Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 52

SERCE cz.1

 

Astra… magiczna energia pochodząca z czasów stworzenia. Siła o wyjątkowo skomplikowanej naturze: wszechobecna, lecz niewidoczna; czasem spokojna, a czasem groźna; zdolna tworzyć piękne rzeczy, ale też sprowadzać niewyobrażalne katastrofy.

Na przestrzeni wieków udało się zidentyfikować pięć podstawowych odmian astry, które wzięły swoje nazwy od kolorów, na jakie barwią aktywne minerały: astrę zieloną, czerwoną, szarą, niebieską oraz żółtą zwaną świetlistą.

W kolejnych epokach Astrolodzy z Belantres skrupulatnie studiowali zachowanie tej mistycznej siły, a ich późniejsze odkrycia dowiodły, iż astra nie zmienia koloru, przechodząc z jednej barwy w drugą – jak wcześniej sądzono – lecz, po odpowiednim wzbudzeniu, rozbijała się na cztery frakcje jednocześnie. Czemu tylko na cztery? Tego nie wiadomo: po prostu żadne badania nie potwierdziły, obecności świetlistej frakcji podczas wzbudzenia. Wiadomo jednak, że solas, jako jeden z aktywnych minerałów, potrafił gromadzić ten rodzaj energii, gdy został wystawiony na światło dzienne.

Wspominane cztery kolory magii, występowały wyłącznie parami. Nie dało się zburzyć symetrii, uwalniając jedynie jeden rodzaj astry; zawsze były to przynajmniej dwa wzajemnie anihilujące rodzaje energii.

W późniejszym okresie dziejów, słowo „frakcje” zastąpiono domenami i przypisano im cechy w oparciu o ich swoistą naturę. Czerwoną astrę, ochrzczono domeną gniewu lub siły, ponieważ jej nadmierne nagromadzenie skutkowało gwałtownym uwolnieniem mocy w postaci ognia lub krwawego gromu; sprzężeniem do Czerwieni był Błękit określany ładem, który stanowił spoiwo całego pola i pozwalał zachować astrę w formie nicości. Drugą parę stanowiły Zieleń i Szarość, czyli wieczność i zmiana; obie zamknięte w kręgu wzajemnej negacji i pogrążone w wiecznym tańcu istnienia i jego braku.

Jeżeli istota żywa przejawiała więź z którakolwiek z domen, zwykło się ją nazywać „Tanas”, czyli „Splot”, ale określeń było o wiele więcej: Ludzie takich wybrańców obwoływali magami, czarodziejami lub wrażliwymi; Lemachowie, arkijanami; Greplini tkaczami lub słyszącymi, zaś u Brukich mężczyźni z aurą zostawali sensorystami, a kobiety mistyczkami.

Zjawisko Splotu nie było tak powszechne pośród młodszych ras, jak u starszych Astelionów, gdzie każdy osobnik przejawiał mniejszą lub większą zdolność do interakcji z magicznym polem; jednak jeden aspekt, czynił młodszych Asurian wyjątkowymi – różnorodność.

Każde plemię Starszych odczuwało związanie tylko z jedną z domen i tak: Ariendi władali światłością, Eufmerzy ładem, Sumedzi gniewem, Tairu wiecznością a Priamsi zmianą. W przeciwieństwie do nich, Młodsi nie wykazywali takiej zależności, a ich magowie korzystali z mocy różnych frakcji, w zależności od predyspozycji.

Według mitów działo się tak, gdyż młodsze rasy nie były zaprojektowane przez pierwszych bogów, Archonów Imaltis i Ultisa, lecz powstały w skutek mieszania się domen po „Wojnie Pierwszych”. W konsekwencji mogli bratać się z dowolną frakcją pola, w zależności od tego, która przeważała w danym osobniku.

Ten subtelny nadmiar astry w istocie żywej, nazywano aurą i to poprzez nią, Splot łamał symetrię i uwalniał energię domen.

Różnorodność wśród młodszych Asurjanów pałających się magią była ogromna, ale gdyby tego było mało, to nawet wśród magów z tej samej domeny zdarzały się rzadkie mutacje, nadające im nadzwyczajne zdolności. Te unikalne istoty nazywano Mas-Tanas: „Wyższe Sploty”. Zaliczali się do nich Metamagowie czy choćby Chromatoni określani również astro-zmiennymi, ze względu na możliwość manipulowania kolorem swojej aury.

Przez wieki myślano, iż magia domen jest źródłem wszechrzeczy: energią stworzenia i iskrą wszelkiego życia. Dopiero stosunkowo niedawno zaczęto snuć teorię o istnieniu jeszcze jednego, odrębnego pola.

Według niektórych uczonych, prócz Astry istniała jeszcze Unitra; substancja niematerialna, eteryczna, spoza czasu i przestrzeni, której manifestacją była wola życia we wszystkich stworzeniach. Tak przynajmniej opisano Unitrę w Archiwum-Belantrum w Taledark, a magowie z całego świata poświęcali lata na poszukiwania tej substancji.

Sama nazwa pochodziła z zestawienia słów „Uni” i „Tralin”; kolejno „powszechna” i „życiodajna”.

Do gremium odkrywców i badaczy Unitry, należał również Markus Grisant, który w swojej wieży, niestrudzenie pracował nad sposobem ekstrakcji i manipulacji pierwotną iskrą życia. Niestety w obliczu nowego zagrożenia był chwilowo zmuszony przesunąć badania na drugi plan i pomóc najlepszej studentce w nawiązaniu kontaktu ze stolicą.

W tym celu zeszli wraz z Lejlą do komnaty wykutej w litej skale, w której mieściło się jego laboratorium.

– No i jesteśmy moja droga – Markus popchnął drewniane wrota, które zaskrzypiały upiornie. – Witaj w mojej skromnej pracowni -– dodał i rozproszył aurę, oplatając i rozniecając magiczne lampiony.

Na środku obszernego, okrągłego pomieszczenia, z podłogi wyłaniała się granitowa ława, na której, wokół dziwnego urządzenia, walały się minerały, zapiski i magiczne artefakty. Atmosfera była tu ciężka i pachniała niespokojną magią pozostałą po burzliwych eksperymentach. Wszystko wokół zagraconego blatu sprawiało wrażenie zorganizowanego.

Niezła robota Mojro, pomyślała Lejla.

Na podłodze, tuż za niewielkim, drewnianym pulpitem z wykreślonym kredą układem run, wyryto krąg wzbudzeń. To właśnie z jego pomocą Markus mógł kontaktować się z gildią w Oruun, wzmacniając sygnał swojego jadeitowego oka.

– Skromną bym jej nie nazwała… – skomentowała po chwili Lejla. – Natomiast, z wyjątkiem stołu, jest nad wyraz uporządkowana, jak na ciebie mistrzu – dodała, przebierając wzrokiem po komodach, w których Mojra poukładała i skatalogowała cały jego magiczny inwentarz.

– Cóż to za mechanizm? – spytała, wskazując na metalowe ustrojstwo podobne do Eremantesu.

– To dziecko, to owoc długoletniej pracy – oznajmił z dumą Markus, podchodząc do zagraconego kamiennego blatu. Następnie odgarnął z niego stos papierów i pochwycił nietypowy kryształ.

– O; czy to jadeit? – spytała zaciekawiona czarodziejka.

– Widzisz… – pogłaskał brodę i poprawił okulary, budując napięcie – …po raz pierwszy udało mi się wyizolować i trwale zmagazynować czystą Unitrę. Sama zobacz – wyłożył na dłoń pokaźny mieniący się kryształ.

Kamień nie wyglądał typowo: do jego boków, w magiczny sposób, przytwierdzono o wiele mniejsze fragmenty sulfirytu, heptytu, perły pustyni i turkusu. Lejla pochyliła się nad nim i przyjrzała seledynowej łunie, jaką wokół siebie roztaczał. We wnętrzu „oka” dostrzegła wirujące mgliste cienie przeplatane rozbłyskami zieleni.

– Mistrzu, jeśli to co mówisz, jest prawdą, to dokonałeś historycznego odkrycia. Manipulacja energią życiową… To jest… to jest niesamowite! – Lejla nie skrywała emocji. Jeszcze za czasów praktyk u maga, ciągle słuchała jego opowieści o tajemniczej substancji będącej źródłem całego życia i zdążyła nimi przesiąknąć do szpiku kości.

– Być może to jest remedium na wszystkie choroby albo i śmierć samą w sobie.

– Owszem dziecko, ale to dopiero pierwszy krok, w bardzo długiej drodze do nieśmiertelności – stwierdził mag i odłożył artefakt na stół. – Na razie umiem ją tylko trwale zmagazynować, ale jakakolwiek próba kontroli po uwolnieniu… No cóż, kończy się spektakularnym niepowodzeniem.

Na Arkanistkę nagle spadł zimny prysznic z teraźniejszości.

– Z przyjemnością pomogę ci w badaniach mistrzu, ale najpierw skupmy się na nawiązaniu połączenia ze stolicą – Lejla zbliżyła się do kręgu wzbudzeń, by przyjrzeć się wygrawerowanym symbolom. Wszystkie wyglądały na zachowane w dobrym stanie, a kształty wyryte w kamiennej posadzce miały idealne proporcje: pod tym względem, Markus był pedantyczny.

– Har Gannaret! – Arkanistaka wypowiedziała zaklęcie, aktywując runy pięciu domen. Pole wokół kręgu zaczęło nabierać mocy i już prawie osiągnęło wymagany poziom... gdy zdestabilizowało się i zapadło gwałtownie, wywołując podmuch zimnego wiatru.

– Dziwne… – skomentowała Arkanistka zaintrygowana tym, co zobaczyła. – Powinno działać.

– Tak jest za każdym razem, już od ponad miesiąca – wyjaśnił Markus. – Pole astralne zapada się, jakby było przez coś tłumione.

– Hmm… Mistrzu, masz jakieś podejrzenia, co może to powodować?

– Nic tu się nie zmieniło. Nie wiem, co może stanowić przyczynę tak dziwnego zjawiska.

Wcześniej krąg działał bez zarzutów – zarzekał się mag, a czarodziejka kilkukrotnie obeszła runiczny relief i stanęła naprzeciw Markusa.

– Spróbuje rozproszyć aurę i poszukać anomalii – oznajmiła i zamknęła oczy. Fala astralnego błękitu rozlała się po pracowni.

– Nic nie czuje, oprócz ciebie, mistrzu i kilku drobnych źródeł w tych szafkach – wskazała na jedną z komód przy ścianie.

– Być może już czas na kąpiel – zażartował mag, ale Lejli nie było do śmiechu. Cały czas myślała, co może zakłócać zaklęcie.

– A może to coś, jest wabione tylko przez większą moc? – pomyślał na głos Markus.

– Być może. To by tłumaczyło, dlaczego zapada się tylko mocno wzbudzony krąg. Próbowałeś może detekcji astralnej, podczas gdy runy są aktywne? – spytała Lejla.

– Dziecko, przecież nie mogę jednocześnie utrzymywać zaklęcia i rozpraszać aury – odpowiedział, dając jej grzecznie do zrozumienia, że pytanie jest niedorzeczne.

– Sam nie, ale teraz jest nas dwoje. Ty Mistrzu rzucisz zaklęcie, a ja postaram się wykryć źródło kolapsu.

– Ha! Iście genialny pomysł. Od razu widać, że moja szkoła. Zabierajmy się do dzieła! – zatarł ręce i aktywował krąg, a Lejla, rozproszywszy aurę, wyczekiwała na nietypowe zaburzenia.

Krąg zaczął gromadzić energię, wysycając powietrze elektryzującą mocą. Oczy Arkanistki zapłonęły turkusowym ogniem.

Uderzenie przyszło nagle.

Nieznana siła runęła na wirującą wewnątrz kręgu astrę, burząc jej równowagę. Magiczne pętle zapadły się, a runy przygasły pełgając na granicy pobudzenia.

– Wyczułaś coś? – spytał Markus.

– Tak. Nie wiem, co rozprasza magię, ale wiem, skąd atakuje. – Czarodziejka wskazała palcem na dwie magiczne latarenki uwieszone nad podłogą, naprzeciw niej. Zgasły całkowicie.

– Mistrzu czy tam, za tą ścianą, znajduję się jakieś pomieszczenie?

– Nic mi o tym nie wiadomo, ale za drzwiami obok jest korytarz ze ślepym zaułkiem. Dalsze przejście zasypane jest gruzem – opisał, przecierając okulary.

– To może być to! – Lejla podniosła głos.

Do laboratorium wtargnęła zdyszana Selekta.

– Matko! Po co wam tu tyle schodów!? – spytała z pretensją, ledwie łapiąc oddech. – Coś mnie ominęło?

– Tylko jedno zaklęcie. A gdzie Mojra? – spytała czarodziejka.

– Została, żeby przypilnować śpiącej królewny. Dałam jej sztylet w razie potrzeby – Selekta machnęła ręką na znak, że nie ma się czym martwić

– Ehhh… – Westchnęła Arkanistka – Skoro już zostawiłaś gosposię, żeby pilnowała groźnego mordercy, to chodź z nami. Musimy odgruzować przejście.

– Czy to była aronia? – spytała Selekta, drapiąc się po głowie. Lejla nic nie odpowiedziała, tylko przewróciła oczami.

Cała trójka udała się we wskazane przez Markusa miejsce.

Faktycznie: w ścianie tunelu wiodącego do kolejnej komory, wykuto korytarz ze schodami na drugim końcu. Gdy Safonka odpaliła pochodnie, ich oczom ukazało się gruzowisko, szczelnie zamykające światło dalszego przejścia. Niektóre z głazów były bardzo duże i zbyt ciężkie, by odgrzebywać je rękoma. Z drugiej jednak strony, jedno zbyt mocne zaklęcie i mogli pogorszyć sprawę.

– Co teraz mądrale? – spytała kąśliwie Trybada.

Arkaniści wymienili spojrzenia.

– Lód

– Lód – przemówili niemal równocześnie.

– Mistrzu ja zbuduje rusztowanie, a ty wyciągniesz poluźnione głazy: masz więcej wyczucia do precyzyjnych zaklęć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania