Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 35
Misja SYN
Enerwan wbijało kasztanowe oczy w lisicę, która pokrzepiona przez spokój Aidy postanowiła, że nie ucieknie w panice. Zamiast tego skupiła wzrok na wybałuszonej lewej gałce drzewca. Oko skręcało mocno w lewo: sytuacja zgoła komiczna, ale strach trzymał śmiech w ryzach.
– Co? – warknął drzewiec. Anax nieśmiało wskazała palcem własne oko, a Enerwan powiodło dłonią za tropem. – Cholerne robactwo! – zaklęło, wyjęło gałkę i wydłubało z oczodołu żuka psotnika, który uznał kasztan za coś, co warto toczyć. Oko wróciło na miejsce. – Dobrze, skoro już doszłaś do wniosku, że nie odgryzę ci głowy, to bądź łaskawa usiąść.
Z ziemi wyrósł grzyb wielkości przeciętnego zydla i z kapeluszem w kształcie siodła. Anax wymacała badawczo lekko wilgotną zdrewniałą krawędź owocnika: nie zachęcała do większego kontaktu. Enerwan sapnęło coś pod nosem z resztek ściółki i cisnęło odrobiną magii, przyspieszając spoczynek lisicy.
– No w końcu. Zapewne zastanawiasz się, kim jestem, tak? – Lisica spojrzała na uśmiechniętą Aidę, po czym pokiwała głową twierdząco. – Wiedziałam. Długo by opowiadać, a nie to jest powodem twojego przybycia. Wystarczy, że będziesz wiedzieć, po co tu jesteś. – Lisica wodziła wzrokiem za błotnisto-mechato-krzaczastą istotą, która mechanicznymi ruchami przepędzała ptactwo polujące na owady i dżdżownice wystające z cudacznego ciała. – Otóż obecna tu Znajda... – Enerwan wskazało na Aidę, u której wydźwięk tych słów wywołał niespodziewany atak tłumionego śmiechu.
– Ja ciebie też lubię, Enerwan – szepnęła dziewczyna i puściła oko do drzewca.
– Nie przerywaj mi! Ta Znajda przysporzyła mi już wielu zdrewnień w korzeniach, ale teraz… Teraz to już przeszła samą siebie! No już, sio mi stąd, zanim zafajdacie mi mech. – Przepędziło parę zafascynowanych papużek.
– Wyobraź sobie, Anax; tak się wabisz, prawda? Dobrze zapamiętałam. No to wyobraź sobie, Anax, że ta tu znajda nagle wymyśliła sobie syna! W dodatku takiego, którego jeszcze trzeba ratować! No ludzie… Jakby ona sama z tym swoim obłędem nie przyprawiała mnie o ból sęków. – Enerwan rozrzuciło krzaczaste ramiona, teatralnie demonstrując oburzenie. – A na domiar złego przyprowadza jeszcze ciebie: Sehel Lejdy i tego obdartego z empatii potwora udającego lwa.
– Ty wiesz, kim ja jestem? – Anax przerwała milczenie; ciekawość wygrała ze strachem i szokiem.
– A ty nie wiesz? O Syliren, daj mi siłę, bo zwiędnę. – Enerwan złapało się za czoło, a wróbel zanurkował i wyrwał tłustą dżdżownicę sterczącą z krzaczastego palca. Aida zachichotała cicho, niewzruszona uszczypliwościami, których nie szczędziła jej istota.
– Proszę… – Lisica poderwała się z grzybowego siedziska. – Jeśli wiesz, kim jestem, to powiedz. Ja… Ja muszę wiedzieć.
– Ja, ja, ja, tylko ja. Typowe dla ludzi: nie troszczą się o nic więcej niż o własny kuper, odwłok czy co wy tam macie.
– Ludzi? – zdziwiła się Anax: jedna z niewielu rzeczy, których mogła być pewna to fakt, że człowiekiem na pewno nie jest.
– Tak. Na początek powiem ci, że jesteś człowiekiem. Mnie nie zwiedzie ta ładna futrzana skorupa, w której zamknął cię ten okrutnik.
– Enerwan, odpuść jej. Ona nie chciała skrzywdzić twoich drzew.
– Chciała, nie chciała, skrzywdziła! Więc pozwól, że dam upust rozgoryczeniu, Znajdo! – wychrypiało gniewnie drzewiec. Na jego czole wyrosły czerwone kwiatki.
– Nie każę ci tłamsić emocji, ale czas nie jest po naszej stronie. – Kosmyk bursztynowych włosów Aidy, przyjął popielatą barwę, co nie umknęło uwadze lisicy.
– Aido, co się z tobą dzieje?
– Czas upomina się o swoje… – Dziewczyna pogłaskała posiwiałe pasemko. – Enerwan?
– Wejdź do wody, szponie Lejdy… – Drzewiec wskazało na fragment jeziora u podnóża ogromnego owalnego głazu. – Już! Raz, raz. Głębiej, aż po pas. Dobrze. Spójrz w taflę i poczekaj, aż fale ucichną. Widzisz?
Anax skupiła spojrzenie na zniekształconym odbiciu. Im bardziej czas wygładzał falujące zmarszczki, tym obraz stawał się wyraźniejszy.
– Kto to? – wyszeptała.
Postać w odbiciu niczym nie przypinała białowłosej lisicy. Gładka skóra, mleczna cera i piękne, niebiańskobłękitne oczy. Jednym, co łączyło kobiety po obu stronach wodnego lustra, były włosy. Długie srebrzyste pukle wodnej mary opadały na wąskie ramiona.
– Nie poznajesz jej, ale to jest twoje prawdziwe wcielenie. Nie znam historii tej dziewczyny z obrazka, ale wiem jedno: Angarax będzie cię chronił za wszelką cenę.
Kolejny siwiejący lok na głowie Aidy, ściągnął na siebie kasztanowe gałki Enerwanu.
– Angarax… Znam to imię. Często odbija się echem w moich snach.
– Strażnik pieczęci, Kajdan Ojca, Etirion ładu, ma wiele imion, ale nie pora na lekcje. Teraz musisz jedynie wiedzieć, że jest po twojej stronie. – Iluzja ustąpiła miejsca zwykłemu odbiciu. – Postać, którą widzisz to kokon ochronny; zniknie, gdy ciało i umysł odzyskają pełnię sił. Musiało spotkać cię coś strasznego, skoro Etirion posunął się aż tak daleko. – Aida zasłabła i osunęła się na ziemię.
– Aido! – Lisica wyskoczyła z jeziora i z prędkością błyskawicy dopadła klęczącej dziewczyny.
– Nic mi nie jest – oświadczyła z wymuszonym uśmiechem Aida.
– Nie kłam, Znajdo! – warknęło drzewiec i niezgrabnym krokiem podszedł bliżej. – Rozprosz się! I to natychmiast, bo nie będzie czego zbierać!
– Nie mogę, bo o nim zapomnę – oponowała Aida.
– Ja wiem, co mam robić, a ty wiesz, że nie rzucam słów na wiatr! – zagrzmiało Enerwan, wybałuszając oczy. – Rozprosz się, bo cię zmuszę! – Aida uśmiechnęła się lekko i straciła przytomność. Tąpnięcie zieleni pognało po astrze.
– Co jej się stało? – spytała Anax, układając dziewczynę na posłaniu z soczystego mchu, które na rozkaz Enerwan wyrosło z gleby.
– Musi odpocząć, tyle w tej sprawie musisz wiedzieć.
– Słuchaj no! – Anax poderwała się z ziemi – Nie wiem, kim lub czym jesteś, ale ona jest dla mnie jak… – szukała odpowiedniego słowa, ale postawiła na najmocniejsze. – Jak rodzina! I jeśli za chwilę mi nie powiesz, co się z nią dzieje to…
– Nie unoś się, bo się spocisz. Twoje groźby robią na mnie tyle wrażenia, co piskliwy skrzek papuszników. Ale widać, że intencje masz szczere, a nasza Znajda chwilę pośpi, więc…
– Nie mów tak na nią! To niegrzeczne.
Enerwan zamilkło zaskoczone zawziętością pyskatego stworzonka, które dla Lasu nie było niczym więcej ponad chrabąszcze spacerujące po pożółkłych liściach.
– Wiesz, dlaczego ją tak nazywam? – spytało Enerwan, zmieniając ton na mniej agresywny, co również ugłaskało zjeżoną sierść Lisicy.
– Nie, wiem – burknęła.
– JA znalazłam ją nad rzeką, Sarpa błądzącą po lesie, a samozwańczy król tych ziem, od którego ciągle czuć gorzałą, niemalże staranował ją koniem, gdy leżała nieprzytomna na polanie. Zawsze ktoś ją znajduje, choć nigdy nie szuka, dlatego Znajda. Nadal obraźliwe?
– Z tej perspektywy już mniej – przyznała niechętnie Anax.
– To dobrze, teraz siadaj, słuchaj i nie przerywaj. – Kolejny tym razem jaskrawoczerwony kapelusz wyrósł z ziemi. Ten był szeroki i miękki, lecz nadal śluzowato obleśny.
Anax usiadła – i tak by musiała, więc nie było sensu oponować.
– Ble. – Wzdrygnęła się.
– Grzeczne stworzenie, zatem do rzeczy. Widzisz to małe delikatne ciało? – Enerwan wskazało na pochrapującą Aidę. – Ono padło ofiarą błędu stworzenia, a raczej tworzenia bez planu, ogromnej mocy zamkniętej w niedopasowanej skorupie.
– Mocy? – Anax została zbesztana wlepionymi w nią kasztanami. – Przepraszam, już nie przerywam.
– Tak, mocy. Siły nieprzeznaczonej, by istnieć w tak kruchym naczyniu… Mas-Tanas, Wyższy Splot Wieczności, nazw jest kilka; ja osobiście wolę Znajdę. Bardziej do niej pasuje.
– Mas-Tanas… To brzmi zaskakująco znajomo.
– Być może już to słyszałaś, w swoim prawdziwym życiu.
– Czy ona jest niebezpieczna? – Lisica spytała drzewca, patrząc na filigranowe chude ciałko przyjaciółki.
– Ona! Nieeee. A przynajmniej nie dla mnie.
– To przez tę moc jest taka, prawda?
– Jaka? Nienormalna? Tak, ale nie jest wariatką. Jej świadomość znacząco przewyższa twoją, czy nawet moją. No dobra, jeszcze śpi, to powiem więcej. Widzisz, my jesteśmy związani z jedną ścieżką czasu. Ona nieustannie podróżuje kilkoma drogami jednocześnie. Płynie zarówno wartkimi potokami, jak i ospałymi rozlewiskami. Bezustannie przeskakuje z jednej rzeczywistości do drugiej. Po minie wnioskuję, że niewiele ci to mówi. Spróbuję prościej. Wyobraź sobie układankę… – Anax uniosła jedną brew i zmarszczyła czoło. Cała mina wyrażała jeden wielki znak zapytania. – O, Matko Syliren! Nie wiesz, co to układanka? – Anax pokręciła głową przeczącą. – Taka zabawka, gdzie obrazek jest podzielony na fragmenty, a ty dopasowujesz je do siebie. Łapiesz? Dobrze. To teraz wyobraź sobie, że ta układanka to nasze życie, a fragmenty to doświadczenia, emocje, radość, ból i tak dalej. Sposobów na ułożenie jest wiele, ale wszyscy mają tylko jedną taką układankę, wszyscy poza tą tu śpiącą królewną. Ona układa niezliczone ilości układanek, każdą w swoim tempie, co rusz mieszając fragmenty pomiędzy różnymi obrazkami. Coś świta?
– Ja widziałam je dojrzałe… – wyszeptała Anax.
– Co? – Drzewiec zmarszczyło mechate czoło.
– Zawsze to powtarza, kiedy zbiera owoce, a raczej pąki i kwiaty.
– Widzę, że nie jesteś głupia. Dobrze. Tak, masz rację, w innej, szybszej układance były owocami, a ona wymieszała obrazy, gubiąc przy tym sens obu.
– Mówiłaś, że to dla niej niebezpieczne? Kazałaś się rozproszyć.
– Nie jestem nią ani nim! – Drzewiec zagrzmiał, besztając lisicę. – Nie ma rasy Erewanów. Nie ma i nigdy nie było! Nie ubieraj mnie w te wasze wymyślone segregacje.
– Przepraszam.
– Nieważne. Nie oczekuje od młodszych zbyt wiele, a w szczególności zrozumienia mojej istoty.
Aida zajęczała i przeciągnęła na mechatym posłaniu.
– Budzi się. Do rzeczy; sęk w tym, że jak żyjesz w wielu świadomościach i nagle skupisz się na jednej, to zaczynasz układać swoją układankę znacznie szybciej. – Aida przewróciła się na bok i wtuliła w miękką wyściółkę. – I jeszcze jakby tego było mało, to całkiem niedawno Znajda wymyśliła sobie, że ma syna. Od jakiegoś czasu myśl ta wracała do niej jak wierny pies, ale równie szybko znikała w nurtach czasu, rozmyta pomiędzy światami. Niestety ostatnio coś się zmieniło. Pamięta go prawie cały czas. Mówi o nim i nie pozwala myślą się rozproszyć. Ten jej syn, on musi być blisko, a sieć życia łączy go z matką, przekazuje coś, co do tej pory milczało.
– Słyszę, że jesteście niemal u kresu opowieści. – Miękki głos Aidy przerwał szorstkie chrypienie Enerwan.
– Słyszę, że nadal uparcie trzymasz się tego stanu – rzucił drzewiec. Aida posmutniała.
– Nie mogę go porzucić. Nie po raz drugi.
– Rób, co chcesz, ale siwe włosy nie odzyskają koloru. Czasu nie cofniesz.
– Dobra, mam dość zagadek! – zaprotestowała Anax. – Mój przyjaciel jest chory; muszę wracać. – Obróciła się, a Aida bezszelestnie, wręcz upiornie dostąpiła do niej.
– Poczekaj, proszę. Musisz mi pomóc, błagam.
– Ehhh… – westchnęła ciężko lisica. Wiedziała, że będzie żałować kolejnych słów. – Co mam dla ciebie zrobić?
– Musisz jej towarzyszyć do twierdzy, tam ponoć jest ten jej syn – odpowiedziało Enerwan.
– Las nie puści mnie samej. Obawia się, że stracę kontrolę i coś mi się stanie, chciałabym… – Dziewczyna spojrzała lisicy głęboko w oczy. – Żebyś mnie pilnowała, jak będę go szukać. Nic więcej. – Posłała Anax rozbrajający uśmiech i wlepiła w nią zeszklone oczy, które urosły do niemal nierealnych rozmiarów.
– A jak niby mielibyśmy się dostać do tego zamku? Ty może i masz szansę wejść niezauważona, ale ja z doświadczenia wiem, że przyciągam uwagę.
– Wiem, dlatego poprosiłam Enerwan o pomoc. Ona jest Lasem, jego koronami, korzeniami i magią. Prześle nas do środka.
– Prześle? A niby jak?! –zdziwiła się Anax.
Ziemia zadrżała, a gleba wypiętrzyła się w górę, tworząc coś w rodzaju kretowiska. Z kopca wybiła wysoka i gruba łodyga zakończona ogromnym pąkiem. Rosnący owocnik zaczynał ciążyć niczym dojrzały bakłażan, wyginając pęd ku podłożu. Enerwan dotknęła nabrzmiałego owocu wielkości dorosłego byka. Napięta skóra rozpękła się w pół, ujawniając coś, co można by porównać do czerwonej paszczy z mięsistym jęzorem.
– Zapraszam.
– Chyba żartujesz! Ja nie wejdę do tego czegoś.
– Anax. – Aida pochwyciła dłonie lisicy. – Proszę, to bezpieczne.
Lisica jeszcze raz spojrzała na obrzydliwą paszczę drapieżnej rośliny, przełknęła ślinę, podeszła bliżej i z bólem serca postawiła stopę w jej obślizgłym, śluzowatym wnętrzu – które wydawało się znacznie większe niż powinno. Aida weszła za nią, tarasując drogę powrotną. Nie było już odwrotu. Paszcza kłapnęła. Zapadła ciemność i cisza, potem dudnienie i echo jakiegoś głosu. Nagle zaczęło gwałtownie rzucać i znowu cisza, i głos, tym razem wyraźniejszy, choć nadal niezrozumiały. Biała linia przecięła ciemność. Z początku tylko kilka błysków, potem warkocz sinego światła i wybuch paraliżującego blasku. Uderzenie mocy pozbawiło Anax czucia. Lewitowała w morzu światła. Kolejna fala astry i ciemność. Plecy lisicy uderzyły o zimny grunt. Poruszyła rękoma, nie otwierając oczu. Pod palcami wyczuła miękką roślinność. Nieśmiało rozchyliła powieki. Rozmazany zarys postaci zawisł tuż nad nią.
– No to jest niecodzienne zjawisko – rozbrzmiał niski, męski głos.
Lisica powoli przyzwyczajała się do jasności, zupełnie jakby tkwiła w ciemnościach przez wieki.
– Kim ty jesteś?
– Ha!! – roześmiał się. – Pojawiacie się w mojej pracowni wyplute przez gigantyczną rosiczkę i ty się mnie pytasz: kim ty jesteś? HA!
Anax odzyskała wzrok, choć nadal nieco mętny. Dostrzegła Aidę leżącą w bezruchu na zarośniętej granitowej podłodze.
– Aido! – Doczłapała do niej na czworaka
– Nic mi nie jest, tylko boli mnie głowa – wyszeptała dziewczyna, odzyskawszy przytomność.
– Na waszym miejscu zachowałbym ciszę. Miejscowy władca, choć jest tchórzem, ma sporo pachołków pod sobą, a oni bardzo lubią brudzić sobie młoty.
– Kim jesteś? – Anax spojrzała jeszcze raz na wysoką postać rzucającą na tyle cienia, by wrażliwy wzrok mógł w pełni zadziałać.
– Skoro nie da się zachować kolejności tłumaczeń, to ja przedstawię się włamywaczom. Galwaren Pajn, grepliński sztukmistrz, tkacz na dworze wielkiego mistrza Troderesta von Karmana, więzień swego geniuszu…
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania