Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 7

Pozory mylą

 

Czarodziejka siedziała w miejscu, gdzie zostawiła ją Trybada. Była przytomna, ale nadal bardzo słaba i blada jak mleko. Draśnięty Pieśniarz opatrywał ramię, a dwóch innych pomagało trafionemu bełtem. Żałobną ciszę lasu przecięła seria gwizdów. Ostatni rycerz nawoływał kuce i konie.

– Co się stało, Selekto? – spytała arkanistka i spróbowała wstać. Przyjaciółka wspomogła ją ramieniem.

– Ktoś nam pomógł i załatwił kuszników. – Przebrnęła wzrokiem po gęstych koronach wiekowych buków.

– Chyba wiem, kto to był; nadal można wyczuć jego obecność w astrze – oświadczyła Lejla, podpierając się o Trybadę. – Wyjdź, proszę! Daj sobie podziękować! – krzyknęła w górę, tak głośno, jak tylko mogła.

Szelest listowia oznaczał reakcję na zaproszenie i należało zadać sobie pytanie: jaka to będzie reakcja? Huk czegoś ciężkiego upadającego na glebę rozniósł się po lesie. Spomiędzy czyżni i szerokich paproci wyłoniła się wysoka postać. Osnuta półmrokiem sylwetka sprawiała wrażenie naprawdę potężnej.

– Wyjdź, proszę – powtórzyła Lejla delikatnym, serdecznym głosem, po czym wykonała chwiejny krok w stronę skrytego w cieniu giganta.

– Bądź ostrożna! – Selekta zaszła jej drogę – Nie wiemy, kim… czym jest to coś.

– Ja wiem, czuje go; nie ma złych zamiarów.

Arkanistka emanowała spokojem, jakby dopiero wstała po dobrze przespanej nocy.

Obcy wyszedł im naprzeciw i przystanął w snopie światła. Za plecami czarodziejki padło kilka mimowolnych przekleństw zagłuszonych brzękiem stali. Trudno było się dziwić rycerzom. Stwór od pasa w górę przypominał człowieka, aczkolwiek jego ciało miało trawiasty kolor, a masywy tułów rozmiarem onieśmieliłby nawet Hektora. Niemniej jednak podobieństwo do człowieka kończyło się na korpusie. Nogi stworzenia – od pasa aż do stóp uzbrojonych w pazury długie jak u niedźwiedzia – pokrywało brunatne futro. Jego twarz nadal okrywał cień kaptura od szorstkiej opończy, a zza pleców wystawał gryf od krótkiego łuku.

Lejla bez wahania zrobiła kolejny krok.

– Jesteś pewna? – spytała Trybada.

– Tak – odpowiedziała stanowczo czarodziejka i podeszła jeszcze bliżej. Spojrzała nieznajomemu w twarz, zmuszona mocno odchylić przy tym kark. – Jak ci na imię?

Zsunął kaptur ogromną czteropalczastą dłonią. Długie, brązowe włosy opadły na szerokie ramiona, a jego seledynowe źrenice skurczyły się gwałtownie, gdy padło nań światło.

– Lavenir – odpowiedział w czystym imperialnym.

– Dziękuję ci za ocalenie nam życia, Lavenirze.

– Młoda tanas, nie wszystkie życia są ocalone. Inra jednego z waszych ulatuje. – Wskazał rycerza przebitego bełtem i bez wyjaśnień ruszył w jego stronę.

Selekta zastąpiła mu drogę, wymierzając sztych prosto w krtań.

– Ani kroku dalej! Co chcesz zrobić!? Gadaj!

Olbrzym zatrzymał się tuż przed ostrzem.

– Jego rana jest poważna, gwanei, bez mojej pomocy wykrwawi się, zanim opuścicie las – odpowiedział głębokim basem.

– Pozwól mu, nie jest groźny – agitowała Lejla.

– Powiedz to kusznikom!

– Odpuść, pro…

Lejla osłabła i upadła na kolana.

– Szlag! Idź. Dajcie mu podejść! – rozkazała Pieśniarzom, opuściła miecz i zajęła się przyjaciółką.

Lavenir pochylił się nad młodym rycerzem. Twarz olbrzyma miała mocne rysy i wydatne kości policzkowe, ale była ludzka i wydawała się bardzo łagodna, wysycona mądrością.

– Grot przebił płuco – oznajmił, nawet nie dotykając chłopaka: płytki, rzężący oddech rycerza mówił sam za siebie. Reszta mężczyzn trzymała ostrza w pogotowiu. – Wyciągnięcie grotu go zabije. Pocisk na razie musi zostać.

Ranny wzdrygnął się przed dotknięciem umięśnionych, tęgich palców.

– Mogę chwilowo zatamować krwotok wewnątrz ciała, ale chłopak straci przytomność. – Wielkolud, sięgnął do sakwy przytroczonej u pasa i wyjął kilka czarnych owoców. – Jak masz na imię?

– Po-Po-Politer – wyjąkał Pieśniarz. Upływ krwi otępił jego zmysły, spowolnił oddech i rozluźnił mięśnie.

Lavenir zmiażdżył jagody.

– Otwórz usta.

Rycerz trochę się zawahał i próbował odwrócić głowę.

– Nie bój się. Dajcie wody!

Któryś z Pieśniarzy podał Starszemu bukłak. Lavenir zmusił Politera do otwarcia ust, wycisnął kilka kropel soku na język i dał popić. Chłopak przełknął grzecznie i chwilę później stracił przytomność.

– Co się stało? – spytała Selekta, która doczłapała do nich razem z Lejlą.

– Zasnął, gwanei. – Starszy ułożył ciało na boku i złamał wystającą brzechwę. – Jego procesy życiowe mocno spowolniły. Zyskaliśmy kilka godzin.

– Przestań gadać zagadkami! Co to jest gwanei i na co nam te kilka godzin!? – poirytowała się Selekta.

– Gwanei to wśród moich kobieta wojownik – odpowiedział.

– No, to już lepiej.

– Godzinę drogi stąd jest pewne miejsce. Wewnątrz skalnej szczeliny od wieków zbiera się woda przesycona energią Pierwszej Syliren. Wasz przyjaciel musi ją wypić zaraz po usunięciu grotu. To jego jedyna szansa.

– Czyli Salik miał rację… – wtrąciła się Lejla. – W pobliżu jest naturalny splot. Czy mogę iść z tobą, Lavenirze? – wypaliła i spojrzała na olbrzyma błagalnym wzrokiem. – Chwila przy menhirze i wróciłabym do pełni sił – uzasadniła, wypełniając przeciągające się milczenie Starszego. Nie chciała, nie mogła odpuścić takiej okazji.

– Wykluczone! – zaprotestowała Selekta. – I tak już za dużo nerw mnie kosztowałaś! – Wspomnienie upadku czarodziejki zahuczało jej w umyśle i wsączyło strach w serce.

– Selekto, kochana moja... – Lejla odwróciła się w stronę Safonki, kładąc ręce na napierśniku.

Była mistrzynią, jeśli chodziło o wykorzystywanie swoich wdzięków w negocjacjach, a pakiet skruszonych min i błagalnych spojrzeń, który trzymała w zanadrzu, zdawał się nieograniczony.

– Ty mnie tu nie kochanuj. Nie i koniec!

– Wiem, że się o mnie troszczysz i martwisz, ale zrozum… Żeby stworzyć tak potężną barierę bez runy wzbudzenia, musiałam mocno się nadwyrężyć. Minie kilka dni, zanim będę w pełni sił – skłamała. – A kto wie, czy na drodze nie ma więcej takich niespodzianek. – Zachwiała się, symulując nadchodzące omdlenie.

– Dobra, idź manipulantko! – odburknęła Safonka i fuknęła coś pod nosem.

Lejla jakby magicznie nabrała sił.

– Lavenirze. Weźmiesz mnie ze sobą? – spytała Starszego.

Nie odpowiedział, tylko zdjął szorstki płaszcz koloru zgniłej zieleni i wyłożył na masywnych dłoniach.

– Załóż, tanas: ochroni cię przed uderzeniami gałęzi.

Lejla otuliła się tkaniną wielkości szerokiego koca. Starszy przykucnął, dając znak, że ma mu wejść na plecy. Objęła go pewnie za kark, a białe rękawiczki zawisły pod szyją wielkoluda spięte niczym klamra pasa. Powstał. Nie musiał mówić, żeby się trzymała. Arkanistka przylgnęła do niego jak huba do zbutwiałego pniaka, a strach posłużył za spoiwo.

Starszy napiął masywne uda i wybił wysoko w górę, znikając w koronach drzew.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • krajew34 dwa lata temu
    Albo słabo myśle , albo coś pomyliłem, ale czy ten pieśniarz wpierw nie dostał w plecy, a potem jest, że w ramie... podwójna rana? Mam też wrażenie, jakby końcówka rozdziału była lekko sztucznie napisana i szybko, szczególnie reakcja bandytów na zaskakujący atak. Pytanie za tarcze czy po tarczę. Pod tarcze to kojarzy mi się rzymski żółw, a nie wiem, czy to oto ci chodziło.
  • MKP dwa lata temu
    Pod tarcze: pociski padały z góry.

    Z raną doczytam, może faktycznie gdzieś jest niespójność. Dzięki za pomoc:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania