Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 26

„Gniew… Najsilniejsza z emocji; potęga, która niesie ze sobą niebywałą energię, szarpie symetrię, wyrywa z niej rozwścieczoną czerwień… Tylko pomyślcie, co udałoby się stworzyć, gdyby tylko ją ujarzmić…”

 

„Rozprawa o domenach cz. IV” - Taledark

Prof. Julian Infert

 

JAK PIERZASTY GROM Z JASNEGO NIEBA

 

– Spokojnie. Nic ci nie zrobię – szeptała Sylfia.

Nie chciała zaalarmować połowy pałacu i jeszcze bardziej spłoszyć roztrzęsionego Księcia Felixa, który, gdy tylko odzyskał władzę w kończynach i orientację w rzeczywistości, stwierdził, że schowanie się przed przerośniętym człekokształtnym łabędziem, to dobry pomysł.

Samunder siedział teraz za solidną komodą i spoglądał z niedowierzaniem na kolosalną istotę o śnieżnobiałych skrzydłach i złotych oczach ubraną w opiętą tunikę z wycięciem na skrzydła. Starsza była od niego o dwie głowy wyższa, a pokaźne lotki – nawet złożone – jeszcze powiększały ją optycznie.

– Czymkolwiek jesteś, wiedz, że będę się bronił! – zagroził i przylgnął do ściany.

– Już ci mówiłam. Arien… Starsza Sylfioran, pretendentka na Widzącą. – Uśmiechnęła się w miarę sympatycznie.

– Nie było tu Starszych od pokoleń! Precz demonie! – wykrzyczał książę, kurczowo zaciskając dłonie na krawędzi szafki.

Zbyt wiele zaszło w jego życiu w ciągu ostatniej doby, żeby dołożyć do tej puli wizytę mitycznej istoty. Nic dziwnego, że stery przejęła stara dobra opiekunka: pani Panika.

– Książę, czy wszystko w porządku? – rozbrzmiał głos strażnika po drugiej stronie drzwi. Sylfia musiała działać. Doskoczyła do komody.

– Po… – Felix zdążył wypowiedzieć tylko pierwszą sylabę wołania o pomoc, nim starsza ponownie zatkał mu usta.

– Jak chcesz ocalić siebie i ojca, to powiesz, że miałeś koszmar – wysyczała. – Nie jestem twoim wrogiem, a ratunkiem. Rozumiemy się?

Pokiwał głową.

Zabrała dłoń porośniętą krótkim szczeciniastym pierzem.

Książę wbił wzrok w jej roziskrzone, złote oczy. Sam nie wiedział dlaczego, ale pomyślał, że ta istota musi być dobra – a przynajmniej lepsza niż czarny glut kradnący ciało i świadomość.

– Nic mi nie jest! To tylko zły sen! Spadłem z łóżka – odkrzyknął do strażnika.

Drzwi otworzyły się mimo zapewnień. Strażnik miał złe przeczucia, a człowiek z nożem przy szyi powie wszystko, o co uprzejmie poprosi właściciel tegoż ostrza.

Magia błysnęła, zakrzywiając rzeczywistość.

– Książę. – Gwardzista pozdrowił młodego Samundera, który gwałtownie podniósł się z podłogi i wyszedł zza mebla. Sylfia zniknęła; przynajmniej dla oczu. – Przepraszam za najście, ale musiałem się upewnić.

– Tak, oczywiście. – Felix spojrzał w miejsce, gdzie przed chwilą stała Starsza. Na ziemi leżało tylko kilka krótkich piórek. – Dobra robota – pochwalił zbrojnego.

Gwardzista ukłonił się i wyszedł.

– Dobrze. – Sylfia wyłoniła się z pustej przestrzeni – To skoro już mamy ustalone, że nie chcę cię zabić… – Zbliżyła się do Felixa, który odruchowo wycofał się pod ścianę i przylgnął do niej jak ślimak. – Powiedz, jaką ostatnią rzecz pamiętasz?

Przełknął ślinę, rozluźniając nerwową gulę w gardle.

– Ojciec chciał… on chciał mi coś pokazać; coś w rodzaju skrzynki… szkatuły, nie! Urny! Takiej, której używają ludy z południa, żeby trzymać prochy zmarłych.

– A potem?

– Ciemność. Całkowita, przerażająca, wszechmocna ciemność i poczucie… niemocy. O tak, całkowita niemoc, odrętwienie i beznadzieja. – Zbladł, a ręce zaczęły mu dygotać.

– Zostałeś opętany – orzekła bez ogródek Sylfia i zaczęła rozglądać się po podłodze.

– Opętany przez CO?

– Bezkształtnego. – Zajrzała pod łóżko.

– To jakiś nonsens! Stra…

– Cśśś… – Starsza zatkała mu usta. – Nie krzyczymy, pamiętasz? Słuchaj teraz uważnie – wyszeptała. – Nie mam czasu bawić się w opowiadanie historyjek, dlatego musisz uwierzyć, że nie mam złych zamiarów. – Rzuciła okiem na mniejszą szafkę, spod której wychynął cienisty kształt. Uśmiechnęła się złowieszczo i kontynuowała: – Nie byłeś jedynym opętanym, a reszta może już tu zmierza, żeby sprawdzić, co z ich pokracznym braciszkiem, lub siostrzyczką, ciężko w sumie powiedzieć. Nieważne. Teraz zabiorę rękę, a ty pomożesz mi złapać tę cwaną breję i, być może, uda nam się uniknąć tragedii. Zrozumiano!?

Pokiwał głową twierdząco. Pióra połaskotały go w nosie. Kichnął, jakby strzelił z arbaletu.

– Fuj! – Sylfia skrzywiła się, spoglądając z odrazą na resztkę stwora wysmarkaną na jej rękę.

– Przepraszam… – odrzekł zakłopotany książę, a Arienda strzepała czarne smarki na podłogę. – Więc czego szukamy?

– Zobacz. – Wskazała palcem na wydzielinę, którą właśnie zrzuciła. Gęsta maź w ślimaczym tempie popełzła w stronę szafki i zniknęła w cieniu tuż pod nią. – Mam cię! – Starsza dostąpiła do mebla i odrzuciła dębowy regalik wzmocniony mosiężnym okuciem. – Tu jesteś, robaczku! – Wyciągnęła solas i zaczęła wymachiwać nim nad czymś, co wyglądało jak pozostałości po krwawej biegunce. – Poznajesz? – powierzchnia galarety zawibrowała. – Taaak, wiesz, co to jest, prawda? – Rozświetliła aktywny minerał, którym chwilę wcześniej potraktowała młodego Samundera, a stworek zwarł się w kształt przypominający ścięte, sadzone jajko. Uciekł w ten sposób od padającego nań światła minerału. – Jeśli nie chcesz zmienić się w coś… – Chciała powiedzieć paskudnego, ale na to było już stanowczo za późno. – W coś martwego, to będziesz grzeczny, inaczej bardzo powoli ugotujesz się na słoneczku. Dotarło do gluta?

Pewnikiem było, że nie należy spodziewać się odpowiedzi, ale smoła zabulgotała dwukrotnie, co Sylfia uznała za potwierdzenie.

– Odkorkuj wino i wylej zawartość! Potrzebna mi butelka. – Wydała rozkaz osłupiałemu Felixowi, wskazując na niewielki gąsiorek.

Nie zareagował.

– No rusz się, chłopcze! – syknęła. Nie mogła krzyczeć, choć bardzo, bardzo chciała.

– Tak, tak, już… – Sięgnął po napój, na jednym wdechu opróżnił resztę zawartości gąsiorka i podał starszej. – Proszę.

– Właź do środka! – Sylfia podsunęła szyjkę pod czarną plamę, a ta posłusznie, jakby nieco oburzona, wpełzła do środka. – Będę miała cię na oku – obwieściła Starsza przez szkło. – Jeśli tylko jeden z twoich się tu pokaże, to zrobię z ciebie wyjątkowo nieapetyczny grzaniec – pogroziła, spoglądając wrogo na „zalęknioną” zawartość butelki, która to zawartość w desperacji przesunęła się na przeciwną stronę naczynia. – Dobrze. Bój się! – Sylfioran sapnęła groźnie i schowała butelkę do lnianej biodrówki.

– Teraz powiesz, o co tu chodzi? – spytał książę.

– Musimy znaleźć księżniczkę Tarres. Wiesz, gdzie jest?

– Masz na myśli Holi?

– Nie wiem, jak ma na imię. Wiem, że musi stąd uciekać, i to jak najszybciej.

– Powinna być u siebie. – Podrapał się po głowie.

– Do rzeczy! Gdzie to? – fuknęła Sylfia.

Z natury była wyjątkowo rzeczowa, a stres nadawał jej wypowiedziom agresywny ton. Nic dziwnego, że Hevlaska posłała Atmę do Telmonton, by przekazać wieści o zmierzającej nad Baskir armii. Doprowadzenie do spotkania Sylfi i Sebil to jak umyślne zderzanie tornada z aktywnym wulkanem, żeby zobaczyć, co się ostanie wokół.

– Pod nami – wydusił z siebie Felix. Zawsze ciężko myślał pod presją, a teraz dodatkowo zachodził w głowę, kiedy zbudzi się z tego parszywego snu; nawet po kryjomu szczypał się w ramię.

– Jest tam okno? – spytała Sylfia.

– Takie jak tutaj albo i większe: to wyjście na taras.

– Więc lecimy. – Starsza pochwyciła go za dłoń i pociągnęła w stronę balkonu.

– Zaraz! Chwi…

– Tylko nie krzycz. – Zgarnęła Felixa w ramiona i razem zanurkowali w dół pałacowej wieży.

Oczywiście zaczął krzyczeć, jak tylko spadli z progu, ale Sylfia przycisnęła go do piersi na tyle mocno, że wydobywał z siebie jedynie stłumione buczenie. Po chwili wylądowali bezpiecznie na tarasie, kilka kondygnacji niżej.

– Nig… – Powstrzymał torsje. – Nigdy tego nie rób! – Pogroził Starszej palcem.

– Nie psiocz, tylko sprawdź, czy księżniczka jest w środku – nakazała Sylfia, wskazując szerokie, zwieńczone maswerkiem okno wychodzące na obwarowany murem ogródek. Właśnie dotarło do niej, dlaczego prawie wszystkie pomieszczenia mają przepastne okna i szerokie balkony; przecież to miasto było niegdyś domem dla jej rodaków.

Książę, choć urażony, nie oponował – ciężko stawiać się istocie półtora raza większej od siebie. Podszedł do uchylonej okiennicy i zajrzał przez przerwę w zasłonach. Holi z kimś gawędziła, ale nie dostrzegł drugiego rozmówcy. Dziewczynka rzuciła jeszcze kilka uśmiechów w stronę pustej ściany, która – jak się okazało – była ich jedynym adresatem, i raptownie wstała, kierując się wprost do okiennic.

– Możecie wejść!

Sylfia wepchnęła Felixa do środka, a sama skryła się za murkiem tuż za dobudowaną ceglaną framugą.

– Ładna pogoda, prawda, Holi? – skomentował głupkowato, drapiąc się po czuprynie.

– Wejdź! – Holi krzyknęła jakby za plecy księcia. – Nie musisz się chować! Widziałam, jak lecisz… Sikher powiedział, że cię zna.

– Raczej jak spada i kto to jest Sikher? – spytał Felix.

Starsza wyszła zza zabudowy, pochyliła się, żeby minąć nadproże tarasu i stanęła naprzeciw dziewczynki. Ichti sięgała jej nosem do pasa. Medalion na szyi księżniczki rozgorzał.

– A więc to prawda; to w twojej krwi płynie esencja pieczęci – oświadczyła Sylfia.

– Nie do końca – odparła Holi. – Sam ci powie. – Zdjęła rodowy wisior i wyłożyła na dłoniach. – Dotknijcie, proszę.

Zarówno Sylfia, jak i książę chwycili za złoty łańcuch. Arienda z ciekawości, a Felix, przytłoczony nadmiarem wrażeń, po prostu wszedł w tryb odruchowego wykonywania poleceń.

– Witaj, kapłanko Sylfioran. – Klejnot zapełgał rytmicznie.

– Światło w tobie, Etirionie Sikher.

– Najpierw Starsza, a teraz gadająca biżuteria… Ja chyba tracę zmysły – lamentował Felix, poklepując się po twarzy.

– Sikherze, nie mam teraz zbytnio czasu na pełne wyjaśnienia. – Sylfioran wyciągnęła butelkę, osłaniając ją skrzydłami przed padającymi promieniami słońca. – Wyrocznia Hevlaska miała wizję i się nie pomyliła. Musimy czym prędzej zabrać stąd Sehela czerwieni, zanim wpadnie w ich łapy.

Medalion przez chwilę milczał, a Holi wpatrywała się w złote oczy orędowniczki zahipnotyzowana ich pięknym blaskiem.

– Mamy problem, Ariendo – oznajmił Sikher.

– Mianowicie? – spytała, strosząc pióra na głowie. Zwykle oznaczało to podniecenie lub strach, coś jak wywołana emocjami gęsia skórka u ludzi.

– Holi nie jest Sehelem gniewu.

– Jak to: nie jest! – zdziwiła się Arienda.

– To nie ta księżniczka – dodał Etirion, dozując złe wieści.

– To jest ich więcej!? – Spojrzała ze złością na Felixa.

– Tylko dwie, ale to nie ta, której szukasz – dopowiedział Sikher.

– Więc co przy niej robisz?

– Jej siostra jest, jakby to ująć… niedysponowana. – Delikatnie przetoczył ostatnią kłodę pod nogi starszej.

– Czy wy rozmawiacie o Tijanor? – wtrącił się Felix.

– No tak… – wysapała Sylfioran, karząc się uderzeniem w czoło. –„Węglowłosa niewiasta”, tak powiedziała Hevlaska. – Spojrzała na Holi. – Ty przecież jesteś jeszcze dzieckiem.

– Czy coś grozi Tiji, pani Sylfioran? – spytała Ichti drżącym głosem. Dziecięce oblicze i zeszklone oczy nieco zmiękczyły pretendentkę, skłaniając do wykrztuszenia dawki empatii.

– Przepraszam, dziecko… Nie chciałam cię przestraszyć. – Uklękła naprzeciw Ichti i zrobiła najlepszej jakości uśmiech, jaki była obecnie w stanie uformować. – Wszystko będzie dobrze, tylko musimy was stąd zabrać. – Uszczypnęła Holi w nos. Widziała, jak Atma robi to samo Eliotowi.

– Nie musi mnie pani traktować jak małe dziecko. – Naburmuszyła się księżniczka.

– Ech… – westchneła Sylfia. – Powiedz, gdzie jest twoja siostra?

– Śpi w piwnicy, proszę pani, ale nie może pani do niej podejść.

– Ciąży na niej klątwa – dopowiedział Sikher.

– O tym już Hevlaska nie wspominała – fuknęła pretendentka i posadziła kuper na ziemi. – Muszę przyznać, że wygląda to jeszcze gorzej, niż się spodziewałam.

– Ja mogę do niej wejść! – wykrzyczała dumnie Holi, a zza drzwi dobiegł głos jednego z serwich.

– Czy wszystko w porządku, księżniczko!

– Tak! Bawię się w udawanie z lalkami! – skłamała bez namysłu. Służący odszedł.

– No dobrze. – Starsza wstała. – Au… – uderzyła głową o żyrandol. – Muszę pomyśleć… – Zamknęła oczy i wzięła kilka relaksacyjnych wdechów. Felix wlepiał w nią wzrok, łudząc się, że to sen i zaraz obudzi się na poranną gimnastykę.

– Jeśli mogę, kapłanko Sylfioran. – Sikher przemówił, ale starsza puściła medalion, więc słowa przełożyły się tylko na rytmiczne rozbłyski klejnotu.

– Proszę. – Ichti wręczyła pretendentce błyskotkę. – Bąbel chce coś pani powiedzieć.

– Bąbel…? Zresztą nieważne. Mów, Etirionie.

– Mogę spróbować przenieść Pieczęć na plecach. – Twarz Starszej zastygła w wyrazie skonfundowania, co nie umknęło uwadze duszka. – Umiem zmienić się w konia – wyjaśnił.

– No to chociaż jedno ułatwienie – skomentowała Starsza, udowadniając tym samym, iż w mrocznej głębinie nawet iskierka nadziei jarzy się niczym słońce w zenicie. – Chłopcze! – warknęła, obróciwszy się do księcia.

– Ta-tak?

– Masz tu kogoś zaufanego, kto mógłby wyprowadzić was z miasta?

– Mam, ale…

– Matko Imaltis, dlaczego tu jest aż tyle tego ALE?! – przerwała mu Sylfia zirytowana kolejną przeszkodą.

– Hektor: kapitan straży pałacowej od wielu, wielu lat. – rozpoczął Felix. – Zna tu każdy zakamarek i wzbudza powszechny szacunek wśród wojskowych. Jak on rozkaże, nikt nie będzie pytał, tylko wykona.

– Ale…?

– Został ranny i dopiero dochodzi do siebie w lecznicy.

– Z tym sobie poradzimy, tylko mnie do niego zaprowadź.

– Z całym szacunkiem – książę zlustrował ją wzrokiem – ale rzuca się pani w oczy – oświadczył swoim typowym sarkastycznym tonem.

– Gdzie ja to mam… – Arienda sięgnęła do niewielkiej sakwy przytroczonej do pasa. – Tu jest – wyciągnęła kryształ solasu. – Zamknijcie oczy. Mekein Saumak…

Pomieszczenie wypełnił rozbłysk słonecznego światła, tak ciepły i tak przyjemny, że ciężko było nie spojrzeć w stronę źródła – co też poczynił młody Samunder.

– Ssss… – jęknął, gdy rozbłysk poraził mu źrenice.

– No, powinno być dobrze – obwieściła Sylfia, wygaszając świetlistą magię. Teraz jawiła się jako młoda kobieta z kremową cerą i jasnymi, niemalże złotymi włosami. Nawet tunika, którą miała na sobie, przybrała formę dworskiej sukni. – Jeśli napotkamy kogoś, przedstawisz mnie jako swoją przyjaciółkę.

– No to nie trafiłaś… – wymruczał książę, przewracając oczyma: raczej nie widywano go w towarzystwie młodych panien.

– Lepiej nie będzie, a teraz chodźmy już! – Wzięła Felixa pod ramię i zwróciła się do księżniczki:

– Zostańcie tu! Zapieczętuję wejście runami tak, że żaden bezkształtny nie przejdzie.

Ichti przytaknęła, a Kamień zamigotał twierdząco.

– Powiedział, że rozumie – wyjaśniła Holi. Nawet przez chwilę nie przejawiała żadnej oznaki strachu. Opowieści Sikhera otworzyły jej umysł na dziwności tego świata.

– Idziemy! – Sylfia szarpnęła Samundera i niemalże pociągnęła za sobą jak nieposłuszne dziecko. On w przeciwieństwie do Holi miał problemy z akceptacją gwałtownie poszerzonej rzeczywistości.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Vespera 8 miesięcy temu
    Ten gniew ze wstępu to jest jak energia błyskawicy - taki potężny i nieujarzmiony. Sporo magii w tym rozdziale - i bardzo dobrze, lubię to!
  • MKP 8 miesięcy temu
    Nieee moja droga - tu jest mało. Dużo to będzie pod koniec tomu:)
  • Vespera 8 miesięcy temu
    MKP Jeszcze lepiej!
  • Charlotte41 8 miesięcy temu
    Naprawdę super! Czekam na kolejne części! Pozdrawiam, 5 :) Zapraszam również na mój profil.
  • MKP 8 miesięcy temu
    Dziękuję i zajrzę w wolnej chwili:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania