Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 62
Cisza przed burzą
Selekta opierała się o stajenny murek i patrzyła z ukosa, jak Sebil pakuje nieliczne tobołki na konia i szykuje się do drogi powrotnej. Mistyczka odziana w iluzję telmiańskiego gwardzisty milczała posępnie; czuła te sto dwadzieścia funtów czystej pretensji za plecami, które tylko czekają na chwilę uwagi, na przerwanie milczenia. Więc Sebil milczała jak grób, sprawdzając popręg i mocowania przy siodle. Obie nigdy w życiu nie doświadczyły tak głośnej i natarczywej ciszy.
– Myślę, że to nie jest dobry pomysł – wyrzuciła w końcu z siebie Safonka, przecinając napiętą do granic wytrzymałości niewidzialną strunę z milczenia.
– A według ciebie, co powinnam zrobić?
– Zostać! I nie chodzi mi tylko o pomoc w walce. – Trybada dostąpiła do mistyczki i spojrzała jej głęboko w oczy. – Tam – wystawiła ramię w kierunku równin – czają się jakieś kurewstwa, które nie mają skrupułów. Słyszałaś, co opowiadał ten waloński śmieć!
Sebil przestała oporządzać kulbakę, nabrała powietrza i wypuściła z kojącym nerwy świstem.
– Czy ty uważasz, że jestem delikatnym domowym kotkiem, którego należy chronić? – Obróciła się. Jej oczy zmieniły się w kocie. – Czy uważasz, że boje się jakiś dziwnych pomiotów? – Naparła ciałem na Selektę.
Trybada wycofała się o krok.
Mistyczka już nie próbowała się uspokoić, teraz wydech zapaliłby powietrze. Zapachniało przytłaczającą mocą, konie zaczęły prychać niespokojnie.
Oblicze bruki nagle złagodniało.
Poskromiła gniew, zwarła aurę i wróciła do oporządzania siodła.
– Wiesz, czego ja się boję?
– Czego zatem boi się potężna mistyczka Arkturosa? – Selekta nie drwiła, nie tym razem. Sebil przypominała jej, kim jest, kim zawsze była.
– Boję się, że znowu was stracę; boję się o zakon, boję się, że zapadnę w sen i jak się przebudzę, to znów wszystkie znikniecie. Tego boi się wielka mistyczka Arkturosa, boi się do tego stopnia, że nie panuje nad gniewem, jak dorastające brukijskie młode.
– Ale wiesz, że ja pójdę za nią w ogień?
– Wiem i rozumiem. – Sebil pogłaskała nieco spłoszonego konia. – Dlatego wepchnęłam swoją dumę głęboko między włochate pośladki i poprosiłam Belantrejczyków o pomoc dla was. W sumie to dla ciebie, reszta mam w kuwecie.
– Ha! Chyba żartujesz!? Prędzej oni nam gardła poderżną niż czarni kapłani czy pokraki zza murów.
– Gdyby chcieli, już by to zrobili. Dałam radę temu brukowi blisko ołtarza, ale tu… Tu nie byłabym pewna zwycięstwa. No i nie wiem, co potrafi ten czteroręki kret. Jego magia jest dla mnie zagadką. – Wsiadła na konia. – Reasumując, będę bardziej przydatna blisko swojego sanktuarium, a ci dwaj wiedzą więcej o tych maszkarach niż my, mocy też im nie brakuje. Niedługo mają się zgłosić do ratusza.
– Uważaj na siebie…
– Pomińmy ckliwe frazesy, szkoda czasu na pierdoły. – Sebil sięgnęła do sakwy po mały okutany lnem przedmiot i powoli odwinęła go z materiału. Na szarej chuście opalizowała spora perła pustyni o bielszym niż zwykle zabarwieniu. – To coś to kamień pamięci. – Zawinęła minerał z powrotem i wepchnęła Trybadzie w dłonie.
– I co ja niby mam z tym zrobić?
– Zamknęłam tam wspomnienia ze swojej młodości. Chcę, żebyś to miała… Chcę, żebyś się dowiedziała i zrozumiała dlaczego…
– … dlaczego jesteś takim dobrym, troskliwym, włochatym wrzodem na tyłku?
– Nie, z perły dowiesz się tylko, dlaczego jestem wrzodem; troskliwa i dobra zrobiłam się przez was i wiele innych zakonnic wam podobnych. Rodzina przywróciła mi namiastkę normalności i jestem gotowa jej bronić.
– Tylko nie mów mi, proszę, że mam to połykać albo gdzieś sobie wciskać.
– Nie powiem…
Ruszyła stępem w stronę wyjścia.
– Sebil!!
– Przyłóż do skóry i zaśnij!
Pogoniła konia.
***
– Otmar, ja… Nie jest mi łatwo znowu wystawiać was na takie niebezpieczeństwo.
– Skończ, Atmo, proszę. – Otmar skryła twarz w dłoniach i przygarbiła nad stołem. – Jestem już zmęczona tym wszystkim. Jeszcze całkiem niedawno byłam matką zwykłego zdrowego ośmiolatka. – Spojrzała na chłopca, który siedział na krześle i popijał ciepłe mleko. – A teraz uciekam, już sama nie wiem przed czym i gdzie. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek będę mogła być spracowaną hardą wiejską babą z życiem prostym jak budowa cepa. – Pani Ozir nalała sobie herbaty i wlepiła pusty wzrok w szarą łuszczącą się podłogę.
– Eliot nie może tu zostać; nie jest bezpieczny.
– A gdzie jest, Atmo!? Miał być bezpieczny z tobą, za górami; w świetlistym raju! A tymczasem ukrywacie się przed światem w tej dziurze! I po co to wszystko!!
– Kochanie… – Emir próbował uspokoić żonę.
– Pozwól jej mówić, niech to z siebie wyrzuci: ma do tego prawo.
– Przecież mógł zostać z nami! Co za różnica z kim się ukrywa?
– Ja go obronię, a wy nie.
– Więc dlaczego znowu musimy uciekać! Dlacze… – Otmar poczuła pociągnięcie za spódnicę. Eliot podszedł bezszelestnie niczym karłowata zjawa i wlepił w nią duże, żółte oczy.
Pani Ozir otarła łzy i obróciła się do syna, składając usta w wątły uśmiech przyklejony do twarzy.
– Tak, synku?
– Nie denerwuj się na panią Atmę.
Dzieci potrafią upchnąć spory ładunek emocjonalny w najprostsze zdania.
– Tylko się sprzeczamy, jak to zwykle dorośli. – Uszczypnęła go w nosek. – Idź z tatą pobawić się w konika.
Emira na samą myśl zabolały plecy, ale po spojrzeniu Otmar zrozumiał, że nie ma wyboru.
– Taaak! – Eliot wybił w górę i praktycznie wskoczył ojcu na plecy, nim zdążyli wyjść na dziedziniec ratusza.
Otmar odprowadziła ich wzrokiem.
– To gdzie tym razem uciekamy? – zapytała drwiąco, ale w tej drwinie wybrzmiewały też nuty zrozumienia i akceptacji.
– Tam, gdzie ostatnio, tylko tym razem wszyscy. Jeśli tu zostaniecie opętańcy Ojca, lub kogokolwiek kto mu służy w tym świecie, mogą was wykorzystać, żeby dostać się do Eliota.
– Mówiłaś, Atmo, że w Sefalos też nie jest bezpiecznie.
– Bezpieczniej niż tutaj i… nie mamy zbyt wielu innych opcji.
– Zacznę nas pakować.
– Jutro o zmierzchu, taki jest plan. Dostaniecie eskortę.
– A ty?
– Ja sprowadzę pomoc pod Białe Wrota. Prefekt nie może mi odmówić – Skłamała, nie była pewna niczego, ale nie chciała wlewać zwątpienia w i tak nadszarpnięte inry Ozirów. – Wyruszam o świcie. Niech Matka świeci nam wszystkim.
***
– Hektorze, wyruszycie po zmierzchu, zaraz po godzinie nocnej. Nie będzie wtedy żywej duszy na ulicach, tylko gwardia miejska, ochotnicze patrole i wasza eskorta.
– Panie, czy nie lepiej byłoby iść za dnia? Oni, te stworzenia, które opętują ludzi, one nie chcą być ujawnienie: moglibyśmy to wykorzystać.
– A jak bardzo nie chcą, Hektorze? – spytał przenikliwie Cesarz. Jego głos zawisł w powietrzu jak gęsty dym z kopcącego znicza.
Hektor się speszył i spuścił wzrok.
– Nie wiem, panie…
– No właśnie, przyjacielu. – Władca zasiadł w fotelu w prywatnej komnacie burmistrza. Otaczała go aura, która zwykle otacza ludzi z dużym bagażem życiowym. Dawna werwa i gorąca krew jakby wyparowały, pozostawiając tylko twardy, zimny i wyrachowany szkielet. – Kimże bym był, gdybym ryzykował życie tysięcy obywateli.
– Oczywiście, panie… – Hektor pokłonił się nisko.
Jeśli wcześniej czuł wobec Wilfreda ojcowskie emocje i chęć opieki, tak teraz wypełniał go tylko szacunek wobec władcy; władcy, któremu powierzyłby własny żywot.
– Nie będziesz sam, Hektorze. Mistrz Argil obstawi dachy pieśniarzami, a Walończyk będzie wypatrywał oznak tych bestii czy opętanych mnichów. W sumie z tymi drugimi będzie ciężko, ale godzina nocna obowiązuje również duchownych. Każdy mnich, który będzie się szwendał po trakcie, zostanie poddany rewizji, a wtedy mogą się ujawnić.
– A ty panie?
– Ja zostanę tutaj, w ratuszu. Imers powiedział, że przy uprzednim skupieniu może na małym dystansie wykryć tych bezkształtnych nawet wewnątrz ciał nosicieli. Kazałem mu sprawdzić budynek ratusza. – Wilfred sięgnął po kielich uprzednio naszykowany przez serwich. Rubinowy płyn powoli spływał po ściankach pucharu, wykazując oleistość typową dla wysokiej jakości win.
– A potwory?
– Jeśli zechcą mnie pojmać, to nie pójdzie im łatwo. Poza tym, gdybym miał wybierać pomiędzy rzezią w mieście a własną śmiercią, wybrałbym to drugie. – Napił się. Wytrawny smak z bogatą owocową nutą pogłaskał zmysły. – Atma zapieczętowała podziemia glifami maskującymi, ten chłopak je wzmocnił, a Imael wyczuwa potwory na milę. Jeśli, zrobi się paskudnie zdołamy się schronić.
– To chyba dobry plan, panie…
– Chyba dobry… – Wilfred pokiwał głową i dopił na raz.
– A co po tym wszystkim? Kiedy księżniczki będą już bezpieczne?
– Cieszę się, że nie powiedziałeś „Jeżeli będą bezpieczne”, to znaczy, że faktycznie według ciebie mamy szansę. – Wilfred uśmiechnął się i podał Hektorowi pokal z trunkiem.
– Potem odzyskamy skradziony kraj.
– Cieszę się, że nie powiedziałeś „spróbujemy”, panie.
Wznieśli toast.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania