Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 39
UPS...
Euforia po wydarzeniach w pałacowych ogrodach zalewała umysł księżniczki Holi obrazami i planami na przyszłość; przyszłość, w której Tija wybudziła się ze swojej magicznej śpiączki i będą razem, we troje, tak jak tego zawsze pragnęła.
Nie mogła zasnąć. Nie chciała. Przewróciła się na prawy bok, ścisnęła przytulankę i z wytęsknieniem wyglądała pierwszych oznak świtu, jednak zmęczenie w końcu wygrało i jej świadomość zrobiła sobie przerwę.
Płytką drzemkę przerwały pierwsze promienie jesiennego słońca. Księżniczka poderwała się z łóżka jak oparzona, zawołała służkę, żeby naszykowała jej ubrania i ruszyła wprost do przypałacowego zieleńca.
O tej porze roku, wczesne ranki witały pierwszych zaspanych służących, chłodem i wilgocią, a mgła szczelnie otulała kwietniki i rabaty. Ogrodnicy dopiero zbierali się do pracy, więc byli nieco zdziwieni, widząc jak królewna, mokra od porannej rosy, z uporem zrywa nieliczne już cyranki.
Dziewczynka nie przejmowała się spojrzeniami, tylko odwzajemniała zaciekawienie, promiennym uśmiechem.
Gdy bukiet był już gotowy, a sukienka mocno przesiąknięta, Ichti wróciła do zamku i pobiegła wprost do sypialni Tijanor zostawiając po sobie mokre plamy na kamiennej posadzce.
Teraz była pewna, że śpiąca siostra ją słyszy, zatem opowieści: o sobie, o Wilusiu, Brenie i całym najbliższym otoczeniu, stały się bardziej szczegółowe; mówiła o wszystkim, co tylko przyszło jej do głowy, energicznie przy tym gestykulując.
Godziny mijały jak sekundy i kompletnie zatarły granicę pomiędzy „Mam jeszcze czas” a „Jestem spóźniona na śniadanie z Wilem”. Spojrzała na naścienny zegar, który wybił dziesiątą.
– O kurczaki! – poderwała się z aksamitnej, białej pościeli, pocałowała siostrę w czoło i przytrzymując suknię, szybko pobiegła w stronę jadalni. Na miejscu zauważyła, iż stół jest już nakryty, a Wilfred nerwowo tupie nogą, co rusz kierując wzrok ku wejściu.
– No proszę! W końcu jaśnie pani zaszczyciła mnie swoim towarzystwem! – skomentował jej przyjście, nie szczędząc uszczypliwości. Dziewczynka jak gdyby nigdy nic przysiadła po przeciwnej stronie owalnej ławy.
Wilfred wyjrzał zza stołu i łypnął na jej sukienkę.
– Nic mi nie powiesz?
– Cesarzowi nie przystoi tak jawnie okazywać emocji – upomniała go z wielką gracją i spokojem, niczym dama od lat praktykująca dworską etykietę.
– Ty mała lisico… – wstał i doskoczył do siostry.
– Za zniewagę Cesarza czekają cię tortury! – zaczął ją łaskotać. Księżniczka wiła się na krześle, śmiejąc wniebogłosy, aż w końcu razem upadli na podłogę.
– Ha… dobra, pod… ha! – zanosiła się od śmiechu. – Poddaje się! Ha, ha, ha… Proszę, przestań, bo się posikam.
– Księżniczce nie przystoi sikać w majtki – odwdzięczył się podobnym żartem i przerwał tortury.
– Przepraszam za spóźnienie – orzekła nadal drgając na wspomnienie łaskotek.
– No… Tak lepiej – oznajmił Wilfred, dumny ze zwycięstwa – A teraz jedz, bo wystygnie i mów, co było ważniejsze od twojego ukochanego, zatroskanego braciszka.
Ichti otarła oczy z łez radości.
– Ukochana siostra oczywiście – wypaliła. – Teraz kiedy wiem, że niedługo się obudzi, opowiadam jej wszystko: musi nadrobić zaległości.
– I znowu się zaczyna… – sapnął Wilfred, przewracając oczami.
– Naprawdę ją widziałam! – zarzekła się Holi, marszcząc gniewnie brwi – Babel mnie zaprowadził!
– Już o ty rozmawialiśmy. Jedz proszę: kucharki się przyłożyły – lekceważąco zmienił temat.
– Nie wierzysz mi, to spytaj Breny! – krzyknęła Ichti, nadymając policzki.
– Breny…?! – parsknął. – Ona powiedziałaby, że jest makrelą byleby cię kryć. – Wyśmiał jej pomysł. Nie wierzył w to, że jego młodsza siostrzyczka komunikuje się z najstarszą z rodzeństwa za pośrednictwem konia – ciężko mu się z resztą dziwić.
– Jak mi nie wierzysz, to nie mamy, o czym rozmawiać – księżniczka rzuciła sztućce na talerz i wstała od stołu.
– No już, bez grymasów… Żartowałem – powiedział spokojnie Wilfred, zmieniając taktykę. Nie chciał prowokować kolejnej awantury.
– Wiem, że bardzo chciałabyś się z nią zobaczyć, ale wymyślanie historii z kucem od ciotki Erny, który rozmawia z Tijanor to tylko twoja wyobraźnia – starał się ją udobruchać, ale skutek był całkowicie przeciwny. Buzia księżniczki jeszcze bardziej poczerwieniała, a piąstki zacisnęły.
Poderwała się od stołu.
– On nie jest od ciotki!!! – palnęła i szybko zasłoniła usta. Za późno, słowa już padły.
– Jak to nie? – Wilfred zrobił wielkie oczy i przewał jedzenie – Przecież sama mi powiedziała?
– Poprosiłam, żeby skłamała – wydusiła z siebie niepewnie Ichti. – Bąbel pojawił się po tym jak wyznałam Tiji, że chce dostać konia. To wtedy znalazłeś go w pałacu! Wierzysz mi teraz?! – stała po przeciwnej stronie stołu patrząc na brata załzawionymi oczami.
Cesarz spąsowiał.
– Chcesz mi powiedzieć, że mnie oszukałaś? Po tym jak błagałem pod twoimi drzwiami, żebyś to MNIE, wybaczyła kłamstwo! – uderzył pięścią o stół. Holi zdała sobie sprawę z powagi sytuacji. Jej złość zmieniła się w strach. Zaczęła myśleć o konsekwencjach swojego czynu.
– Braciszku ja… ja nie mogłam. Inaczej byś go nie przyjął.
– Wystarczy! – warknął; był wściekły – Pomimo mocnych argumentów Diasira, cały czas broniłem tego stworzenia, bo wiedziałem jak ważny jest dla ciebie. A teraz!? Teraz wyszedłem na idiotę! – Wezbrał w nim gniew, nad którym powoli tracił kontrolę.
– Zabiliby go, gdyby nie ja! – wrzasnęła Holi, a łzy polały się strumieniem.
– Dosyć! Nawet nie chcę tego słuchać! Naraziłaś nie tylko siebie, ale cały pałac! Jeszcze dziś to coś zniknie z naszej stajni!
– Nienawidzę cię!!! – wydarła się a rozpędzone gniewem słowa, wbiły się Cesarzowi w samo serce i przebiły je na wylot: takie ciosy mogą zadawać tylko wyszkoleni zabójcy i ukochane osoby.
Ichti wybiegła, trzaskając drzwiami.
– Holi poczekaj… Holi! – Nie usłuchała. Wilfred przysiadł przy stole i złapał się za głowę.
– Dlaczego jej tu nie ma, kiedy tak bardzo tego potrzebuje? – spytał los, który jak zwykle pozostawał niemy. Lejla zawsze służyła mu radą, będąc kojącym źródłem otuchy w trudnych sytuacjach. Lepiej też rozumiała zachowanie dorastającej Holi.
– Cesarzu… – Do jadalni wszedł szambelan. – Wszystko gotowe do przeglądu wojska – zameldował.
– Niedługo przyjdę, Ralfie. Poinformuj księcia Felixa, żeby czekał na mnie przy mównicy obok koszar – oznajmił władca i dał sobie jeszcze kilka minut, na zebranie myśli i wystudzenie emocji.
Zgodnie z obowiązującym prawem, Cesarz sprawował władzę nad całym wojskiem: wspólne bezpieczeństwo było niczym pas spinający razem ten miszmasz odmiennych kultur i obyczajów, jakim był Sungard. Oczywiście, w praktyce, codzienne zarządzanie armią od strony logistycznej odbywało się z poziomu każdej z prowincji z osobna, ale pod bacznym okiem mianowanych, oruńskich oficjeli.
Niemniej jednak coroczny przegląd Wojska i – co najbardziej istotne – przemowa mu towarzysząca, były swego rodzaju demonstracją, kto tak naprawdę stoi na czele tego ogromnego narodu i jego siły militarnej.
Podczas tej ceremonii, która urosła do rangi święta, na znak zjednoczenia trzech największych krain, u boku imperatora zawsze stał namiestnik Walonu i członek Jokiwarskiej rodziny królewskiej. Niestety ze względu na szerzącą się zarazę, Mezmir Galat poprosił o zwolnienie z obowiązku uczestniczenia, na co Wilfred przystał.
Całe szczęście książę Jokivaru był na miejscu, więc wszystko miało odbyć się zgodnie z planem – a przynajmniej była na to spora szansa.
Felix powolnym, powłóczystym krokiem, przeciągając się leniwie, podszedł do lustra, a jego powieki z trudem rozwierały wąską szczelinę, wpuszczając światło na zaspane źrenice.
– No przystojniaku, pora się ogarnąć – powiedział do odbicia i klepnął w twarz, żeby wspomóc powrót na jawę. W tym czasie jego talię chwyciły dwie, silne dłonie, a zza pleców dobiegł równie zaspany głos.
– A ty już uciekasz? – Felix poczuł oddech na karku, a jego ciało przeszył dreszcz ekscytacji. W lustrze odbiła się sylwetka wysokiego młodego mężczyzny.
– Musimy kiedyś wyjść z tego łóżka, wiesz… – uśmiechnął się opierając głowę o umięśniony tors.
– Ja nie muszę – uśmiechnął się tajemniczy kochanek, całując księcia w szyję.
– No tak zapominałem, że jesteś tu w gościnie u samego cesarza, Politerze.
– Tak i z tego, co pamiętam, to miałeś o mnie zadbać: to był rozkaz – młody rycerz powoli brnął rękoma niżej, ku wyraźnej uciesze Felixa.
Moment uniesienia przerwało pukanie do drzwi i głos Szambelana.
– Książe Felixie. Cesarz wzywa waszą wysokość na przegląd wojska.
– Oż kur… Zapominałem! – Felix wzdrygnął i zdzielił się otwartą dłonią w czoło.
– Przekaż im, że zaraz będę! – krzyknął do stojącego pod drzwiami wysłannika.
– Przysłać garderobiane, do waszej w książęcej mości?
– Nie… – zmieszał się. Kim są garderobiane? Pomyślał: w Jokiwarze nie było takiej służby… Zresztą nieważne; lepiej, żeby nikt nie wiedział o tym, że miał gościa. Pałac to prawdziwa wylęgarnia plotek i intryg.
– Nie trzeba! – powtórzył bardziej pewny siebie. Szambelan odmaszerował spod komnaty
– Coś się stanie, jak się spóźnisz? – spytał Pieśniarz, nie rozumiejąc zamieszania, którego jest świadkiem.
– Tak! To ważne wydarzenie, no i Wilfred będzie zawiedziony – Wyjaśnił, gdy w końcu przewinął oba rękawy białej koszuli na jedną stronę.
– A no tak… Wilfred… – burknął Politer. – Przecież nie możesz go zawieść – dodał z wyczuwalną zazdrością, wrócił na łóżko, legł na nim na wznak i wlepił zagniewane oczy w sufit.
Felix, pomimo zaciekłej walki z nogawkami od spodni, poczuł satysfakcję, iż w końcu ktoś jest zazdrosny o niego, a nie na odwrót. Wpełzł na łóżko i spojrzał Pieśniarzowi w oczy.
– Niedługo wrócę. Do tej pory możesz tu spać. – Politer nic nie odpowiedział, udając obrażonego, ale na jego ustach zarysował się mimowolny uśmiech, który bezskutecznie próbował zdusić. Książę wrócił do poszukiwania spodni.
Od pasa w górę był prawie gotowy, natomiast poniżej brakowało mu wszystkiego oprócz bielizny. Koniec końców udało się skompletować całość i wybiegł z sypialni kierując wprost do koszar.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania