Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 54
ROZDZIAŁ 4 z 4
PONOWNE NARODZINY
– Szybko uciśnij ranę!
– Czym?!
– Weź to! – Selekta wydarła rękaw od koszuli, zwinęła w kłąb i dała Lejli, by ta zatamowała krwotok Markusa.
– Co mu się stało? – spytała Sebil, spoglądając na bladego maga.
– Dźgnięto go nożem, który zostawił dziurę wielkości pomarańczy; to się stało! – Safonka wykrzyczała odpowiedź.
– Czego się drzesz! Tylko pytam! – oburzyła się mistyczka.
– Jak tak dalej pójdzie, to wykrwawi się na śmierć! – oznajmiła Lejla, próbując magią zatrzymać krwotok; ład z jej aury sączył się przez przyciskany materiał, spowalniając przepływ krwi. Niestety rana opierała się leczeniu. – Cholera! Ostrze musiało być zaklęte – rzuciła Arkanistka i wzmocniła aurę.
Selekta widziała już nie jedno podczas bitew z Lemachami, a szybko rosnąca kałuża krwi mówiła sama za siebie: on umiera.
– Możesz mu pomóc Sebil? – poprosiła Trybada, przytrzymując głowę maga. Gniew wyparował z niej całkowicie, pozostawiając jedynie pokorę.
– Mogę spróbować, ale żadna ze mnie uzdrowicielka – zaznaczyła mistyczka.
– Jeśli możesz coś zrobić… cokolwiek, to zrób to… proszę – wtrąciła się Lejla. Jej ręce i czoło oblepiała warstwa, schnącej krwi. Markus zsiniał i nie mógł już skupić spojrzenia.
– Mistrzu… nie spij, proszę… – poklepała go po policzku – Patrz na mnie! – Mag nie zareagował.
– Połóżcie go na ołtarzu! – rozkazała Sebil i we trzy delikatnie uniosły mężczyznę. Nie było to łatwe zadanie, gdyż Lejla, szepcząc zaklęcia ochronne, przyciskała materiał do wyrwy w jego plecach.
– Ja też pomogę. – Mojra chwyciła Markusa pod nogi i we czwórkę wsunęły go na srebrzyste piaski, ołtarza Arkturosa.
– Odsuńcie się! – Sebil wyciągnęła spod tuniki mały woreczek, wysypała szklisty proszek na dłoń i przysunęła ją do ust.
– Arkturosie usłysz me wołanie, Silin Salaj – wydmy w czarze ofiarnej zaczęły falować i przesuwać ledwie żywego maga ku centrum ołtarza. Sebil kontynuowała inkantację:
– Panie wszelkiej zmiany, w twe ręce składam tego człowieka. Ukształtuj go wedle życzenia: Enderegin, Ferwetus – Język pierwszych zbudził astralne pole. Magia uderzyła falą suchego, gorącego powietrza. Aura Lejli skosztowała sączącej się mocy: była chaotyczna, zmienna; słodka i gorzka jednocześnie. Piaski rozsunęły się pod plecami bezwładnego czarodzieja zatapiając go we wnętrzu małej pustyni. Zniknął całkowicie przykryty srebrzystym dywanem.
– Enderegin, Ferwetus! – Sebil powtórzyła zaklęcie, wrzucając diamentowy proszek do ołtarza. W miejscu, gdzie uprzednio spoczywał Markus, wydmy wiły się, niczym kłębisko węży pod jedwabnym prześcieradłem. Po krótkiej chwili wszystko ustało i choć pomarszczona, powierzchnia makutry tkwiła w bezruchu, to napięcie rozchodzące się po symetrii zwiastowało zmianę.
W końcu Mag wyłonił się spomiędzy piasków. Wyglądał nieco inaczej: twarz miał mniej pomarszczoną, a brodę krótszą i ciemniejszą.
Na rozkaz Sebil pustynne fale poniosły mężczyznę, aż do krawędzi ołtarza.
– Szybko! Zdejmijcie go na podłogę! – rozkazała Sebil. Ułożyły Maga boku tak, żeby obejrzeć ranę. Przestała tryskać posoką. Selekta przyłożyła rękę do ust maga.
– Szlag! Nie oddycha!
– Mistrzu nie, proszę… nie rób mi tego, nie możesz – błagała rozpaczliwie Lejla, roniąc łzy, które skapywały na siną twarz Markusa. Wydawało się, że czar odniósł skutek, ale było już za późno.
Selekta rozdarła mu szaty i zaczęła masaż serca.
– No dalej staruszku. Dasz radę! – dopingowała, rytmicznie uciskając mostek.
– Odsunąć się!! – krzyknęła niespodziewanie mistyczka.
Safonka wraz z Lejlą ledwie zdążyły odskoczyć, gdy Sebil, z całą siłą rąbnęła Markusa maczugą w tors. Mag poderwał tułów, wydając upiorny dźwięk suchego wdechu, po czym upadł.
– Czyś ty oszalała?!!! – wrzasnęła Trybada.
– Przecież nie zabije trupa! Po co mam się pieścić! – żachnęła się Brukijka.
– Przestańcie! – nakazała Arkanistka i przyłożyła ucho do jego warg.
– Oddycha… – powiedziała, wpierw niepewnie – On oddycha!
– Nie dziękujcie – fuknęła mistyczka, odstawiając maczugę.
– Jest bardzo słaby. Selekto, przytrzymaj mu głowę, a ja spróbuję wzmocnić jego aurę. – Arkanistka ułożyła ręce nad ciałem swojego mistrza, próbując wyczuć jego energię.
– Coś tu nie gra…– zmarszczyła brwi zmieszana – Kompletnie nic nie czuję. On... On stracił swoją aurę! – zabrała dłonie od nieprzytomnego Markusa, jakby parzył niewidocznym żarem.
– Coś ty mu zrobiłaś?! – naskoczyła na Sebil – Gadaj! – Czarodziejka poderwała się z podłogi.
– Ewidentnie uratowałam mu życie; chyba widać – odpowiedziała mistyczka, dłubiąc pazurem w kłach, jak gdyby nigdy nic.
– I przy okazji je zrujnowałaś szarlatanko! – wrzasnęła Lejla: wiedziała, że badania arkan magii to dla Markusa wszystko. Nie wyobrażała sobie go w roli zwykłego człowieka.
– Posłuchaj, paniusiu! – Tym razem to Brukijce puściły nerwy – Żadna ze mnie zielarka czy kapłanka! Rytuał przemiany wymaga całkowitego oddania wobec Arkturosa. W trakcie obrzędu można prosić tylko o jedną rzecz i w tym wypadku było to życie waszego przyjaciela. Niczego was już nie uczą w tych gildiach!?
– Uspokójcie się, obie! – Selekta rozdzieliła kobiety gotowe wydrapać sobie oczy. – Nie czas na to. Trzeba się nim zając – Lejla ochłonęła, ale wymiana spojrzeń pomiędzy nią a Sebil, przypominała ciskanie piorunami. Czarodziejka ponownie uklękła przy mistrzu i próbowała sprowadzić jego świadomość do świata żywych.
Ponad schodami, wiodącymi z biblioteki do sanktuarium, zapłonęło światło pochodni.
– Na litość Bogów, co to za wrzaski? – spytała Matka Karevis, schodząc po stopniach: przeszła przez portal zaalarmowana krzykami, które penetrowały nawet grube mury katedry.
Wpierw, jeszcze z oddali, oświetliła pochodnią Selektę.
– Dziecko, kiedy wróciłaś? Nikt mnie nie poinformował. – Safonka nie zdążyła odpowiedzieć, gdy Milena spojrzała na podłogę, która wyglądała jak posadzka w ubojni: krwawe ślady dłoni i stóp pokrywały kamienne płyty aż do samego ołtarza, a pośrodku tego pobojowiska klęczała Lejla, podtrzymując majaczącego Markusa na kolanach.
– Panienka Lejla? – Może mi ktoś wyjaśnić, co tu się dzieje?!
– Ja ci powiem! – Wtrąciła się Sebil, nadal rozjuszona werbalnym atakiem czarodziejki.
– Siedziałam sobie, wylizując futerko, aż tu nagle cała czwórka pojawia się nie wiadomo skąd i sieją zamęt! Czy ty tu bilety sprzedajesz do jasnej cholery?!
– Nie wiem, kto by zapłacił za przebywanie z tobą w jednym pomieszczeniu – ripostowała Milena, studząc mistyczkę chłodnym żartem. Sebil tylko prychnęła i pokazała Matce język.
– Matko Karevis… – przerwała im Lejla. – Obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię, ale wpierw musimy przenieść mistrza w jakieś wygodniejsze miejsce, żeby mógł dojść do siebie – spojrzała na Maga – Oddycha, ale bardzo płytko.
– Oczywiście – Milena podeszła do nieprzytomnego maga i wzięła go na ręce jakby ważył tyle, co mały berbeć.
– W bibliotece jest wygodna leżanka, tam będzie mu lepiej. Trzeba go ogrzać, jest mocno wyziębiony. Poślę też po medyka.
*************************
Grafika do rozdziału dostępna w linku poniżej.
https://www.wattpad.com/myworks/321118796/write/1313033714
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania