Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 48

Niestety to on

 

Hektor pełnił wartę w domu Atmy aż do pierwszych oznak świtu. Nagromadzone lata dały jednak w końcu o sobie znać i usłyszawszy pierwsze poranne kroki, poprosił Starszą, żeby wskazała mu kąt na jakiś krótki odpoczynek. Kobieta udostępniła mu swoją pryczę i przeszła do rutynowych porannych obowiązków. Ozirowie jeszcze spali, ale i tak musiała poczekać, aż Wulkir zregeneruje siły nim będzie mogła iść do ratusza.

Standardowe czynności w pracowni zielarskiej zajmowały jej więcej czasu, niż gdyby robiła to ze spokojną głową. Myśli kotłowały się w głowie, tworząc coraz to bardziej mroczne, trwożne scenariusze i gdyby nie ospałe kroki malca i jego matki zapewne dalej tonęłaby w tej emocjonalnej głębi. Ozirowie po krótkim okresie sennego odrętwienia, wspomogli Starszą przy szykowaniu śniadaniu, błaha konwersacja zaś pozwoliła Atmie zachować trzeźwość umysłu.

Ostatni z Walończyków, ojciec rodziny wstał zwabiony zapachem smażonej wędzonej wieprzowiny i jajek. Niedługo po Emirze przebudził się Hektor i po posiłku Starsza w końcu mogła wyruszyć do ratusza. Po spokojnej nocy i poranku czuła się już nieco pewniej, aczkolwiek lęk przycupnął gdzieś z tyłu głowy i co jakiś czas dawał o sobie znać paskudną myślą czy obrazem.

Powietrze w mieście niosło jeszcze nocną, górską rześkość, lecz alejki zaczynały powoli przesiąkać zapachem kupieckich powozów oraz kadzidła niesionego przez pierwszych pielgrzymów sunących ospale wzdłuż traktu na powitanie poranka w Świątyni Wschodu. Co prawda słońce już jakiś czas temu wychynęło zza widnokręgu, ale specjalna kopuła katedry mieniła się runami tylko o określonej porze dnia.

Atma wyszła z bocznej uliczki i zatrzymała się przed karawaną z kilkunastu objuczonych mułów. Smolisty pochód przeciążonych zwierząt wlókł się z prędkością ślimaka. Cierpliwość nigdy nie była towarzyszką niepokoju, więc Starsza, złorzecząc pod nosem, nerwowo obeszła ostatnie zwierzę i…

I zamarła.

W odległości kilku jardów, w towarzystwie dwóch niższych rangą kapłanów stał nie kto inny jak Oruński hierarcha, którego to nieznane intencje, były głównym powodem jej zmartwień. Arcykapłan Sared Malton rozmawiał z dwiema wiernymi. Kobiety poprosiły o pobłogosławienie amuletów z niewielkimi solasami: wszędzie sprzedawano tu takie bibeloty, a pielgrzymi płacili słono za minerał zwany Łaską Matki.

Atma schowała się za węgłem pomniejszej świątyni i przylgnęła do kamiennej ściany niczym płastuga do morskiego dna.

Wzięła dwa głębokie wdechy.

Przecież on nie zna tej postaci, nie może mnie rozpoznać, racjonalizowała w myślach. Choć może warto by sprawdzić to teraz, kiedy jest daleko od domu?

Oderwała plecy od zimnych murów i z werwą wyszła na świątynny trakt. Nie zdążyła wyhamować zdecydowanego kroku; rozpęd pchnął ją bezpośrednio na hierarchę Sareda.

– Przepraszam, ekscelencjo. – Uciekła wzrokiem na kamienny chodnik i dygnęła lekko.

– Proszę się nie przejmować – odpowiedział wysoki kapłan odziany w tyle biało-złotego materiału, że można by z tego uszyć kilka pledów. – Jest poranek, a to bardzo pracowita pora – dodał, zdobiąc twarz bardzo sympatycznym uśmiechem, ale jego głos… Był tak zimny, tak przeszywający, że Atmie przeszedł dreszcz po plecach.

– Tak, ma ojciec rację – rzuciła zdawkowo. – Ekscelencja wybaczy. – Spojrzała Saredowi w twarz. Krótko; najkrócej jak to było możliwe, ale tak, żeby nadal wyglądało naturalnie.

Następnie pokłoniła się lekko i ruszyła traktem w dół szerokiego wzgórza, na którym zbudowano Girzel. Zdążyła zrobić kilka kroków, nim ponownie usłyszała ten zimny, przenikliwy baryton:

– Czy my się przypadkiem już nie spotkaliśmy?

Starsza zadrżała, ale nie pozwoliła emocjom przejąć kontroli. Obróciła się żwawo i ułożyła usta w delikatny zawstydzony uśmiech.

– Być może, ojcze, jestem praktykującą kościoła Nadziei.

– Taak, pewnie tak. W takim razie światło z tobą, siostro – pobłogosławił i razem z dwoma innymi kapłanami ruszyli w przeciwnym kierunku.

Od całej trójki biła jakaś dziwna aura. Starsza skojarzyła to z kłębiącym się mrokiem skrytym pod warstwami świetlistego sukna. Wzdrygnęła się i przyśpieszyła kroku.

Kapłan obejrzał się ponownie.

– To ona, znajdźcie chłopca – wysyczał, a jego oczy na moment przesłoniła ciemność przełamana szmaragdowym błyskiem tęczówki.

 

***

 

Nadal nieco roztrzęsiona, dotarła do ratusza, ale spotkanie z Selektą wsączyło nieco spokoju do rozchwierutanej duszy.

– I był tak całkowicie normalny? – dopytywała Safonka. – Bo wiesz… Wasze ostatnie spotkanie nie wyszło mu na zdrowie.

– Tak, zbyt normalny. Coś od niego wyczułam… Obecność? A może mam już paranoję. Ta wiadomość i rodzice Eljota… Nie podoba mi się to, mistrzyni Weil.

– Nie tylko tobie.

– Czy moglibyśmy iść do księżniczki Tijanor? Chciałabym jak najszybciej wrócić do domu. Ten przemiły mężczyzna… Nie powinnam go nadwyrężać.

– Ten przemiły mężczyzna połamałby każdego draba gołymi rękoma, a za maskotkę ma Wulfira: są bardziej bezpieczni niż z tobą.

Atma pokiwała głową na znak aprobaty.

– Jednak bym nalegała. Jeśli księżniczka jest tym, czym myślę, to nikt tu nie jest bezpieczny, nawet jeździec pasiastych niedźwiedzi.

– Ona nie jest potworem! – Z progu wejścia dobiegł dziewczęcy zdeterminowany głos. Holi zaciskała pięści i w myślach prosiła łzy o cierpliwość. Nie chciała płakać. W końcu ma już dwanaście lat i jest dorosła.

– Pani Atmie nie o to chodziło, kwiatuszku. – Burmistrzyni podniosła się z fotela w gabinecie męża, przykucnęła naprzeciw dziewczynki i pogłaskała ją po policzku.

– Księżniczko Holi, twoja siostra ma niewiele wspólnego z potworem, który ją opętał, dlatego muszę się z nią zobaczyć. Porozmawiać z istotą bezczeszczącą to niewinne ciało.

Selekta poderwała się z zydla.

– No to nie ma co czekać. Ja i Sebil będziemy ci towarzyszyć jako zabezpieczenie i…

– Ja też pójdę! – zarządziła Holi.

– Księżniczko, to nie jest…

– Pójdę albo z wami, albo sama! Nie możecie mnie trzymać pod kluczem! Ja… Ja zawsze znajdę do niej drogę… tak jak w pałacu – wyszeptała już jakby do podłogi.

Wszystkie trzy kobiety popatrzyły po sobie i westchnęły niemal równocześnie. Burmistrzowa bardzo dyskretnie taksowała Atmę wzrokiem. Nie wierzyła, że jest Starszą, heroldem Matki. Istotą tak mityczną, że powinna pozostać w mitologii.

– Dobrze, ale trzymasz się na dystans i bez pomysłów! – Selekta pogroziła księżniczce palcem.

Holi naprężyła ciało, żeby odpysknąć, ale…

– Nie będzie tu dyskusji. Wiem, że jesteś siostrą Cesarza, ale jemu też bym zabroniła, nawet ryzykując chłostę. Taki mam obowiązek jako mistrzyni Zakonu, zrozumiano!?

Dziewczynka przytaknęła, już bez oponowania.

– No, posłuch musi być! – Safonka puściła oko do Holi. A wątły uśmiech rozświetlił twarz dziewczynki. – Lady Margijano, proszę powiadomić burmistrza o naszym planie i gotowości do zejścia w podziemia.

Burmistrzowa ruchem ręki przywołała gońca i posłała po męża. Gilbert odbywał swój codzienny spacer zalecony mu przez medyka. Nawet lubił te podróże w górę i w dół traktu. Mógł być wtedy blisko ludzi – i nie tylko.

– Na przyszłość proszę mniej ostro, mistrzyni Weil. – Margi szepnęła Selekcie do ucha. – To dziecko to szlachetna krew; bardzo stara krew. Chodźmy do głównej Sali. Tam poczekamy na Gilberta! – zarządziła już głośniej.

 

***

 

Minęli strażników i właśnie dochodzili do owalnego włazu, który oddzielał zwykły podziemny korytarz od więzienia. Szeroka komora i przejście do niej były tak naszpikowane runami pochłaniającymi, jak oruński włóczęga narkotykiem z atabany.

Burmistrz przekazał Sebil magiczny amulet z kluczem; teraz już wiedział, że potrafi się z nim obchodzić lepiej niż on. Nikt natomiast nie miał pewności, co za astralny byt obrał sobie księżniczkę Tijanor za siedliszcze, ale Atma była zdeterminowana, żeby się dowiedzieć i – żywiła ku temu wielką nadzieję – obalić swoje przypuszczenia.

Młodsza z księżniczek Tarres szła obok Trybady w całkowitym milczeniu. Nie była tą samą pogodną dziewczynką, co jeszcze kilka tygodni wcześniej. Coś zgasiło iskrę, która raziła radością – i Selekta doskonale wiedziała, co to było. Sama niedawno tego doświadczyła. Strata ukochanej osoby wymieszana ze strachem i niepewną przyszłością.

Tak, strata, bo zniszczenie wizji tak silnej, że staje się żywa, wyobrażenia bardziej realnego od rzeczywistości jest stratą i to nie mniej dotkliwą niż realna śmierć. Tijanor chciała ją spalić. Jej ukochana siostra, za którą tęskniła i marzyła, że kiedyś się obudzi, że kiedyś będą razem, we troje. Siostra, do której tak ochoczo się przytulała, ufała bezgranicznie.

Teraz się jej bała, dzieciństwo się skończyło, ochronny kokon rozpadł się na miriady kawałków.

Safonka objęła ją ramieniem. Bez słów. Słowa były niepotrzebne.

Starsza szła na przedzie tuż za mistyczką nadal upchnięta w swojej skąpej ludzkiej formie. Bacznie obserwowała ciemnowłosą Brukę, która kroczyła w prawdziwej postaci obleczona jedynie zwiewną tuniką przewiązaną biodrową opaską.

– Zakochałaś się, ptaszyno? – mruknęła Sebil, nie odwracając głowy.

– Mam nieodparte wrażenie, że już się spotkałyśmy. Dawno temu – odpowiedziała Starsza, nie spuszczając oczu z mistyczki.

Widok Bruki przywołał mgliste obrazy, ale kilka tysięcy lat zgromadzonej pamięci wymagało więcej czasu na przeszukanie niż zwykły kilkudziesięcioletni żywot.

– Tak, już kiedyś miałam przyjemność obcować z waszymi, ale dla mnie wszyscy jesteście tacy sami: za duzi, zbyt upierzeni i z masywnym kijem w kuprze. – Głos mistyczki syczał niemiło.

Atma odczuła przynajmniej mocną niechęć. Coś było w Sebil takiego, co sięgało głęboko we wspomnienia i nie dawało się stłamsić, ale nie mogło też dotrzeć do odpowiedniego obrazu.

Głośny trzask poprzedziła fala szarej magii, która rozpierzchła się po korytarzu. Właz wtoczył się w ścianę i odsłonił przejście wyglądem zbliżone do kopalnianej sztolni. Pokonali krótki tunel, wchodząc wprost w owalną komorę. Spętana księżniczka klęczała w tym samym miejscu, co poprzednio. Runy wyściełające kopulaste pomieszczenie skwierczały od pochłanianej astry.

Holi zakwiliła cichutko na widok ukochanej siostry. Jej serce tłukło, o mostek jakby chciało wyskoczyć i krzyknąć: dlaczego?

– Ja tam wejdę – oświadczyła Atma i wysunęła się na przód.

– A skąd pewność, że będzie inaczej niż w moim przypadku? – spytała Selekta i pogłaskała młodszą księżniczkę po głowie.

– Żadnej, ale jeśli to Murkir, to ja mam największe szanse, żeby zdobyć jego uwagę. Pierwszy Sumed zawsze gardził młodszymi: „Robactwo z rozlanego nasienia”, tak was nazywa i szczerze wami gardzi.

– Uroczy stwór, phy.

Atma zrzuciła okrycie i oblekła ciało złotym blaskiem. Skrzydła uwolniły się z oków zaplecionego czaru. Sebil wybałuszyła oczy. Wszyscy to zrobili. Majestat bijący od tej istoty przewyższał każdy pomnik, każdy nawet największy monument wzniesiony ku ich czci. Wysoka smukła sylwetka pokryta białymi piórami robiła wrażenie – nie pasowały jedynie przebijające plamy szarości. Rzadkie ciemniejsze lotki pstrzyły idealnie białe upierzenie.

– Później to wyjaśnię – rzuciła Starsza, czując kłębiące się w tyle pytania. – Teraz to ja muszę pytać. – Ruszyła do centrum komnaty.

Tijanor uniosła głowę i wykrzywiła usta w paskudny uśmiech. Jej oczy jarzyły się purpurą.

– WITAJ, CÓRO PIERWSZEJ – rzuciła ciężkim wysyconym mocą głosem. Dźwięk niemal parzył skórę, drażnił uszy.

Atma szła dumie, otoczona poblaskami zaklęcia przemiany, tylko skrzydła miała przykulone, jakby się ich wstydziła.

– Widzę, że już się zaczęło. Archontka zdecydowała, wybrała to robactwo, żerujące na plwocinach Ojca, ponad was – grzmiała Tijanor, ale to nie była księżniczka, a obecność, która wyzierała z jej wnętrza i otaczała dziewczynę jak gęsta gniewna mgła.

– Kim jesteś? – zapytała Atma, stanąwszy kilka kroków przed spętaną dziewczyną.

Nie widziała łańcuchów, ale ramiona księżniczki przylegały dziwnie ciasno do tułowia, suknię zaś znaczyły podłużne wgniecenia. Medalion z sulfirytem uwieszony na szyi Tijanor migotał szaleńczo. Astralne macki oplotły aurę Starszej. Badały, szukały słabego punktu.

Atma pozbyła się życzeniowych złudzeń. To był on.

– Kim jesteś? – ponowiła pytanie w Astras. Mimo wszystko musiała to usłyszeć; musiał się przyznać.

– Wiesz dobrze, Arianko, kim jestem.

– Wiem… Dlaczego ona, Zemsto Matki? Dlaczego ta dziewczyna?

– Została wybrana na naczynie, została narzędziem zagłady wszystkich Zaprojektowanych. Koniec wieczności się zbliża, Arianko – syczał ustami księżniczki. – Żniwa są bliskie… – wychrypiał i zaświecił oczami. – Nikt nie zostanie, tylko Pierwsi. Tylko ci, którzy tworzą. Żeby odbudować. Żeby zebrać ponownie.

– Gdzie jest Sikher? Gdzie jest Etirion Gniewu, Murkirze?

– ZDRAJCA! – Moc czerwieni uderzyła potężną falą. Iluzoryczne pęta Tijanor na moment zabarwiły się szkarłatem. Wszystkie wychodziły z medalionu księżniczki. Kamień płonał teraz czerwienią.

Atma wyszeptała inkantację, otulając się nimbem z ochronnego światła.

– Dlaczego zdrajca? – spytała z wyczuwalnym trudem. Obecność jednego z Pierwszych wylewała się z Tijanor i miażdżyła samym istnieniem.

– Im służy, tym aberracjom, tworom spoza planu!

Atma skrzywiła twarz w bolesnym grymasie.

– Jego wola jest wolą Matki. Jego istnienie jest wolą Matki. Nasze też, Pierwszy Murkirze.

Kolejne uderzenie gniewu powaliło Atmę na kolana i odarło z ochronnego światła.

– Przestań!! – krzyknęła Holi i wyrwała się do przodu, nim Selekta zdążyła zareagować. – Nie rób z niej potwora! Ona taka nie jest… Ona jest… Jest dobra! – Księżniczka przyklękła smagnięta uwolnioną astrą.

Tijanor zamilkła, a żar rozpalający jej oczy zelżał. Moc przygasała, lecz nie zniknęła.

– Sio-Siostrzyczko… – wyszeptała delikatnym troskliwym głosem.

Holi poderwała się z podłogi. Atma zrobiła to samo.

– Nie… Nie podchodź… – szeptała Tijanor; magia potęgowała jej głos. – On jest potężny, znacznie silniejszy niż przedtem, teraz ma świadomość… Przytłaczającą, przerażającą… ZAMILCZ, ROBAKU! – warknęła na siebie. – Atmo…

Starsza przyklękła naprzeciw księżniczki. Ubolewała nad jej losem, nad cierpieniem młodej, niczemu winnej kobiety. Ten gniew. On pożerał wszystko.

– Tak, dziecko?

Tijanor spojrzała jej w twarz obolałym, umęczonym wzrokiem.

– On się czegoś boi, czegoś, co jest w tym mieście… Obrazy, lew, szaleńczy mróz… Ład, tak… Błękit ładu pożerający furię – wypychała słowa.

– Już wiem, dziecko. Już nie walcz.

Tijanor przeniosła wzrok na Holi. Starsza zrozumiała, dlaczego księżniczka walczy tak zaciekle, dlaczego dusi gniew i płonie od środka.

– Już ją zabieram, dziecko. Będzie bezpieczna.

– Prę… Prędzej nas zniszczę, niż pozwolę… pozwolę mu cię skrzywdzić, siostro… – Tija wykrzesała słaby uśmiech. – Kocham cię, mała…

Astralna fala czerwieni przetoczyła się przez przestrzeń. Runy pieczętujące komnatę zawrzały skłębioną mocą. Starsza zdążyła się wycofać i zabrała młodszą księżniczkę. Ledwie zmieściła się w wąskim tunelu, szurając skrzydłami o obie ściany. Holi rzuciła się Selekcie w ramiona i zaczęła szlochać.

– To czego się dowiedziałaś, ptaszyno? – spytała Sebil, która doświadczyła astralnego pokazu poprzez swoją aurę.

– Ta wasza czarodziejka, ona jest jedną z nich. – Atma obejrzała się za siebie. Ona jest pieczęcią jak Eliot i to biedne dziecko za mną… Musimy odszukać Angaraxa za wszelką cenę. Sikher długo nie utrzyma Murkira w ryzach, a jeśli nie stłamsimy tego gniewu…

– To co!? – warknęła Safonka. Nie była wściekła na Atmę, była po prostu wściekła.

– To rozpęta się piekło. On ma wszystkie młodsze rasy za robactwo, które nie powinno istnieć: nie będzie litości przy rozdeptywaniu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania