Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 64 - FINAŁ

ŚMIERĆ W BŁĘKICIE

 

Plan ataku na garnizon Kruków, mimo iż był przemyślany, sprawiał wrażenie brawurowego: wpierw, cały oddział miał zbliżyć się do przeprawy od strony pobliskiego wzgórza tak, aby uniknąć wykrycia przez Walończyków; następnie, do akcji wkraczała Sebil i wytworzywszy magiczną mgłę, wprowadzała element zaskoczenia; Matka Karevis, nie wchodząc w szczegóły, oświadczyła, iż sforsuje drewnianą bramę w palisadzie. Na koniec, telmiańscy kawalerzyści, uderzą na obrońców, wywołując zamieszania i odciągną uwagę od Lejli. Do czarodziejki należało odnalezienie kręgu wzbudzeń i wyłączenie glifów na przęsłach, podczas gdy Milena, w roli straży, zapewni jej ochronę, dopóki nie padną wszystkie magiczne więzy.

Po kilku godzinach jazdy dotarli na miejsce. Zwiadowca wysłany na wzgórze nie dostrzegł wojsk na drugim brzegu, ale usiany wzniesieniami teren, mocno ograniczał widoczność. Niemniej jednak garnizon stacjonujący u wejścia na most, był szczelnie otoczony palisadą z grubych bali, a niewysoką, drewnianą wieżę, obsadzono kusznikami. Kilkaset metrów na wschód od mostu, rozrastała się niewielka osada z prowizorycznych szałasów i powozów: Walończycy nie przepuszczali nikogo, nawet kupców.

Na rozkaz Mileny telmiańscy gwardziści z trudem zdjęli ciężką, stalową kulę z jej wozu i skryci za ścianą z rzadkich krzewów, wynieśli obiekt zza wzgórza. W momencie upuszczenia masa z litego metalu wbiła się w uklepaną ziemię na głębokość dłoni. Z jej gładkiej powierzchni, wyrastał jedynie wtopiony łańcuch zakończony uchwytem.

– Zdradzisz łaskawie, co knujesz mamciu? – spytała Safonka, która najwidoczniej widziała ten przyrząd po raz pierwszy.

– Zaraz zobaczysz – uśmiechnęła się Milena, po czym podeszła do kuli, złapała za uchwyt i marszcząc twarz lekkim grymasem wysiłku, uniosła cały ten ciężar sama, wprawiając w osłupienie stojących nieopodal wojskowych. Karevis przez chwilę zastygła w bezruchu taksując dystans pomiędzy nią a drewnianą broną. Po chwili odstawiła kulę, uniosła kciuk, przymknęła jedno oko, potem drugie, pocmokała kilkukrotnie i oświadczyła:

– Powinnam trafić. Lejlo dziecko, daj znać Sebil, że możemy zaczynać. Czarodziejka wzięła głęboki oddech, a jej oczy przesłoniła szarość niczym błona u wodnego gada.

– Słyszysz mnie? – spytała w myślach

– Tak – odpowiedź mistyczki przyszła natychmiast, co świadczyło o dobrej, jakości połączenia.

– Możesz zaczynać. – Na znak arkanistki Sebil pochwyciła płonącą pochodnię i podeszła do ołtarza Arkturosa pod katedrą w Telmonton.

– No to do roboty. Kaljen-drastus, Kanna! – wypowiedziała zaklęcie i uderzyła dłonią w piaski. Szalejące wydmy zabulgotały we wnętrzu makutry.

– Teraz Mojro! – Krzyknęła do gosposi stojącej obok. Kobieta podniosła wiadro z wodą i chlusnęła na ołtarz. Brukijka podsyciła ogień magią i skierowała płomień na powstałą warstwę błota.

Wnętrza ołtarza wypełniła gęsta para.

 

– Co tu się kurwa dzieje? – przeklął jeden z Kruków obserwujących drogę do mostu. – Sierżancie, musi pan to zobaczyć – szeregowy przywołał starszego stopniem, który niechętnie wdrapał się na wieżyczkę.

– Co znowu – burknął. Szeregowy wskazał palcem na wzgórze. Sierżant powiódł wzrokiem za dłonią młodszego stopniem i wybałuszył oczy. W ich stronę pędziła wysoka ścina gęstej mgły wymieszanej z piaskowym pyłem; zupełnie jakby chmura spadła na ziemię i toczyła się po brudnym podłożu.

– Bić na alarm! – krzyknął sierżant. Jeden z Kruków zadął w róg, obwieszczając mobilizację, ale magiczna kurtyna uderzyła nagle, przyśpieszywszy na zboczu pagórka. Mgła była tak zawiesista, że garnizon ogarnął popłoch.

Matka Karevis, ponownie uniosła stalową kulę i kotwicząc stopy w twardym gruncie, zaczęła wirować wokół własnej osi, rozpędzając metalowy taran. Po chwili stalowy pocisk zataczał kręgi z wykalkulowaną prędkością.

Sebil rozproszyła nieco mgłę na drodze do fortu, na chwilę odsłaniając cel.

Milena wypuściła kulę. Potężny trzask gruchotanych bali i przeraźliwe krzyki, potwierdziły celne trafienie. Wrota roztrzaskały się na drzazgi.

– Zaczynam się ciebie bać Matka – oznajmiła zdumiona Trybada. – Teraz moja kolej – wsiadła na konia i wyciągnęła miecz z pochwy.

– Uważaj na siebie ¬– poprosiła Karevis i skinęła na Lejlę, która potwierdziła gotowość.

– Dobra chłopaki! Pokażmy ptaszkom czyja to ziemia. Do boju! – rozkazała Selekta i na czele kawalerzystów, ruszyła na garnizon. Milena pochwyciła dwa oszczepy, którymi odciążała kręgosłup, wsadziła w coś leżącego w wozie i wyciągnęła zwieńczone potężnymi buzdyganami.

– Trzymaj się blisko dziecko – nakazała czarodziejce.

– Biorąc pod uwagę twoje umiejętność Matko, to chyba zaczynam współczuć tym w garnizonie – skomentowała Lejla i ruszyły w stronę mostu, trzymając się wąskiego korytarza stworzonego dla nich przez Sebil.

Według instrukcji mistyczki, krąg znajdował się tuż przed samym wejściem na przeprawę.

Obie kobiety bez trudu przeszły przez zrujnowane wrota.

Zewsząd dobiegały odgłosy toczącego się starcia, a na granicy widoczności, pojawiały się i znikały sylwetki walczących. Milena spojrzała na pięciu strażników pojękujących, pod pozostałościami palisady. Kula wyryła w gruncie głęboki rów, nim zatrzymała się na fragmencie zrujnowanego monumentu.

– Ma się to oko – pochwaliła samą siebie.

– Matko uważaj! – Z mgły wybiegł włócznik. Karevis nawet nie próbowała się uchylić. Grot włóczni trafił prosto w napierśnik. Poleciały iskry. Szpic ześlizgnął się po grubej płycie, a zdziwiony Kruk dostał buławą tak mocno, że odleciał na kilka metrów, znikając w zawiesistym powietrzu.

– Pośpieszmy się, zanim trafimy na bystrzejszego – oświadczyła Matka i ponagliła czarodziejkę. Obie prześlizgnęły się pomiędzy walczącymi, nie napotkawszy większego oporu. Wszystko wskazywało na to, iż plan działa i po chwili Sebil wyczuła, że są dokładnie nad kręgiem.

Przed wejściem na most, zasłona z wymieszanych drobinek pary i pyłu, rozmywała się, ustępując miejsca wilgotnemu powietrzu znad szerokiej rzeki. Wszystko po to, żeby Arkanistka mogła widzieć czy glify stabilizujące znikają z filarów.

– Co teraz? – spytała Brukijki.

– Wyczuj na ziemi obszar o wzmożonej mocy i połóż tam fragment menhiru z Sunden – poinstruowała mistyczka. Lejla przyklękła, rozpraszając aurę a Milena czujnie obserwowała granicę widoczności.

– Mam – obwieściła Arkanistka i ułożyła aktywny minerał w centrum astralnej anomalii.

– Nic się nie dzieje… Sebil? – Ziemia zaczęła drgać, a spod gleby wyłonił się ogromny kamienny krąg z wyrytymi runami wzbudzenia.

– A nie mówiłam – westchnęła mistyczka. – Stań w centrum i aktywuj znaki; powinnaś wyczuć glify na filarach. Każ im się wyłączyć, domena po domenie. Ja pomogę.

Lejla stanęła centrum starożytnego kręgu.

Grupa tarczowników wyłoniła się z magicznej zasłony.

– Pośpieszcie się! – Milena ponagliła obie czarodziejki i ruszyła Krukom naprzeciw.

Napastnicy, wpierw, nie potraktowali przyobleczonej w żelastwo staruszki, jako realne zagrożenie; aż do pierwszego ciosu buzdyganem, który powalił dwóch z nich. Zaskoczeni wigorem kobiety Walończycy, zaczęli pierzchać przed śmiercionośnymi uderzeniami ciężkich buław, a ci, którzy nie zdążyli, no cóż… Lecąc, wymijali tych pierwszych.

Matka dzielnie odpierała ataki, co odważniejszych jednostek, ale jeden z napastników zaszedł ją od tyłu. Spostrzegła go w ostatniej chwili. Zrobiła obrót. Kruk dźgnął włócznią z całych sił i zdołał przebić się przez kolczugę. Całe szczęście ranił jedynie ramię. Ostry ból obezwładnił rękę. Jeden z buzdyganów upadł na ziemię, spryskany posoką. Drugi trafił włócznika w kask, miażdżąc mu kości karku.

Ośmieleni raną Mileny tarczownicy zmniejszyli dystans, wychodząc mgły.

Sytuacja pogarszała się z minuty na minutę.

– Aaaa! – Okrzyk poprzedził ogarniętą bojowym amokiem Trybadę. Wyskoczyła na Kruków, rozpłatując jednego, zamaszystym cięciem miecza.

– Nic ci nie jest? – spytała Matki Karevis, stając do niej plecami.

– Draśnięcie – odpowiedziała Milena i podniosła broń, ale nie zdołała utrzymać jej w pionie.

– Jak idzie mała?! – Safonka krzyknęła w stronę ledwie widocznej Lejli. Czarodziejka opanowała krąg wzburzeń, a jej aura zaczerpnęła potęgi starożytnego źródła. Myśli popłynęły na falach drgającego pola:

– Teraz powinnyście słyszeć mnie i Sebil.

– Potwierdzam – słowo Safonki wydźwięczyło w astrze.

– Zaczynam wyłączać glify. Wytrzymajcie jeszcze trochę – poprosiła Arkanistka i skupiła aurę na magicznych ścieżkach biegnących do run. Znaki na kamiennych filarach mostu zadrżały i rozświetliły się, pulsując równomiernie. Lejla czuła każde tąpnięcie mocy, niczym bicie tysiąca serc jednocześnie.

– Gniewu splocie, krwi pomiocie… wysłuchaj mojej woli. Iman-hat! – rzuciła rozkaz w astras. Czerwień stawiła opór. – IMAN-HAT! – powtórzyła czarodziejka. Runy uległy. Ziemia zadrżała. Z mostu posypał się gruz, który z hukiem uderzył w pędzącą rzekę.

– Ha! – Trybada parsknęła z radości – To działa!

– Nie ciesz się przedwcześnie – Milena przygasiła jej entuzjazm, wskazując przed siebie. Z pogranicza mgły wyłoniła się sylwetka mężczyzny w grubym pancerzu, a tuż za nim, podążał oddział Kruków.

– No i znowu się spotykamy, panno Weil – oznajmił Burkhard. Jego ciało, od stóp aż po samą głowę, pokrywał pancerz utkany ze stalowych płytek. Otaczała go też, bardzo słaba, zielona poświata; ledwie dostrzegalna, migocząca gdzieś na granicy istnienia i niebytu.

Selekta zwróciła się do Mileny:

– Matko zajmij się jego pachołami. Ja mam prywatne porachunki z tą kupą gówna w metalowej latrynie – Ledwie skończyła mówić, a Karevis cisnęła w stronę Kruków głowicą od buzdyganu, którą odpięła od drzewca.

Burkhard odskoczył, separując się od reszty. Selekta z rozbiegu runęła w niego barkiem, spychając dalej we mgłę. Milena została sama z tuzinem zbrojnych. Po odczepieniu ciężkiej głowni, w zranionej ręce została jej tylko rękojeść z grotem.

I tak nie dałabym rady sprawnie używać całości, ale szpikulec może się jeszcze przydać, pomyślała.

– No to, kto z was łotrów pierwszy podniesie rękę na starszą kobietę? – spytała, a wojskowi pewnie ruszyli w jej stronę.

 

Tymczasem Lejla była gotowa do odblokowania glifów wieczności.

– Zieleni źródło od prawieków tryskające… zakończ wartę. Zininfar – przesłała myśl po magicznej sieci. Część run eksplodowała zielenią i zgasła. Kolejne elementy odpadły od przeprawy, a czarodziejka przyklęknęła przygnieciona szalejącą wokół mocą kręgu.

– Dobra robota – pokrzepiła ją Sebil – Odpocznij; ja wyłączę runy zmiany.

– Nie… Nie czuje Selekty… – wysapała Lejla.

– Wyszła poza zasięg, ale nie martw się, to twarda sztuka.

 

Trybada krążyła wokół Burkharda, czekając na okazję do ataku. Z każdym ociężałym ruchem Majora Kruków, jego pancerz brzęczał tysiącem metalowych łusek.

– Szlag, żadnych luk prócz gęby – warknęła Selekta. – Jak on to na siebie założył? Pomyślała.

– Co? Strach cię obleciał, suko! – zadrwił, próbując wyprowadzić Safonkę z równowagi. Trybada rzuciła w niego kilka epitetów i ruszyła do ataku. Cięła mocno. Pewnie. Ostrze ześlizgnęło się po zbroi w osnowie iskier. W sekundzie zrobiła obrót i pchnęła od tyłu. Po pancerzu Burkharda przeskoczyło kilka malachitowych błysków. Czas stracił płynność.

Major obrócił się... Nie. On pojawił się w innej pozycji i sparował cios swoim zakrzywionym mieczem. Selekta odskoczyła we mgłę.

– Zaskoczona?! – spytał, sondując wzrokiem wirujący tunel, który pozostawiła w zawiesistej ścianie. Safonka milczała, nie dając mu satysfakcji, ale faktycznie: tego się nie spodziewała. Myślała, że w tej kupie stali będzie powolny.

– Zachodzisz teraz w głowę: jak to możliwe? Hę? Powiem ci: nie tylko ty znasz magiczne sztuczki – wykrzywił usta w paskudny grymas satysfakcji.

– Kurwa! – splunęła i zaatakowała. Major sparował i natychmiast przeszedł do kontry. Safonka uszła obrotem, czując podmuch wiatru towarzyszący zamachowi potężną bronią. Niewiele brakowało, pomyślała.

Konwencjonalne ataki były nieskuteczne, ale nie mogła cały czas, tylko unikać ciosów. Nie pozostawało jej nic innego jak użyć Oddechu Arkturosa. Wycofała się o kilka kroków i przekręciła rękojeść miecza. Klinga rozproszyła się w srebrzystą chmurę, ostrych jak żyletki, odłamków.

Cięła powietrze, ciskając śmiercionośną chmarą. Burkhard zniknął w szarej chmurze rozświetlonej błyskami iskier. Nie była pewna czy atak był skuteczny, mgła częściowo przesłoniła widok.

Gromki śmiech rozwiał nadzieje na sukces. Major Kruków wynurzył się zawiesistej ściany. Jego twarz zakrywała przyłbica, a pancerz mienił się astralną zielenią.

– Widzisz, po ostatnim twoim wybryku odrobiliśmy pracę domową. Nic ci po tych suczych sztuczkach! – Ruszył w jej kierunku z nienaturalną szybkością. Selekta przekręciła rękojeść w drugą stronę, lecz ostrze potrzebowało chwili, by się ponownie zespolić.

Burkhard wyprowadził cios. Trybada sparowała samą rękojeścią. Dotkliwy ból przeszył jej udo. Burchard ranił ją kolczastym butem. Nawet nie zauważyła wykopu.

Upadła sycząc z bólu. Ciężka stalowa podeszwa przyparła ją do ziemi.

Była na jego łasce.

– I jak się czujesz kwiatuszku? Wygodnie ci? – splunął jej na twarz i wgniótł mocniej w klepisko. Zajęczała, ale nie krzyczała.

– Zaraz skrócę twoje cierpienia. – Potężny zamach zwiastował śmiertelny cios.

Od strony mostu uderzył grzmot. Szkarłatny piorun przeszył zamglone niebo. Na Burkharda spadła seria czerwonych błyskawic. Major wypuścił broń, która wbiła się w ziemię, dosłownie o centymetr od szyi Trybady. Rzucał się wściekle, próbując zrzucić dymiący hełm. Wrzeszczał potwornie, a swąd spalonego ciała i włosów mieszał się z ciężkim wilgotnym powietrzem. Safonka dostrzegła jasną skórę na karku. Poderwała się z ziemi, pochwyciła miecz i cięła w odsłonięte ciało. Bezgłowy korpus upadł spokojnie na kolana i z wolna osunął się na bok

– Wszystko gra? – w myślach usłyszała kojący głos Lejli. W ferworze walki Selekta weszła w zasięg czarodziejki.

– Nie masz przypadkiem swojej roboty? Całkowicie panowałam nad sytuacją – podziękowała przyjaciółce na swój sposób.

– Miałam nadmiar czerwonej astry. Nie chciałam, żeby się zmarnowała – odpowiedziała Arkanistka. – Została jeszcze pieczęć ładu i most zapadnie się jak domek z kart – dodała z satysfakcją, jednak magia wraz z myślami niosła również uczucie ogromnego zmęczenia.

– Trzymaj się mała. Wiesz, co z Matką? – spytała Safonka, podpierając się o broń Burkharda.

– Teraz ona jest poza zasięgiem – odpowiedziała Lejla.

 

Milena oddaliła się od kręgu, chcąc odciągnąć piechurów od Arkanistki. Bez trudu parowała ataki miecza, zdejmując jednego Kruka za drugim, jednak ze wschodu nadszedł kolejny oddział.

– No cóż, najwyżej pomacham trochę dłużej – westchnęła bez większego stresu.

Dźwięk zwalnianej cięciwy dobiegł od prawej. Nie zdążyła; metalowy bełt przebił napierśnik i pierścienie kolczugi. Kusznik schował się przy drewnianej wieży. Matka cisnęła oszczepem przebijając mu tors. Arbalet runął na ziemię, a za nim ciało właściciela. Matka podparła się o drewniany filar i krzycząc z bólu, wyciągnęła pocisk.

– Nie wygląda to bajecznie. – Lewe ramię dźgnięte szpicem włóczni, druga strona ciała przebita bełtem; było z nią naprawdę źle. – Lejlo, Sebil? – wywoływała myślami towarzyszki broni, ale nie otrzymała odpowiedzi.

Walończycy, ostrożnie, wyłaniali się z mętnej kurtyny.

– Zatem mój drogi przyjacielu, wszystko w twoich rękach – oświadczyła Milena i odrzuciła drugi buzdygan.

– I co teraz zrobisz babciu? – wyśmiał ją jeden z Kruków – Nie masz już, czym walczyć! – dodał, opuszczając gardę. Milena ściągnęła metalowe rękawice i rozłożyła ręce w powitalnym geście.

– Wiem młodzieńcze, dlatego pozabijacie się sami – oświadczyła beznamiętnie. Mężczyźni stanęli jak wryci. Milena wydała kilka gardłowych dźwięków, układając je w niewyraźne słowa. Potworny, demoniczny uśmiech podkreślił bruzdy na jej twarzy.

– ZABIJ! – wydała rozkaz.

Jeden z piechurów z wolna przebił kompana mieczem. Ofiara nawet nie jęknęła, tylko czekała spokojnie, aż ostrze przeszyje ją na wylot. Reszta poszła w ślady tych dwóch. Karevis, ledwie powłócząc nogami, przeszła obok umierających Walończyków. Struga krwi spłynęła jej nosa, a twarz zsiniała.

– Chyba przesadziłam – westchnęła. – Odpocznij mój drogi towarzyszu… dobrze się spisałeś – pochwaliła tajemniczego adresata, wycierając płynącą do ust, gęstą strugę.

– Widzę, że ciebie też nieźle poturbowali – stwierdziła Selekta, podsuwając Milenie ramię, aby mogła się na nim wesprzeć.

– Będziemy musiały wypić sporo nalewki, żeby się posklejać – zażartowała Matka Karevis.

– Słyszę, że jesteście w dobrym nastroju – wtrąciła się Sebil. –

Lejla będzie rozpraszać ostatnie glify. Przygotujcie się na hałas.

– Spójrzcie! – krzyknęła czarodziejka. Zza wniesienia, po drugiej stronie mostu, wyłonił się szereg łuczników. Nie trzeba było długo czekać, żeby armia z Vesting okryła niebo deszczem strzał.

– Przecież tu są też ich ludzie! – wykrzyczała Arkanistka. Nie dowierzała, iż są gotowi bezlitośnie wyrżnąć cały swój garnizon.

– Zostaw to mnie – oświadczyła mistyczka, wkładając obie ręce do ołtarza – SERIT-ARSA, EA-WATAR!

W pociski uderzyła ściana rozpędzonego powietrza, odbijając je w stronę łuczników, którzy musieli się schronić za tarczami piechoty.

– Ha! Żryjcie to skurwysyny! – przeklęła Brukijka.

Mocne uderzenie w tył głowy przerwało jej radosne uniesienie. Mistyczka upadła przy ołtarzu, a dogasająca świadomość uchwyciła rozmyty obraz.

– Mojra, czemu…? – straciła przytomność.

– Już sobie poczarowałaś kotku – oznajmiła Gosposia, trzymając zakrwawioną metalową misę.

 

– Sebil? Odezwij się! Sebil?! – nawoływała telepatycznie Lejla. Brudna, błotnista mgła zaczęła opadać. Mistyczka milczała.

– Mała skup się i zniszcz ten przeklęty most! – przerwała jej Selekta, spoglądając, z trwogą, na drugą stronę rzeki.

Przed szeregi Walońskich wojsk wyszedł oddział Brukijskich wojowników. Spośród wszystkich młodszych ras to właśnie oni słynęli z największej brutalności i niezwykłej siły.

Czarodziejka wzmocniła aurę i przeszła do ostatniej części inkantacji:

– Ładu błękicie tyś spokoju źródłem… odpocznij proszę; Wijan Satar – wyrecytowała, a astra poniosła prośbę. Ostatnie glify zapłonęły i zgasły, a z przeprawy zaczęły odpadać ogromne głazy, uderzając w wodę z dudniącym chlustem. Szarżujący barbarzyńcy Urgwuru, zatrzymali się przed rozpadającym się mostem. Ziemia drżała coraz mocniej, gdy napierająca rzeka wymywała fragmenty filarów starożytnej budowli.

– Udało się… – wyszeptała czarodziejka i, wyczerpana, upadła na kolana wewnątrz magicznego wiru. Trzęsienie ustało.

– Mała chyba trochę za wcześnie na świętowanie – wtrąciła się Selekta. Lejla podniosła głowę i spojrzała w stronę rzeki. Przeprawa była w opłakanym stanie, ale nadal można było po niej przejść.

W powietrzu rozbrzmiał okrzyk bojowy i żądne krwi istoty ruszyły z furią w kierunku garnizonu. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Nawet gdyby uciekli to i tak zginęliby w Telmonton, nim przyjedzie odsiecz.

– Zabierzcie stąd wszystkich – nakazała Arkanistka zmęczonym głosem – Ja ich zatrzymam.

– Zwariowałaś!!! – krzyknęła Trybada

– Przeciążę pole, będąc na moście: energia imploduje i dokończy dzieła.

– A co z tobą?! – spytała Selekta w głębi serca, znając odpowiedź. Lejla przez chwilę milczała, by w końcu wyszeptać:

– Nie ma innego wyjścia. Żegnajcie.

– Nie pozwolę ci na to! – Safonka, kulejąc, ruszyła w stronę Arkanistki, ale poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Odwróciła się. Matka Karevis uderzyła ją w brzuch.

Trybada straciła przytomność.

– Niech ojciec zmiany i matka światła ma cię w swojej opiece dziecko – Matka pobłogosławiła Lejlę i z trudem podniosła nieprzytomną córkę. Gdy przełożyła ją przez ramię, usłyszała uderzenia kropel skapujących na pancerz.

– Dziękuję matko, a teraz uciekajcie, proszę… – Lejla przesłała ostatni telepatyczny przekaz i chwyciła oburącz odłamek menhiru, skupiając na nim całą aurę. Kamień rozpadł się, uwalniając ogromne ilości zielonej astry. Pole wokół czarodziejki było już tak wzburzone, że przybierało na sile nawet po dezaktywacji kręgu wzbudzeń. Przed implozją powstrzymywała je już tylko wola arkanistki. Lejla, miażdżona przez nagromadzoną energię, zaczęła iść w stronę mostu. Z oczu i nosa leciała jej krew, a wiatr roznosił dźwięki bolesnych jęków. Jej ciało rozpadało się rozrywane pragnieniem nicości.

Weszła na przeprawę i upadła na kolana. Bruki tłoczyli po drugiej stronie. Z zetlonej sakwy wypadło pudełko, które wyparowało, pozostawiając po sobie tylko śnieżno-białe rękawiczki. Zdawały się odporne na potężną magię, szalejącą wokoło. Lejla skupiła na nich resztkę świadomości. Były materialnym wspomnieniem dobrych czasów i dowodem miłości. Uśmiechnęła się smutno.

W tym czasie większość Brukich była już na moście, a Matka Karevis zarządziła odwrót i opuściła garnizon. Milena ostatni raz spojrzała w stronę Lejli. Nie było jej widać pośród wirującego gruzu i błysków, wściekłej magii. Nagle do nieba wystrzelił słup jasnego światła. Tuż po nim rozeszła się fala uderzeniowa, której ogromna siła niosła ciche, ostatnie tchnienie czarodziejki: Angarax…

Światło osłabło, a po moście pozostały jedynie zgliszcza i kamienne kikuty. Zniknął w porywistym nurcie Baskiru wraz z wojownikami Brukich. Milena spojrzała w górę. Z nieba z wolna zlatywały delikatne płatki śniegu.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania