Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 38

Mobilne Ogłoszenie Autorskie

 

Pierwszy tom Domen napisałem dawno i jest w fazie naprawczej. Obecnie to jest ostatnia poprawiona część, a kolejne wychodzą w tempie dwóch, trzech tygodniowo. Tekst przed i po poprawkach jest spójny fabularnie, więc można czytać dalej, ale zachęcam do cierpliwości, bo dodaje sporo ciekawych elementów świata i charakterów postaci, które wyklarowały się w drugim tomie i opowiadaniach. Nowe rozdziały można poznać po konstrukcji tytułu: mają człon ROZDZIAŁ II, ROZDZIAŁ I itp...

 

M.K Puniek

 

*******

 

ROZDZIAŁ III: Dziwne sprawy

 

O poranku na farmie Ozirów doszło do dość kuriozalnej sytuacji: na pryczy wyłożonej poduszkami z obszytego gęsiego pierza, leżał poparzony Emir, obok niego siedział Eliot, a Otmar krzątała się nerwowo przy kuchni – i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie ogromna skrzydlata postać ulokowana na samym środku izby. Arienda trzymała potężne skrzydła lekko rozchylone, a jej długie, białe lotki wyściełały drewnianą podłogę, formując wokół niej niewielki pierzasty dywan.

Starsza z fascynacją spoglądała na małe meble, skromne srogie wnętrze i ciasne okiennice osadzone tak wysoko nad podłogą, że zachodziła w głowę, jak można nimi bezpiecznie wchodzić do mieszkania. Nie miała zamiaru próbować, już siedzenie w przysiadzie dawało jej się we znaki, ale stanowiło mniejsze zło w porównaniu z opcją garbienia się pod powałą. Ponadto z dawnych czasów pamiętała, że zrównanie się wzrostem z ludźmi obniżyło ich lęk przed jej podobnym.

W tym czasie Selekta pętała poobijanego Blejzera do jednego z pali od pręgierza. Niedoszły, mocno poturbowany zabójca odurzony narkotykiem Lejli spał w najlepsze i nie zanosiło się na jego rychłą pobudkę. Trybada po raz wtóry sprawdziła węzeł, grzmotnęła go w czerep i gdy to nic nie dało, zarządziła powrót do chaty. Podczas bezsennej nocy, a raczej bardzo wczesnego poranka, Safonka pokrótce opowiedziała czarodziejce swoją historię z więzieniem, ucieczką i Walończykami, kreśląc tym samym rzeczywistość w jeszcze ciemniejszych barwach.

Lejla zatrzymała się kilka kroków przed wejściem do sieni.

– Wszystko gra, mała?

– Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś ci się stało. – Zacisnęła pięści. – Nie powiedziała tego głośno, ale umysł torturował jej sumienie.

Gdyby nie jej głupia chęć ucieczki z pałacowej klatki, nic z tego by się nie wydarzyło.

Safonka wyczuła ślad tych myśli w tonie czarodziejki.

– No już, mała – rzuciła z pozoru beztrosko. – Też bym sobie nie wybaczyła, gdyby ta obmierzła świnia… – aż wzdrygnęła na myśl, że sekundy dzieliły Lejlę od śmierci. – Ale udało się – dodała i sprzedała czarodziejce kuksańca, wywołując zalążek uśmiechu na bladej twarzy. – Nie rozumiem tylko, po co trzymasz tego śmiecia przy życiu?

– Martwy nic nam nie wyjaśni.

Trybada przemknęła wzrokiem po spopielonych zgliszczach wokół.

– Myślę, że nie tylko nam należą się wyjaśnienia. – Uchyliła przed Lejlą skrzydło od drzwi.

Czarodziejka westchnęła.

– To prawda. Ta rodzina straciła wszystko i to przez nas – stwierdziła z wyrzutem. Niespecjalnie chciała patrzeć Otmar w oczy i z chęcią ulotniłaby się z farmy pod byle pretekstem, ale białoskrzydła istota przyciągała ją jak słodycz pszczołę.

W pierwszej chwili żadne z Ozirów nie zauważyło powrotu kobiet, co można było uznać za całkiem zrozumiałe, skoro pod dachem mieli mityczne stworzenie. Nigdy wcześniej nie widzieli kogoś takiego – Lejla ani Selekta zresztą też nie. Zakłopotana gospodyni podeszła do Starszej z gorącym kubkiem ziołowego naparu.

– Czy napiję się pani mięty? – spytała niepewnie. – Bo jest pani kobietą, prawda? – dodała, rzuciwszy ukradkowe spojrzenie na opiętą togę Starszej. – Przez zwiewną tkaninę Ariendy przebijał kształt piersi: takich jak u człowieka, choć proporcjonalnie większych. – Przepraszam za to pytanie, to głupie.

– To ja przepraszam – odpowiedziała Arienda niskim kobiecym altem. – Przez to całe zamieszanie zapomniałam się poprawnie przedstawić. – Mówiła płynnym sungardzkim, choć w nieco starszym dialekcie.

Poderwała się z desek.

– Au! – grzmotnęła głową o jedną z belek pod strzechą. – Ssss…

– Nic się pani nie stało? – zaniepokoiła się Otmar: bardziej bała się gniewu wielkiej istoty aniżeli o zdrowie gościa.

– Nic takiego. Po prostu nie przywykłam do niskich pomieszczeń. Atma Andramon. – Starsza wyciągnęła rękę do gospodyni.

Otmar stanęła jak wryta. Wielkie żółte, jarzące się tęczówki, wprawiły ją w oszałamiający zachwyt, pomijając samą wysokość, na jaką musiała spojrzeć, żeby spotkać się z Atmą wzrokiem.

– Czy coś nie tak? – spytała zdziwiona orędowniczka Pierwszej Matki. – O ile dobrze pamiętam, to tak się witacie?

– Tak, tak, oczywiście… To ja przepraszam. Otmar Ozir. – Otrząsnęła się i pośpieszyła z uściskiem dłoni. Musi pani zrozumieć, że nigdy nie widziałam Starszych, na żywo w sensie, bo na obrazach w świątyni wyglądacie podobnie.

– Nic nie szkodzi. – Atma dostrzegła stojące w sieni Selektę i Lejlę. – Podejdźcie, proszę – ponagliła spokojnym głosem. – Na pewno ciekawi was, co ja tu robię.

– Nie da się ukryć – fuknęła Trybada.

Emir z ledwością uniósł się z posłania, ale zaraz opadł na wznak, kaszląc przy tym potwornie. Podczas pożaru nawdychał się dużej ilości gorącego dymu, który poparzył mu płuca. Nie mógł złapać tchu. Sprawę pogarszały liczne dotkliwe oparzenia zewnętrzne na twarzy, karku i kończynach.

Eliot trzymał ojca za dłoń i nie odstępował na krok.

– Ekhe! – Emir zadudnił kaszlem i wykrzywił twarz w grymas cierpienia.

Otmar podbiegła do męża, poprawiała poduszki i delikatnie ułożyła poranioną głowę mężczyzny na lnianej poszwie. Stęknął; ból z sączących się oparzelin odbierał mu siły i to pomimo solidnego namaszczenia smalcem.

Atma otaksowała gospodarza wzrokiem. Życie wyciekało z mężczyzny szybciej niż jego organizm był w stanie produkować, ale chwilowo przestały nim targać konwulsje i spojrzał w stronę Starszej.

– Przepraszam, proszę… mówić.

– Otóż jestem, a przynajmniej do niedawna byłam, najwyższą z orędowniczek Matki Imaltis w drugim mieście Sefalos.

– Czyli jest, jak przypuszczałam… Jesteś Starszą z Ariendi, tak? – Lejla sporo czytała na temat skrzydlatego plemienia z doliny Artem, ale do spotkań dochodziło tak rzadko, że większość uczonych wepchnęła te podania między mity.

– Tak, dziecko. – Atma wypiła napar z tyciego, z jej perspektywy, kubka. – Przejdę do rzeczy. Dzień przed moim odejściem z Artem, zostałam wezwana przez Widzącą; nie będę wchodzić w nieistotne szczegóły, uznajcie, że to taka nasza wyrocznia.

– Czy ona jest tak piękna, jak pani, pani Atmo? – wtrącił się Eliot

– Nie przerywaj! – zrugała go matka, choć paradoksalnie sama była ciekawa odpowiedzi.

Atma przywołała w myślach wizję starej, czarnoskrzydłej wieszczki z obwisłym wolem, płatami skóry zachodzącymi na oczy i jedynie parą całych zębów.

– Powiedzmy, że jest specyficzna – oświadczyła enigmatycznie Starsza. – Na czym to ja? A tak… Tegoż wieczoru Hewlaski wyznała, że Matka przemówiła ze sklepienia i obwieściła, że gdzieś wśród ludzi ujawni się nasz nowy Sehelin.

– Co? – tym razem przerwała Selekta.

– Ehh… – Starsza westchnęła, zmieniła pozycję, krzyżując nogi i rozchyliła szerzej potężne skrzydła.

– Zatem muszę zacząć od podstaw. Sehelin, Pieczęć, Wybraniec Imaltis. Opiekun pozostawiony po odejściu Matki do astry. Zawsze był z nami, od kiedy Pierwsza zasiadała w na szczycie Suf-Baidal.

– Czy pani to pamięta…? – spytał Eliot.

Otmar spiorunowała go wzrokiem.

– Nie. Ja jestem nieco młodsza – odpowiedziała Arienda i odchrząknęła, rozluźniając zmęczone struny głosowe. – Wracając do sedna… Sehelin zawsze był z naszych, choć podporządkowany waszemu cyklowi. Jednak jak dotąd zawsze odradzał się Ariendem; aż dotąd, jak sądzę. – Przeniosła wzrok na Eliota. – Hewlaska zobaczyła szept Matki w blaskach groty. Pierwsza kazała szukać światła północy i ja znalazłam to światło, nie mam co do tego wątpliwości, tylko jeszcze nie jestem pewna, czym to światło jest.

Otmar podeszła do chłopca i objęła mocno. Dała tym samym znak, że nie podoba jej się kierunek, którym podążą ta rozmowa.

Głośny, gulgoczący kaszel Emira rozszedł się po izbie bolesnym echem. Gospodyni dopadła do męża i uniosła delikatnie, żeby mógł odkaszlnąć wydzielinę z krwi i śluzu.

– Nic… mi… nic mi nie jest – wychrypiał z trudem.

Podała mu wody, którą wypił łapczywie, zupełnie jakby ogień nadal trawił mu trzewia i przełyk.

– Proszę mówić, pani Atmo – powiedział i nawet wykrzesał słaby uśmiech.

Starsza rzuciła mu spojrzenie podszyte niepokojem.

– Nie ma czego opowiadać. Uważam że wasz syn nosi światło Pierwszej Matki, a przez to jest pierwszym z Młodszych, na którego spłynęła… łaska. – W przypadku istot śmiertelnych można było nazwać to łaską, bo i tak rodzili się i umierali w bezkresnym cyklu.

– Uderzenie magii z targowiska… To on – szepnęła Lejla.

Atma przytaknęła.

– Tak mi się wydaje, choć wolałabym się mylić.

Otmar przysiadła na taborecie obok synka, żeby odciążyć zmęczone plecy. Słuchała Atmy, ale niewiele z tego tak naprawdę usłyszała. Raz, że opowieść niebezpiecznie skupiła się na jej jedynaku. Dwa, Emir wyglądał coraz gorzej i coraz ciężej oddychał.

– No dobra. – Selekta obwieściła koniec bolesnych procesów myślowych oraz gotowość zaszczycenia świata ich rezultatem. – Czyli rozumiem, że jesteś tu dla chłopaka, bo on jest waszym Sucharem. A co to ma do buntu Walończyków i nas?

– Kompletnie nic. Wasz gatunek tłucze się tak często, że w sumie trzeba mieć szczęście, żeby akurat nie trafić na jakąś wojnę.

– W sumie racja. Co teraz z młodym?

– Czytałam kiedyś tłumaczenie starego tekstu – Lejla wyrwała się z zamyślenia – poemat zza Chamankadaru. Zaczynał się od przepowiedni kogoś nazwanego Mat-Hasena. Tekst sprawiał trudności w tłumaczeniu, ale z grubsza chodziło o zapowiedzi końca Starszych. Śmiertelniku, który niesie plagę szarych piór. To dlatego mówisz, że wolałabyś się mylić? – zwróciła się do Starszej.

– Tak… – to było bardzo ciężkie potwierdzenie; takie, które przepycha się przez gardło i po drodze razi kolcami – ale to nie o przepowiednię chodzi, a o wojnę, którą niegdyś wywołała. Każde plemię ma czarne karty w swojej historii. Jedną z moich jest rzeź nazwana Buntem Szarych – przerwała. Nadwyrężone gardło odmówiło posłuszeństwa. Ludzie za bardzo zmienili podarowany im język, odarli go z miękkości i lekkości. To, co teraz nazywają sunin, nie nadawało się na tak długie wywody. – Otmar, czy mogłabym prosić o wodę?

– Oczywiście.

Gospodyni sięgnęła po kubek.

– Ekhm… – Atma przywołała ją gromkim chrząknięciem. – Nalej w garnek.

Kobieta skinęła, podeszła do balii i napełniła misę.

– Proszę. – Podała Starszej.

Atma wzięła kilka potężnych łyków i kontynuowała.

– Jak to zwykle bywa, kiedy w grę wchodzi strach, nienawiść do wszystkich śmiertelnych rosła proporcjonalnie do samego lęku przed śmiertelnością. Powstanie stłamszono. Krwawo… Bardzo krwawo. Resztę buntowników wygnano, a bramę w Girzel zamknięto. To na tyle z historii – skwitowała Arienda.

Safonka ocucona radością z końca bajdurzenia Atmy przeszła do konkretów.

– No dobra, czyli dla nas te bzdety nie mają znaczenia. Ale i tak dzięki za podwózkę i uratowanie siedzenia. Mojego i tego ładniejszego. – szturchnęła Lejlę.

– Nic wielkiego i nie robiłam tego bezinteresownie; sehelin znajdował się w niebezpieczeństwie, a ja Widziałam co potraficie: ty i twój miecz.

Obdarzona komplementem Safonka pogłaskała rękojeść szarszuna, uśmiechnęła się półgębkiem, a duma rwała się do przechwałek, ale pomimo ciągot Trybada nie ciągnęła tematu. Raf-Arkturo stanowił zakonną tajemnicę, zabójczą kartą ukrytą w rękawie habitu, która w razie potrzeby miała zaskoczyć przeciwnika. W tym wypadku nawet Selekta wiedziała, że należy zewrzeć kłapaczkę.

Otmar poczuła, jakby ktoś zerwał grubą storę rozwieszoną między jej umysłem a rzeczywistością. Dopiero w tej chwili dotarło do niej, że skoro nie bunt, nie czarodziejka ani nie plaga, to pozostaje tylko jedna przyczyna wizyty Starszej.

– Atmo, co chcesz od mojego syna, od nas?

– Twoje dziecko, Otmar… Wasze dziecko. – Atma zwróciła się do zaniepokojonej gospodyni, która kurczowo trzymała Eliota za rękę. – Sądzę, że twój syn jest nowym błogosławionym Imaltis.

– Bzdura! Mój syn jest normalnym chłopcem. – Kobieta rozrzuciła desperackie spojrzenia po izbie.

– Wiem, że ciężko ci to pojąć, ale dowody mówią same za siebie.

– Dowody! Jakie dowody! Sama go urodziłam! Wychowałam razem z mężem! – nadal krzyczała, nie bacząc na to, z kim ma do czynienia.

Białe pióra na głowie Starszej nastroszyły się w krótki pióropusz.

– Uspokój się. – nakazała: spokojnie, acz stanowczo. – Nie przyleciałam tu, żeby się kłócić, czy cokolwiek udowadniać.

– Więc po co?

Otmar usiadła, ale emocje nie opadły. Wystarczyła mała iskra, do ponownego zapłonu.

Starsza uspokoiła myśli i złagodziła ton:

– Widząca kazała wypatrywać błogosławionego Pierwszej pośród ludzi w Watenfel. Na początku zignorowałam jej słowa, nie po to opuściłam Artem, ale to się zmieniło, gdy po raz pierwszy ujrzałam Eliota; wtedy na rynku, jego aura świeciła tak jasno… – westchnęła. – Gdy stanęłam z nim twarzą w twarz, on… – jej głos zadrżał, a oczy łysnęły magicznym złotem. – On rozpoznał mnie pomimo ludzkiej formy i nazwał po imieniu, a ja… Ja zobaczyłam w nim kogoś. Kogoś bardzo bliskiego. Kogoś, kto odszedł.

– Eliot ma wybujałą wyobraźnię! – przerwała jej Otmar. – Zawsze miał. To o niczym nie świadczy – szła w zaparte.

Lejla nachyliła się do Selekty

– Też to czułam – wyszeptała. – Wyczułam przyjemną, wręcz odurzającą aurę, kiedy weszłyśmy na rynek – dopowiedziała trochę głośniej, niż by chciała.

– To radosne dziecko! Poprawia ludziom nastrój – gospodyni, chwytała się coraz bardziej desperackich argumentów.

Atma złapała się za głowę. Z jednej strony rozumiała walkę tej kobiety, matki, z drugiej jednak, nie mogła pozostawić Eliota bez opieki.

Tylko czy powinnam zabrać go za góry?...

Wizja wojny i mordu zmroziła jej krew w żyłach. Wzięła głęboki wdech i chwyciła dłonie pani Ozir.

– Powiedz, tylko szczerze. – Starsza spojrzała kobiecie głęboko w oczy, a Otmar odwróciła wzrok. – Nie musisz na głos; najpierw sobie w sercu, dobrze? – poprosiła Orędowniczka.

Gospodyni w milczeniu patrzyła na syna. Jej podbródek drgał pomimo usilnych prób opanowania emocji.

– Czy Eliot ma wymyślonego przyjaciela, który mu towarzyszy od dziecka? – spytała, nie czekając na przyzwolenie. Otmar przygryzła nerwowo wargi. – Czy urodził się dokładnie osiem lat i trzy miesiące temu? – Podbródek gospodyni rozdygotał się jak przy potwornym mrozie. Nadal milczała, ale Atma wyczuła błagalny uścisk: prosił, żeby przestała.

Pytała dalej:

– Czy nigdy nie chorował, a jego rany goją się nadzwyczaj szybko? – Otmar zbladła. Eliot podbiegł do niej i wtulił słomianą czuprynę w poły giezła.

– Mamo, wszytko dobrze?

– Nic mi nie jest. Kocham cię. – Mocno go przytuliła i spojrzała w stronę Starszej.

– A jeśli on jest wyjątkowy w takim sensie, jak twierdzisz, to co to dla nas oznacza?

– Ten przyjaciel Eliota, to etirion Aria-selfra, opiekun, tak w uproszczeniu. Jego moc będzie rosła, chłopca też. Człowiek nigdy nie był powiernikiem pieczęci. Nie wiem, jak to na niego wpłynie. – Orędowniczka wzięła głęboki oddech. Końcówki jej białych lotek drgnęły, a tęczówki zamigotały złotym ogniem. Bała się reakcji na to, co zaraz powie; bała się emocji i jeszcze większego wyparcia.

– Eliot musi trafić do Sefalos. Tam będzie bezpieczny – wyrzuciła z siebie Arienda.

– Wykluczone! Ekhe…! – Emir stanowczo zaprotestował jeszcze zanim zrobiła to jego żona. – Miejsce mojego syna… jest tutaj! Ekhe! Razem z… Ekhe. – zaczął mocno kasłać, a na koniec splunął obficie ciemną mazią. Lejla zbliżyła się do niego i osłuchała.

– Zebrało się dużo płynu. Połóż się Emirze, musisz odpoczywać, masz bardzo spłycony oddech. Ja spróbuję trochę uspokoić ciało.

Posłuchał. Nie, dlatego, że chciał, po prostu nie mógł już dłużej wysiedzieć. Gdy ułożył głowę na poduszce, Otmar zaczęła głaskać po głowie.

– Będzie dobrze – pocałowała poparzone czoło. – Przeżyłeś moje zaloty to i to przeżyjesz.

Uśmiechnął się ospale. Lejla też, pomimo skupienia na wtłaczaniu błękitnej aury w ciało mężczyzny.

– Nie możesz go wyleczyć? – Selekta zagabnęła do Starszej.

– Wyładowałam solas na powrót do prawdziwej formy. – odpowiedziała. – Ta magia, ona bierze się z innej symetrii. – Paskudna myśl wpełzła Atmie do głowy i wysyczała pomysł upieczenia dwóch kur nad jednym paleniskiem. – Jest jeszcze jeden sposób, ale Eliot musi mi pomóc.

– Tak, pani Atmo – potwierdził grzecznie chłopczyk.

– Emir?... Emir!? – Otmar zaczęła nerwowo oklepywać policzki męża. Mężczyzna stracił przytomność i zsiniał. – Na co czekasz! Ratuj go!

Arienda zdusiła wrzask sumienia.

– Pod jednym warunkiem. – Pożałowała tych słów, gdy tylko wybrzmiały. – Uratuje twojego męża, ale syn poleci ze mną – dokończyła ultimatum.

Jesteś potworem, szepnęło sumienie

– Każesz mi wybierać pomiędzy życiem męża a stratą syna!?

– W grę wchodzi los mojego ludu. Nie mam wyboru. – Starsza uciekła spojrzeniem gdzieś w podłogę.

Atmosfera w izbie zrobiła się ciężka i wysycona żalem.

Selekta spąsowiała i podeszła do czarodziejki, która z całych siła łagodziła ogniste zgorzele wewnątrz poranionych płuc Emira.

– Dasz radę? – spytała Lejli.

– Nie potrafię leczyć tak ciężkich ran, ale próbuję.

– Najwyżej użyjemy więcej perswazji. – Safonka chwyciła za rękojeść, gotowa przyłożyć sztych do gardła Starszej. Też potrafiła dusić sumienie.

Eliot chwycił dłoń Atmy. Małe palce prawie utonęły w puchu drobnego białego pierza.

– Proszę pomóc, polecę.

– Nie ma mowy!

– Nie denerwuj się mamo. My się znamy – pogłaskał dłoń Starszej – znam te dłonie dłużej niż cokolwiek w tym świecie, w tym życiu. – Głos chłopca brzmiał pewnie i spokojnie; jakby ktoś zabrał z niego wszystkie dziecięce tony. – Prawda, proszę pani? – Spojrzał na Atmę.

Orędowniczka bez słowa podeszła do sino-bladego Emira i ułożyła dłoń na mostku mężczyzny. Czarodziejka ustąpiła jej miejsca.

– Zrób to samo i pomyśl, jak bardzo kochasz tatę; jak bardzo chcesz, żeby był zdrowy. Moc przyjdzie sama, przez Arię.

– Bułka z masłem. – Eliot naprędce wykonał polecenie, a Atma zaczęła szeptać mantrę, szykując umysł do zaklęcia.

Lejla przyglądała się uważnie, rozproszyła nawet aurę. Nigdy nie widziała zaklęć złotej astry, nigdy nie słyszała, żeby ktoś nią władał.

Ciepło rozeszło się po pomieszczeniu. Magiczne pole nie zareagowało, po symetrii nie rozeszła się nawet najmniejsza zmarszczka. Czarodziejka czuła jednak wzbierającą moc. Chłopca powoli spowijały blask i ciepło, jakby rozgrzewał się od środka.

Gdyby ktoś z obecnych spojrzał za siebie, dostrzegłby dziwność cieni w chacie. Niby zwykłe, ale gęstsze i ciemniejsze.

Atma zabrała dłoń.

– Czujesz ciepło?

– Tak.

– Czujesz, zimno bijące od ojca?

– Tak, pani Atmo. Jest bardzo zimny…

– Pomyśl, że otulasz go kocem z twojego ciepła. Tylko delikatnie.

Twarz i ręce Emira nabrały zdrowszego koloru. Popalone tkanki kipiące zapalną czerwienią, wyblakły.

– Dobrze, jeszcze trochę.

Eliot zabrał dłoń z mostka ojca i zachwiał się na nogach, ale Lejla w samą porę złapała go pod ramiona.

– Nic ci nie jest, rycerzu?

– Nie, panienko Lejlo. Usłyszałem w głowie dużo różnych głosów; wszystkie mówiły jednocześnie. Nie rozumiałem i chyba się zezłościły, ale była też Aria. Powiedziała, że tacie nic nie będzie.

Emir wymacał dłoń żony na posłaniu i ścisnął mocno. Odzyskał przytomność. Otmar rzuciła mu się na szyję.

– Spokojnie, jestem obolały. – Uśmiechnął się z lekkim grymasem bólu.

– Eliot to samo zrobił z waszymi uprawami – wtrąciła Atma. – Fakt, że ta dziwna zgnilizna ominęła to miejsce, nie był dziełem przypadku. To jego zasługa – dodała, przysiadła na ziemi i z nostalgią przyglądała się rodzinie.

Uznała, że da im chwilę, nim wróci do trudnego tematu. Czuła się potwornie. Czuła się brudna i zepsuta. Dreszcz rozszedł się po skrzydłach.

Przeproszę, będę błagać o wybaczenie.

Podniosła wzrok. Otmar stała już naprzeciw, obejmując chłopca. Jego serdeczna mina mocno kontrastowała z zawziętą twarzą rozgniewanej matki.

– Prze… – zaczęła Orędowniczka

– Obiecaj mi, że jeśli będzie potrzeba, to oddasz życie za mojego syna.

– Pierwsza Matka mi świadkiem. Obiecuję.

Starsza wstała.

– A teraz powiedz, do czego jest wam potrzebny. – W oczach Otmar gromadziły się łzy, ale gniew nie pozwalał im spłynąć.

– Powiem, i nie martw się, nie odchodzi na zawsze – skłamała. To czy chłopak wróci, zależało od Prefekta. Atma nie wiedziała nawet, co się stanie, kiedy Eliot otworzy rytualną kasetkę.

Grzmotnęła głową o belkę w stropie, ale uznała, że na to zasłużyła.

– Atmo… – zagadnęła Lejla. – Czy myślisz, że ten zabójca przyszedł po Eliota, a nie po mnie?

– Wątpię. Gdyby chciał to zrobić, zaatakowałby wpierw jego: chłopiec jest łatwiejszym celem.

– To prawda – przytaknęła czarodziejka.

– Auuuaaa... – przez uchylone okno wpełzł bolesny jęk.

– Chyba nasz gość się obudził. – Selekta zakasała rękawy – podam mu śniadanie – uśmiechnęła się niemalże demonicznie i strzeliła z knykci.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania