Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 20

Tak musiało być

 

Odgłosy walki ucichły we wszystkich ciemnych katedralnych korytarzach. Oddziały specjalne Hiltzal spacyfikowały resztkowy opór zakonnic, które zaatakowane z zaskoczenia, nie miały większych szans na skuteczną obronę. Do przegrupowanych jednostek Sungradczyków zgromadzonych na dziedzińcu dołączyli oswobodzeni jeńcy, w tym brodaty kapitan Tarres, znany w wojsku jako Rupion Garnefor, dowódca Wulkirów: kawalerii dosiadającej monstrualnych pasiastych niedźwiedzi.

Nie bez powodu skrywał on swoje prawdziwe nazwisko. Chciał walczyć na froncie i być traktowany tak jak, inni równi mu stopniem, a nie jak brat Cesarza, który zyskał szacunek, strasząc wizją stryczka.

Teraz stał na placu, masując odrętwiałe oswobodzone nadgarstki. Światło księżyca zalewało martwą przestrzeń podwórca, uchylając przesłonę z nocnej ciemności. Widok masakry jakiej dopuścili się jego rodacy w pierwszej fazie szturmu, zagotował mu krew w żyłach. Błękitne światło żałobnie głaskało ciała młodziutkich sióstr, które przed atakiem kręciły się po placu. Przy wtargnięciu nie brano jeńców, a zadawane ciosy musiały sprowadzać szybką i cichą śmierć.

Pod jednym z krużganków Rupion dostrzegł zwłoki adeptki, która jeszcze kilka godzin wcześniej zmieniała mu opatrunek na głowie i rumieniła się, gdy obdarzył ją wdzięcznym uśmiechem.

Zacisnął pięści. Ten widok wywołał gniew nawet w człowieku, który widział rozszarpywanych wojskowych, kwiczących w ostatnim rozpaczliwym tchnieniu życia… Nawet on, w obliczu bezsensownej śmierci, czuł się podle. To nie były oddziały wroga, z którymi wygrywasz albo umierasz. Nie… To były dzieci uwikłane w konflikt; bezsensowne ofiary składane na ołtarzu Wojny.

Schwytane wewnątrz katedry siostry i ranne mistrzynie zapędzono pod fontannę i spętano razem, pozostawiając pod obserwacją kilku strażników.

Do Rupiona podszedł mężczyzna, który wyglądał jak personifikacja mroku: ciemna kamizela, zamaskowana węglowym barwnikiem twarz, czarne skórzane rękawice i spodnie oraz specjalne buty na miękkiej podeszwie, żeby poruszać się możliwie bezszelestnie po kamiennym podłożu. Wszystko tworzyło spójną całość bez śladu nawet skrawka ciała.

– Wasza wysokość – pozdrowił go dowodzący natarciem.

– Publicznie zwracaj się do mnie: kapitanie Garnefor – upominał wojskowego w odpowiedzi.

– Oczywiście, kapitanie. Całe szczęście, że jest pan cały… ¬

– Melduj ¬– warknął wulkir.

– Większość celów została schwytana lub obezwładniona, a jedna z czarownic popełniła samobójstwo. Pozostała jeszcze Matka Przełożona i cztery mistrzynie, w tym magiczka; reszta to zwykłe zakonnice.

Kapitan przytaknął i spojrzał ponownie na zwłoki adeptki, które wpatrywały się w niego mętnymi oczyma.

– To nie może się powtórzyć – burknął. – To miasto będzie częścią cesarstwa. Nie możemy tworzyć męczenników i mordować cywili.

– Tak jest, sir. To była konieczność, sir.

– Wierzę. Wystarczy już konieczności, wygraliśmy.

Z cienia rzucanego przez arkady wyłoniła się postać z uniesionymi rękoma prowadzona przez dwóch piechurów. Jej widok wywołał poruszenie wśród sióstr i sungardzkich żołnierzy.

– Ale ja jestem popularna – parsknęła pod nosem Tatiana i grzecznie dała się prowadzić przed oblicze dowódcy natarcia.

– Matko Sainik – pozdrowił ją sierżant Hiltzal.

– Morderco bezbronnych kobiet. – Pokłoniła się karykaturalnie i spojrzała na zwłoki piętnastoletniej Iris. – I dzieci – dodała, zagryzając wargi z wściekłości.

Dowódca natarcia chciał ją uderzyć, ale Garnefor go powstrzymał.

– Jakie są warunki kapitulacji?

– Pytasz jako jakiś tam Garfor, czy Rupion Tarres?

– Tarres – rzucił stanowczo.

Przywódca oddziałów specjalnych stał cicho.

– Składamy broń i oddajemy się w wasze ręce w charakterze jeńców wojennych. Ja i tylko ja, biorę odpowiedzialność za udział zakonu w walkach na froncie; pozostałe dziewczyny trafią do niewoli i włos im z głowy nie spadnie.

– Zgoda.

– Szybko poszło, a myślałam, że będziesz się targował.

Rupion stał z niewzruszoną miną, która upodabniała jego twarz do ociosanego głazu z burym mchem na brodzie.

– Kto nas zdradził? – Tatiana spróbowała szczęścia.

– Nie wiem, ale się dowiem i poznasz jego imię przed wykonaniem wyroku – odpowiedział surowo. – Sierżancie.

– Tak, wasza wysokość… znaczy tak, kapitanie?

– Matka Sainik podda swoje podopieczne. Proszę wziąć oddział i… Sierżancie? – Dowódca oddziałów specjalnych zastygł w miejscu z miną bez wyrazu, zupełnie jak ludzkich rozmiarów kukła.

Tatiana poczuła, że sztylety eskortujących ją Sungardczyków, przestają naciskać na brygantynę. Obejrzała się. Mężczyźni stali zamroczeni, jak pogrążeni w transie czy lunatycy.

– Co jest u licha… – wysyczała zdezorientowana.

Jeden z cesarskich stojących w oddali uniósł sztylet i powoli, bez najmniejszego grymasu bólu, czy nawet wydanego jęku, poderżnął sobie gardło. Towarzyszyło temu jedynie ciche bulgotanie krwawych bąbli ulatujących przez rozpłataną szyję.

Upadł. Nikt z wojskowych nie zareagował.

– Kurwa – przeklęła Matka i odruchowo cofnęła się w stronę Garnefora. Mężczyzna nawet nie drgnął, gdy uderzyła o niego plecami.

Obróciła się gwałtownie.

Mina ta sama co u reszty, oceniła w myślach.

Wyciągnęła miecz sparaliżowanemu dowódcy Hiltzal i przygotowała się do obrony. Cały plac wypełniały ludzkie posągi. Jedynie pojmane siostry wykazywały oznaki życia – i strachu. Jeden z Czarnych rozstawionych przy bronie poruszył się nieśpiesznie, wyciągnął egzotyczny sztylet i wbił sobie sai w trzewia, patrosząc bebechy w kompletnym spokoju. Upadł, dopiero kiedy uszło z niego całe życie.

Z cienia wieży strażniczej, wyłoniła się postać kobiety otulona seledynową poświatą, z której odchodziły ledwie widoczne wstęgi magii. Szła lekko, jakby tylko muskała ziemię stopami z przyzwyczajenia. W jej uśmiechu było coś mrocznego, groźnego i pierwotnego…

– Mileno, co ty robisz, przecież…

– NIE POZWOLĘ IM CIĘ ZABIĆ! – wygrzmiała mistyczka. Jej zniekształcony niski głos przyprawił Matkę o dreszcze. – Nie pozwolę im zabić nikogo więcej! – powtórzyła normalnie, aczkolwiek z tętniącą wściekłością.

Rozłożyła ręce. Dwóch sungardczyków, po obu stronach podwórca, przebiło się mieczami.

– ROBACTWO – sapnęła z pogardą i wskazała palcem na Garnefora. – Nikogo już nie skrzywdzisz, niewdzięczniku!

Rupion bezwolnie wyciągnął sztylet dowódcy Hiltzal.

Matka Sainik oprzytomniała i chwyciła go za rękę dzierżącą rękojeść, nim zdążył rozpłatać sobie podbrzusze.

– Mileno, przestań natychmiast! Co ty wyprawiasz!?

– ZABIJĘ ICH! WSZYTKICH!! – warczała gardłowym głosem Mistyczka. Biła od niej nadzwyczajna aura, poświata nieskończonej witalności. W oczach niczym polujące stado wilków czaiły się: pogarda, gniew, satysfakcja i okrucieństwo.

– Przyjdą następni i nie będą rozmawiać! – Tatiana walczyła o jej uwagę. – Ta wojna jest przegrana; była od samego początku! Tylko pycha nas zaślepiła. Mnie… Mnie zaślepiła! Z taką potęgą nie da się wygrać!

– NIECH PRZYJDĄ!

Mięśnie opętanego Wulkira napięły się. Ostrze dobytego puginału zaczęło wędrować w miejsce przeznaczenia, pomimo oporu Tatiany.

– MY jesteśmy źródłem, MY jesteśmy wolą! ŻYCIEM I JEGO WŁADCĄ! – Głos Mileny stawał się coraz bardziej obcy. Gdyby nie stała tuż przed Tatianą, to Matka pomyślałaby, że to kreatura z najgłębszych otchłani Ilteris.

– Nie będzie końca, rozumiesz! Wiesz, kim on jest!? – Milena milczała. – Jak go zabijesz, to z całego miasta nie pozostanie kamień na kamieniu. – Napór ramienia wulkira nie zelżał. – Widziałaś, co się stało z Jonem! – Tatiana postawiła wszystko na jedną kartę: albo się wścieknie, albo oprzytomnieje.

Na dźwięk tego imienia spięte mięśnie Rupiona odpuściły. Sztych przestał wędrować ku ciału. Po policzkach Mileny spłynęły łzy.

– Wiesz, że mam rację!

– NIE!

Magia wybuchła, rozświetlając sieć eterycznych wici wiodących do każdego Sungardczyka na palcu. Prze ułamek sekundy, ledwie mrugnięcie oka, przestrzeń ponad dziedzińcem wypełnił widok tysięcy niewyrazistych magicznych lian zapętlonych w niezliczoną ilość wezłów. Ramię Rupiona znowu popchnęło sztylet.

– Mileno! Opanuj się! – Nakazała Tatiana.

Bezskutecznie. Żal i gniew zawładnęły wolą mistyczki. Było coś jeszcze: inna świadomość, wroga świadomość.

Matka Sainik desperackim mocnym szarpnięciem odciągnęła ostrze od ciała wulkira i wślizgnęła się miedzy nie a jego tors.

– Więc wpierw mnie zabij! Ja nie chcę patrzeć, jak one wszystkie giną! Jedna po drugiej, zawisają na stryczku!

Sztych przebił się przez skórzany pancerz Tatiany. Po klindze spłynęła cienka strużka szkarłatnej krwi.

– Nie… – Ostrze odpuściło. – Nie możesz. – Głos Mileny wrócił do swojej barwy. – MUSZĄ ZGINĄĆ! Nie… wystarczy już, nie chcę… – szeptała mistyczka, walcząc o kontrolę.

Upadła na kolana.

Aura energii implodowała, niszcząc eteryczne macki. Sztylet Rupiona uderzył z metalicznym trzaskiem o kamienną posadzkę. Sungardzczy ocknęli się jak przebudzeni ze snu. Wulkir spojrzał na opartą o niego Matkę, którą obejmował ramieniem. Karminowe plamy zdobiły jej brygantynę i klingę pod stopami. Dwóch pobliskich zbrojnych dopadło do łkającej Mileny i spętało jej ręce.

– Co tu się stało? – spytał kapitan.

Dowódca Hiltzal wtórował mu zagubionym spojrzeniem, a na widok zabitych, którzy jeszcze przed chwilą stali w pełni zdrowia, odruchowo obmacał tors.

– Czy umowa jest w mocy? – spytała Tatiana i spojrzała kątem oka na zabitych Sungardzcyków.

– Jest w mocy, ale czarownica idzie z nami.

Matka Sainik skinęła głową i podeszła do mistyczki. Wojskowi zastąpili jej drogę, ale na rzucony rozkaz odpuścili.

Milena uniosła głowę.

– Musisz być silna, Matko Karevis – oświadczyła Tatiana, puściła jej oko i pomogła wstać z kolan.

– Nie chcę, żebyś odeszła – wypłakała.

– Muszę…

 

******************************************

 

– To była twarda sztuka – oznajmiła Sebil ospałym głosem.

– To prawda – przyznała Matka Karevis i popiła doniesionej herbatki zaprawionej miodem i pigwą – i rumem: głównie rumem.

– Oczywiście, nie ujmując nic tobie: złobiłaś kawał dobłej łoboty – dodała Bruka, dłubiąc sobie między ostrymi jak brzytwy bielutkimi kłami. Następnie obejrzała pazur, obróciła giętkie ciało w stronę Mileny i wlepiła w nią drapieżne oczy osadzone w smukłej twarzy. – A jak ty w ogóle wygramoliłaś się z tej całej kabały?

– Mojemu przyjacielowi bardzo zależało, żeby utrzymać mnie przy życiu: pociągnął za kilka magicznych sznurków – odpowiedziała tajemniczo Karevis i uśmiechnęła się z satysfakcją. – Po nią też wróciłam…

 

**************************************************

Tatiana przywiązana do pala wewnątrz niewielkiego namiotu czekała cierpliwie na wyrok. Ponoć: praworządne, oświecone, miłościwe i przeróżnie epitetowe cesarstwo, miało ją sprawiedliwie osądzić, ale wyzbyła się złudzeń. Sungardzki Generał potrzebował spektakularnej śmierci, żeby zdusić resztki morale obrońców i rzucić jej ciało przed bramy miasta.

Rupion Tarres odwiedził ją tylko raz i to na chwilę. Oświadczył, iż proces odbędzie się nazajutrz, będzie krótki, a on dołoży wszelkich starań, żeby egzekucja wyroku również taką była. Tatiana spytała tylko o jedno: czy im nic nie grozi?

Wulkir potwierdził: zakonnice się poddały i są pilnowane na drugim końcu obozu. Dodał jeszcze od siebie, że nadal szukają Mileny, która zbiegła zeszłej nocy z więzienia, po czym wyszedł.

Matka Sainik uśmiechnęła się w duchu. „Moja dzielna wiedźma”, pomyślała.

– Ehh… Mam nadzieję, że nie narobisz więcej bałaganu niż ja – westchnęła, zamieniając myśli w cichy szept.

Wejście do jurty rozchyliło się na pół szerokości. Matka odruchowo spojrzała w kierunku odsłoniętej kapy, ale światło poparzyło jej oczy od kilku dni nawykłe do półcienia. Szarpnęła głową i zacisnęła powieki, lecz prócz drażniących promieni, do wnętrza wdarło się coś jeszcze. Tatiana poczuła napływającą wolę życia. Uderzyła w świadomość niczym fala witalności, która nakazywała zerwać więzy i walczyć do ostatniego tchu, jak dziki, zwabiony w zasadzkę zwierz. Chciała żyć i wszystko inne odchodziło w cień. Uczucie było upajające, aż do granic zatracenia.

– Mileno, przestań, proszę; nie mieszaj mi w głowie – powiedziała półszeptem.

Aura zelżała, ale nie zniknęła.

Magiczka zasłoniła za sobą przesłonę z pikowanego filcu, zdjęła kaptur od płaszcza i przyklęknęła naprzeciw Tatiany.

– Wiesz, że nie musisz tego robić, nie jesteś nikomu nic winna.

– Jestem. Przysięgałam was bronić, a moja śmierć spłaci dług wobec Cesarstwa i dadzą wam żyć.

– Stawimy im czoła!

– NIE! – warknęła Matka, a Milena rozwarła szeroko powieki, ukazując tęczówki pełne poblasków zieleni. – Nie wiem, co to za nowa magia, ale wiem, że nie starczy ci jej na całą armię.

– Ale…

– Posłuchaj mnie uważnie, masz się ukryć i strzec ołtarza Arkturosa. Pilnuj, żeby nasze dziedzictwo nie zginęło. Pilnuj Sebil.

Milena sięgnęła po małe zawiniątko przytroczone u pasa i odwiązawszy sznurek, wyłożyła na dłoń niewielki oliwkowy kryształ.

– Co to jest?

– Jeśli nie dasz mi się stąd wyciągnąć, to pozwól proszę, że chociaż zabiorę twój ból. Połknij to, a ja będę mogła odebrać ci życie z dużej odległości: szybko i bezboleśnie.

Matka spojrzała na mieniący się kryształ, a potem przeniosła wzrok na Córkę.

– Ale dopiero na koniec: oni muszą odstawić ten swój pokaz publicznie. Przyrzekasz?

Milena zawahała się, a podbródek zaczął jej drżeć.

Przełknęła ślinę.

– Przyrzekam.

– To daj mi to świństwo i módl się, żebym do jutra tego nie wysrała.

Mistyczka zaśmiała się smutno, włożyła Matce kamień w usta i dała popić z pobliskiego dzbana.

– Idź już i…

– Tak?

– Powiedz Herbertowi, że go kocham.

Karevis rzuciła się jej na szyję i zaczęła szlochać. Z zewnątrz dobiegły odgłosy ciężkich kroków.

– Użyj tych swoich sztuczek i uciekaj.

– Obiecuję i będę przy tobie do samego końca – oświadczyła mistyczka, pocałowała Matkę w czoło, nasunęła kaptur i wyszła z namiotu, jak gdyby nigdy nic.

 

****************************************************

 

– No tak… wtedy to ten twój pasożyt hulał mocą na lewo i prawo. Dobrze, że się w porę przebudziłam, bo pewnie zamiast ciasta to jadłabyś teraz serca młodych dziewic, siedząc na kościanym tronie.

Matka Karevis parsknęła, oblewając się naparem.

– Może tak, ale twoje serce byłoby bezpieczne.

– Bardzo zabawne. Od tak dawna radzę sobie sama w tych sprawach, że…

– A pamiętasz, jak się przebudziłaś? – wtrąciła Milena, nawracając temat z brukijskiej masturbacji na tory wspominków.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Vespera ponad rok temu
    No, oblężenie ciekawe i dobrze opisane, ale teraz będzie o kotce mojej ulubionej - czekam z niecierpliwością.
  • MKP ponad rok temu
    Tu jest raczej gościnne, ale w drugim tomie będzie jej naprawdę dużo:)
  • Vespera ponad rok temu
    MKP "Miałeś moją ciekawość, teraz masz moją pełną uwagę."
  • MKP ponad rok temu
    Vespera I nie będzie jedynym furasem :):)
  • Charlotte41 rok temu
    Nieźle... Szczerze to dawno nie czytałam Twoich tekstów, ale ten mi się spodobał. Łap 5 :)
  • MKP rok temu
    Dziękuję?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania