziwnym astralnym tworem, przełknął ślinę i trwożnie spojrzał w oczy Atmie. Bez słowa ustąpił pola chłopcu; wiedział, że tylko cud mógł uratować Wilfreda: kolejny, bo jeden trzymał go przy życiu.

– Nie bój się, to tylko Magia. – Atma poklepała cyrulika po plecach. – Błękit ładu jest chłodny w odczuciu; ta astra wygasza wszystko bez wyjątku: ciepło też.

– Czy… – Anax zawahała się. – Czy ja mam to rozproszyć?

Sama nie wiedziała, czy by umiała. To Angarax władał astrą, a ona nie panowała nad Angaraxem.

– Nie, trzeba to zrobić powoli, bo Cesarz gotów się wykrwawić, nim Eliot go połata. No, dziecko, do dzieła. Dasz radę. – Atma uśmiechnęła się do chłopca i umiejscowiła jego dłoń nad zimnym klinem z tętniącej mocy.

Czupryna młodego Ozira pojaśniała. Tęczówki pokryły się złotem.

– Mem-sabat, en-sanraj – wyszeptał w astras. Dwa rozkazy rzucone światłu: „rozbij się” i „twórz naczynie”.

Brzegi rozległej rany zaczęły lśnić jak słoneczna tarcza, która o poranku wygląda nieśmiało zza horyzontu.

Aria-Selfra zawisł nad łatą z błękitu. Pomieszczenie wypełniło kojące ciepło. Astra Pierwszej Matki płynęła strumieniem, wsączając energię do zasklepiającej się rany. Selekta uśmiechnęła się do Anax, nienaturalne myśli napełniły jej serce sztuczną nadzieją. Hektor obrzucił podobnym spojrzeniem Trybadę, nawet Sebil zaczęła marzyć i łaknąć przyszłości.

Wszyscy poddali się chwili beztroski – tylko nie Anax.

Skorupa, więzienie z Angaraxa, ono blokowało umysł i ciało. Nie marzyła, nie miała o czym – a jednak, gdy spojrzała na leżącego Cesarza, zapragnęła… Chciała, żeby żył. Łzy zwilżyły delikatne futro poniżej powiek.

– Dobrze ci idzie, ale musisz mocniej; musisz wygenerować więcej astry. Ja pomogę, daj się prowadzić. – Starsza ułożyła ręce na małych dłoniach Ozira. – En-saraj… – powtórzyła.

Niebieska wyrwa zaczęła znikać jeszcze szybciej, ustępując miejsca świeżej, zdrowej tkance.

– En-saraj.

Chłód ulatniał się wraz z parującym ładem. Okna skuły bruzdy ze szronu, a oddechy ścinały się w parę.

– Jeszcze trochę… En-saraj.

Ład stawiał zaciekły opór. Pieczęć na ranie ukształtowano wolą tak silną, że pozostawała głucha na obietnicę spokojnego nieistnienia.

Anax dołączyła do rytuału. Jej oczy rozświetlił ład. Po sierści pobiegły turkusowe blaski. Nie wiedziała, co robi, działał instynkt. Nie… To On; On jej kazał, znowu…

Oddam mu się, pozwolę, dla dobra człowieka, którego nie znam, ale czuję; czuję, że to ktoś ważny, jedyny…

– Har-retnagar – wyszeptała lisica.

Błękit poddał się synergii trzech świadomości. Ciało narosło szybko, a ogromną dziurę wypełnił płat świeżej tkanki. Żółte światło nadziei zgasło w nimbie z błękitu. Eliot zachwiał się na nogach, ale zachował przytomność.

Atma pogłaskała Wilfreda po czole. Władca odzyskał nieco koloru, nowy fragment podbrzusza zaś unosił się i opadał w rytm słabych oddechów.

Hektor dostąpił do łoża.

– Panie?

Nic, żadnej reakcji.

Wulkir potrząsnął lekko, ale poczuł się, jakby poruszał bezwładną kukiełką.

– Coś jest nie tak. – Kapitan spojrzał na Atmę w poszukiwaniu wytłumaczenie.

Starsza odwróciła wzrok.

– Jego zielony płomień… – wtrącił się Imael. Dołączył do rytuału i przyglądał mu się z kąta izby. – Jego iskra jest za słaba. Tli się na granicy istnienia. Trzeba… Trzeba podsycić w nim życie.

***

 

Odnalezienie się w kuriozalnej sytuacji po bezskutecznej próbie ocucenia Wilfreda nie należało do łatwych zadań. Otóż braciszek Imael usiłował przepchnąć oporną świnię przez wąskie odrzwia, zwierzę zaś kwiczało wściekle, kiedy mnich wraz z jednym ze strażników napierali na jego tłusty zad, a Hektor ciągnął lochę za łeb do środka izby.

Wreszcie, gdy Sebil nasyciła swoje nieco pokręcone poczucie humoru widokiem walczących z trzodą mężczyzn, uwolniła nieco magii i poszerzyła framugi wejścia. Locha pokonała szczelinę i, choć nadal niechętnie, dała się podprowadzić pod siennik z nieprzytomnym Cesarzem.

– Co masz zamiar zrobić? – spytała Anax, wtulając głowę w bark młodego bruka.

Selekta zacisnęła pięści. Ten widok… Nie radziła sobie z nim kompletnie. Gdy patrzyła na białogrzywą lisicę, nie czuła nic, ale jak wyobraźnia podstawiała w to miejsce Lejlę… Wtedy Trybada nabierała ochoty, żeby rozpłatać Fusowi gardło.

– Chcę… – wyksztusił z siebie braciszek. Nie mógł złapać tchu – … przenieść trochę życia z tego zwierzęcia do Cesarza – dokończył z trudem i doskonale zdawał sobie sprawę, jak to zabrzmiało.

– Czy wyście tu wszyscy poszaleli? – oburzył się podstarzały medyk. – Czy wy wiecie, kim jest ten człowiek?

– Tak, wiemy – rzucił spokojnie Hektor, aczkolwiek jego powierzchowne opanowanie wynikało z tłamszonego wewnątrz gniewu.

– I nadal chcecie nad nim odprawiać te… te… Gusła?!

– Tak, chcemy – oznajmiła Atma.

– Ja nie pozwolę! Burmistrz się o tym dowie!

Zawinął się na jednej nodze do wyjścia, ale lekka chmura szarego pyłu rozbiła się o jego korpulentną sylwetkę, obdarła ją ze zmiany i oblekała czystą wiecznością. Krótko mówiąc: cyrulik zastygł w czasie.

– Już nie mogłam go słuchać – skonstatowała Sebil. – Rób, co możesz, braciszku. Z chęcią popatrzę. Nie ukrywam, że intrygują mnie te twoje sztuczki.

– Dobrze.

Imael przyłożył dłoń do mostka Wilfreda. Cesarz oddychał płytko, ale równomiernie. Druga ręka mnicha spoczęła na grzbiecie maciory, którą Hektor poprzysiągł utrzymać w miejscu, choćby nie wiem co.

Braciszek zamknął oczy, żeby lepiej widzieć.

Oba życia wiły się w unitarnej plątaninie. Ognik zwierzęcia tętnił witalnością, jasną wolą istnienia; płomyk cesarza natomiast… On migotał jak knot świecy wystawiony na podmuchy wiatru. Wszystko otaczał mrok pierwszej symetrii, przestrzeni, w której rzeczywistość nie odróżniała życia od jego braku.

Imael zakotwiczył wolę na iskrze zwierzęcia.

To tylko wieprzowina, powtarzał sobie w myślach, to dla wyższego dobra.

Wąski szlak zieleni zaczął pełznąć w stronę ognika Cesarza. Pomost z unitry połączył dwa jestestwa. Potworne kwiczenie, które wdzierało się do umysłu empaty, nagle ucichło.

– Jeden za jeden, życie za życie… – wyszeptał braciszek i przeniósł płomień lochy do ognika Cesarza. – Jeden znicz gaśnie, żeby rozpalić drugi…

Otworzył oczy i rozejrzał się po izbie.

Kilka oszołomionych twarzy wbijało w niego zdziwione spojrzenia – może nie dokładnie w niego, a raczej w coś obok. Podążył wzrokiem wzdłuż wilgotnego rękawa i zatrzymał się na błotnistej hałdzie, w której zatapiał palce. Tylko to zostało po świni – to i fetor jelitowych gazów. Hektor z obłędem w oczach oglądał ubłocone ramiona. Szok nadal negował przemianę zwierzęcia w szlamowatą masę.

Atma zaczęła szybko oddychać. Nigdy nie sądziła, że zobaczy tę moc, że bez wpływu Ojca ktoś, kiedyś… Że jeszcze powstaną nowi moderatorzy.

– Oddychaj – mruknęła do siebie i usiadła na drewnianej ławie.

Musiała to przetrawić.

Kaszel Wilfreda wybił wszystkich z otumanienia. Cesarzem targnęła konwulsja. Anax niczym wystraszona kotka wyrwała się z ramion Fusa i doskoczyła do posłania, ale Girzelski medyk oswobodzony z krępującej wieczności odepchnął ją na bok.

– Proszę zrobić miejsce!

Lisica odruchowo wysunęła pazury, na całe szczęście dla cyrulika mocny chwyt za nadgarstek otrzeźwił jej zmysły.

– Daruj mu, niech go obejrzy – zasugerowała Selekta.

Anax spojrzała na nią załzawionymi oczami i rzuciła się Safonce na szyję.

– Nie wiem, kim jesteś, ale wiem, że tak mogę, że chcę… – wyszeptała oparta czołem o mostek Trybady. Selekta pocałowała ją w głowę.

– Możesz, mała, ty zawsze możesz.

– Panie, proszę odkrztusić!

Wilfred z każdym chroboczącym oddechem wpadał w drgawki.

Sebil nachyliła się do Imaela:

– Na twoim miejscu nie chwaliłabym się nikomu, że wpompowałam świnię w cesarza. – Braciszek spojrzał na nią z trwogą w oczach. – Tak tylko mówię, bo cię lubię.

– Dajcie wody! Świeżej, nie jakieś popłuczyny – zakomenderował cyrulik.

– Idę! – oświadczył Hektor i wybiegł z pomieszczenia.

– Proszę to z siebie wyrzucić, wasza wysokość!

Medyk obrócił Wilfreda twarzą w stronę podłogi i poklepał po plecach. Czarna flegma wymieszana z mętnym śluzem chlusnęła na posadzkę i zamarzła w poblaskach błękitu.

Brzuchaty cyrulik cofnął się o krok.

– Co to za diabelstwo! – Wykreślił runę Matki na piersi.

Wilfred nadal desperacko łapał oddechy, charczał i świszczał, ale nie rzucał się już tak mocno. Cyrulik wziął się w garść i wrócił do chorego.

– Dobrze, panie; jeszcze trochę i będzie po wszystkim.

– G-gdzie… ona…

– Proszę nic nie mówić. Wasza cesarska mość leżał długo w jednej pozycji: płuca się lekko zapadły.

– Gdzie… ona jest…? – wyszeptał wyraźnie Wilfred.

Anax podeszła do łóżka. Czuła przemożną chęć bycia blisko Cesarza, zupełnie jakby przyciągał ją niewidoczną liną. Przykucnęła i pogłaskała go po bladym policzku.

– Jestem, nic mi nie jest… – Uśmiechnęła się i zapłakała jednocześnie.

– Dobrze. – Odwzajemnił uśmiech i spróbował ją dotknąć, ale musiała mu pomóc.

Pocałowała drżącą rękę. Odruchowo, bo chciała. Biel sierści zapłonęła błękitną zorzą. Wybuch chłodnego blasku wypełnił przestrzeń, a cztery ciężkie łapy uderzyły o posadzkę.

Medyk zbladł, pisnął i uciekł z krzykiem.

Atma spojrzała pierwsza. Biały lew przysiadł pod ścianą i zaczął ich bacznie obserwować. Pilnował swojej pani, która teraz klęczała u boku ukochanego i głaskała go po twarzy białą rękawiczką.

Selekta ruszyła do przodu.

– Lejlo… Mała…? – Głos jej zadrżał. – Czy to naprawdę ty?

Angarax nawet nie drgnął. Czarodziejka wstała bardzo powoli i obróciła się przodem do Trybady.

– Nie… – Selekta upadła na kolana i załkała.

Hektor wpadł do pomieszczenia z dzbanem wody, ale zastygł w miejscu. Lejla obdarowała go smutnym uśmiechem. Prawą stronę jej ciała w większości wypełniały łaty z błękitnej energii. Pół żuchwy i lewy oczodół zastąpiła astra ładu, a prawe ramię nie miało nawet skrawka normalnej skóry, tylko szafirowy błękit zespolony na kształt kończyny zwieńczonej rękawiczką.

– Teraz już wiecie, dlaczego nie mogę z wami zostać, dlaczego Angarax stworzył Anax.

– Kurwa, nie! Nie zgadzam się, słyszysz! – Safonka uderzyła knykciami w kamienną płytę pod sobą. – Proszę, nie…

Sebil odwróciła wzrok, a Atma płakała, tuląc Eliota. Błękitny blask niósł okrutną prawdę. Rany Wilfreda były niczym w porównaniu z rozszarpanym ciałem czarodziejki.

Lejla podeszła do Selekty, uniosła jej podbródek, uśmiechnęła się ciepło i pstryknęła przyjaciółkę w nos.

– Będzie dobrze, mała.

Lew warknął. Czas dobiegł końca. Kolejna fala błękitu zalała pomieszczenie. W mgnieniu oka Lejlę zastąpiła skonfundowana Anax. Lisica skupiła wzrok na łkającej Safonce. Chciała coś powiedzieć, zareagować, ale Sebil przemknęła niczym pustynny majak, narzuciła na Trybadę swoją pelerynę i przytuliła Selektę mocno do siebie.

Wilfred leżał na wznak i wodził oczami po pomieszczeniu. Uniósł dłoń w kierunku lisicy.

– Lejl… – wychrypiał.

Spróbował się unieść, ale Anax musiała mu pomóc. Cierpiał strasznie i nieudolnie maskował ból uśmiechem – brzydkim i krzywym, ale nadal uśmiechem.

Prawie udało mu się unieść rękę. Anax przyłożyła palce do swojej twarzy i poczuła szczęście, nie wiedziała skąd, nie wiedziała dlaczego. Człowiek, który leżał przed nią, był kompletnie obcy, a jednak tak bliski. Jego dotyk koił zmysły i pobudzał serce.

– Moja… piękna czarownica… – wyszeptał.

Zaśmiała się.

– Twoja?... Nawet teraz?

– Cśśś… Nic nie mów, damy radę. – Puścił oko i skrzywił się boleśnie.

Anax nie mogła oderwać wzroku od twarzy Cesarza. Drzwi do izby trzasnęły głośno. Lisica drgnęła w odruchowym zrywie, ale głos w środku nie pozwolił jej wybiec za Fusem.

Selekta z pomocą Sebil dała radę podnieść się z podłogi.

– Ogarniesz się? Czy będzie potrzebne kolejne czyszczenie? – Bruka otaksowała Trybadę wzrokiem.

Safonka nic nie odpowiedziała, zupełnie jakby mistyczka stanowiła obłok gadającego powietrza. Miast tego podeszła do Anax i przytuliła ją mocno.

– Wiem, że tam jesteś i wiem, że mnie słyszysz – wyszeptała lisicy do ucha. – Nie spocznę, dopóki nie będziesz sobą.

Odeszła w stronę wyjścia.

Atma siedziała w ciszy. Jej myśli nie zaprzątał stan Cesarza czy Lejli; myśli stłoczyły się i wrzeszczały z powodu Imaela. Człowieka, który włada unitrą…

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania