Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 11

Szkarłatny świt

 

– Tych poszarpanych pod murem zanieść do lazaretu! Natychmiast!

Kilku telmiańskich gwardzistów spojrzało na Tatianę otępiałym zrezygnowanym wzrokiem.

– Do was mówię! Na co czekacie! Celowo chcecie mieć miej roboty, jak wyzioną ducha!

Otrząsnęli się.

– Nie, Matko Sainik! – zasalutowali i wynieśli dwóch ledwo żywych rannych. Jeden z pożganych przyciskał do brzucha rękę zawiniętą w szkarłatną od krwi chustę. Dociskał mocno i zawzięcie; nie chciał, aby życie wypłynęło przez rozdarte trzewia.

– Perl!? – zawołała Matka w stronę zatłoczonego dziedzińca.

Z tłumu zbrojnych i kobiet, które pomagały przy swoich bliskich, wyłoniła się szczupła sylwetka w umazanym krwią habicie. Z bladą jak papier twarzą i zmęczonym pustym wzrokiem nie roztaczała już wokół siebie naturalnej aury młodości i niewinności: potężny szok odseparował jej emocje od okrucieństwa wokół barierą z obojętności.

– Szlag! – Matka dobiegła do zbrojmistrzyni i chwyciła za policzki.

– Perl! Spójrz na mnie!

Zbrojmistrzyni powłóczyła jałowymi oczami w stronę źródła znajomego głosu.

– Posłuchaj! Nie możesz się teraz poddać. Rozumiesz! – Tatiana próbowała przebić się przez pancerz świadomości, ale Perl zaczęła błądzić wzrokiem. – Perl! Otrząśnij się! – potrząsnęła dziewczyną i nabrała wody z wiadra taszczonego przez przechodzącą adeptkę.

Chluśnięcie w twarz pomogło. Zbrojmistrzyni Odin złapała łapczywy oddech, zupełnie jakby wynurzyła się z morskiej toni i wróciła do żywych.

– Już… Już mi lepiej – odpowiedziała.

– Dobrze; jesteś tu potrzebna jak nikt inny. Wprowadzili kolejnych rannych. Zobacz, kto… – Matka wskazała na powóz z rannymi i zawiesiła głos. – Zobacz, kto ma jeszcze szansę i rozciągnij czas, póki nie przyjdzie ich kolej – dodała po chwili.

– Kocham cię jak własną córkę i jestem z ciebie dumna. Nie zapominaj o tym!

Perl otarła twarz z przyschniętej posoki i wykrzesała lekki uśmiech.

– Nie rozklejaj się, bo ci to wypomnę. – Zdobyła się na wymuszony żart i poszła w stronę wozu, który niepokoił martwą ciszą.

Tatiana tylko omiotła wzrokiem pogrążany w chaosie dziedziniec i ruszyła w stronę lazaretu, gdzie medyczka Kahia i mistrzynie Zemma oraz Milena od niemal doby, nieprzerwanie, łatały i zszywały ciała. Krzyki dochodzące zza uchylonych drzwi, nawet Matce zmroziły krew w żyłach: brakowało już alkoholu do znieczulenia, a Karevis nie nadążała z zaklęciami.

Tatiana zatrzymała się w progu bocznego wejścia do lecznicy.

Nie mogę się wahać, pomyślała i weszła. Pierwszy krok zapowiedział koszmarny widok głośnym pluskiem spod butów.

Spojrzała pod nogi.

Rozwodniona krew z resztkami alkoholu pokrywała posadzkę makabrycznym kobiercem. Adeptki uwijały się jak w ukropie, żeby Kahia i Zemma miały wszystko pod ręką. Pierwsza z mistrzyń próbowała uratować nogę młodego pikiniera, druga łatała poszarpany pazurami bok kawalerzysty. Obaj krzyczeli, ale kneble zagłuszały dźwięki i sprowadzały je do bolesnego warczenia.

– Florencjo! Czy Karevis już wróciła z tą papką?! – zawołała medyczka, nie odrywając wzroku od pokrwawionego uda.

– Jeszcze nie, mistrzyni de-Roy – odparła adeptka.

– Idź sprawdzić, co ją zatrzymało!

– Ja pójdę! – Wtrąciła się Tatiana, zaznaczając swoją obecność.

Na dźwięk jej głosu wszystko spowolniło, zupełnie jakby Perl użyła jednego ze swoich hepatytów do zapętlenia czasu. Nawet ranni na chwilę przestali zawodzić.

– Ja po nią pójdę! – powtórzyła Matka. – Tu jest potrzebna każda para rąk. Moje potrafią wyzwalać od cierpienia tylko w jeden sposób – dopowiedziała szeptem i podeszła do Kahii, która przypominała posąg kobiety odlany z zaschniętej krwi. – To już ostatni transport; jeszcze trochę musicie wytrzymać – oznajmiła i przytuliła medyczkę. Zapach śmierci wysycał jej włosy zawinięte w poręczny kok.

Kahia tylko się uśmiechnęła. Już dawno schowała wrażliwą duszę głęboko wewnątrz świadomości, żeby ta nie została rozdarta na strzępy przy selekcji rannych na tych, którym można pomóc i na tych, którym można tylko ulżyć.

Zemma miała więcej doświadczenia w medycynie polowej: kilkukrotnie pracowała jako wolontariuszka podczas utarczek z dzikimi plemionami Mahugów z gór Granicznych.

– Matko… – podjęła korpulentna mistrzyni, ocierając pot z czoła. – Idź do niej: Milenę chyba to przerosło.

 

**************************************************************************

 

Portal do sanktuarium Arkturosa stał otworem w opustoszałej bibliotece. Nikt tu teraz nie zaglądał: nikt nie miał na to czasu. Między regałami nie było też miejsca dla rannych.

Tatiana zdjęła magiczną latarenkę uwieszoną na haku przy krokwi i zeszła po stromych wiekowych stopniach. Półmrok ujawniał niewiele szczegółów wokół ołtarza boga Zmiany, którego posąg odbijał blade światło otaczających go Wiecznych Świec sakralnych.

Panującą tu błogą ciszę, mąciły jedynie szepty dochodzące z wnętrza niewielkiej absydy dobudowanej do bocznego muru Katedry.

Tatiana skierowała latarnię w stronę źródła dźwięku. Wpierw dostrzegła wiadro wypełnione magicznym spoiwem w cielistym kolorze.

– Mileno…? – Uniosła świetlik nieco wyżej.

Mistyczka klęczała przed drugim kubłem i uparcie, niemal obsesyjnie, szeptała inkantację. Tatiana przykucnęła przy niej i odstawiła lampę.

– Mileno dziecko… Już wystarczy. – Chwyciła ją za śliską od krwi i magicznej mazi dłoń, która drżała od strachu.

Karevis przerwała zaklinanie. Po policzkach spłynął jej potok z łez.

– To za mało… – wyszeptała z trudem przez zaciśniętą żalem krtań. – To wszystko za mało, Matko – zacisnęła pięści na habicie. Tatiana milczała. – Wy nie rozumiecie… Ja i Perl… My czujemy więcej: ten cały ból i cierpienie, one kłębią się w astrze, wrzeszczą swoim magicznym językiem, który przenika ciało i umysł… Wy nie rozumiecie… – wyszeptała ponownie, skuliła się i zaczęła szlochać.

Matka pogłaskała ją po plecach.

– Odpocznij, ja to zaniosę. – Tatiana chwyciła za wiadra. – Już niedługo koniec: to był ostatni transport. Byłaś dzielna – dodała i zawróciła w stronę schodów. Nagle poczuła, że jeden kubeł zrobił się lżejszy. Odruchowo spojrzała na uchwyt. Szkarłatne palce wyciągnęły jej nosidło z dłoni.

Wróciły razem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera dwa lata temu
    Jeśli nie jestem ślepa, to masz tylko jeden nadprogramowy przecinek, gratulacje!
    Widzę inspirację bitwą pod Brenną, jest też gęsty, makabryczny klimat... Spokojnie mogłabym to wyreżyserować, ładna, filmowa scena.
  • MKP dwa lata temu
    Bardzo dobrze trafiłaś, ta scena została dopisany po przeczytaniu bitwy pod Brenną:)
    Poruszyły mnie opisy tych ludzi, którzy pracują przy rannych.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania