Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 13

NAJPIERW PTASZEK

 

**** Trochę o faunie w ramach przydatnej wiedzy****

 

Świergot to gatunek małego ptaszka o szarych piórkach, rozpowszechnionego na terenie centralnego Sungardu. Swiergoty miały to do siebie, że bardzo lubiły magów i były wrażliwe na zmiany w astrze, przez co każdy badacz astralnych arkan miał kilka okazów w swoim laboratorium.

****

 

Minęło już kilka dni, odkąd delegacja wraz Lejlą opuściła pałac i wyruszyła w długą drogę do Watenfel, stolicy północy. Wilfred zaczynał odczuwać skutki nieobecności ukochanej i coraz więcej czasu spędzał w samotności, przywołując w myślach uśmiechniętą twarz czarodziejki. Oczywiście wspomnienia upojnych nocy, które razem zwykli spędzać, tylko pogłębiały poczucie pustki w sercu… i w łóżku.

Wkrótce, nasączony perfumami list wyciągany, co wieczór z kredensu, zyskał już status relikwii, a słaba woń perfum działała jak narkotyk na spragniony bliskości umysł. Niestety, to złudne poczucie obcowania z Lejlą coraz mocniej zakłócał wzbierający na sile, wewnętrzny niepokój. Nawet biorąc pod uwagę objazd wokół lasu, kolejny posłaniec z wieściami powinien już był się zjawić. Stres wywołany brakiem nowin w połączeniu z narastającą tęsknotą, odcisnął piętno na jego psychice. Coraz częściej wyładowywał frustrację na innych i nawet Holi, która z reguły działała niczym zioła uspokajające, teraz grała mu na nerwach.

Podczas jednego z tych osobliwych obwąchiwań pergaminu, Cesarz siedział w fotelu z listem tak blisko twarzy, że z perspektywy osoby trzeciej wyglądałoby to, co najmniej niepokojąco.

Rytuał przerwało pukanie do drzwi.

Uradowany Wilfred, instynktownie zerwał się z siedziska. myśląc, że to wieści, na które tak długo czekał.

– Wejść! – Do komnaty wkroczył strażnik. Władca spostrzegł, że wojskowy nie trzyma niczego oprócz glewii i poczuł się oszukany przez własną nadzieję.

– Panie, przybył mistrz Diasir z gildii Astrologów i prosi o audiencje – obwieścił strażnik. Wilfred rozpromieniał.

– Powiedz mu, że za chwilę zejdę, niech się rozgości.

– Tak Panie – odrzekł gwardzista w skrzydlatym hełmie i zniknął w korytarzu.

Cesarz przywdział kamizelkę z insygniami imperium i herbem rodzinnym, po czym szybkim krokiem przemknął do sali konferencyjnej, gdzie przyjmował oficjeli.

Na pewno przesłała wiadomość przez gildię, pomyślał i przyśpieszył kroku.

Nieopodal wejścia do auli, zawsze stał nakryty stół, przy którym przybysze mogli zaspokoić drobny głód i pragnienie. Nie było to nic wykwintnego: owoce, bakalie, trochę ciasta, jak również antałek piwa i baryłka przyzwoitego wina. Gest stanowił miłą odmianę po okresie paranoicznych przeszukań na dzień dobry, za rządów Fredryka.

Jednak Diasirowi nie było w głowie korzystać z poczęstunku. Zamiast tego chodził niecierpliwie w tę i z powrotem, w lewej ręce trzymając klatkę z małym, szarym ptaszkiem.

– Mistrzu Diasirze! – pozdrowił go radośnie Wilfred – Miło cię znów widzieć. Sporo czasu minęło od naszego poprzedniego spotkania.

– W rzeczy samej Panie. Odkąd lady Lejla pełni obowiązki ambasadora gildii, nie mam zbyt wielu okazji, żeby odwiedzać pałac.

– A czy dobre wino i jedzenie to nie jest dobry pretekst? – zapytał Cesarz i uściskał tęgiego maga.

Ich znajomość sięgała czasów młodości cesarza, kiedy Diasir Dalangan pełnił funkcję powiernika gildii na oruńskim dworze. To właśnie on oswoił młodego księcia, z wiedzą o arkanach Astry. W myśl maksymy, którą powtarzał mu bez ustanku, głoszącej, iż „wiedza daje zrozumienie a zrozumienie ukojenie”, Wilfred poznał i zaakceptował magię, jako ciekawy aspekt rzeczywistości, tym samym uodparniając się na zabobonny, strach i uprzedzenia.

Po krótkim powitaniu i wymianie zdań uwagę młodego władcy przykuła wspominana klatka ze zwierzątkiem.

– Mistrzu, czy to nie za wcześnie? – spytał, nie ukrywając zdziwienia.

– Wcześniej niż normalnie, to prawda, ale kilka dni temu nasz eremantes wykrył potężne zaburzenie w astrze, wskazując pałac, jako źródło, stąd pośpiech: chciałem się upewnić czy stan księżniczki Tijanor nie uległ zmianie. Pod nieobecność Lejli czuję się zobligowany, aby wykonać test; jeśli oczywiście się na to zgodzisz, Panie?

– Teraz rozumiem… – odrzekł Wilfred, zaniepokojony jego słowami – Oczywiście masz moją zgodę. Możemy do niej iść, choćby zaraz – powiedziawszy to, rozejrzał się wokół i podsunął bliżej maga.

– Powiedz Mistrzu... – Wilfred ściszył głos, zupełnie jakby chciał powierzyć magowi jakąś krępującą tajemnicę – Czy masz może wieści od naszej czarodziejki? – wycisnął z siebie w końcu, nie kryjąc zakłopotania.

– Niestety panie: nic nowego odkąd posłaniec przyniósł list kilka dni temu, ale proszę się nie przejmować; to zaradna dziewczyna i zdolna Arkanistka, nic jej nie grozi. Pozostaje nam uzbroić się w cierpliwość.

– No cóż, chyba masz rację – westchnął ciężko. Słowa Diasira zgasiły ostatni płomyk nadziei na nowe wieści, co Wilfred zademonstrował, zawieszając smutny wzrok gdzieś nisko przy ziemi.

– Panie; na pewno są już poza zasięgiem jadeitu, ale w razie, gdyby milczenie się przedłużało, możemy spróbować użyć kręgu wzbudzeń w gildii i podejrzeć jak się miewa. Nie będziemy mogli z nią porozmawiać, ale przynajmniej będzie wiadomo, że jest cała i zdrowa. Jej aura jest silna, na pewno wyczuje naszą obecność. – Diasir nie musiał długo czekać na reakcję Wilfreda, który w sekundzie przeszedł ze stanu głębokiego smutku do wybuchu euforii.

– Cudownie!! Na pewno skorzystam z tej oferty! – Był gotów przyjąć pomoc Diasira nawet, gdyby kolejny posłaniec faktycznie dotarł do pałacu. Nie przepuściłby okazji by choćby przez chwilę móc ją zobaczyć.

– Chodźmy Mistrzu, sprawdzimy stan siostry – zaproponowała z werwą Wilfred.

– A gdzie jest księżniczka Holi? Jestem ciekaw, jak się miewa – spytał Diasir.

– Dobre pytanie... na razie skupmy się na jednej księżniczce – oznajmił Cesarz i wraz z Diasirem ruszyli w stronę komnaty starszej siostry Cesarza.

– Mistrzu – zagaił Wilfred. – Wspominałeś wcześniej, że eremantes w gildii zachowywał się dziwnie. Wstyd się przyznać, ale nie wiem, co to jest, a tym bardziej, co może oznaczać jego dziwne zachowanie – wyjawił Cesarz, zażenowany swoim brakiem wiedzy.

– Wybacz Panie; powinienem od razu wyjaśnić. Tak to jest, kiedy człowiek zna coś całe życie: wydaje mu się, że wszyscy to znają… – przetarł okulary. – Otóż eremantes to swego rodzaju wykrywacz anomalii w astrze. Jego konstrukcja, w zasadzie, zawsze jest identyczna: sferyczny stelaż, a na nim osadzone kryształy katalitu wskazujące wszystkie strony świata. Kamienie pokryte są runami, które reagują na zaburzenia różnego pochodzenia. Jeśli na przykład zbliża się burza, minerały zaświecą na czerwono, a najmocniej rozbłyśnie ten skierowany w stronę centrum żywiołu.

– A, no to faktycznie przydatne urządzenie – skłamał Wilfred. W istocie nie miał pojęcia, do czego można by tego wykorzystać.

– Tak to prawda, zastosowań jest całe mnóstwo, a niedawno udało mi się skonstruować wersję przenośną i pomyślałem… – Mag zasięgnął do worka skrytego pod żółto-zielonym kimonem. – Pomyślałem, iż będziemy mogli go wykorzystać, żeby sprawdzić naturę stanu księżniczki Tijanor – dokończył, obracając niewielką, sferyczną konstrukcję.

– To dobry pomysł – Wilfred skłamał, ponownie udając, że zna zamiary maga – A, co dokładnie działo się z urządzeniem w Gildii?

– Aaa no tak, zgubiłem wątek, proszę wybaczyć – Diasir chrząknął kilkukrotnie, dając sobie czas na zebranie myśli.

– Trzy dni temu wykrywacz wskazał, iż w naszą stronę zbliża się potężna burza, ale na zewnątrz było bezchmurne niebo. Katality długie godziny błyskały czerwienią, a potem zgasły jak gdyby nigdy nic. Nie wiem, co było źródłem wzbudzenia, ale kierunek najbardziej rozżarzonych kryształów, jednoznacznie wskazywał na pałac.

– Hmm… nie przypominam sobie nic dziwnego tamtego dnia, no oprócz kuca, który uciekł ze stajni. Być może, dlatego był taki spłoszony – skomentował Wilfred. – Ponoć zwierzęta wyczuwają takie rzeczy lepiej niż my – zabłysnął wiedzą i spojrzał na czarodzieja, który w zadumie przytakiwał jego słowom.

Nim zdążyli się nad tym głębiej zastanowić, dotarli przed drzwi sypialni starszej córki Fredryka i Felte. Cesarz przekręcił zamek i rozchylił grube drewnienie wrota, które zaskrzypiały zawiasami.

Mag został w progu, stawiając klatkę z ptakiem na podłodze

– Powiedz, co mam robić Mistrzu Diasirze – spytał Wilfred, gdy obserwował astrologa kalibrującego swój dziwny mechanizm.

– Panie, weź proszę eremantes i idź powoli w stronę księżniczki. Tylko trzymaj go na widoku, tak żebym mógł obserwować jego zachowanie.

Wilfred chwycił urządzenie i małymi krokami zaczął zbliżać się do siostry. Niestety, nawet gdy stanął bardzo blisko śpiącej księżniczki, eremantes nadal nie wykazywał żadnej aktywności. Ani jeden minerał związany z którakolwiek z domen nie rozbłysnął choćby bladym błyskiem. Wilfred jak zwykle, z miłością i tęsknotą w oczach, wpatrywał się w śpiącą siostrę, która wyglądała jak czarnowłosy anioł o jedwabnych skrzydłach splecionych z delikatnej, mleczno-białej pościeli.

– Już wystarczy! – krzyknął Diasir, przerywając zadumę Wilfreda. Cesarz obrócił się w jego stronę.

– I co teraz?

– Panie, nie ruszaj się, proszę i poczekaj, aż wypuszczę naszego pomocnika.

Diasir włożył dłoń do klatki i pochwycił zwierzątko, które ćwierkało w przerażeniu. Mag z natury był łagodną osobą z głęboką zakorzenionym poszanowanie życia w każdej formie, toteż na dźwięk błagalnych pisków, dopadły go wyrzuty sumienia.

– No już, przecież obaj wiemy, że nic ci nie będzie – pogłaskał go po szarawych piórkach. – Panie, wystaw proszę jedną rękę w moją stronę tak, aby świergot wiedział gdzie lecieć! – poinstruował stojącego nieruchomo Wilfreda.

Cesarz uniósł lewe ramię, trzymając eremantes w prawym, a mag wypuścił ptaszka, który przeleciał prawie cały dystans, po czym spadł na ziemię jak rażony piorunem. Astralny kompas rozbłysnął niebieskim światłem, płynnie przechodząc do purpury. O tyle, o ile zachowanie ptaka nie zdziwiło mężczyzn, to gwałtowna reakcja katalitów zafascynowała Diasira i lekko przeraziła Wilfreda – w końcu trzymał coś, co nagle zaczęło szaleńczo błyskać, a pamiętał nieszczęsne wypadki za czasów Markusa.

Każdy, zorientowany na czerwień kryształ, świecił z jednakową intensywnością. Wszystko wskazywało no to, iż źródło tego niebywałego zjawiska jednolicie wypełniło całe pomieszczenie domeną gniewu.

Gdy ptaszek przestał się miotać na posadzce, eremantes przygasł.

– Zaiste fascynujące… – skomentował Diasir i chwyciwszy się za brodę, z wolna przesunął dłonią z góry na dół.

Wilfred podniósł ciało świergota i wyszedł z sypialni.

– Mistrzu, możesz rzucić nieco światła na to, co tu się stało? – Diasir drgnął spastycznie jakby Cesarz, raptownie wyrwał go z potwornie realistycznego snu.

– Tak, tak, oczywiście… – przetarł okulary. – Wydaje mi się, iż wokół księżniczki znajduję się lokalne zaburzenie symetrii astry, skoncentrowane na domenie gniewu poprzedzonej niebieskim rozbłyskiem ładu.

– Diasirze, nie rozmawiasz z członkiem gildii – upominał go Wilfred, bardziej poirytowany swoją niewiedzą niż jego wykładem. – Musisz wyrażać się zrozumiale dla laika, żebym mógł, choć trochę pojąć, co to znaczy.

– Przepraszam, panie, jestem jeszcze rozkojarzony. Wyobraź sobie, iż przestrzeń wokół nas nie jest pusta, tylko wypełniona przez mieszankę czterech podstawowych domen astry. Razem stanowią perfekcyjną równowagę, lecz wzburzone stają się nośnikiem magicznej mocy i…

– Diasirze…

– Już przechodzę do meritum, panie – chrząknął i przetarł okulary. – Otóż każda z domen rozświetla kryształ katalitu innym kolorem. „Wieczność” jest zielona, „Zmiana” szara, „Gniew” czerwony, a „Ład” niebieski. Jak wspominałem, normalnym stanem rzeczy jest równowaga pomiędzy nimi, jednak podczas wzbudzenia, delikatna harmonia zostaje zachwiana, chociażby przez rzucenie zaklęcia. W zależności od źródła zaburzenia jedna z domen zaczyna górować ponad resztą.

– Nadal jestem daleki od zrozumienia, co tu zaszło – Cesarz spojrzał na czarodzieja bezradnym wzrokiem, wołającym po pomoc. – Może udamy się do sali obrad i tam omówimy konsekwencję tego odkrycia? – zaproponował magowi, chyląc się ku klatce, do której włożył sztywne, opierzone ciałko świergota. – Chodź biedaku, niedługo powinieneś dojść do siebie: jak zwykle zresztą.

W drodze powrotnej Diasir zaczął do siebie szeptać, po czym sam sobie zaprzeczał. Zapewne duchem był już w swojej pracowni, wertując w myślach wszystkie teksty i magiczne leksykony w poszukiwaniu wzmianki o czymś podobnym do tego, co obaj widzieli, a czego tylko on doświadczył – ale tan stan rzeczy miał się niedługo zmienić.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • krajew34 dwa lata temu
    Te wstępy kojarzą mi się z napisami, gdy wczytuje się lokacja, lub inne coś podobne w rpg. :)
    Albo cesarstwo nie śmierdzi groszem, albo to dziwak. Ma tak okrojoną ilość służby.
    Jadeit twórcy dosyć rzadko chwytają za ten kamień, bardziej popularny w klimatach azjatyckich.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania