Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 38

SEHELE, ARCHONI, ETIRIONY I INNE MITYCZNE STWORY

 

O poranku na farmie Ozirów doszło do dość kuriozalnej sytuacji: na dużej, wiklinowej kanapie wyłożonej poduszkami z obszytego gęsiego pierza, leżał poparzony Emir, obok niego siedział zmartwiony Eliot, a Otmar krzątała się nerwowo przy kuchni.

Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie ogromna skrzydlata postać ulokowana na samym środku salonu. Arianka trzymała potężne skrzydła lekko rozchylone, a jej długie, białe lotki wyściełały drewnianą podłogę, formując wokół, pierzasty dywan.

Starsza z fascynacją spoglądała na miniaturowe – jak dla niej – meble i niewielkie okiennice położone tak blisko ziemi, iż zachodziła w głowę, jak można, bezpiecznie, wzbić się z nich do lotu.

Siedzenie w przysiadzie nie było dla niej wygodne, ale stanowiło mniejsze zło w porównaniu z opcją stania w pochyle, pod nisko zawieszonym sufitem.

W tym czasie, na zewnątrz, Selekta przywiązywała poobijanego Blejzera do jednego z pali służących do uwiązywania koni. Niedoszły zabójca pozostawał nieprzytomny i nie zanosiło się na jego rychłą pobudkę, więc razem z Lejlą postanowiły wrócić do domu i poczekać aż odzyska świadomość.

Podczas bezsennej nocy, Safonka pokrótce opowiedziała czarodziejce swoją historię, tym samym kreśląc rzeczywistość w jeszcze ciemniejszych barwach.

Zatrzymały się o kilka kroków przed wejściem do chaty.

– Wszystko gra? – spytała Selekta zatroskaną czarodziejkę.

– Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś ci się stało… – oznajmiła Lejla, zaciskając pięści.

– No już mała – rzuciła beztroskim tonem Selekta. – Też bym sobie nie wybaczyła, gdyby ten typ… – aż wzdrygnęła na myśl, że sekundy dzieliły Lejlę od śmierci – ale udało się. – Dodała i sprzedała czarodziejce kuksańca, wywołując zalążek uśmiechu na jej twarzy.

– Nie rozumiem tylko, po co trzymasz tego śmiecia przy życiu?

– Martwy nic nam nie wyjaśni – rzuciła krótko. Selekta zatrzymała się przebrnęła wzrokiem po spopielonych zgliszczach.

– Myślę, że nie tylko nam należą się wyjaśnienia. – Uchyliła przed Lejlą drzwi.

– To prawda – potwierdziła czarodziejka. – Ta rodzina straciła wszystko i jestem pewna, że to przez nas – stwierdziła z wyrzutem, wzięła głęboki wdech i przekroczyła próg.

W pierwszej chwili żadne z Ozirów nie zauważyło ich powrotu; trudno im się dziwić skoro pod dachem mieli kolosalne, opierzone stworzenie. Nigdy wcześniej nie widzieli kogoś takiego – Lejla ani Selekta z resztą też.

Zakłopotana Gospodyni, trzymając kubek z gorącym wywarem podeszła do Starszej.

– Czy napiję się pani herbaty? – spytała niepewnie – Bo jest pani kobietą, prawda? – dodała po chwili, spoglądając na opiętą szatę starszej. Arienda miała na sobie ubranie, ale przez zwiewną tkaninę przebijał kształt piersi, takich jak u człowieka, choć proporcjonalnie większych.

– Przepraszam – odpowiedziała grzecznie Starsza niskim kobiecym głosem. – Przez to cale zamieszanie zapominałam się przedstawić.

– Auł! – grzmotnęła głową o jedną z belek przy stropie.

– Ssss…

– Nic się pani nie stało!? – przestraszyła się Otmar.

– Nic takiego. Po prostu nie przywykłam do tak niskich sklepień. Nazywam się Atma Andramon – wyciągnęła rękę do gospodyni, a pani Ozir stanęła jak wryta: pomijając wysokość, na jaką musiała podnieść wzrok, żeby spotkać się z Atmą wzrokiem, w oszałamiający zachwyt wprawiły ją hipnotyzująco piękne, złote tęczówki, które zlewały się w całość z nieco ciemniejszymi źrenicami.

– Czy coś nie tak? – spytała zdziwiona orędowniczka Pierwszej Matki – O ile dobrze pamiętam, to tak się właśnie witacie?

– Tak, tak, oczywiście, to ja przepraszam – otrząsnęła się Otmar i pośpieszyła z uściskiem dłoni. Wtedy Atma dostrzegła stojące nieopodal Selektę i Lejlę.

– Podejdźcie – zawołała w ich stronę aksamitnym spokojnym głosem. – Na pewno ciekawi was, co ja tu robię?

– Nie da się ukryć – prychnęła Trybada. Emir z ledwością uniósł się z posłania, ale zaraz opadł na wznak, kaszląc przy tym potwornie: podczas pożaru nawdychał się dużej ilości gorącego dymu, który wysuszył i poparzył mu płuca. Nie mógł złapać tchu. Sprawę pogarszały liczne dotkliwe oparzenia zewnętrzne, w szczególności na twarzy i kończynach.

Eliot trzymał ojca za dłoń i nie odstępował na krok.

– Ekhe! – Emir zadudnił bulgoczącym kaszlem.

Otmar, opuściła starszą, podbiegła do męża i poprawiała poduszki pod jego popalonym karkiem. Mężczyzna stęknął, wykrzywiając twarz: ból z sączących się oparzelin, był potworny. Atma otaksowała gospodarza. Nie jest dobrze, pomyślała i wróciła do rozmowy.

– Otóż jestem – a przynajmniej do niedawna byłam – najwyższą z orędowniczek bogini Imaltis w świętym mieście Sefalos.

– Czyli jest, tak jak przypuszczałam… Jesteś starszą z Ariendi, tak? – Lejla sporo czytała na temat skrzydlatego plemienia z doliny Artem, ale nigdy nie widziała, żadnego Ariasa na własne oczy.

– Tak dziecko – potwierdziła Atma i wypiła napar z tyciego kubka, jak z literatki.

– Dzień przed moim odejściem z Sefalos, zostałam wezwana przez naszą wieszczkę, Widzącą Hewlaskę…

– Czy ona też jest taka piękna jak pani, pani Atmo? – przerwał jej Eliot, wpatrując się w śnieżnobiałe skrzydła Ariendy.

– Eliot nie przerywaj! – zrugała go matka, choć paradoksalnie sama była ciekawa odpowiedzi.

Atma przywołała w myślach wizję starej, czarnoskrzydłej wieszczki z obwisłym wolem i jedynie parą, całych zębów: nigdy nie widziała Hewlaski w jej prawdziwej formie.

– Powiedzmy, że jest specyficzna – oświadczyła, uśmiechając się lekko – Na czym to ja skończyłam? A tak… Tegoż wieczoru usłyszałam od Hewlaski, że spełnia się proroctwo Tanajiry: poprzedniej widzącej, i nowy Sehel nie będzie już z naszego plemienia.

– To wszystko brzmi bardzo fajnie… – przerwała jej Selekta – Ale czym jest ten Suchar i Tanira? – Safonka ewidentnie nie miała pojęcia, o czym mówi Atma i nie skrywała irytacji z tego powodu. Zresztą nawet Lejla zdawała się pierwszy raz słyszeć obie te nazwy.

– Ehh… – Starsza westchnęła, zmieniła pozycję, krzyżując nogi i rozchyliła szerzej potężne skrzydła.

– Zatem muszę zacząć od początku… Widzicie, kiedyś świat wyglądał zupełnie inaczej niż obecnie. Na początku wszechrzeczy istniała tylko pierwotna nicość. Nie było światła ni ciemności, życia ani śmierci tylko wszechobecna, niezmącona, symetryczna pustka. – Eliot słuchał z otwartymi ustami. – Pewnego dnia, tak odległego, że próby miarkowania czasu do jego początku są tu bezcelowe, nicość rozpadła się w pół, rodząc światło i mrok. Z pierwszego blasku wyłoniła się myśl, potem słowo a tym słowem była Nadzieja: Imaltis.

– Łooooł! – zachwycił się Eliot, a Lejla zachichotała patrząc na jego przejętą minę. Ekspozycja takiego zaciekawienia ze strony małego słuchacza wprawiła Atmę w nastrój do opowiadania.

Z większą werwą kontynuowała historię:

– Świetlista niewiasta, pierwsze tchnienie świadomości… Przez eony Imaltis przemierzała bezkresne pustkowia, poszukując istot jej podobnych. W tej niekończącej się tułaczce zostawiała za sobą świecące obłoki; iskry istnienia stawiające opór rozrywającej je entropii. Te znicze Nadziei nazywała Ilen-Tilin, Gwiezdny Ogień. Każdy z nich służył za drogowskaz i choć przez milenia samotności, Imaltis roznieciła ich miliardy, to cały czas wierzyła… Wierzyła, że nie jest sama pośród ciemności.

To marzenie miało się wkrótce ziścić – Atma puściła oko do chłopca. – Gdzieś pośród ognia i chaosu nieskończoności, z wnętrza wielkiego wiru, wyłonił się Ultis, drugi z Pierwszych, uosobienie pragnienia istnienia; pragnienia tak silnego, że w końcu przybrało formę – oczy Starszej, ku uciesze Eliota, zalśniły złotem.

– Pomimo iż Pra-Ojciec, Archon życia, dopiero zagościł na świecie, on też czuł… czuł, że nie jest sam.

Rozgwieżdżone niebo ponad nim tętniło tęsknotą. Wzywało go. Nęciło ciepłem. Wyrwał się z wiru twórczej mgławicy i ruszył w stronę jednej z latarni, Ilen-Tilin. Obrał tę, która dopiero, co zapłonęła na nieboskłonie. Czuł obecność, choć nie wiedział czyją. Słyszał śpiew przestrzeni wołający w bezmiarze ciszy.

Imaltis odpoczywała wtedy w cieple młodej, gwiezdnej latarenki. Ultis stanął naprzeciw niej, nie wiedząc, co go czeka. Bogini milczała. Nie znała snu, aczkolwiek bała się, że to iluzja, miraż wytworzony, ażeby ugasić pragnienie umysłu.

Zbliżyła się powoli sądząc, iż Archon rozpłynie się pierwotnej mgle. Jednak, gdy dotykała jego ciała, badając kawałek po kawałku, on stał niewzruszony. – Wszyscy słuchający milczeli zatopieni w świecie legendy. Nawet Emir nadstawiał uszu z posłania.

– Od tamtej pory, Pierwsi mianowani Archonami, stali się nierozłączni, zaś z ich związku narodziło się czworo dzieci: Syliren, Arkturos, Lejdarel i Murkir nazwanych przez rodziców Astras.

Po pewnym czasie, którego skali nie nam próbować pojąć, również i oni zapragnęli własnego potomstwa. Zwrócili się do Ojca, aby użyczył im części mocy do stworzenia kolejnego pokolenia bogów. Ultis wraz z małżonką przystali na ich prośbę i każde z Astrasów otrzymało moc do zaprojektowania sobie podobnych.

Niestety… aby stworzyć Astrasów, Imaltis i Ultis musieli oddać część swojej mocy i podzielić na czworo nowych bogów, co znacznie ich osłabiło. W podobny sposób Czworo stworzyło kolejne pokolenie, które okazało się zbyt słabe, aby przetrwać w nieskończonej przestrzeni i czasie.

Aby marzenie Astrasów o potomstwie mogło się ziścić, czterej młodsi bogowie połączyli swe ciała w wielkim splocie, Ill-Tanas, tworząc kulisty świat nazwany potem Ilteris. Nasz, świat – dokończyła z nostalgią Atma.

– Czy pani to pamięta…? – spytała Otmar, wyraźnie wciągnięta w wir opowieści.

– Nie… J jestem nieco młodsza – odpowiedziała Arianka i odchrząknęła, rozluźniając zmęczone Młodszą, twardą mową, struny głosowe. Po chwili przerwy opowiadała dalej:

– Nowe miejsce znacznie różniło się od gwiazd, które tkała Bogini Matka. Przede wszystkim było o wiele chłodniejsze i nie tak jasne, jak jej latarnie na nieboskłonie, zaś przestrzeń wypełniała pierwotna energia stworzenia zwana Astrą.

W tym, o wiele przyjaźniejszym środowisku, mogło w końcu powstać i żyć kolejne pokolenie, nazwane Astelionami: Syliren wydała na świat lud Tairu; zmienny Arkturos zlepił z wiatru i piasku Priamsów; burzliwy Murkir użył ognia i skał wytapiając potężnych Sumedów; zaś Leidarel, z lodowców na dalekiej północy, wykuła Eufmerów.

Pod bacznym okiem swoich stwórców wszystkie plemiona Astelionów rozkwitały, tworząc własne kultury i obyczaje. Jednak niekiedy – jak to bywa w rodzinie – bogowie sprzeczali się między sobą, czyje dzieci są lepsze, co przekładało się na niesnaski pomiędzy plemionami Ilteris. Imaltis przyglądała się wnukom z fascynacją. Fascynacją tak wielką, iż zapragnęła stworzyć własnych Astelionów.

Ultis, nawet będąc świadom, że jeszcze bardziej ich to osłabi, nie potrafił jej odmówić. Za zgodą męża, ze światła pobliskiej gwiazdy Pierwsza Matka splotła piękne ciała na własne podobieństwo, a jej małżonek tchnął w nie ży… – Głośny, gulgoczący kaszel Emira przerwał opowieść. Otmar uniosła mu plecy, żeby mógł wykrztusić wydzielinę pomieszaną ze skrzepłą krwią.

– Nic… mi… nic mi nie jest – oznajmił z trudem mężczyzna. Otmar przyniosła mu wody, którą wypił łapczywie, zupełnie jakby ogień nadal trawił mu trzewia.

– Proszę kontynuować, pani Atmo – powiedział. Starsza rzuciła mu spojrzenie podszyte niepokojem i pełna obaw kontynuowała, obserwując gospodarza kątem oka.

– Tak powstali najmłodsi z Astelionów, Ariendi: ja i moi rodacy. Matka była przeszczęśliwa… – Atma uciekła we wspomnienia, robiąc przy tym wyraźną pauzę. Przez izbę przemknęło niezidentyfikowane ciepło, które Lejla w mig rozpoznała.

– Uderzenie magii z targowiska… to ona – szepnęła cichuteńko. Atma z uśmiechem na twarzy kontynuowała opowieść:

– Imaltis zstąpiła z niebios i żyła pośród wysokich szczytów górskich, kompletnie zapominając o swoim mężu. Ultis chcąc zwrócić na siebie uwagę ukochanej, ulepił z fragmentów własnego ciała istoty zwane Deabru. Nie przypominały one jednak pozostałych Astelionów…

Twory Ojca były inne, brutalne, pozbawione ducha. Kierowały się podstawowymi instynktami, polowały, pożerały i mnożyły się bez opamiętania, niszcząc raj, który wszyscy razem stworzyli. Były uosobieniem życia w jego najbardziej prymitywnej postaci.

Obawiając się o umiłowane potomstwo Pierwsza Matka wraz z Astrasami nakazała Ultisowi zgładzić krwiożercze bestie.

Pierwotny Archon Życia, pomimo iż wiedział, że jego dzieci nie są doskonałe, odmówił zagłady, doprowadzając do krwawej wojny z pozostałymi plemionami. Wkrótce konflikt z udziałem Deabru i Astelionów spowił Ilteris ciemną mgłą wojny, pożogi i rozpaczy… – przeciągnęła mrocznie Atma, a Eliot skrył się za oparciem kanapy.

Otmar przysiadła na taborecie obok synka dając odetchnąć zmęczonym plecom.

– Nie bój się Eliot – pocieszyła go Orędowniczka. – Jestem tu z wami, więc zakończenie nie może być tragiczne – puściła mu oko, a chłopiec przytaknął. Selekta w tym czasie walczyła ze znużeniem, a Lejla wsłuchiwała się w opowieść z wrodzoną ciekawością.

– Zepchnięto nas na skraj wyginięcia! – Atma zaczęła mocno. – W ostatniej chwili nasi rodzice przybyli z pomocą i przybrawszy swoją naturalną formę, powrócili pośród niebiosa, zabierając inne plemiona ze sobą. Imaltis wyrwała kawałek świata, tworząc mały glob, na którym pogrążeni we snie Astelionowie mieli przeczekać walkę pomiędzy starszymi bogami. W tym czasie Astrasi, z Archontką na czele, zaatakowali Ultisa.

Niebiosa zapłonęły od szalejącej magii. Astrasi łamali symetrię raz za razem, ciskając w Deabru śmiercionośnym gradem. Najsilniejszy z rodzeństwa, Gniewny Murkir, runął prosto w Ojca z takim impetem, iż wepchnął go głęboko w Ilteris. Tam, wewnątrz stopionego jądra, walka była zawzięta. Murkir czerpał z ognistego chaosu i zionął szkarłatnym płomieniem bez wytchnienia, wiążąc Ultisa w ognistym uścisku.

Archon wyrywał się synowi z całych sił, a Murkir słabł z każdym ciosem!

Widząc, że brat traci siły, Syliren, patronka wieczności, zniekształciła czas wokół Ojca. Meandry dziejów zatoczyły wyciągnięte pętle, dając pozostałym czas na skucie boga żyjącymi łańcuchami, Etirionami.

Przegrana Ultisa była przesądzona, a większość Deabru spłonęła żywcem na powierzchni gorejącej planety. Spętanego ojca zapieczętowano, a każdy z pięciu potężnych więzów, wieńczyła pieczęć nazwana Sehael, czyli Śmiertelny.

– To piękna bajka Pani Atmo… – przerwała jej czarodziejka, akcentując słowo „bajka” bardzo wymownie – Ale nadal nie wiem, co ma z tym wszystkim wspólnego Eliot i my?

– To nie jest jakaś tam bajka, dziecko! – oburzyła się Atma – Ale nie czas na takie dyskusje – orędowniczka odpuściła. Nie chciała tracić czasu na dyskusję z istotą, która posiadała zaledwie ułamek jej wiedzy.

– A teraz Pozwól mi dokończyć, a wszystkiego się dowiesz. Od tamtych burzliwych wydarzeń, co tysiąc lat, jeden wybraniec z każdego plemienia Astelionów, dostępował zaszczytu zastania powiernikiem pieczęci.

Kierowani głosem wiecznego Etirionu, Sehelowie z dumą w sercu stawali na straży równowagi w astrze, trzymając Ultisa uwięzionego wewnątrz Ilteris

Z czasem powierzchnia planety ostygła i reszta Astelionów przebudziła się z księżycowego snu. Gwiezdne miasto powróciło na Ill-Tanas, a impet lądowania uformował góry Chamankadar: „Wzniesione Dłonie”.

– Pani Atmo, czy ten statek był tak duży, jak nasz dom? – spytał Eliot, nie mogąc utrzymać języka za zębami.

– Nieco większy – odpowiedziała kapłanka. – A teraz już cichutko. Już niedużo zostało do końca, dobra?

– Dobrze – przytaknął.

– Eksploracja nowej ziemi, była równie niebezpieczna, co pociągająca. Starsi osiedlali się coraz dalej i dalej od świętego Miasta Sefalos, a po drodze natrafiali na niespotykane dotąd stworzenia. Owe istoty powstały wskutek niekontrolowanego mieszania astry z energią Ultisa. Ich, a raczej powinnam powiedzieć waszych ciał, nikt nie projektował. Po prostu resztki mocy ojca wymieszały się ze wszystkimi domenami, dając w rezultacie cały bestiariusz dziwacznych stworzeń. Niektóre okazały się zdolne do nieograniczonego rozrodu tak jak wy, lecz w konsekwencji żyjecie bardzo krótko…

Ale do meritum. Pierwsi Astelionowie, którzy wrócili na Ilteris, nazwali wszystkie, nowe istoty rozumne młodszymi braćmi: Asurai, i od wieków, pod przewodnictwem Sehelów pomagali wam tworzyć kultury na wzór swoich. Jednak w każdej z młodszych ras tlił się ogień dawnego konfliktu, z którego powstali i to uczyniło was bardziej skłonnymi do agresji i nienawiści.

Wojny wybuchały jedna po drugiej. Cywilizacje powstawały i znikały, a starsi… No cóż… Starsi mieli już dość mieszania się w sprawy kłótliwych młodszych braci i wycofali się głęboko do swych enklaw w zamiarze spędzenia w nich wieczności.

Plan zdawał się funkcjonować sprawnie, aż do czasu, gdy Widząca Tanajra przewidziała koniec obecnego porządku. Podczas jednej ze swoich wizji, Imaltis ukazała jej przyszłość, w której brzemię powiernika pieczęci spadnie na młodszych, a starsi stracą swą wieczność i dołączą do grona śmiertelnych.

– Czytałam kiedyś zapiski o tej przepowiedni w Taledark. Tanajra została stracona za głoszenie herezji wśród Waszych. Czy to prawda Atmo? – spytała Lejla, sięgając w głąb pamięci do czasów, kiedy była młodą adeptką mistrza Markusa.

– Nie – starsza stanowczo zaprzeczyła i posmutniała – Każde, nawet najbardziej zaawansowane plemię ma ciemne karty w swojej historii. Jedną z moich jest bratobójcza wojna nazwana „Buntem Szarych”. – Ekhe – przerwała, charcząc przez nadwyrężone gardło. Imperialny był zbyt twardy fonetycznie na tak długie wywody.

– Otmar, czy mogłabym prosić o wodę?

– Oczywiście, już podaję – Gospodyni sięgnęła po kubek i czmychnęła do kuchni.

– Ekhm… – upomniała ją gromkim chrząknięciem Atma. – Nalej proszę w garnek. – Pani Ozir napełniła misę do ziemniaków i podła starszej, która wzięła kilka potężnych łyków i kontynuowała.

– Wieść o nadchodzącym końcu świata doprowadziła do buntu wewnątrz świętego miasta, a nienawiść do wszystkich śmiertelnych, rosła proporcjonalnie do samego lęku przed śmiertelnością.

Bunt stłamszono… krwawo… bardzo krwawo, a bramę w Girzel zamknięto na zawsze – To by było na tyle z historii – oznajmiła Arienda. Safonka ocucona radością z końca tego bajdurzenia przeszła od razu do konkretów.

– Po drodze tutaj wspominałaś, że ten chłopak jest wyjątkowy i zarówno on jak Lejla są zagrożeni – Spojrzała na Eliota, strojącego dziwne miny. – Co miałaś na myśli?

– To oznacza, że twoje dziecko Otmar… – Atma zwróciła się do zaniepokojonej gospodyni, która kurczowo trzymała Eliota za rączkę – Twój syn jest nowym Sehel Imaltis, Otmar – palnęła prosto z mostu.

– To bzdura! – zeźliła się gospodyni. – Mój syn jest normalnym chłopcem! Jak każde inne dziecko! – zaprzeczała donośnie, rzucając desperackie spojrzenia wszystkim w Salonie.

– Wiem, że ciężko ci to pojąć, ale dowody mówią same za siebie.

– Dowody!! Jakie dowody! Sama go urodziłam! Wychowałam razem z mężem! O czym ty mówisz!? – nadal krzyczała, nie bacząc na to, z kim ma odczynienia.

– Uspokój się, a wszystko ci wytłumaczę. – Otmar usiadła, ale emocje nie opadły. Szybko oddychała, zaciskając pieści na lnianym fartuchu. Wystarczyła mała iskra, aby ponownie wybuchła. Starsza zaczęła łagodnie, a delikatny ton jej głosu działał na Otmar, jak napar z waleriany.

– Przed moim wyjazdem, Hewlaska nakazała mi wypatrywać dziecka światłości pośród ludzi w Watenfel. Na początku zignorowałam jej słowa, ale to się zmieniło, gdy po raz pierwszy ujrzałam Eliota; wtedy na rynku, jego aura świeciła tak jasno… – westchnęła. – Gdy stanęłam z nim twarzą w twarz, on… – jej głos zadrżał, a złote oczy zwilżyły. – On rozpoznał mnie pomimo mojej ludzkiej formy i nazwał po imieniu, a ja… ja rozpoznałam w nim…

– Eliot ma wybujałą wyobraźnię! – przerwała jej Otmar. – Zawsze miał. To o niczym nie świadczy – szła w zaparte.

– Też to czułam – wyszeptała Lejla do Safonki – Wyczułam jego aurę kiedy weszłyśmy na rynek – dopowiedziała tak, by nikt poza nimi nie słyszał.

– To radosne dziecko! Poprawia Ludziom nastrój – ripostowała gospodyni, chwytając się coraz bardziej desperackich argumentów. Atma złapała się za głowę. Z jednej strony ją rozumiała z drugiej jednak nie mogła pozostawić Eliota w tym miejscu. Wzięła głęboki wdech i chwyciła dłonie Pani Ozir.

– Powiedz mi Otmar, tylko szczerze – Starsza spojrzała kobiecie głęboko w oczy, a Otmar odwróciła wzrok jak rażona słonecznym blaskiem.

– Nie musisz na głos; najpierw sobie w sercu, dobrze? – poprosiła Orędowniczka. Gospodyni nawet się nie obejrzała, tylko w milczeniu patrzyła na syna. Jej podbródek drgał pomimo usilnych prób opanowania nerwów.

– Czy Eliot ma wymyślonego przyjaciela, który towarzyszy mu od dziecka? – spytała Atma, nie czekając na przyzwolenie. Otmar przygryzła nerwowo wargi. – Czy urodził się dokładnie osiem lat i trzy miesiące temu? – Podbródek gospodyni rozdygotał się, jak przy potwornym mrozie, a jej oczy zeszkliły. Milczała, ale Atma wyczuła błagalny uścisk, który mówił za Otmar: prosił, aby przestała.

Pytała dalej.

– Czy nigdy nie chorował, a jego rany goją się nadzwyczaj szybko? – Otmar zbladła i zasłabła. Eliot zeskoczył z kanapy i podbiegł do mamy.

– Mamusiu, co ci jest? Przynieść ci wody? – pytał zaniepokojony.

– Nic mi nie jest dziecko. Kocham cię całym sercem – mocno go przytuliła i spojrzała w stronę starszej.

– Co to dla nas oznacza?

– Ten przyjaciel Eliota, to właśnie Etirion światła, Aria-Selfra. Jego moc będzie rosła. Człowiek nigdy nie był powiernikiem pieczęci. Nie wiem, jak to na niego wpłynie. – Orędowniczka wzięła głęboki pociągły oddech. Krótkie lotki na jej głowie najeżyły się, a oczy zabłysły: bała się reakcji na to, co zaraz powie; bała się emocji i jeszcze większego wyparcia.

– Eliot musi udać się ze mną do Sefalos. Tam będzie bezpieczny. ¬– wyrzuciła z siebie Arienda.

– Wykluczone! Ekhe…! – Emir stanowczo zaprotestował jeszcze zanim zrobiła to jego żona.

– Miejsce mojego syna jest tutaj! Ekhe! Razem z… Ekhe! – zaczął mocno kasłać, a na koniec splunął obficie krwią. Lejla zbliżyła się do niego i przyłożyła ucho do klatki piersiowej.

– Głośne charczenie: zbiera się płyn. Połóż się Emirze, musisz odpoczywać, masz bardzo spłycony oddech. – Posłuchał. Nie, dlatego, że chciał, po prostu nie mógł już dłużej wysiedzieć. Gdy ułożył głowę na poduszce podeszła do niego Otmar wraz z synem i zaczęła głaskać po głowie.

– Będzie dobrze kochany – pocałowała go w czoło. Wszystkiemu przyglądała się Atma. Wiedziała, że musi zabrać Eliota za wszelką cenę, ale nie mogła tak po prostu porwać dziecka rodzicom.

– Nie możesz go wyleczyć tak jak mojej nogi? – spytała nagle Selekta.

– Wyładowałam wasz Solas na powrót do prawdziwej formy. Nie mogę już go użyć – odpowiedziała Atma.

Olśnienie uderzyło nagle. W przypływie desperacji uciekła się do czegoś, co, jak sama później stwierdziła, było gorsze od porwania.

– Jest jeszcze jeden sposób, ale Eliot musi mi pomóc.

– Oczywiście pani Atmo – potwierdził grzecznie chłopczyk.

– Emir…? Emir!? – Otmar zaczęła krzyczeć. Mężczyzna stracił przytomność, zsiniał i oddychał bardzo nieregularnie. – Na co czekasz! Ratuj go!

– Pod jednym warunkiem – oznajmiła Arienda głosem tak ciężkim, iż każde słowo przepychała przez krtań, jakby toczyła przez nią ogromny, szorstki głaz. Wszystkich zmroziło.

– Uratuje twojego męża, ale syn poleci ze mną – wygłosiła ultimatum i natychmiast pożałowała tych słów. Za późno; padły… Jesteś potworem, szepnęło jej sumienie

– Każesz mi wybierać pomiędzy życiem męża a stratą syna!?

– W grę wchodzi los mojego ludu. Nie mam wyboru – Starsza uciekła spojrzeniem.

– Możesz mu pomoc? – spytała Lejlę Selekta.

– Niestety nie potrafię leczyć tak ciężkich ran wewnętrznych – odpowiedziała czarodziejka. – Ale spróbuję – dodała i zrobiła krok w stronę konającego.

– Nie denerwuj się mamo – odezwał się Eliot. – Ja pójdę z panią Atmą. Ona jest dobrą osobą, tylko martwi się o swoja rodzinę i przyjaciół, tak jak my o tatę. – Prawda proszę pani? – chłopiec spojrzał na straszą z uśmiechem. Orędowniczka chwyciła jego małą rączkę i podeszła do sino-bladego Emira kładąc opierzoną dłoń na mostku mężczyzny.

– Ty teraz zrób to samo i pomyśl, jak bardzo kochasz tatę

– Bułka z masłem! – Eliot z entuzjazmem wykonał polecenie, a Atma poczęła szeptać mantrę, szykując umysł do zaklęcia.

– Anaktalin Sidenakaj! - wyrecytowała w Astras. – Anaktalin Sidenakaj! – powtarzała raz za razem, bardzo donośnym, twardym niemal metalicznym głosem. Lejla przyglądała się z uwagą, ale pomimo szerokiej wiedzy, nie rozpoznawała słów zaklęcia.

Język pierwszych przełamał granicę równowagi. Opierzona dłoń rozpromieniała ciepłem. Ciało Emira rozjaśniało, a cienie w chacie pociemniały i zatańczyły, splatając się w koszmarne kształty.

Zabrała dłoń.

– Teraz ty. Powtórz za mną. Anaktalin Sidenakaj, Aria-Selfra. – Eliot odtworzył słowa na tyle wiernie, na ile mógł: język astry niósł moc, która ściskała krtań już w momencie tworzenia dźwięku. Symetria nie chce być łamana. Chłopiec zamknął oczy. Gdy je ponownie otworzył, zapłonęły złotym światłem.

– Ojcze ciała mego, Niech Matka Duszy mej Uchroni Cię Od Śmierci! – wyrecytował w Astras. Tylko Atma zrozumiała modlitwę. Słowa Eliota rezonowały pogłosem niewidocznego chóru. Twarz i ręce Emira przybrały różowawy, zdrowy kolor. Popalone tkanki kipiące zapalną czerwienią, wyblakły. Eliot zabrał dłoń i zachwiał się na nogach, ale Lejla w samą porę podparła go pod plecy.

– Nic ci nie jest młody?

– Nie panienko Lejlo. Usłyszałem w głowie dużo różnych głosów; wszystkie mówiły jednocześnie w języku, którego nie rozumiem, ale była też Aria. Powiedziała, że tacie nic nie będzie. – Emir pochwycił rękę żony. Odzyskał przytomność.

Otmar rzuciła mu się na szyję.

– Kochanie spokojnie, jestem obolały – uśmiechnął się z lekkim grymasem bólu.

– Eliot to samo zrobił z waszymi uprawami – wtrąciła Atma. – Fakt, iż zaraza ominęła to miejsce, nie był dziełem przypadku. To jego zasługa – dodała, po czym przysiadła na ziemi i z nostalgią przyglądała się rodzinie. Uznała, że da im chwile, nim wróci do trudnego tematu.

Po tym, co zrobiła, czuła się potwornie. Czuła się brudna i zepsuta. Dreszcz odrazy wzdrygnął jej skrzydłami. Przeproszę, będę błagać o wybaczenie, pomyślała. Podniosła wzrok. Otmar stała już naprzeciwko niej, obejmując chłopca przed sobą. Jego serdeczna mina mocno kontrastowała z zawziętą twarzą rozgniewanej matki.

– Prze… – zaczęła orędowniczka

– Obiecaj mi, że jeśli będzie potrzeba, to oddasz życie za mojego syna! – zażądała Otmar.

– Bogini matka mi świadkiem, OBIECUJĘ!

– A teraz powiedz mi: do czego potrzebny jest wam mój syn? – zapytała pani Ozir. – W oczach Otmar gromadziły się łzy, które twardo trzymała w ryzach nie pozwalając im spłynąć.

– Opowiem i nie martw się; nie odchodzi na zawsze – skłamała Atma i wstając, grzmotnęła głową o belkę w stropie, ale uznała, że na to zasłużyła.

– Atmo… – wtrąciła się Lejla. – Czy myślisz, że ten zabójca przyszedł po Eliota, a nie po mnie?

– Wątpię. Gdyby chciał to zrobić zaatakowałby wpierw jego. Był łatwiejszym celem.

– To prawda – przytaknęła jej czarodziejka. W głębi duszy miała nieprzyzwoitą nadzieję, że jednak nie jest źródłem wczorajszego nieszczęścia.

– Auuuaaah… – przez uchylone okno wpełzł ospały jęk.

– Chyba nasz gość się obudził. – Selekta zakasała rękawy – podam mu śniadanie – uśmiechnęła się demonicznie i strzeliła knykciami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania