Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 17

ROZDZIAŁ II

WSZYTKIE DROGI PROWADZĄ DO WALON

 

Na północny-zachód od Oruun, prastary masyw górski Chamankadar otaczał dolinę Artem; enklawę jednej z najbardziej majestatycznych ras, jakie kiedykolwiek stąpały po Ilteris. Mowa tu o starszych z plemienia Ariendi, którzy wyglądem przypominali chodzące dzieła sztuki wyrzeźbione przez samą matkę Światła.

Ciało Ariasa pokrywało drobne, igłowate, białe futro, zaś w okolicach głowy i ramion przechodziło ono w dłuższe, postrzępione lotki. Całości tej boskiej kompozycji, dopełniały przepiękne skrzydła, które wychodząc ze smukłego tułowia, stanowiły odrębne kończyny. Jednak to nie one wprawiały w zdumienie, a oczy… piękne, złote oczy osadzone nad kościstymi policzkami, na których pierze odsłaniały cielisto-różową, aksamitną skórę.

Od czasów stworzenia, Ariendi zamieszkiwali miasto Sefalos będące miejscem świętym zarówno dla samych starszych jak i innych, późniejszych ras, wyznających kult bogini matki.

Samo miasto – na którym wzorowano również stolicę Sungardu – składało się z setek bardzo wysokich budynków niedostępnych dla istot pozbawionych skrzydeł. W centrum kompleksu rozmieszczeniem przypominającego plaster miodu, ku górze, pięła się świątynia bogini matki Imaltis. Nie było możliwości przeoczenia tej znamienitej konstrukcji nawet wśród innych, przepięknych pagód wypełniających całą dolinę.

Ze złotej Iglicy zwieńczającej bogato zdobioną kopułę głównej świątyni, wydobywał się jasny strumień światła symbolizujący wieczną nadzieję. Miejscowi nazywali go Andrahajmonem, co w luźnym tłumaczeniu oznaczało „Płomień nadziei”.

Po buncie Szarych, kilkadziesiąt metrów pod świątynią, wybudowano obszerne katakumby, w których spoczął każdy Ariendi zabity w tej bratobójczej wojnie. Według wierzeń to właśnie z zespolonych dusz wszystkich pochowanych, pochodziło światło Andrahajmonu dając świadectwo, iż nawet największy mrok może być źródłem nadziei.

Wewnątrz nekropoli, pośród rzędów zadbanych pomników, na których połyskiwały wzbudzone solasy, jedna z krypt wyglądała nadzwyczaj nowo. Jej ściany nadal jaśniały bielą świeżo polerowanego marmuru, a ilość solasowych lampionów wskazywała na wysoki status pochowanego. Tutaj też, od ośmiu lat, każde popołudnie spędzała najwyższa orędowniczka Imaltis, Atma Adramon.

Dla niej ten dzień nie różnił się od innych: siedziała przy sarkofagu otoczonym świetlistym nimbem, głaszcząc czule zimną płytę nagrobną. Ponad jej głową wznosiła się rzeźba starszego z rozłożonymi skrzydłami, który w lewej dłoni trzymał typową dla wojowników Arias, włócznię zakończoną dwoma grotami, zaś w prawej ręce dzierżył przepięknie zdobioną rękojeść, prawdziwego miecza.

Kapłanka wpatrywała się smutno w kamienną twarz posągu; bez westchnień, bez żałobnego lamentu w milczeniu głaskała marmur, jak rękę ukochanego. Jedyne świadectwo wewnętrznego cierpienia stanowiły łzy, spływające powolnym strumieniem po policzkach Starszej.

– Tak bardzo bym chciała… – wyszeptała przyłożywszy twarz do zimnej płyty nagrobnej. – Dni wydają się latami, a lata wiekami – kontynuowała monolog, którego każde słowo emanowało bólem i nostalgią.

– Jak mam wypełnić pustkę w mojej duszy? Dzień za dniem proszę Matkę, aby rozświetliła mi serce, ale wszystko, co czuję to tylko – żal… żal i nicość. – Atma poczuła delikatny dotyk na ramieniu.

– Wiedziałam, że mnie znajdziesz Irse – skomentowała chwytając dłoń spoczywającą na jej barku.

– Wiesz, że to nie jest ciężkie zadanie – odpowiedziała miękkim kojącym głosem, Irse – Jesteś tu codziennie odkąd Gael połączył się z astrą. – Młodsza orędowniczka przysiadła tuż obok Atmy. Obie miały na sobie zwiewne, niebiańsko-błękitne szaty, częściowo przysłaniające nasady skrzydeł. Końcówki ich najdłuższych lotek wieńczyły ozdobne breloczki odbijające światło pobliskich lampionów. Atma, jako najwyższa kapłanka nazywana inaczej Betami, miała ich znacznie więcej niż Irse: taki skromny symbol statusu.

– Nie możesz przychodzić tu sama Atmo – Irse przykucnęła naprzeciw niej – Dlaczego chcesz nieustannie cierpieć patrząc na jego grób?

– Bo tylko tutaj coś czuję Irse… – wyszeptała Betami – Nawet jeśli to tylko ból – dodała a na podest przed sarkofagiem, spadło kilka smutnych kropel.

Arianki przytuliły się wzajemnie.

– Chodźmy – szepnęła Irse, ocierając twarz Atmy aksamitką. – Prefekt Ornis cię wzywa. Podobno poszukiwacze wrócili i mają wieści o nowym Sehel. – Atma raptownie uniosła głowę i chwyciła obie ręce przyjaciółki.

– Irse, to cudowna nowina! Może w końcu będę mogła z nim porozmawiać! – Betami wstała ciągnąc orędowniczkę za sobą. – Nie pozwólmy prefektowi czekać! – Oznajmiła entuzjastycznie Atma, nie dając Irse szans na jakikolwiek komentarz.

Spojrzała w górę. Łuna skłębionej astry gęstniała przy wylocie z katakumb, zaplatając warkocz światła Andrahajmonu. Betani rozpostarła skrzydła i wzbiła w powietrze, wylatując przez szeroki właz w sklepieniu. Irse podążyła za nią.

Siedziba Prefekta Ornisa mieściła się tuż pod kopułą Świątyni Czuwania wysoko ponad kryptami, gdzie świetlisty snop wybijał w niebo przecinając szarość poranka.

W sali nie było tronu ani straży, jak w typowym pałacu; jedynie kilka wytwornych krzeseł rozstawionych po okręgu wokół Adrahajmonu. Olśniewająca biel marmurowych ścian i kolumnad rozpraszała zbłąkany blask świętego filaru, wypełniając pomieszczenie połyskującą mgiełką.

Obywatele Sefalos zlecieli się tłumnie na wieść o powrocie poszukiwaczy. W centrum tego zgiełku krzątał się smukły Ariaski meżczyzna z dostojnym podbródkiem i przenikliwym złotym spojrzeniem. Prefekt Ornis – bo o nim mowa – pomimo przeciętnego, wręcz skromnego odzienia, emanował czymś, co można by nazwać: „Splendorem Przeżytych Wieków”. Po jego prawicy, uzbrojony w dwuzęby harpun rycerz w złotym kirysie, spokojnie wyczekiwał znaku od swojego zwierzchnika.

Na widok przybyłej Atmy, Ornis klasnął kilkukrotnie w dłonie koncentrując na sobie całą uwagę pobudzonego tłumu.

– Cicho, moi drodzy! Cicho! Dajcie przemówić Batirowi – wskazał na muskularnego oszczepnika.

– Tylko on jest w stanie zaspokoić waszą ciekawość.

– Dziękuję Prefekcie. – Bracia i siostry – wojskowy przemówił wzniośle. – Doskonale wiecie, z jaką misją wyruszyliśmy z Sefalos przed kilkoma laty. Wiem też, że czekaliście z wytęsknieniem na wieści, ale wasze modły dały nam siłę by w końcu sprostać temu trudnemu i niezwykle ważnemu zadaniu. – Wrzawa ustała a cisza utworzyła akustyczną niszę: starsi wyczekiwali na kluczowe słowa.

– Na dalekim wschodzie, wśród mroźnych szczytów Kahil, odnaleźliśmy dziedzica pieczęci! – Na sali zapanował harmider. Ornis musiał interweniować, żeby złagodzić emocje:

– Uspokójcie się kochani! Dajcie mu skończyć! – na jego komendę rozmowy przycichły i wszystkie oczy, uszy i pióra skierowano w stronę Poszukiwacza.

– Dziękuję – chrząknął Ornis.

– Nie każ nam czekać Prefekcie! Kimże jest nowy Sehel!? – nie wytrzymała Atma. Prefekt dał znak zbrojnemu, żeby kontynuował.

Mężczyzna odwrócił się w stronę ogromnego, owalnego okna skierowanego na wschód. Słońce poranka powoli wlewało się do pomieszczenia.

– Poznajcie nowego powiernika światła Imaltis! – oznajmił Poszukiwacz, zapalając solas na harpunie. Okiennice huknęły o balustradę niesione astralnym podmuchem. Do sali plenarnej wleciało dwóch rycerzy, a pomiędzy nimi białoskrzydłe dziecko. Młodzieniec kurczowo trzymał się płaszcza jednego z przybyłych harpunników. Euforia tłumu sięgnęła zenitu: jedni bili brawo, inny składali dzięki Matce Stworzycielce a większość orędowniczek płakała ze szczęścia. Każdy wyrażał radość po swojemu. Każdy z wyjątkiem Atmy, która wnikliwie przyglądała się dziecku.

Czy to on, pomyślała. To ten nowy powiernik? On jest taki… taki zwyczajny. Myśli popędziły jak szalone, kreując coraz to nowe przyczyny zwątpienia.

– Czyż nie jest piękny? – wtrąciła wzruszona Irse, ściskając dłoń Atmy.

– Tak, to prawda – skłamała Betami. W głębi duszy czuła się zawiedziona, ale nie chciała psuć tej chwili przyjaciółce.

Poszukiwacze podprowadzili chłopca do Prefekta by ten poprawnie go przedstawił.

– Bracia i Siostry! Poznajcie Parosa! – Ornis ustawił młodego Ariasa przed sobą. Chłopczyk był wyraźnie zalękniony. – Paros urodził się wśród Szarych i jego, jako jedynego pośród tych pogan, matka Imaltis obdarzyła białymi skrzydłami – uniósł w górę śnieżnobiałe lotki chłopca.

– Jak możecie się domyślać, ze względu na swoją chwalebną odmienność nie miał tam łatwego życia. Minie trochę czasu nim w pełni nam zaufa, dlatego proszę abyście zrobili wszystko, co w waszej mocy ażeby nasz nowy Sehel szybko się tu zadomowił – Prefekt obrócił młodzieńca w swoją stronę i spojrzał mu w połyskujące oczy.

– Wiem, że jesteś przerażony, ale zobaczysz... będzie ci tu jak w domu, zobaczysz… – objął jego ramiona, jak dumny ojciec.

– A teraz chodź przedstawię ci kogoś szczególnego. – Podeszli do Atmy i Irse. Na ich widok najwyższa kapłanka wymusiła uśmiech.

Im bliżej chłopiec podchodził tym więcej wątpliwości kłębiło się w jej głowie. Przypominała sobie Gaela i jego jasne, ciepłe światło, które okalało go jak całun. Samo spojrzenie jej męża dawało nadzieję i poczucie bezpieczeństwa.

Nagle Atma najeżyła piórka, jak po podmuchu lodowatego fenu: w końcu pojęła, co się z nią dzieje. To nie jest Gael! Pomyślała, krzycząc w duchu. To nie był Arias, którego kochała ponad wszystko i właśnie to uczucie, a nie światło matki, czyniło go dla niej wyjątkowym.

– Tego mu brakuje – wypowiedziała szeptem i uśmiechnęła w duchu. Pomimo zawodu poczuła ulgę i dobrze jej znany, pusty spokój.

– Parosie poznaj Atmę. To ona będzie twoim przewodnikiem duchowym. – Delikatnie wypchnął malca w jej stronę, a Betani przyklęknęła i chwyciła jego dłonie.

Cały czas sondowała go bursztynowym wzrokiem.

– Coś się stało pani Atmo? – spytał onieśmielony chłopiec.

– Nie, nic. Przepraszam. Miło mi cię poznać Parosie – przykucnęła przed chłopcem. – Opowiesz mi coś o sobie?

– Mam osiem lat i lubię biszkopty, Pani Atmo – odpowiedział grzecznie a na fragmencie jego twarzy nieosłoniętej igłowatym pierzem, zagościł niewinny rumieniec.

– To cudownie; chyba wiem, co będzie dzisiaj na kolację – uszczypała go w policzek. – A powiedz mi Parosie, gdzie są twoi rodzice?

– Mamy nie znam – posmutniał. – Podobno zmarła jak byłem malutki, a tatuś został w domu. Pan Ornis powiedział, że będzie mnie mógł odwiedzać, kiedy tylko będzie chciał. – Atma spojrzała na Prefekta, a ten odwrócił wzrok, unikając konfrontacji. Kapłanka była pewna, że Ornis w życiu nie wpuści Szarego do Sefalos.

– To bardzo dobrze – uśmiechnęła się ciepło. – A jeszcze powiedz ciotce Atmie – masz jakiegoś specjalnego przyjaciela, który tu z tobą przyleciał?

– Jak to specjalnego? – spytał zdziwiony malec.

– Takiego, z którym tylko ty rozmawiasz albo tylko ty go widzisz?

– Aa! Mówisz o Fliku ciociu Atmo! – Określenie „ciocia” wyraźnie przypadło mu do gustu. – Często rozmawiamy jak się czegoś boję, ale tym razem został w domu. Przyjedzie razem z resztą moich rzeczy.

– Starczy na dziś tego przesłuchania! – przerwał im Prefekt poirytowany przebiegiem rozmowy. – Będziecie jeszcze mieli dużo czasu na pogaduchy. Teraz ciotka Irse zabierze cię na biszkopt, a ja porozmawiam z ciocią Atmą, dobra?

– Biszkopt Hura!! – z radości chłopiec, aż wyskoczył w górę a Irse z przyjemnością zabrała go do kuchni, zostawiając Ornisa i Atmę samych.

– Musimy porozmawiać – wyznał Prefekt i odeszli na bok z dala od entuzjastów nowego powiernika pieczęci.

– Powiedz moja droga, co o nim sadzisz?

– No cóż... nie otacza go poświata dobroci i nadziei jak Gaela, ale nie wiem jaki był mój mąż w jego wieku, a poprzednich Sehel nie znam. Być może ta wyjątkowa aura była cechą jego samego, a nie darem matki typowym dla powierników – odpowiedziała dyplomatycznie. Nie chciała, aby jej prywatne odczucia i wątpliwości udzieliły się Ornisowi. – No i nie ma przy nim Etrionu – dodała.

– Dobrze wiesz, że Etirion przyjmuje różne formy. W tym wieku może nawet nie być świadom jego obecności.

– Sama już nie wiem Ornisie… mam mętlik w głowie – przez chwilę miałam nadzieje… – prawda ugrzęzła jej w gardle: nie chciała jej usłyszeć.

– Nie to głupie – zaprzeczyła.

– Znamy się już tyle lat Atmo, wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko – wyszeptał Prefekt, chwytając czule jej dłonie.

– Ehh… Gdzieś w głębi duszy miałam nadzieje, że na progu tarasu stanie Gael – krople łez pociekły jej po opierzonych policzkach, jak woda po krzaczastych tężniach. Ornis przytulił ją mocno.

– Wiem jak bardzo go kochałaś, ale może znajdziesz powołanie w wychowaniu Parosa do roli nowego Sehel? – spojrzał głęboko w jej przeszklone złociste tęczówki. – Spróbuj, chociaż potraktować to dziecko jak…

– Moje serce wypełnia pustka Ornisie! Ciemność, przez którą nie widzę już światła Imaltis. Nie wiem czy jestem w stanie… Nie! Nie mogę wychować tego chłopca – wybuchła, a jej źrenice mieniły się metalicznym światłem. – Cały czas widziałbym w nim śmierć mojego męża. To jak ciągłe rozdrapywanie starej rany aż zacznie gnić i ropieć. Nie przyjacielu. Zrobię to, o czym myślę od dawna – przysiadła na trasie patrząc na malowniczy widok w oddali.

– Naprawdę nie dasz się namówić na pozostanie w Sefalos? – spytał zatroskany Ornis

– Podjęłam już decyzję; potrzebuję tylko oficjalnej zgody Prefekta na opuszczenie Artem – spojrzała w jego przesycone smutkiem oczy.

– Wiesz, że ci nie zabronię, nawet jeżeli nie chcę się żegnać.

– Zatem jutro wyruszę do Watenfel – powstała, zatapiając ciało w promieniach słońca wschodzącego ponad Mor-Solas. Pokryte świętym minerałem zbocza tej góry, łapczywie pochłaniały każdy padający nań promień, oddając część energii w postaci złotej łuny.

– Na pewno chcesz to zostawić? – Prefekt podjął desperacką próbę walki o zmianę jej decyzji. Odwróciła wzrok na zachód.

– Podobno jakaś nieznana plaga pustoszy ludzkie ziemię w Walon. Być może w pomaganiu młodszym znajdę nowy cel i… ukojenie.

– Ehh… – Ornis przeciągnął westchnienie jakby miało być ostatnim w jego życiu. – Masz moją zgodę. Leć i pamiętaj, że zawsze jesteś tu mile widziana. – Połączył ich kolejny mocny uścisk. Z jego strony błagalny z jej, pożegnalny. Oboje znali się prawie całe życie, co u nieśmiertelnych oznaczało o wiele dłużej niż u Młodszych. Taką więź ciężko było zerwać.

– Ornisie ja… – podjęła Betani, ale trzepot ogromnych skrzydeł przerwał pożegnanie.

– Prefekcie jesteś wzywany do domu Maew – zaraportował posłaniec, który wylądował na altanie.

– Cóż się stało?

– Twoja siostra urodziła, Ornisie – wyjaśnił.

– Idź do niej – wyszeptała Atma uprzedzając odpowiedź Ornisa. Prefekt otworzył usta, ale ona zamknęła jej palcem.

– Jutro o wschodzie słońca, tutaj, nim wyruszę. Ucałuj Maew i jej dziecko proszę.

– Dobrze w takim razie prowadź heroldzie, a my Atmo widzimy się jutro. Będę miał dla ciebie prezent na drogę.

Obaj Ariasi zlecieli z progu, a kapłanka podeszła do Andrahajmonu. Jego gęsty blask ogrzewał zarówno ciało jak i duszę, która według starszych wierzeń, sama była promieniem matki zamkniętym w doskonałym ciele.

– Wiem, że tam jesteś i wiem, że mnie słyszysz. – Wyszeptała wpatrzona w pulsującą kolumnę błysków. Migotliwe iskry rozbłysły i zniknęły, wywołując uśmiech na twarzy Atmy. Nie była pewna czy były prawdziwe, czy to tylko projekcja stęsknionego umysłu. To nie było ważne.

Z sakwy ukrytej pod togą wyjęła przeźroczysty, oszlifowany kryształ i ostrożnie umieściła go w snopie światła. Lśnienie delikatnie oplotło jej dłoń jak serdeczny uścisk.

– Proszę bądź mym przewodnikiem gdziekolwiek zmierzam. – Gdy wyciągnęła kamień w jego wnętrzu pulsowała iskra mieniąca się różnymi kolorami.

– Dziękuję Gaelu – szepnęła i schowała kamień do sakwy. W drodze do wyjścia jeszcze raz obejrzała się za siebie. Smugi złotej astry niesione podmuchami wiatru, tańczyły nad głowami gości. Nadzieja przepełniała wszystko i wszystkich – wszystkich tylko nie ją. Rozpostarła skrzydła; amulety na piórach złapały słońce. Wzleciała.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • krajew34 dwa lata temu
    Jeśli będzie naraz zbyt wiele bohaterów, czytelnik może się zgubić, trochę też za dużo informacji do przyswojenia. Na przykład ja zupełnie nie mam pojęcia o co chodzi, jakaś pieczęć, dziwny chłop, co to się zmienił, dziewczyna, która go kocha..

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania