Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 47

PO CIEMNEJ STRONIE MOCY

 

Dzień po ucieczce Selekty i Hektora, już całe wojsko w Watenfel postawiono w stan gotowości. Czas na grę pozorów dobiegł końca, a otwarty konflikt z Cesarstwem wydawał się kwestią czasu.

Bramy wejściowe objęto ścisłą kontrolą, a każdy, kto próbował wyjść poza miasto, był starannie przeszukiwany i przesłuchiwany. Aura strachu i niepewności gęstniała pomiędzy murami stolicy, a zimny jesienny deszcz opadający w formie mżawki, w połączeniu ze szczelną, szaro-granatową pokrywą chmur, wprawiał w depresyjny nastrój.

W miejscu, gdzie Safonka ukatrupiła kilku zbrojnych, major Burkhard, ze zgrozą spoglądał na zwłoki swoich podwładnych. Ich pancerze nie nosiły śladów uszkodzeń, a ciała były prawie nienaruszone.

Prawie…

Jedynym świadectwem okrutnej śmierci piechurów, były zastygłe w bólu, powykrzywiane twarze oraz ślady po krwistej mazi, wokół ust i nosa: zdecydowaną jej większość zmyła deszczówka, tworząc małe, krwawe jeziorka wokół trupów. Dla tych wojskowych śmierć była wybawieniem od strasznej agonii.

Pierwsze podejrzenie majora padło na jakiegoś rodzaju truciznę, więc na miejsce ściągnięto nadwornego alchemika, Igora Kandlera. Uczony, wykształcony przez Lemachowych alchemików z Gua-Kidol, z należytą starannością przystąpił do oględzin zwłok.

– Co o tym sądzisz? – zapytał zniecierpliwiony Burkhard. Masakra, którą tu odkrył, wywołała w nim niepokój i skłoniła do przemyśleń.

Skoro jedna mistrzyni Sióstr Miłosierdzia powali tuzin ludzi to, co jeśli cały zakon ruszy u boku Cesarza?

Do tej pory sądził, że to tylko zgraja bab bawiących się w rycerzy. Kompletnie nic nie wiedział o tej, teoretycznie, zdemilitaryzowanej organizacji i to go przerażało.

– Zaiste dziwne… – oświadczył Kandler i pobrał próbkę zaschłego płynu z ust jednego z Kruków. – Albo trucizna, albo magia; ciężko powiedzieć – dokończył alchemik, zaglądając nieboszczykowi do gardła.

– Tyle to i ja wiem… – warknął Burkhard. – Po tobie spodziewałem się konkretów – dodał z pretensją.

– Spokojnie majorze: w terenie moje możliwości są znacznie ograniczone; muszę zabrać jednego do laboratorium i…

– Rób co trzeba! Muszę wiedzieć, jak ona to zrobiła – oświadczył Burkhard i wydał rozkaz dwóm Krukom, aby zabrali zwłoki jednego zamordowanego do pracowni Igora, na sekcję. Garbaty alchemik pokłonił się jeszcze niżej, pomimo iż sama jego postura kształtowała permanentny ukłon: efekt lat spędzonych w niskich, jaskiniowych korytarzach.

– Jeszcze dziś wieczorem raport wyląduje na pańskim stole, majorze – zapewnił go Kandler, ukłonił się ponownie i udał w stronę karocy.

– Oby – sapnął Burkhard. – Inaczej obaj zawiśniemy.

 

****************************

 

W tym samym czasie lady Mavis Galat zbliżała się do zewnętrznego muru. Jej karocę otaczała liczna eskorta, która dopiero po przekroczenia wewnętrznej bramy, ograniczyła się do dwóch, strażników.

Namiestniczkę poinformowano o wydarzeniach z zeszłej nocy, więc zarządziła, aby konwój przystał tuż przy garnizonie, nieopodal baszty, w której Selekta zaszlachtowała kuszników.

Jeden z konnych pomógł jej wysiąść z kaleszy i natychmiast rozpostarł nad kobietą ciemny, atłasowy parasol. Światło słoneczne, ewidentnie nie służyło Mavis: unikała go jak ognia, nawet w taką pluchę jak tego dnia.

Kruk odprowadził lady Galat na szczyt wieży, której sklepienie podtrzymywały blanki wyrastające z okrągłej machikuły. Mavis spojrzała na okaleczone zwłoki: kusznicy nadal leżeli, tam gdzie ich zamordowano, oczekując na oględziny Kandlera i transport do prosektorium.

– Kto to zrobił? – spytała jednego z obecnych włóczników. Mężczyzna stanął na baczność i drżącym głosem odparł:

– Więzień Pani; uciekł i zaatakował z zaskoczenia.

– Tylko jeden? – dopytała zdziwiona.

– Tak Lady Galat. Była sama – odpowiedział, pochylając głowę ze wstydu.

– Ha! – Namiestniczka buchnęła drwiącym śmiechem. – Nie dość, że jeden to jeszcze kobieta! Dobre sobie… – dworowała z zażenowanego piechura. – Dobrze, że nie brzemienna, bo pół oddziału by wybiła! Ojcze daj mi cierpliwość… – złapała się za czoło w geście zawodu i przysiadła na taborecie.

– Przynieś mi wody! – rozkazała, a Kruk zbiegł po schodach z chyżością spłoszonego zając. Gdy tak siedziała, próbując opanować złość, jej uwagę przykuł świecący obiekt, który leżał w ocienionym rogu pomieszczenia. Wstała i z zaciekawieniem podeszła bliżej.

– A to, co? – podniosła z ziemi kawałek zielonego kryształu.

– Co tak oglądasz Siostro? – spytał Mezmir, przekroczywszy próg u wejścia na szczyt baszty. Trzymał kubek z wodą przechwycony z rąk gwardzisty, który teraz jakby chował się za jego plecami.

– Myślę, że znalazłam coś, co należało do naszej zabójczyni – oświadczyła, okraszając słowa uśmiechem satysfakcji.

– Skąd ta pewność? – spytał Namiestnik i wręczył jej napitek.

– Nie sądzę, aby któryś z tych przygłupów Burkharda posługiwał się Jadeitem – stwierdziła Mavis, nie bacząc na to, że jeden z wymienionych „przygłupów” stoi tuż obok. Wypiła część wody i wystawiła rękę z kubkiem przed siebie.

– Zostaw nas! – warknęła na Kruka a piechur zabrał naczynie, zasalutował nim i z ulgą odmaszerował.

– Wiesz, kim była ta uwięziona i za co tam siedziała? – Mavis spytała brata.

– Mistrzyni Selekta Weil, droga siostro, a to, jak i za co trafiła do więzienia… to długa historia: dużo się działo kiedy ciebie nie było – Objął ją i pocałował w głowę, a gdy odrywał usta, szepnął jej do ucha:

– Pora zaczynać. – Namiestniczka nie okazała żadnego poruszenia, tylko spokojnie przekładała kryształ między trupiobladymi palcami, wpatrując się w jego poświatę.

– Rozumiem, że pośpiech wywołała ta urocza osoba, która biega po murach i podrzyna gardła strażnikom? – spytała Mezmira z typową dla niej drwiną.

– To i sforsowanie bramy przez Hektora w towarzystwie Pieśniarzy – zawiadomił Namiestnik. – Siostra obrzuciła go zdziwionym spojrzeniem: ta informacja wyraźnie ją poruszyła.

– Prawdopodobnie zmierza już do Oruun powiadomić Cesarza o zdradzie białych Kruków – dodał Memir i uśmiechnął się, ale w jego wydaniu przypominało to bardziej grymas po zjedzeniu czegoś kwaśnego.

– Zdradę białych kruków powiadasz… – powtórzyła Mavis. – Widzę braciszku, że nauczyłeś się od starszej siostry kilku manipulacyjnych sztuczek. Brawo! – zaakcentowała.

– Uważaj, żeby uczeń nie przerósł mistrza – ostrzegł Mezmir i ucałował jej bladą dłoń.

– Z twoją pokerową miną… kto wie – puściła mu oko i wyłożyła jadeit na swojej dłoni. – Myślę, że dzięki temu cacku dam radę sprawdzić gdzie teraz jest mistrzyni Weil.

– Co cię powstrzymuje? – spytał zaciekawiony Namiestnik.

– Nie tutaj. Zbyt dużo postronnych. Przecież wiesz, jak bardzo są zacofani – Zerknęła na zbierających zwłoki strażników.

– Chodźmy, zatem – podstawił jej ramię i razem zeszli do powozu.

 

*********************************************

 

Siedzibę Namiestników w Watenfel, stanowiła rozbudowana wieża pochodzącą jeszcze z czasów belantrejskich. Dostawiane do niej przybudówki, z biegiem lat nadały budowli kształt dziwacznej, ale estetycznej piramidy, która wywoływała zachwyt przepychem rzeźbionych kolumnad i bogactwem marmurowych zdobień tworzących kunsztowne wimpergi nad licznymi, łukowatymi przejściami.

Tuż obok tej rezydencji, rozciągały się ruiny portalu miejskiego będącego wspomnieniem jakże wspaniałych czasów, gdy podróż na setki kilometrów zajmowała zaledwie kilka sekund.

Nawet teraz to miejsce emanowało magią, a astralna symetria balansowała na granicy załamania.

Po godzinie Galatowie dotarli na miejsce i rodzeństwo z gracją weszło po schodach, mijając wysokie kanefory strzegące wejścia do pałacu. Rzeźby w kształcie ludzkich głów i o mało przyjemnych minach nie zachęcały do wejścia i to zapewne działało na wyobraźnie pierwszych, bileterskich osadników.

Ze wszystkich miejsc w tym, w większości starożytnym kompleksie, którym była siedziba Namiestnika, Mavis najbardziej upodobała sobie podziemne komaty starej, magicznej pracowni. Te korytarze skrywały jeszcze wiele sekretów i dawały schronienie tym, którzy chcieli skryć tu również własne tajemnice.

Razem z bratem zeszli do obszernej komnaty, do której nikt ze służby nie miał prawa wstępu, a wejścia dzień i noc pilnowali uzbrojeni strażnicy. Solidne drzwi na końcu pomieszczenia – również obstawione wartownikami – pokrywało mnóstwo wyrytych w drewnie symboli i run nieznanego przeznaczenia. Tuż przed nimi, Namiestniczka wyprzedziła brata i podeszła do dwóch kruków, którzy stali bardziej wyprostowani niż ich włócznie, unikając jej wzroku, jak tylko mogli.

– Zostawcie nas! – wydała rozkaz, a dwaj mężczyźni posłusznie odmaszerowali, zostawiając rodzeństwo same. Mavis odczekała, aż zatrzasną za sobą drzwi i ułożyła dłonie na tajemniczych wrotach.

– Ciemnością jestem, światłem odmiennym… – wyszeptała mantrę, zbliżając usta do wilgotnego drewna. Jej oczy poczerniały, wchodząc w kontrast z jaskrawo-zielonymi tęczówkami.

– Niran, In-mala – wypowiedziała w Astras. Znaki na skrzydłach przybrały kolor czerni, a w tle rozbrzmiał trzask zamka. Mavis lekko popchnęła masywne wrota, które stanęły przed nimi otworem.

– Zapraszam Braciszku – puściła Mezmirowi szmaragdowe oko.

Do pomieszczenia wpadały znikome ilości światła, a przy wejściu tliła się samotna pochodnia. Lady Galat nawet jej nie ruszyła: doskonale orientowała się w przestrzeni pomimo kompletnej ciemności. Namiestnik wszedł do środka i zaryglował wyjście, po czym zgasił pochodnie.

– Tak znacznie lepiej – westchnął, a jego oczy również zmieniły barwę. Mavis podeszła do okrągłego stolika, stojącego w głębi pomieszczenia. Wyryto na nim runę w kształcie półksiężyca. Znak promieniował mrokiem; gęstszym niż zwykła ciemność wokół. W sali nie było okien, ani nawet najmniejszych świetlików, co świadczyło o tym, że są pod ziemią. Ze sklepienia, głośno, skapywały oślizgłe krople wysycone resztami niewygaszonych zaklęć.

W samym centrum owalnego blatu niewielki okrąg wpisany w trójkąt emanował astrą. Wzdłuż drewnianej krawędzi rozstawiono pięć lamp oliwnych. Namiestniczka zbliżyła dłoń do jednej z nich i pstryknęła palcami, rozpalając wszystkie świece jednocześnie. Mezmir odruchowo przysłonił twarz.

– Bądź łaskawa uprzedzać – skomentował, marszcząc czoło i brwi. Jego oczy wróciły do ludzkiej formy.

– Przepraszam – odpowiedziała i aurą przygasiła płomienie.

– Było tak dobrze. Po co ci te światła? – spytał Namiestnik, podchodząc bliżej blatu. W tej postaci z łatwością znosił ciepły blask ognia.

– Widzisz braciszku, ciemność jest brakiem światła, a światło brakiem ciemności; jedno definiuję drugie. My zostaliśmy zrodzeni z mroku, ale bez światłości nic nie rzucałoby cienia, który dał nam życie.

– Do rzeczy siostro, proszę. Skupmy się na teraźniejszości.

– A ty praktyczny jak zawsze… ale dobrze – Mavis wyciągnęła znaleziony jadeit i położyła w centrum runy; następnie zatoczyła palcem kokrąg wzdłuż wyżłobionego znaku, wyszeptując słowa mantry.

– W odwiecznym tańcu, razem splecione, krążą tak w koło przez wieczność więzione… – płomienie z lamp pochyliły się ku środkowi glifu.

– Har Gannaret! – rzuciła komendę aktywacji, a runa przybrała smolistą barwę i pożarła światło świec.

– Pokaż mi, co widzisz – dodała namiestniczka i zamknęła oczy. Jej świadomość odpłynęła w bezmiar przestrzeni i czasu. Myśli zgęstniały i zmaterializowały się obraz.

Kobieta odziana we fiołkowy płaszcz z kapturem, stała pośród kłosów kimianu. Namiestniczka poczuła moc pulsującą wokoło. Zaczęła szybciej oddychać. Mezmir chwycił ją za ramiona.

– I co widzisz?

– Jestem na polu, w pobliżu jednego z glifów zbierających unitrę. Nade mną stoi jakaś dziewka, ale to nie ten telmiański Babochłop. Zaraz, zaraz… widziałam ją na tej farmie. Skryła się wewnątrz chaty, jak badałam runę. Skoro nadal żyje, to znaczy, że Blejzer zawiódł… Ale jak to możliwe? – pomyślała niedowierzając temu, iż elitarny zabójca nie poradził sobie z kruchą kobietą i bandą wieśniaków.

– Kim ty jesteś? – wyszeptała do wizji.

– Skoro ma drugi fragment oka, to oznacza, że to towarzyszka Lady Weil – oznajmił Mezmir. – Burkhard o niej wspominał – dodał, składając fragmenty tej układanki w całość.

– Co ona robi? – skomentowała Mavis i zbliżyła dłoń do kamienia, by wzmocnić obraz.

– Ta kobieta to czarodziejka! – krzyknęła nagle. – Chce aktywować glif. Szlag by to! – przeklęła. – Jeszcze to nam potrzebne – stół zaczął drgać, rezonując jej gniewem.

– Czyli wywiad się nie mylił – wymamrotał Namiestnik.

– Co to za wiedźma? – dopytała nerwowo Mavis.

– Lejla Winter – obwieścił spokojnie Mezmir.

– Czyli ta marna namiastka cesarza wysłała swoją magiczną szmatę, żeby nas inwigilowała! – żachnęła się Lady Galat, wysycając słowa jadem.

– Zatem trzeba się jej jak najszybciej pozbyć – żyły na przedramieniu Namiestniczki napęczniały czernią.

– Silna jest – skomentowała i dostawiła drugą dłoń do jadeitu. – Ale zaraz będzie po czarodziejce – uśmiechnęła się ze złowieszczą satysfakcją.

– Jej marna bariera długo tego nie wytrzyma.

– Co… Co to za źródło światła? Nie… Nie zbliżaj się! – nagle ton głosu Namiestniczki zmienił się na błagalny, a ciało spięło i stężało. Mezmir spojrzał jej w oczy. Dostrzegł w nich coś, czego jeszcze nigdy tam nie widział: strach.

– Siostro, co się dzieje? Co widzisz? – po policzkach Mavis spłynęły smoliste łzy.

– To światło… Ono boli… Parzy bracie, agh! – zawodziła. Jej źrenice blakły i szarzały, gdy pogrążała się w bolesnym transie. Jadeit zmienił kolor na biały, roztaczając słoneczną łunę, która paliła jej dłoń. Mavis przyklęknęła przed stołem. Namiestnik chwycił jej rękę. Nie płonęło ciało a jedynie czerń płynąca w żyłach pod skórą, która parowała, znikając w powietrzu.

– Natychmiast przerwij połączenie! – nakazał i szarpnął nią mocno. Dłoń trzymała się jadeitu jak przybita gwoździami. Mavis słabła

– Nie mogę… Ona ma nad nią kontrolę. – oznajmiła z wysiłkiem wijąc się z bólu. Mezmir, niewiele myśląc zaparł się nogami o kamienny podest ołtarza i z całych sił pociągnął jej ciało.

Udało się.

Rodzeństwo upadło na podłogę, a jadeit wybuchł w oszałamiającej feerii kolorów. Po chwili wszystko ucichło i zgasło.

– Mavis…? Mavis mów do mnie Siostro – uniósł jej głowę. Namiestniczka otworzyła oczy.

– Wszystko w porządku?

– Tak. Dziękuję – odpowiedziała z wielkim trudem. Jej serce waliło jakby chciało pogruchotać żebra. Spróbowała wstać, ale świat zawirował i tylko przysiadła opierając plecami o stół.

– Opowiesz mi, co właśnie zaszło? – spytał Mezmir przysiadając obok siostry.

– Sama nie wiem. Miałam już tą sukę w garści, ale pojawiło się to światło. Paraliżujące, palące promienie. Nie mogłam uciec, bo Ona… – Spojrzała na swoją rękę, którą przed chwilą obejmowała jadeit – Ona mi nie pozwoliła – dodała.

– Magiczka? – spytał Mezmir, zdezorientowany słowami siostry.

– Nie bracie. Nie sądziłam, że po tylu latach mojej obecności Ona jeszcze tam jest i co gorsza, jest zdolna do przejęcia kontroli na nad swoim ciałem – Spojrzała mu prosto w oczy. Mężczyzna powrócił do swojej grobowej bezemocjonalnej miny. Nagle uderzył pięścią w posadzkę pozostawiając w niej mały krater. Wyglądało to zupełnie jakby to sama ręka, uderzyła w gniewie a cała reszta ciała była sztywną kukłą. Mavis udało się stanąć na nogach.

– Co teraz? – spytała brata.

– Czym prędzej trzeba zabezpieczyć serce – orzekł twardo; bez wahania. –Ta czarownica na pewno jedzie do mistrza swojego zakonu – Zacisnął pięść tak mocno, że z jej wnętrza zaczęła skapywać krew.

– Za długo pracujemy na wolność, żeby teraz wszystko zaprzepaścić. Jeszcze dziś wyruszę do Dannanhal – oświadczył stanowczo.

– Nie Mezmirze… – zaprotestowała Namiestniczka i delikatnie uniosła jego zranioną dłoń – Muszę się policzyć z tą wiedźmą sama. – Przejechała palcem po naciętej skórze, zasklepiając ranę.

– A co jeśli znowu cię zaatakuje, a mnie nie będzie w pobliżu?

– Nie martw się. Drugi raz nie dam się zaskoczyć – pocałowała jego dłoń i skierowała do wyjścia.

– Mavis… – zawołał za nią Mezmir

– Taaak? – odpowiedziała obrócona plecami do niego.

– Uważaj na siebie i nie włócz się po burdelach – przykazał jej kąśliwie.

– Ty to wszystko musisz zepsuć – roześmiała się i wyszła z ciemnego laboratorium, a namiestnik podparł się o rytualny stół. Musiał zebrać myśli i dostosować plan działania do obecnych realiów... i przekazać wieści dalej, co było najmniej przyjemne.

 

*******

Grafika do rozdziału w linku poniżej.

https://www.wattpad.com/1308495408-pi%C4%99%C4%87-domen-tom-i-%C5%9Bwiat%C5%82o-p%C3%B3%C5%82nocy-po-drugiej

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Vespera dwa lata temu
    Tytuł = odpalenie Marszu Imperialnego w głowie. A to demoniczne rodzeństwo zdaje się mieć zapędy jak rodzeństwo Lannisterów z Gry o tron... Tylko że ci jakby nie byli do końca sobą.
  • MKP dwa lata temu
    Są bardziej powściągliwi od Lanisterów:)
    A tak na serio ta relacja opiera się na więzi czysto duchowo-magicznej, więcej wyjawić nie mogę;)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Wyjdzie w praniu?
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Epilog tego tomu, więc cierpliwości:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Dobra, a z rozdziału 47 to daleko jeszcze do końca?
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    str 378 z 480 jest teraz to już blisko:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP A no to wchodzimy w ostatnią fazę. I to jest pierwszy tom z pięciu, tak? Ambitnie, całkiem ambitnie.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Dokładnie: 5 tomów plus kilka opowiadań:) ambitnie i zobaczymy co z tego wyjdzie.
    Na razie fizyczną formę przybrały, prawie, dwa tomy i 2 opowiadania. Reszta tomów ma tylko zarys fabuły: taki koncept. Z doświadczenia wiem że 90 % zmienię:). Każdy tom będzie miał nieco inną konstrukcję.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania