Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 53

Pościg

 

– Mistrzyni Weil!... Mistrzyni… Weil! – Paniczne nawoływanie dobiegało echem z korytarza i przecisnęło się przez podcięcie pod drzwiami.

Selekta zerwała się z łóżka, chwyciła za miecz i gwałtownie rozwarła skrzydło, którym prawie wtłoczyła nos Imaela do wnętrza czaszki.

Braciszek jęknął, przygarbił się i złapał za twarz.

– Nie powinieneś stawać tak blisko drzwi, jeżeli wściekle kogoś wołasz! – przeprosiła.

– Mistsyni… – powtórzył Imael, odchyliwszy głowę nieco w tył, żeby zatamować krwawienie.

– Na litość Arkturosa, chodź do środka.

Wciągnęła braciszka do niewielkiej izby, ściągnęła lnianą chustę ze stolika i nakazała mężczyźnie przełożyć do nosa.

– Teraz gadaj, co się stało? Czemu wrzeszczysz w środku nocy jak siostrzyczka, która zobaczyła mysz!

– Porusiła się… Signał jest moćny i śkupiony.

Selekta wlepiła w niego spojrzenie wyrażające wielki znak zapytania kłębiący się w głowie.

– Czarodziejka… – przestał uciskać. – Czarodziejka opuściła Zaułek i idzie w stronę zewnętrznego muru. Szybko idzie… Czułem… niepokój troskę i chyba strach.

– Idziemy!

– A pani Sebil?

– Być może to właśnie przez nią ucieka. Szlag! Po co ja się słuchałam tego dachowca. Chodź! Będziesz mną kierował. – Pociągnęła empatę za rękaw habitu. – Nie ma czasu.

Z ratusza wybiegli jak opętani, rzucając napotkanemu burmistrzowi jedynie zdawkowe: „Lejla wyszła z Zaułka”.

Gnali głównym traktem, sprowadzając na siebie stanowczo więcej uwagi niż powinni. To było jedyne wyjście, żeby odciąć drogę Lejli, która kluczyła po wschodnim płacie miasta. Imael cały czas ściskał białą rękawiczkę. Czarodziejka poruszała się szybko, ale bardzo chaotycznie; od czasu do czasu stawała w miejscu, a nawet zawracała. Ewidentnie się skradała. Brat Imael ledwie nadążał za ludzkim taranem skierowanym na zaginioną; musiał podtrzymywać więź z siecią, a to rozdzierało jego uwagę pomiędzy dwa światy.

– Lady Weil… – Stanął i skulił ciało, zasapany. – Za…wraca.

– Dobra, odbijamy w lewo. – Wepchnęła Imaela w jedną z bocznych uliczek.

Poruszali się jak zbiegowie z więzienia, którzy w panice uciekają przed pościgiem. Lejla najwidoczniej odkryła, że jest śledzona i próbowała ich zgubić, klucząc w ciasnej zabudowie.

– W lewo!

Selekta wbiegła wprost w rozwieszone pranie.

– Teraz w prawo! – rzucił empata, który desperacko utrzymywał połączenie pomimo chaosu sytuacji. Tracił siły. Zielone wstęgi unitry mieszkańców wychodziły z domostw, sięgały do niego, nęciły głodną aurę, niemal same prosiły, żeby z nich zaczerpnąć.

Odrzucił te myśli z widocznym wzdrygnięciem ciała.

Safonka wypadła zza węgła wprost na obmacującą się parę mieszczan.

– Szlag!! – wrzasnęła, a kochankowie rozpierzchli się ostudzeni całą sytuacją. – Gdzie teraz! – warknęła na Imaela, jakby to on był odpowiedzialny za pokraczność tego pościgu. Żałowała, że wzięła miecz ze sobą. Ciążył niemiłosiernie.

– Biegnie… Oddala się.

– Chodź… – Szarpnęła za habit.

– Zatrzymała się – oświadczył, kiedy weszli na mały placyk na skrzyżowaniu dwóch bocznych alejek. – Idzie, w naszą stronę.

Trybada złapała za rękojeść broni, ale opanowała odruch.

Przecież to Lejla, a nie żaden bandyta!

– Tam! – Imael wskazał rząd wysokich beczek i oparł plecy o zimny mur. Przez ścianę wyczuwał unitrę; sięgała do jego głodnej, drapieżnej aury.

– Mała! Wyjdź! To ja, Selekta! – Safonka rozłożyła lekko uniesione ręce.

– Czuję gniew – wyszeptał Empata i osunął się na ziemię.

Nie słyszała go.

– Każ mu przestać! – rozbrzmiał znajomy miękki głos.

Nad jedną ze zbutwiałych barył zapłonął zimny błękit rozżarzonych oczu. – Niech przestanie mnie szarpać. Niech wyjdzie z mojego ciała!

Trybada pojęła, o co chodzi.

– Przerwij zespolenie.

– Ale…

– Przerwij, powiedziałam!

Imael usłuchał i odrzucił unitarną wić łączącą go z Lejlą. Ulga, którą poczuł, niemal wepchnęła go w sen. Smuga zieleni zespoliła się z siecią połączonych istnień. Kroki zburzyły nocną ciszę. Postać zakryta ciemną peleryną weszła w wątłe światło rzucane przez srebrzysty półokrąg.

– Dlaczego mnie śledzicie?

Głos, który dochodził spod kaptura, był taki znajomy, taki delikatny, taki… kochany. Słone strugi zwilżyły policzki Trybady.

– Mała, to przecież ja. – Safonka zrobiła krok w kierunku kogoś, kto według niej musiał być Lejlą. Nie mogło być inaczej. Ten głos. Nie pomyliłaby go z żadnym innym.

– Nie podchodź! Proszę… On… On może zaatakować.

Biały, lisi ogon wychynął spod poły opończy.

Selekta stanęła. Mózg szczuty niepokojem spiął jej ciało i szykował do obrony. Imael przyglądał się wszystkiemu w ciszy. Wyczuł czyjąś obecność grasującą w cieniu egzystencji lisicy. Potężną, pierwotną moc, pełzającą na skraju rzeczywistości.

– Ostrożnie, mistrzyni Weil!

Trybada zignorowała nawoływanie braciszka.

– Mała, przecież to ja. Coś ci grozi? Potrzebujesz pomocy?

– Mała… Selekta… – westchneła zakapturzona kobieta, kojarząc imię.

– Tak, to ja! Poznajesz mnie, prawda?!

Radość pchała do przodu. Selekta chciała biec, złapać, przytulić, ale rozsądek skuwał kostki, buntował nogi.

Anax błądziła mętnym wzrokiem po błotnistym gruncie. Myśli atakowały rozczłonkowanymi wspomnieniami.

Pojedyncza chmura przesłoniła świetlistą tarczę księżyca.

– Lejlo?

Lisica wzdrygnęła się na dźwięk tego imienia i spojrzała w stronę zbliżającej się Safonki.

Oczy… Piękne, rozjaśnione błękitem astry. To są jej oczy, pomyślała Selekta. Teraz była pewna, a tęsknota tylko potęgowała tę pewność.

Lisica ściągnęła kaptur w momencie, kiedy chmura przemknęła przez tarczę nocnej latarni. Srebrzyste światło ukazało zaplecioną w warkocz białą grzywę i twarz porośniętą popielatą sierścią.

– Lejla… – westchnęła lisica.

Selekta zamarła z rozdziawionymi ustami. Sebil mówiła, że magia uwolniona na moście zmieniła czarodziejkę, ale… Serce sączyło nadzieję, że może jednak.

Aż do teraz.

– Mała… – głos Selekty zadrżał. – Co się z tobą stało? – Gwałtownie pokręciła głową, jakby chciała wytrząsnąć niewygodne myśli. – Nieważne! – znowu postąpiła o krok. – Pozwól sobie pomóc.

Rękojeść miecza błysnęła odbitym blaskiem.

Anax wycofała się nerwowo.

– Nie poznajesz mnie? – Safonka wyszczerzyła się głupawo. – Przecież takiego pięknego uśmiechu się nie zapomina, mała.

Przeszywający chłód rozdarł symetrię astry. Szron zarysował szyby pobliskich domostw, zupełnie jakby jakiś niewidzialny zwierz przejechał po nich lodowymi pazurami.

– Nie zbliżaj się! Ja-ja nie panuję nad nim… Nie chcę zrobić ci krzywdy.

– Nad kim nie panujesz!? Kto cię więzi!?

– Angarax, on mnie chroni… Jest wzburzony, ryczy – wyszeptała lisica, spuściła wzrok i skryła twarz w dłoniach. Muszę iść. – Spojrzała na mur górujący nad kamienicami kilkanaście jardów dalej. – Są blisko, zaraz ich dogonią. Nie idźcie za mną. On nie pozwoli wam się zbliżyć. Nie zna was, choć ja… Ja czuję… Czuję, że cię znam! – Piękne zwilżone łzami, błękitne oczy spojrzały na Selektę.

– Pieprzę go, czymkolwiek jest!

Safonka ruszyła w stronę czarodziejki.

Ryk lwa uderzył z potworną siłą. Przeszywający, paraliżujący chłód obezwładnił członki, wydarł oddech z płuc. Oboje wraz z Imaelem upadli na ziemię jak worki z grochem. Lampy w pobliskich domostwach rozświetliły izby. Zapanował rumor. Ktoś otworzył drzwi na ganek.

– Co za bies się tu panoszy?

Ktoś inny wyległ z domku kilka jardów dalej.

– Nie dość, że drzecie mordy po nocy, to jeszcze jakieś gusła tu!…

Starszy mężczyzna zastygł w pół zdania, gdy dostrzegł Anax. Otaczał ją nimb z niebieskiego światła. Warczała, eksponując kły.

Mieszkaniec Girzel ostrożnie wycofał się do wnętrza domu.

– Przestań, uspokój się – zganiła samą siebie.

Magiczne światło przygasło, symetria pola wróciła – nadal napięta, nadal na granicy pęknięcia, ale wróciła.

Lisica schyliła się nad leżącą na wznak nieprzytomną Selektą i pogłaskała ją po głowie.

– Muszę go ratować, ale wrócę…

Narzuciła kaptur i podeszła do Imaela, który w przeciwieństwie do Safonki utrzymywał rozmytą świadomość. Poczuł kilka szarpnięć za habit i był niemal pewien, że ktoś opróżnia mu kieszenie. Nie mógł zareagować, nie mógł się przeciwstawić: potworne zimno skuło mięśnie i znieczuliło nerwy.

– Zabiorę to. – Usłyszał jedynie wyblakły głos z pogranicza snu. – To dla waszego bezpieczeństwa.

Dźwięk szybkich kroków odprowadził braciszka w objęcia snu.

 

***

 

– Długo jeszcze będziesz spała, księżniczko?

Głos wdzierał się w pełgającą świadomość niczym demoniczny dzięcioł łupiący w czaszkę z uporem opętańca. Selekta otworzyła oczy i żałowała tego w momencie, kiedy palący blask przesiąknął przez uchylone powieki.

– Matko Światła, moja głowa… – stęknęła i przewróciła się na bok, narzucając poduszkę na głowę.

– Nieźle was załatwiła ta twoja niunia – syknęła Sebil, rozkazując astrze, by nasunęła storę na okno.

– A jak braciszek? – spytała Trybada, nie wyściubiając nosa spod lnianego worka z gęsim pierzem.

Sebil podeszła i bez uprzedzenia zerwała jej poduszkę z głowy.

– Ej! Ja tu umieram! – rzuciła z pretensją Selekta. – Może trochę więcej delikatności!

– Widziałam cię w gorszym stanie i nie umarłaś – odpysknęła Bruka i przysiadła na pobliskiej kozetce.

Selekta spróbowała oprzeć plecy na wezgłowiu. Paraliż ustąpił całkowicie: niestety ustąpił bólowi.

– Jak… – Zrobiła kwaśną minę. – Braciszek?

– Lepiej niż ty; obudził się jakieś dwie godziny wcześniej, tuż po tym, jak straż przytargała was do ratusza. Wychłeptał wiadro wody i wrócił do komnaty.

Safonka tym razem zdołała podciągnąć się na sienniku.

– Widziałam ją, Sebil. – Zacisnęła pięści na narzucie. – Ona…

– Niech zgadnę: miała białą sierść, ogon i wyglądała jak brzydsza wersja mnie, prawda?

– Ładniejsza wersja, i skąd to wiesz?

– Zatrzymaliśmy stepowego chłoptasia o imieniu Fus. Spędził z nią sporo czasu.

Safonka poderwała się gwałtownie, ale pożałowała tego już w momencie pierwszego szarpnięcia ciałem. Padła na wznak.

– Leż spokojnie; znam to zaklęcie aż nazbyt dobrze. Trochę więcej ładu i płuca przestałby pracować na stałe. Chłopak wrócił z nami do ratusza. Na razie jest nieufny, ale i tak sporo udało się z niego wyciągnąć. Ponoć wyłowili ją zamkniętą w bryle lodu gdzieś u wybrzeży Jokivaru. Ma amnezję i cholernie dużo mocy, nad którą nie panuje. – Mistyczka chwyciła pokal z winem z pobliskiej tacy i zwilżyła gardło. – Nie wiem, czy to na pewno ona, ale to nasz najlepszy trop.

– To ona – stwierdziła Selekta, siadając na skraju łóżka. Tym razem zrobiła to delikatnie. – Zareagowała na swoje imię i jeszcze ta twarz… Poznałbym ją nawet pod toną skołtunionej sierści.

– Teraz wabi się Anax, przynajmniej takie imię sobie nadała. Arq nadal przepytuje chłopaka.

– Pójdę do nich… – Wykrzywiła usta w grymasie bólu. – Zaraz. Arq!? Co ten twój wszawy kochaś tu robi?

– Też jej szukają, razem z tym aroganckim kretem. Pomogli mi zdobyć informacje i podzielili się kilkoma faktami w ramach: „poprawy wzajemnych relacji i budowy mostu zaufania” bla, bla… – wyrecytowała mistyczka, parodiując intelektualistyczną manierę Alangrasa.

– I teraz im ufasz?

– Nie postawiłabym na nich złamanego rema, ale ci Belantrejczycy coś wiedzą… Wiedzą więcej, niż mówią, a ja się tego dowiem. – Przejechała pazurami po krawędzi tacy z owocami, mrucząc przy tym złowrogo.

– Możesz mnie jakoś postawić na nogi?

– Leż; za kilka godzin wróci ci prawidłowe czucie… I jeszcze jedno… Ani słowa o księżniczce Tijanor: nią też mogą być zainteresowani.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania