Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 17

ROZDZIAŁ II: Wszystkie drogi prowadzą na północ

 

Imaltis spojrzała na świat i zapłakała, a każda łza niczym deszcz kosmiczny niebo nad nieskończoną pustynią rozżarzyła.

Raj przeminął…

Ogród dostatku, miłości Pierwszych świadectwo przepadł… Sczezł i zmarniał, gniewem spopielony.

Raj przeminął…

„Dzieci, moje dzieci… Pomiędzy gwiazdami śpicie, ale żyć tam nie możecie. Okrutna to rodzicielka, co dom umiłowany w popiół obraca...”

Raj przeminął…

 

Fragment z księgi „Mity Pierwszej Rodziny” w przekładzie Seta Markina z Onfur – wersja sprzed cenzury.

 

Mat-Betani siedziała spokojnie przed epitafium otoczona grobową ciszą i sakralną ciemnością. To był specyficzny rodzaj ciemności: ciepły i kojący, wypełniony odległymi wspomnieniami. Zawsze przylatywała do sanktuarium sama, bo tylko samotność pozwalała wsłuchać się w echa niesione po astrze, w resztkowe szczęście bijące od skrzydlatego posagu z dobrą twarzą wyciosaną z zimnej martwej skały.

Starsza wymieniła magiczny kamień w dogasającym kaganku i postawiła całość pod nogi kunsztownie rzeźbionego pomnika. W czasie żałoby lampion musiał nieustannie roztaczać astralny blask, nasycić inrę zmarłego, by ta mogła godnie przytulić się do śpiącej Imaltis.

Atma zmówiła modlitwę i spojrzała na pozłacany napis pod tumbą.

 

„Chwała ci Gaelu Amon! Złożyłeś w ofierze nieśmiertelne ciało, żeby Nadzieja mogła kroczyć pośród nas, bo czymże jest egzystencja bez Nadziei, jeśli nie wieczną udręką” – przeczytała w myślach.

 

– Prawdziwe aż do bólu – Atma westchnęła, pogłaskała rzeźbienie sarkofagu i przyłożyła usta do zimnej miniatury jej zmarłego tanehel. – Tak bardzo bym chciała… – wyszeptała, przylgnąwszy policzkiem do reliefu. – Dni wydają się latami, a lata wiekami. Jak mam wypełnić pustkę? Dzień za dniem proszę, błagam pod światłem Andrachajmonu, żeby Matka wysyciła mi inrę, rozświetliła serce – wypluwała ciężkie, gorzkie słowa jak fragmenty zgniłego wnętrza – ale zamiast tego daje mi tylko żal… Żal i nicość – Zadrżała: po części z zimna, po części od poczucia pustki. Delikatny dotyk na ramieniu przyszedł z odsieczą i wsączył trochę ciepła w serce Starszej. – Men fedaj, Irse. Wiedziałam, że mnie znajdziesz – chwyciła miękką dłoń na barku.

– Wiesz, że to nie jest ciężkie zadanie, Betani – odpowiedziała kojącym głosem Irse. – Przylatujesz do krypt praktycznie codziennie, odkąd Gael ułożył się obok Matki. – Przysiadła się, wyciągnęła z sakwy kryształ ze złotą poświatą i złożyła pod epitafium. – Senen arep, Geal – Wykreśliła runę słońca w powietrzu i pocałowała pierścień z ikoną.

Obie arianki kontrastowały z gęstą ciemnością, jaśniejąc błękitem zwiewnych szat, a nieupięte zdobione chimary ze złoconymi lamówkami opadały swobodnie na nasady skrzydeł. Atma, jako najwyższa rangą orędowniczka, wpinała znacznie więcej amuletów w lotki niż Irse: skromny symbol statusu.

– Nie możesz przychodzić tu sama, Betani. – Irse przykucnęła naprzeciw pogrożonej w smutku kobiety. – Dlaczego chcesz nieustannie cierpieć przed jego grobem?

Betani spojrzała na młodszą ariankę smutnym, zmęczonym wzrokiem.

– Bo tylko tutaj coś czuję… Nawet jeśli to ból. – Na pryzmę pod sarkofagiem, spadło kilka łez.

Starsze przytuliły się wzajemnie.

– Chodźmy – szepnęła Irse, ocierając twarz Atmy aksamitką. – Prefekt Orunis cię wzywa. Podobno poszukiwacze wrócili i mają wieści o nowym Sehelu.

Atma raptownie uniosła głowę i chwyciła obie ręce przyjaciółki. W złotych oczach rozbłysnęła astra.

– Irse, to cudowna nowina! – Wstała z nową werwą, ciągnąc młodszą orędowniczkę za sobą. – Nie pozwólmy Prefektowi czekać – oznajmiła entuzjastycznie i spojrzała w górę.

Łuna skłębionej astry gęstniała przy wylocie z katakumb, zaplatając warkocz z magicznego światła. Betani spięła luźny materiał chimaru, rozpostarła skrzydła i wzbiła się w powietrze. Irse podążyła za nią.

 

***

 

Siedziba Prefekta Ornisa mieściła się tuż pod kopułą Świątyni Czuwania wysoko ponad kryptami, skąd filar Andrachajmonu wybijał w niebo, przecinając szarość wczesnego poranka.

W sali zgromadzeń zdobionej kolumnami z alabastru nie było tronu czy straży jak w typowym pałacu; jedynie kilkanaście wytwornych krzeseł, rozstawionych po okręgu wokół wijących się warkoczy złotego światła; wyrastały z podłogi i strzelały w niebo przez otwór w złotej kopule. Olśniewająca biel marmurowych ścian rozpraszała zbłąkaną astrę, wypełniając pomieszczenie połyskującą mistyczną mgiełką.

Komnata nie skąpiła również przestrzeni dla gości dzięki czemu obywatele Sefalos, którzy zlecieli się tłumnie na wieść o powrocie poszukiwaczy, nie musieli zbytnio ściskać okazałych skrzydeł, aczkolwiek strażnicy przy balkonach odsyłali już kolejnych przybyłych.

Nieopodal wysokiego i szerokiego okna krzątał się smukły ariend. Z uniesionym dostojnie podbródkiem, przenikliwym złotym spojrzeniem oraz elegancko ułożonymi piórami na głowie Prefekt Orunis sprawiał wrażenie pewnego siebie i pomimo przeciętnego, wręcz skromnego ubioru emanował czymś, co można by nazwać: splendorem przeżytych wieków, aurą nakazującą szacunek jeszcze przed poznaniem. Rycerz po jego prawicy uzbrojony w tradycyjny dwuzębny harpun i odziany w ceremonialny kirys spokojnie wyczekiwał znaku od swojego zwierzchnika.

Orunis w końcu dostrzegł Atmę w progu jednego z szerokich tarasów. Uniósł wysoko dłonie i rozpostarł skrzydła, tak że cała uwaga pobudzonego i podekscytowanego tłumu skupiła się na nim.

– Cicho, moi drodzy! Cicho! Dajcie przemówić Batirowi. – Wskazał na muskularnego oszczepnika: opancerzeni strażnicy Sefalos wytrwale ćwiczyli lot z ciężkim uzbrojeniem, przez co ich aparycja robiła wrażenie nawet na innych Starszych.

– Dziękuję, Prefekcie. Bracia i siostry! – Wojskowy przemówił wzniośle. – Doskonale wiecie, z jaką misją opuściliśmy dolinę Artem przed kilkoma laty, a ja wiem, że czekaliście z wytęsknieniem na wieści. Wasze modły dawały nam siłę, by sprostać temu trudnemu i niezwykle ważnemu zadaniu. – Wrzawa ustała, a cisza aż kipiała od wyczekiwania.

Przemówienie wydało się Atmie przesadnie pompatyczne, jakby wojskowy grał w podrzędnym przedstawieniu, nie grzesząc talentem aktorskim – przerwała ciąg krytycznych myśli i słuchała dalej:

– Na dalekim wschodzie wśród mroźnych szczytów Kahil odnaleźliśmy dziedzica pieczęci!

Wieść najwyraźniej potrzebowała chwili, żeby umościć się w świadomości słuchających, bo minęło kilka oddechów, nim na sali wybuchła wywołana poruszeniem wrzawa.

Orunis musiał interweniować, żeby złagodzić emocje:

– Uspokójcie się, kochani! Dajcie mu skończyć! – Rozmowy przycichły a wszystkie złote oczy i opierzone uszy skierowano w stronę poszukiwacza. – Dziękuję – chrząknął Orunis.

– Nie każ nam czekać, Prefekcie! Kimże jest nowy Sehel!? – krzyknął ktoś z małego tłumu.

Prefekt dał znak zbrojnemu, że już pora.

Uzbrojony ariend odwrócił się w stronę ogromnego owalnego okna skierowanego na wschód. Słońce poranka powoli wlewało się do pomieszczenia przez szeroko rozwarte skrzydła.

– Poznajcie nowego powiernika światła Imaltis! – obwieścił Poszukiwacz, zapalając solas osadzony w harpunie.

Okiennice smagnięte astralnym podmuchem huknęły o marmurowe ościeżnice, a wzmocnione magią światło nadało wszystkiemu ceremonialnej pompy. Atma znów poczuła chęć wydrwienia egzaltowanego pokazu, choć sama nie wiedziała czy to niecierpliwość, czy po prostu żal już tak bardzo zepsuł ją od środka, że jad wycieka na zewnątrz.

Do komnaty wleciało dwóch harpunników, pomiędzy nimi zaś białoskrzydłe dziecko, młodzieniec kurczowo trzymał się płaszcza jednego ze zbrojnych. Euforia tłumu sięgnęła zenitu: jedni bili brawo, inny składali dzięki Śpiącej Matce, a większość orędowniczek płakała ze szczęścia. Każdy wyrażał radość po swojemu – każdy z wyjątkiem Atmy, która wnikliwie przyglądała się zalęknionemu dziecku o dziwnie miedzianych oczach.

– Czyż nie jest piękny? – Irse chwyciła dłoń przyjaciółki.

– Tak, to prawda – skłamała Betami. W głębi duszy czuła się zawiedziona, ale nie chciała psuć tej chwili przyjaciółce.

Poszukiwacze podprowadzili chłopca do Prefekta, by ten poprawnie go przedstawił.

– Bracia i siostry! Poznajcie Parosa! – Ustawił młodego Ariasa przed sobą, obracając go twarzą do tłumu.

Malec mową ciała zdradzał trawiący go lęk, a niepewność najwidoczniej szeptała mu do uszu „Schowaj się w pierwszym lepszym kącie i nakryj skrzydłami!”, bo cały czas się kulił.

Prefekt poklepał go po plecach na pokrzepienie i przemówił:

– Paros urodził się wśród Szarych i jego jedynego Matka Imaltis obdarzyła białymi skrzydłami. – Uniósł w górę śnieżnobiałe lotki chłopca. – Jak możecie się domyślać, ze względu na swoją chwalebną odmienność nie miał tam łatwego życia. Minie trochę czasu, nim w pełni nam zaufa, dlatego proszę, abyście zrobili wszystko, co w waszej mocy, żeby nasz nowy powiernik pieczęci jak najszybciej się tu zadomowił – obrócił chłopca do siebie i spojrzał w jego bursztynowe oczy: bardzo duże i przerażone oczy.

– Wiem, że się boisz, ale zobaczysz, że będzie ci tu jak w domu. Zobaczysz… – Ujął ramiona malca w szerokie dłonie niczym dumny ojciec. – A teraz chodź, przedstawię ci kogoś szczególnego.

Wyprostował plecy i spojrzał na pobratymców.

– Rozejdźcie się kochani i krzewcie dobrą nowinę

Podeszli do Atmy i Irse. Betani wymusiła uśmiech: zdążyła się już przyzwyczaić do udawania oznak radości dla przysłowiowego świętego spokoju. Im bliżej chłopiec podchodził, tym więcej wątpliwości kłębiło się jej w głowie. Przypominała sobie Gaela; całun ciepłego światła otaczający jego skrzydła niczym aksamitna materia. Samo wspomnienie jej tanehela niosło radość i poczucie bezpieczeństwa. Pogrążyła się w tych myślach, chciała w nich zniknąć, zapomnieć o dużym i pustym świecie bez swojego ukochanego.

– Mat-Betani… – wybrzmiał głos Orunisa.

Świadomość rzeczywistości uderzyła niczym podmuch lodowatego fenu: w końcu pojęła, co się z nią dzieje.

To nie Gael! To nie Arias, z którym zaplotła wieczny węzeł. Chciała, żeby to był On, ale nie był. Gdzieś w głębinie wiekowej podświadomości żywiła bezsensowną nadzieję, że On stanie w progu altany i była wściekła, że tak się nie stało.

– Tego mu brakuje… – wypowiedziała szeptem i uśmiechnęła się w duchu. Pomimo zawodu poczuła ulgę i dobrze jej znany spokój wypełniony nicością. Bała się nadziei, bo ta lubiła uwieść i porzucić bez uprzedzenia.

Orunis zachęcił malca, żeby podszedł bliżej Betani.

– Poznajcie się. Atma Andramon, najwyższa z orędowniczek Matki.

Chłopiec spojrzał na Ariendę nieśmiałym wzrokiem, a Starsza chwyciła jego drobne dłonie. Wydały jej się zimne i nienaturalnie małe.

Przykucnęła bardziej i spojrzała w jego miedziane oczy, próbowała w nich dostrzec światło Matki wypełniające Inrę, znak, że to wybraniec, ale…

– Coś się stało, pani Atmo? – spytał lekko speszony.

– Nie, nic. Przepraszam, że tak się gapię. Miło mi cię poznać, Parosie. Opowiesz mi coś o sobie?

– Mam osiem lat, pani Atmo – odpowiedział grzecznie, i choć język Szarych nieco ewoluowała przez wieki, to Betani zrozumiała wszystko bez problemu. Na twarzy chłopca, jeszcze w nie pełni osłoniętej igłowatym pierzem, zagościł niewinny rumieniec.

– Coś jeszcze? – zachęciła go do większej wylewności.

– Lubię biszkopty.

– Chyba wiem, co będzie dzisiaj na kolację. – Uszczypała go w policzek. – A powiedz mi, Parosie, kim są twoi rodzice?

– Mamy nie znam – posmutniał. – Zmarła jak byłem mały, a tata jest drwalem, ale został w domu. Pan Orunis powiedział, że będzie mógł mnie odwiedzać, kiedy tylko będzie chciał. – Atma spojrzała na Prefekta, a ten odwrócił wzrok. Orunis w życiu nie wpuściłby Szarego do Sefalos.

– To bardzo dobrze – uśmiechnęła się ciepło. – A jeszcze powiedz ciotce Atmie… Masz jakiegoś specjalnego przyjaciela, który tu z tobą przyleciał?

Orunis zmierzył Betani bystrym spojrzeniem.

– Jak to specjalnego? – spytał zdziwiony malec.

– Takiego, z którym tylko ty rozmawiasz, albo tylko ty go widzisz?

– Aa! Mówisz o Fliku, ciociu Atmo! – Określenie „ciocia” wyraźnie przypadło mu do gustu. – Często rozmawiamy jak się czegoś boję, ale tym razem został w domu. Przyleci razem z resztą moich rzeczy.

– No starczy na dziś tego przesłuchania – przerwał im Prefekt. Przebieg rozmowy wyraźnie go poirytował. – Będziecie jeszcze mieli dużo czasu na pogaduchy. – Odciągnął chłopca od ariendy. Teraz ciotka Irse zabierze cię na biszkopt miodowy, a ja rozmówię się z ciocią Atmą, dobra?

– Dobrze.

Irse podała malcowi dłoń i z przyjemnością zabrała go do kuchni, zostawiając Orunisa i Atmę w ich własnym towarzystwie. Nowy Sehel, na dodatek jeszcze dziecko, przykuwał ogromną ilość uwagi.

– Musimy porozmawiać – wyznał Prefekt, po czym odciągnął Atmę na bok z dala od entuzjastów powiernika pieczęci.

– Powiedz, moja droga… Co o nim sadzisz?

– No cóż. Nie otacza go poświata Matki tak jak Gaela, ale nie wiem, jaki był mój tanehel w jego wieku, a poprzednich Sehelin nie znam. Być może ta wyjątkowa aura cechowała samego Gaela i nie miała związku z darem Matki. – Słowo „dar” ugrzęzło ariendzie w gardle. Nie chciała zarażać nikogo swoim zwątpieniem, ale jednej rzeczy odpuścić nie mogła: – No i nie ma przy nim Etrionu.

– Dobrze wiesz, że Etirion przyjmuje różne formy; w tym wieku chłopak może nawet nie być świadomy jego obecności.

– Sama już nie wiem, Orunisie. Mam mętlik w głowie. Po prostu przez chwilę miałam nadzieje… Nie to głupie.

– Znamy się już tyle lat Atmo, wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko – wyszeptał Prefekt i czule chwycił Betani za dłonie.

Trochę zbyt czule jak na oficjalny charakter ich relacji.

– Ehh… Gdzieś w głębi duszy miałam nadzieje, że w progu tarasu stanie Gael.

Orunis przytulił ją mocno, nie bacząc na ciekawskie spojrzenia.

– Wiem, jak bardzo go kochałaś, ale może znajdziesz sens życia w wychowaniu Parosa? – Spojrzał głęboko w jej przeszklone złociste tęczówki. – Spróbuj chociaż potraktować to dziecko jak…

– Moje serce wypełnia pustka, Orunisie, ciemność, przez którą nie widzę już światła Imaltis. Nie wiem, czy jestem w stanie… Nie! – Odstąpiła od Prefekta. Jej źrenice zapłonęły złotym światłem. – Nie mogę wychować tego chłopca. Cały czas widziałbym w nim śmierć mojego tanahela. To jak ciągłe rozdrapywanie starej rany, aż zacznie gnić i ropieć. Całe to zepsucie zatrułoby i mnie, i powiernika. Nie przyjacielu… Zrobię to, o czym myślę od dawna. – Przysiadła na kamiennej ławie i zakotwiczyła wzrok na górach piętrzących się w oddali.

– Naprawdę nie dasz się namówić na pozostanie w Sefalos?

– Podjęłam już decyzję; potrzebuję tylko oficjalnej zgody Prefekta na opuszczenie doliny. – Spojrzała mu w twarz. Przez chwilę, przez jedno uderzenie serca pomyślała, żeby jednak zostać i splątać węzeł po raz wtóry.

Zaśmiała się w duchu.

Nadzieja znowu mamiła ją fragmentami dawno zapominanych uczuć rzucanymi pod nogi jak okruchy chleba głodującemu.

– Wiesz, że ci nie zabronię, nawet jeżeli nie chcę się żegnać.

– Wiem, jutro wyruszę do Watenfel. – Powstała, zatapiając ciało w promieniach słońca wschodzącego ponad Mor-Solas.

Odsłonięte pokłady świętego minerału pstrzyły górskie zbocze i łapczywie pochłaniały każdy padający nań promień, oddając część energii w postaci złotej łuny.

– Na pewno chcesz to zostawić? – Prefekt podjął desperacką próbę walki o zmianę decyzji.

Odwróciła wzrok na ciemny zachód. Ten widok teraz bardziej do niej pasował: iskry ulotnego życia pogrążone mroku.

– Podobno jakaś nieznana plaga pustoszy ludzkie ziemie. Być może w pomaganiu Młodszym znajdę nowy cel i… ukojenie.

Albo umrę na zatrutej ziemi, dopowiedziała w myślach.

Obie opcje uważała za równie satysfakcjonujące, ale przygryzła język, bo Prefekt jeszcze gotów ją zatrzymać w dolinie.

– Ehh… – Orunis przeciągnął westchnienie, jakby miało być ostatnim wydechem w jego życiu. – Masz moją zgodę. Leć i pamiętaj, że zawsze jesteś tu mile widziana. – Połączyli się w kolejnym mocnym uścisku: z jego strony błagalnym, z jej pożegnalnym.

Znali się całe życie, przynajmniej jej, bo on pochodził jeszcze z czasów sprzed ponownego rozkwitu, kiedy Matka jeszcze nie spała. Ich aury przenikały się i mieszały przez wieki: takiej więzi nie zrywało się wedle uznania.

– Orunisie ja… – podjęła Betani, ale trzepot ogromnych skrzydeł przerwał pożegnanie.

– Prefekcie, jesteś wzywany do domu pani Maew – zaraportował posłaniec w opiętej szacie.

W tym fachu prędkość przekazywania informacji uznawano za sprawę honoru, a każdy hamujący skrawek trzepoczącego materiału odbierał cenne sekundy przewagi w nieformalnym konkursie.

– Co się stało?

– Ziarno się wykluło, Prefekcie.

– Idź do niej – wyszeptała Atma, uprzedzając odpowiedź Orunisa. Ariend otworzył usta, ale ona zamknęła jej palcem. – Wyklute ziarno, to rzecz święta. Idź i przyjdź tu jutro, o wschodzie słońca. Porozmawiamy jeszcze zanim odlecę. Ucałuj Maew i jej dziecko. Taki dar to prawdziwy cud. Nie sądziłam, że się uda.

– Nie polecisz ze mną?

– Chcę się pomodlić przy Andrachajmonie i przygotować do podróży.

– Dobrze w takim razie prowadź heroldzie, a my, Betani, my widzimy się jutro. Będę miał dla ciebie prezent na drogę.

Obaj mężczyźni rzucili się z marmurowego progu balkonu i wzbili w powietrze. Atma jeszcze chwile wodziła wzrokiem po zalanych blaskiem górskich graniach, po czym podeszła do kolumny złotego światła. W komnacie nie było już nikogo; zapewne Starsi obserwowali teraz, jak sprawca całego zamieszania pałaszuje obiecany biszkopt, albo plotkowali z sąsiadami. Mogła w spokoju pomodlić się przed wiecznym filarem.

Solasowe światło sprawiało wrażenie ciężkiego i materialnego, choć przy kontakcie zachowywało się jak zwykły słoneczny blask – z tym że ten ogrzewał zarówno ciało, jak i inrę zamkniętą w doskonałym ciele.

– Wiem, że tam jesteś i wiem, że mnie słyszysz – wyszeptała wpatrzona w świetlisty warkocz splecionych błysków. Kilka większych flar rozpaliło się i zgasło. Nie była pewna czy rozbłyski rzeczywiście miały miejsce, czy to tylko projekcja stęsknionego umysłu. Nieistotne. Chciała wierzyć w znak i tylko to się liczyło. Z sakwy ukrytej pod togą wyjęła półprzeźroczysty oszlifowany katalit nanizany na rzemień i ostrożnie umieściła go w snopie światła. Lśnienie delikatnie oplotło jej dłoń niczym czuły uścisk.

– Proszę, bądź mym przewodnikiem, gdziekolwiek zmierzam…

Wyciągnęła kryształ; w jego wnętrzu pulsowała astra, mieniąc się różnymi kolorami czterobarwnej tęczy.

– Dziękuję, Gaelu Amon – szepnęła i założyła naszyjnik.

W drodze na balkonową półkę jeszcze raz obejrzała się za siebie. Smugi złotej astry niesione podmuchami wiatru tańczyły pod sklepieniem. Nadzieja przepełniała wszystko i wszystkich – tylko nie ją.

Stanęła na krawędzi balkonu, popatrzyła pod nogi i rzuciła się w kuszącą przepaść.

A gdyby tak…

Zamknęła oczy i ozdobiła twarz szczerym uśmiechem.

Katalit na szyi oparzył ją w mostek. Rozpostarła skrzydła. Amulety na piórach złapały słońce.

Wzleciała.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • krajew34 28.06.2022
    Jeśli będzie naraz zbyt wiele bohaterów, czytelnik może się zgubić, trochę też za dużo informacji do przyswojenia. Na przykład ja zupełnie nie mam pojęcia o co chodzi, jakaś pieczęć, dziwny chłop, co to się zmienił, dziewczyna, która go kocha..

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania