Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 22

Kamień historii pełen

 

Holi pod nieobecność Wilfreda spędzała większość czasu ze swoim przyjacielem, który został zmuszony do przybrania nowej formy. Bąbel, czy Sikher – jak nakazał się tytułować – przez ostatnie dni karmił wyobraźnię dziewczynki niezliczonymi opowieściami o zamierzchłych czasach i wydarzeniach, które miały miejsce na długo przed tym, jak pierwsza ludzka stopa stanęła na Ilteris.

Ichti zawsze miała wybujałą fantazję, a przepełnione magią historie o starszych plemionach wprawiały dziewczynkę w euforię i pomagały odegnać troski. Oczywiście Brena Bargo: rudowłosa, czupurna, żądna wrażeń nastolatka przylgnęła do księżniczki niczym rzep do psiego ogona i z radością wymykała się z kuchni pod byle pretekstem, żeby posłuchać kolejnej barwnej historyjki. Nic więc dziwnego, że gdy Teresa wysłała córkę na targ po kilka składników, których zabrakło na wieczerzę po naradzie, Ruda przyjęła zadanie bez zwykłego szemrania – co już nieco zaniepokoiło Teresę, ale miała inne problemy na głowie.

Brena pośpiesznie narzuciła na siebie płaszcz z kapturem, zgarnęła pleciony kosz i ruszyła w stronę ogrodu, gdzie czekała na nią zniecierpliwiona Holi razem z jednym ze służących: młodym gońcem, z którym często grała w pchełki.

– No w końcu! – skomentowała z pretensją Ichti.

Rodzice Wilfreda nigdy nie wychowywali dzieci w poczuciu pogardy dla niższych klas społecznych, nie izolowali ich od latorośli serwich, choć zawsze trzymali należyty, arystokratyczny dystans do służby. Nigdy też nie byli bezsensownie okrutni. Cesarzowi dobrze to zrobiło, więc przeniósł metody wychowawcze również na Holi.

– Tobie to łatwo narzekać! – odpysknęła Brena. – Chodzisz, gdzie chcesz, kiedy chcesz, a ja!? Ja muszę najpierw zapracować na czas wolny! – żaliła się Ruda.

– Już dobra, nie pusz się tak; ważne, że jesteś – uspokoiła ją księżniczka, wyrwała koszyk i przekazała chłopakowi. – Powiedz Kernowi, co chce twoja mama. Wyskoczy na targ za ciebie.

– Kilka ładnych cukinii, kiść wulkirskiego czosnku i dwie uncje suszonych grzybów – wyrecytowała Ruda.

Holi odwróciła się do gońca:

– Zapamiętasz?

– Tak, księżniczko.

– Będziemy czekać w ogrodzie, gdzieś tam. – Wskazała gęsty zagajnik. – Tylko nikomu ani słowa, i po pałacu idź dyskretnie. Omiń kuchnię szerokim łukiem! – Pogroziła mu palcem.

– Ma się rozumieć, księżniczko – potwierdził z uśmiechem i pobiegł w stronę bramy.

Holi pochwyciła Brenę za rękaw, zaciągnęła głębiej między rabaty wysokich krzewów i ułożywszy na ziemi amulet siostry z osadzonym szkarłatnym sulfirytem, przykucnęła i dotknęła go dłonią.

To samo poczyniła Brena.

– Cześć, Sikher – wypowiedziała Ichti w stronę błyskającego amuletu. Czerwony kamień otaczał nimb z gniewnej astry; piękna rzecz, ale zabójcza, gdyby uwolnić całą moc z krystalicznej klatki wewnątrz kamienia.

– Witam, księżniczko. Witam Breno – pozdrowił ich duszek, migocząc aktywnym minerałem w takt wypowiadanych słów. – Muszę przyznać, że ta forma jest o wiele wygodniejsza: bez tego końskiego cielska nie odczuwam już ciągłego głodu – stwierdził z wyczuwalną ulgą Sikher. – I lepiej się żyje bez ciągłych gazów – dodał w taki sposób, że słuchacz niemal widział wzdrygnięcie się niematerialnego ciała.

– Tak, to prawda – potwierdziła Holi, powstrzymując chichot. – Odkąd jesteś w tej formie, stajenny robi zbyt duże zapasany siana: pewnie nadal wspomina sytuację, kiedy raz pochłonąłeś wszystko, co przyszykował dla całej stajni – nabijała się księżniczka.

– Ale ogniste bąki były ekstra! – wtrąciła Brena.

– Tego… to ja się akurat wstydzę, ale nie potrafiłem wam odmówić – skomentował Sikher. Gdyby przybrał swoją cielesną formę, na pewno mocno by się zarumienił.

– Co nam dziś opowiesz, Bą… Sikher? – poprawiła się księżniczka. Aż kipiała z ekscytacji.

– A co chcecie? – spytał duszek, trzymając w zanadrzu całą masę dziwnych historii z minionego, dziwnego świata; przez kilka mileniów zdążył trochę przeżyć.

Dziewczynki spojrzały po sobie badawczo: tyle opcji, tyle możliwości… Ale już wcześniej ustaliły, czego chcą się dowiedzieć w pierwszej kolejności, tylko się jeszcze trochę wahały.

Sikher nie wytrzymał oczekiwania:

– Może dzieje wojny o szczyty Tanagaru? Nie, za brutalne… Narodziny Belantres? O! Wiem! Upadek Perłowej Wieży… – wymieniał swawolnie duszek lub lurtin, jak w miejscowym folklorze nazywano takie magiczne istoty.

– Opowiedz nam o sobie! – rzuciła Brena. – Kim jesteś? Skąd pochodzisz? Kim są twoi rodzice!? Chcemy wiedzieć wszystko! – eksplodowała pytaniami, jakby pierwsze zdanie było korkiem od butelki wzburzonego, słownego szampana.

Duszek zamilkł – co było stosunkowo nietypowe jak na niego.

Holi wyczuła, że coś jest nie tak i postanowiła przerwać niezręczną ciszę.

– Skoro nie chcesz, Sikherku, to nie musisz odpowiadać – oznajmiła, starając się wspomóc przyjaciela. Słodki uśmiech jeszcze bardziej spotęgował serdeczność tego gestu.

– Nie chodzi o to, że nie chcę, panienko, ja po prostu nie potrafię odpowiedzieć na te pytania. Pierwsze wspomnienie, jakie posiadam, to widok spalonego pustkowia i wzrok potężnej istoty skupiony centralnie na mnie. Wyglądałem wtedy inaczej. Za każdym razem wyglądam inaczej.

– Możesz przybierać jeszcze inne postacie? – spytała księżniczka.

Ku uciesze Breny, wrodzona ciekawość Holi, wzięła górę i dziewczynka zaczęła drążyć temat, który jeszcze przed chwilą postanowiła porzucić. Teraz obie czekały zniecierpliwione na odpowiedź Sikhera.

– I tak, i nie – rzucił enigmatycznie. – Mój wygląd jest uzależniony od potrzeb pieczęci, czy pieczęć jest świadoma tej potrzeby to inna sprawa. Mogę też opętać przedmiot noszący znamię aury pana lub uformować coś nowego, jeśli takie jest jego pragnienie.

– Pana? – spytała zdziwiona Holi.

– Próbuje to przełożyć na wasz język, ale to jest stosunkowo ciężkie… Może inaczej. Ja, jak każdy z Etirionów, jestem połączony specjalną więzią z Sehelem: razem stanowimy pieczęć. Moim obowiązkiem w tym duecie, jest… – zawahał się. – Mam chronić Sehelina i uczyć, jak używać pierwotnej mocy źródła.

– Od tych wszystkich nazw rozbolała mnie głowa – skomentowała Ruda, poddmuchując opadający na czoło niesforny loczek.

– To faktycznie skomplikowane… – Księżniczka pogrążyła się w myślach. Nagle ocknęła się z letargu jakby oblana zimną wodą.

– Czy to oznacza, że Tija jest tym Sucharem?

– Sehelem, księżniczko, i tak, jest; podobnie jak ten Skalion, którego miałaś okazję poznać, kiedy teleportowaliśmy się do Narakamu. Z istnienia twojej siostry zdałem sobie sprawę stosunkowo niedawno. Do tej pory zawsze był tylko jeden Sehel czerwieni.

– Zaraz, zaraz! Chwilunia! – przerwała im Brena, protestując oburzonym tonem. – Czy ja dobrze rozumiem, że byliście w jakimś super miejscu i mnie nie zabraliście?! – Nadymała piegowate policzki.

– To było spontaniczne – wytłumaczyła naprędce Ichti. – Następnym razem pójdziesz z nami. Prawda, Bąbelku?

– Ekhm… – Z amuletu wydobyło się donośne krząknięcie.

– A tak, przepraszam. Czy Brena będzie mogła iść z nami, Sikherku? – poprawiła się Holi.

– Wolałbym nie: tam jest niebezpiecznie. Turingal nie wylądował w magicznej skalnej klatce z własnej woli, został tam wtrącony.

– Przez kogo? Czy on tam trafił, bo jest niebezpieczny? – Księżniczka wypuściła serię pytań.

– Nie on jest niebezpieczny, panienko, tylko Welerok: Sumed, który go tam więzi.

– Suflet…? Woreklerok...? Możesz trochę jaśniej! – przerwała mu Brena, poirytowana, iż znowu nic nie rozumie.

– Ehh… Jesteś tak niecierpliwa, jak Szkarłat, Breno! – ponarzekał Sikher.

– Gdybyście mnie wszędzie zbierali, to może bym nie musiała o tyle pytać! – obruszyła się Ruda.

– Ja tam byłam i też nie rozumiem – oświadczyła Holi w reakcji na dąsy przyjaciółki.

– Dobrze, dobrze… Zacznę od początku. W sumie to dobry motyw na dzisiejszą historię – zaproponował Sikher, tym samym odciągając temat rozmowy od siebie i zawiłości własnego istnienia. Nie wszystko z jego życia nadawało się na uszy nieletnich, nie wszystkie jego obowiązki były moralnie poprawne.

Ichti wraz z Rudą zamilkły, przygryzając wargi z ekscytacji i czekały, aż duszek zacznie. Historie Etiriona znacznie przerastały realizmem baśnie Teresy, przez co były tak fascynujące dla dorastających panien – a obie dziewczynki weszły już w ten etap dorastania, w którym bajki miast rozwijać wyobraźnię, irytowały dziecinnością i prostotą.

Sikher nie torturował ich już dłużej przeciągającą się w nieskończoność przerwą; dziewczynki mogły wrócić do trudnych pytań o jego jestestwo.

Kontynuował:

– Otóż wspominani Sumedzi, to jedna ze starszych ras stworzonych w czasach, gdy Ilteris była jeszcze bardzo, bardzo młoda. Pierwszy Astras Murkir wykuł ciała swych dzieci z żywego ognia nasyconego unitrą ojca, Ultisa. Ponieważ czerwona astra była i nadal jest bardzo burzliwa w swojej naturze, aby stworzyć odpowiednio stabilne i wytrzymałe naczynie, potrzeba dużo materiału. Wynikiem tego Sumedzi są największymi i najpotężniejszymi pośród Starszych, a ich ciała to kilka ton mięśni skrywających płomienne serca.

Wiem, co teraz rodzi się w waszych główkach... – domniemał Etirion – Wielki ociężały gigant powolnie maszerujący przed siebie. – Dziewczynki wymieniły się ukradkowymi spojrzeniami. Sikher trafił w samo sedno. – Wręcz przeciwnie! – wybuchł astralnym krzykiem. Holi aż się wzdrygnęła. – Otóż ich samice posiadają skrzydła… Nie patrzcie się na mnie z niedowierzaniem. Tak! Potężne, skórzaste skrzydła, którymi wznoszą się wysoko w niebo. Umiejętność latania jest im potrzebna, aby pokonać dystans od Wielkiego Ryftu aż do śnieżnych szczytów Tanagaru i urodzić tam młode – a przynajmniej tak było aż do czasu zdrady Moderatorów, ale to inna historia. Wracając do głównego wątku… Choć istoty te wyglądem przypominają krwiożercze bezmyślne bestie, w rzeczywistości są inteligentne.

– Czy są większe od smoka? – zagabnęła zaciekawiona Ruda.

– Ach!! No tak, smoki… zapominałem, że to właśnie tak ich nazywają młodsi.

– Jak to…? – niedowierzała Bargo.

– Czy to znaczy, że Sumedzi to są smoki? – dopytała nieco bystrzejsza Holi.

– W rzeczy samej – odparł Sikher.

– W legendach smoki to zawsze mordercze stworzenia z zamierzchłej przeszłości – zdziwiła się księżniczka.

– W większości nie – zaprzeczył Sikher. – Te legendy o latających potworach sięgają wojen belatrejskich magów ze Starszymi z tego plemienia, ale to znowuż materiał na inną opowieść. Ja spędziłem z nimi milenia i Sumedzi, jako jedyne plemię, nie podporządkowali sobie żadnych Młodszych.

– A ten smok, ten Wernekok, przed którym mnie ostrzegałeś, jak byliśmy poznać twojego przyjaciela? On też jest inteligentny? Można z nim porozmawiać? – spytała Brena.

Na dźwięk tych słów amulet przygasł i tylko w centrum klejnotu osadzonego w złotej obręczy nadal migotało słabe światło.

– Were… Zresztą jak zwał, tak zwał. Niestety wśród wszystkich ras są… Jak wy to nazywacie… Czarne owce! Werelok jest Inteligentny i śmiertelnie niebezpieczny. To stworzenie spaczone pragnieniem Ojca i swoją ogromną ambicją. To on więzi Turingala.

– A po co mu on? Chce go pożreć? – spytała Ichti i zaczęła nerwowo zwijać fragment sukienki. Bała się usłyszeć odpowiedzi, a jednocześnie chciała wiedzieć.

– Nieee… gdyby tak było, już by to zrobił. Nie wiem, jakie ma plany co do Szkarłatu, ale na pewno nie jest to nic dobrego.

– No to go uratujmy! – wykrzyczała Brena. – Tego Szkarlata w sensie. – Ruda, chcąc sprowokować kolejną wyprawę, nawet nie zapytała, kim jest rzeczony Szkarłat.

– To nie jest takie proste, młoda awanturniczko. Więzienie Turingala to stara klatka Wereloka, nawet on nie potrafił z niej uciec i przez wieki spoczywał w zamknięciu.

– No to jak uciekł? – Obie dziewczynki zapytały równocześnie.

– Poniekąd to moja wina – odpowiedział Sikher. Światełko wewnątrz sulfirytu znowu przygasło. – Dałem się oszukać. – Nie miał twarzy, na której odbijałyby się emocje, ale po tonie astralnego głosu dało się wyczuć ciężar, z jakim przyszło mu wypowiedzenie tych słów.

– Skoro mogłeś uwolnić jego, to dasz radę pomóc Turingalowi, prawda? – spytała księżniczka.

Duszek zaniemówił.

Dokonawszy tego wyznania, spodziewał się raczej pytań w rodzaju: „Dlaczego to zrobiłeś?”, „Jak mogłeś!?”, a Ichti nawet nie pomyślała, żeby go osądzać. Tak, dzieci, którym dane jest przeżyć dzieciństwo, są jak małe słońca rozgrzewające burą rzeczywistość dorosłych.

Płomień rubinu wewnątrz amuletu rozgorzał.

– Jest jeden sposób… – orzekł Etirion.

– Super! Będzie przygoda! – uradowała się Bargo.

– Nie tak szybko, Breno; jest też pewien problem. Potrzebujemy do tego Purpury.

– Tiji? Ale ona jest chora – powiedziała Ichti, przygaszając entuzjazm zarówno swój, jak i Rudej.

– No w takim stanie nam nie pomoże, ale jak już uda się ją obudzić, to bez trudu zdoła przełamać zaklęcie blokujące wejście do groty. Razem zdołają, bo Turingal jej pomoże.

– Holi, słyszałaś!? Wybudzimy twoją siostrę! – Ruda rzuciła się na szyję przyjaciółki. Przez lata podsłuchiwała i obserwowała z progu sypialni starszej księżniczki, jak Ichti rozmawia z Tijanor, jak czule układa jej włosy, wplatając weń świeże kwiaty. Wiedziała, że Holi nie pragnęła niczego bardziej niż zdrowia dla siostry.

W ekscytacji obie oderwały ręce od amuletu, ale światełko nie przestało migać sylabicznie.

Pośpiesznie wróciły z dłoniami na kamień.

– Mówiłem, że sprawa nie jest taka prosta – powtórzył duszek.

– Czyli pewnie Ty nie potrafisz jej obudzić? Prawda? – rzuciła mu z pretensją Ruda, przewracając ostentacyjnie oczami. – Nic tylko same problemy – dodała.

– Ja nie, ale wiem, gdzie szukać pomocy dla Purpury. Musimy tylko poczekać na powrót cesarza: taka wyprawa znacznie przerasta nasze możliwości, Breno.

– Cały czas mówisz o nich „Purpura” i „Szkarłat” – wtrąciła się księżniczka, przerywając dialog pomiędzy obojgiem swoich przyjaciół. – Dlaczego tak ich nazywasz?

– Widzisz… kiedyś nosiciel czerwonej pieczęci był jeden, ale odkąd Matka oddała to brzemię w ręce śmiertelnych, gniew zrodził dwóch powierników: Szkarłat i Purpurę. Te nazwy po prostu zmaterializowały się we mnie, gdy tylko czerwień rozbiła się na dwoje. Nie byłem świadom, czym są te myśli, te nazwy… Aż do momentu, gdy pewnej nocy głośne astralne wołanie o pomoc zbudziło mnie w miejscu, gdzie się poznaliśmy.

– Dzień moich urodzin… Bal. – dopowiedziała Ichti. – Napędziłeś stracha strażnikom i braciszkowi, ha! – roześmiała się, przywołując wydarzenia z tamtego dnia, kiedy Sikher pojawił się w pałacowym holu w formie białogrzywego kuca.

– Tak, to prawda, ale sam też się bałem. Kompletnie nie wiedziałem, co się dzieje. Pamiętam, jak kilku zbrojnych machało rękoma i krzyczeli coś w moją stronę. Chciałem odkrzyknąć, żeby się odsunęli, ale mogłem tylko głośno parskać. Potworne przeżycie, brrr…

– Breno? – Zza pleców dziewczynek dobiegł znajomy głos. Obie puściły amulet i stanęły na baczność, zasłaniając błyskotkę plecami.

– Mama? Co mama tu robi? – spytała Ruda, zaskoczona widokiem Teresy, trzymającej koszyczek ze świeżo zerwanymi ziołami.

– Co ja tu robię? Co ty tu robisz, młoda damo!?

– J-ja… – Ruda zaczęła się jąkać.

Księżniczka spostrzegła, że jej przyjaciółka jest gotowa upaść z płaczem na kolana i wyznać wszystkie grzechy popełnione od momentu poczęcia.

Postanowiła interweniować:

– To moja wina, ciociu! Brena wracała z zakupów, a ja zawołałam ją, żeby się pobawić. – Ichti zrobiła smutną minkę: zabieg sprawdzony, celny i zawsze skuteczny. W końcu jak tu karać biedną sierotę, w dodatku księżniczkę.

– No dobrze. – Teresa dała się ugłaskać, ale tik drgającej powieki zaczynał przejmować kontrolę nad okiem. – Chodźcie, zaraz będzie obiad – dodała i zawróciła w stronę pałacu.

Młodej Bargo ulżyło, ale nadal była rozkojarzona i z tego wszystkiego zapominała, że nie ma zakupów, z którymi rzekomo wracała.

Zza pobliskiego kwietnika wychynął zdyszany goniec, targający kosz wypleciony z wytrzymałych wierzbowych pędów. Kupił największe cukinie, jakie znalazł.

Dziewczynki zadrżały.

Holi dała chłopakowi sygnał, że ma być cicho. Na całe szczęście Teresa poszła przodem i skupiła się na rozmowie z ogrodnikiem.

Brena rzuciła się na kosz i wyrwała go młodzikowi.

– Dzięki – burknęła i pobiegła za matką.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Vespera 9 miesięcy temu
    Fajnie, że znów jest Holi. Jeszcze Cesarza więcej bym prosiła, ale pewnie przyjdzie i na niego kolej. To teraz mamy Purpurę i Szkarłat, co będzie następne: Karmazyn? Cynober?
  • MKP 9 miesięcy temu
    Cesarza niestety będzie malusio, aż do ostatnich rozdziałów:(
    Jeśli chodzi o karmazyn i cynober - ja latających mątw nie wyśmiewam! No dobra wyśmiewam:):)
  • Vespera 9 miesięcy temu
    MKP Ależ ja ci daję tylko nazwy kolejnych odcieni czerwieni do wykorzystania, gdzie tu śmiech? Zresztą Karmazyn brzmi kozacko, musisz to przyznać.
  • Vespera 9 miesięcy temu
    MKP A jeszcze co do mątw, to forma mątew chyba bardziej mi się podoba, jest dziwniejsza.
  • MKP 9 miesięcy temu
    Vespera Karmazyn to mi się z rybą kojarzy, ale też wyjaśnia czemu dla ciebie jest kozacki:)
  • Vespera 9 miesięcy temu
    MKP Skojarzył mi się akurat z "Karmazynowym przypływem".

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania