Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: Odcinek specjalny

Od autora

 

Część dedykowana furasonormatywnej czytelniczce. Wrażliwe dusze ostrzegam, że są elementy kociego softporno:)

 

Gdzie bruki marcują

 

Arq stał ze założonymi rękoma oparty plecami o twardą belę: jedną ze spróchniałych podpór zadaszenia ganku zajazdu, w którym zatrzymali się razem klucznikiem Alangrasem. Ferkot zdecydował się wynająć coś w Zaułku, choć przy obecnej mocno napiętej sytuacji w mieście znalezienie czegoś poza dzielnicą Innych i tak graniczyło z cudem – jednak zawsze lepiej udawać, że miało się wybór.

Właściwie bruk zastanawiał się, co począć z wolnym czasem, kiedy Alangrans będzie próbował nawiązać połączenie z mas-tanas Hartiganem w Batismanur. Dystans, jaki dzielił ich od jednego z belantrejskich miast granicznych, mocno wykraczał poza możliwości jadeitu, ale Ferkot, jako jeden z prekursorów tej techniki komunikacji, wiedział jak porządnie dostroić kamień, żeby ten działał nawet na takie odległości. Wymagało to jednak wyciszenia astralnego pola praktycznie do zera: nikt z aurą, nawet tak lichą jak Arqa, nie mógł znajdować się blisko kamienia.

Niska bruka o płowym umaszczeniu przemknęła obok, rzucając Arqowi powłóczyste spojrzenie, które zakotwiczyła na dłużej w okolicy opiętej klapy od spodni. Przez chwilę udawała, że ogląda towary wystawione pod markizą, ale w istocie dała mężczyźnie czas, by ten powędrował wyobraźnią pod tradycyjny skórzany ataseret. Nie musiała długo czekać. Myśli bruka zaczęły odwijać ponętne ciało z przeplatanych rzemieniami pasów bydlęcej skóry i sięgać pod skrzyżowane na piersiach zdobione bandolety. Kobieta oderwała wzrok od wędzonego drobiu i spojrzała w jego stronę: tym razem pewnie i z iskrą kusicielki w drapieżnych oczach. Oblizała zalotnie górną wargę. Arq obnażył kły, zamruczał gardłowo i wypiął tors porośnięty burą sierścią: nieco miększą i jaśniejszą niż ta na kończynach czy plecach.

Bruka uśmiechnęła się i zniknęła w drzwiach pobliskiej karczmy, a jej pasiasty ogon zatańczył zapraszająco, nim zniknął za progiem wraz z całą resztą zalotnicy. Arq stał i myślał, choć sam nie wiedział czemu myśli i czemu jeszcze tu stoi.

Oderwał plecy o drewna i ruszył do szynku, ale zatrzymało go mocne pociągnięcie za futro. Obrócił się i…

Dostał po pysku.

– Świnia!

– Zazdrosna? – Wyszczerzył się w stronę Sebil okutanej w ciężki burnus.

– Nie, po prostu obrzydza mnie fakt, że spałam ze stepowcem, który leci za pierwszym lepszym zadartym ogonem.

– Czyli zazdrosna. – Podszedł powoli i przyparł Sebil do podpory. – Z braku laku każdy ogon dobry, ale jakościowy zawsze lepszy. – Wyszeptał jej do ucha i polizał po policzku.

– Chyba nawet wiem, jak wyrywasz młode kity.

– Oświeć… mnie… koteczku… – szeptał w przerwach lizania mistyczki po karku.

Jego łapa – ta nie ukryta w stalowej rękawicy – powędrowała pod burnus, zadarła ciemną sierść na udzie i ścisnął tyłek Sebil.

– Chuchasz, a one tracą przytomność.

Wyrzuciła nieco mocy, tak żeby odepchnąć bruka od siebie. Nawet go to rozbawiło.

– Znowu będą zapasy? – Strzelił z karku i z knykci. – Mogę się rozerwać, tylko ludzi kramów szkoda.

– Interes mam; do ciebie i kreta.

– To musisz poczekać – wskazał palcem piętro zajazdu – bo mistrz kret jest teraz zajęty, a twoja aura zniweczyłaby jego starania.

– Ile mu to zajmie?

– Kilka godzin, może dłużej.

– Przyjdę za kilka godzin.

Sebil zarzuciła kaptur i obróciła się plecami do Arqa. Mocny chwyt za ramię zatrzymał ją w miejscu.

– Jeśli ci kończyny miłe, to zabierzesz łapę – wywarczała, a ciemny pasiasty ogon zatańczył ostrzegawczo.

– Możemy sobie zorganizować czas. – Uśmiechnął się i objął Sebil masywnymi łapami.

– Wolałabym się zaspokoić starą śmierdzącą marchwią.

Wyrwała się uścisku i ruszyła do przodu.

 

***

 

– Nienawidzę siebie…

Westchneła i spojrzała między uda. Miękkie szarawe futro wyściełało twarde mięsnie szerokiego torsu; torsu zakończonego szyją z nadzianym na nią pyskiem i rzędami białych kłów wyszczerzonych w irytujący uśmiech satysfakcji.

– Ja tam cię lubię… – Cmoknął.

– Ssss! – prychnęła groźnie Mistyczka, wysuwają pazury.

Szponiasta łapa zawisła nad pyskiem Arqa gotowa zedrzeć mu skórę z lica.

– Naprawdę chcesz zarysować taki diament?

Schowała pazury, zeszła brukowi z bioder i legła na wątpliwej jakości narzucie siennika. Materiał pachniał mokrą sierścią zmieszaną z różnymi wydzielinami zadowolonych kochanków – niekończenie tylko tych dwojga. Bruk podparł głowę na stalowej łapie i spojrzał na Sebil z czymś na kształt fascynacji, ale ona milczała z oczami wpatrzonymi w sufit; bardzo nie chciała myśleć o tym, co zrobiła i jak bardzo się jej to podobało.

– To co masz za interes, kotku? – Przejechał pazurem po ramieniu porośniętym aksamitną sierścią w kolorze nocnego granatu. – Bo jeśli liczyłaś na międzygatunkowy trójkąt z podziemnym, to oni… Jakby ci to ująć… Mają to inaczej zorganizowane.

– A już myślałam, że bardziej mi już tego nie obrzydzisz. Może jeszcze zaprosimy tego twojego…?

Poderwała się do pozycji siedzącej.

– Gdzie on jest!? Gapi się na nas?!

– Kto?

– Robal!

– Merf udaje tarczę w garnizonie. Po mieście nie można paradować z bronią i okazało się, że tracze podchodzą pod broń, więc ją grzecznie oddałem strażnikowi, który grzecznie poprosił.

Sebil rzuciła mu zdziwione spojrzenia.

– I on tak nic nie żre, przez tyle czasu?

– Może nie jeść przez miesiąc i nie pić wcale; wtedy nie wydala, ale szczurów pewnie mu tam nie brakuje.

– Nieważne. – Spojrzała Arqowi głęboko w szarawo-złote skrzące się oczy. – Musicie mi pomóc. Niedługo w tym mieście dojdzie do jatki, a ja muszę wracać do klasztoru.

– I?...

– I nie przerywaj. Potrzebuję ochrony dla Selekty i białowłosej. Nie będą się biły, tylko uciekały, ale w razie czego, chcę żebyście im pomogli.

– Hmm… Ile płacisz?

To pytanie ją zaskoczyło. Czyli wystarczyło tylko rzucić kwotą...

– Dwa tysiące belatrejskich koron, ale mam w zakonie, i większość w złocie.

– Hmm… Może namówię dziadka, żeby się zgodził, ale on nie ma takiej słabości do ciebie, no i nie przyjmuje w naturze, tak jak ja.

Zaczął głaskać Sebil po udach i ostentacyjnie wciągnął powietrze znad jej piersi.

Dobrze pamiętał te łagodne nuty olejku lawendowego, którym nacierała sierść.

– Dwa i pół, więcej ci nie dam.

– Dobrze wiesz, że dasz – polizał ją koniuszkiem języka w okolicy pępka i otarł policzkiem o brzuch – ale wracając do pieniędzy, to dwa i pół wystarczy. – Obrócił się gwałtownie, chwycił Sebil za nadgarstki i przyszpilił do łózka. – Drugie pukanie dostaniesz w prezencie, w ramach usług powiązanych.

Chciała zrobić mu bardzo dużo złych rzeczy łącznie z teleportacją na pustynię czy powolną amputacją członka, ale tylko objęła go udami i dała przyzwolenie.

Nie szukał kolejnego potwierdzenia, zwykle nie oczekiwał nawet pierwszego, a ona cieszyła się, że nie musi bawić się we flirty i półsłówka. On był taki, jaki stepowy samiec być powinien, nie zczłowieczony kupiec czy ochroniarz karawan, który już dawno zapomniał jak być z prawdziwą net-sabat: polującą, równą samcom, dumną brukijską kobietą. On wiedział, co to miłość ubrana w czułą brutalność.

Wszedł mocno; za długo się wstrzymywał, a ona nie była jeszcze gotowa. Jęknęła. Zabolało tylko chwilę. Cały czas ściskał jej nadgarstki, przytrzymywał w miejscu, lizał czule po piersiach i mostku. Mruczała, szeptała, przyzywała bóstwa, zaciskała na nim uda. Chciała więcej i mocniej, chciała go czuć całego: cięzki oddech, język, ślinę, tarcie szorstkiej sierści na masywnych udach.

Uwolniła rękę, chwyciła mocno za włosy na boku swojego kochanka i pociągnęła jakby jechała na oklep, trzymając się końskiej grzywy.

Zacisnął zęby i rozluźnił lędźwie.

– Mogę?

– Nie widać, idioto!

Doszli razem, wrzeszcząc i warcząc na cały zajazd. Polizał ją po czole, a ona zaciągnęła się zapachem rozgrzanego szorstkiego futra, ostrą męską wonią przesyconą wspomnieniami. Znowu legli obok siebie i mruczeli. Oboje, rytmicznie.

– Wystarczy dwa tysiące.

– Palant.

Wstała, narzuciła tunikę, przewiązała się skórzanym pasem i zasłoniła burnusem.

– Nie zostaniesz na rundę trzecią?

– Nie, muszę wracać do zakunu, i mam nadzieję, że jeszcze będę miała do czego.

Ruszyła do wyjścia. Arq zamknął oczy i pociągał nosem. Upajał się zapachem rozgranej pustyni i tętniącej mocy. Smakował zmysłami i aurą. Magia niosła emocje; szara zmiana otaczała mistyczkę jak nimb, zmieniając wonności w manifestacje wspomnień.

Sebil stanęła w progu.

– Pilnuj tego swojego zadu, bo może będę chciała jeszcze zbić cenę.

Wyszła.

Rzucił się na siennik z jeszcze szerszym i jeszcze głupszym uśmiechem na pysku.

– Możesz wyjść, Merf.

Ściana nad obdrapaną komodą zawibrowała, a dwa rzędy szpikulcowatych nóżek wysunęły się z zakamuflowanego korpusu. Khmek przybrał barwę brunatnej skały, spełzł na podłogę i wdrapał się na łóżko jak potulny psiak złożony z kilku identycznych segmentów pancerza.

– Dobry chłopiec; mądry, jak pancio. – Bruk pogłaskał krocionoga po podbrzuszu, a stworek pomachał odwłokiem, rozchlapując nieco kleistej cieczy. – Dobrze wiesz, kiedy się schować, a mamcia jeszcze nie zdążyła cię pokochać za twoje wnętrze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania