Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz.7

Wszyscy kochają niespodzianki

 

– Kim jesteś i dlaczego nas atakujesz? – spytał Cesarz pewnym tonem, w którym nie zadźwięczała nawet jedna nuta strachu, choć rozsądek szeptał: sytuacja jest raczej marna.

– Jeśli już ktoś został zaatakowany, to my, więc raczej się bronimy – dyskutowała mistyczka, jeżąc sierść na grzbiecie.

Nie umknęło to uwadze stojącej za nią Mileny – podobnie jak fakt, iż Cesarz ostrożnie sięgał po niewielki kord schowany za pasem.

– Sebil! Wystarczy! – wrzasnęła Matka, przerywając rosnące napięcie. – Przepraszam, Wasza Wysokość, ja… Ja poniosę konsekwencje tego zajścia. – Podeszła bliżej władcy i pokłoniła się pokornie.

Wilfred puścił rękojeść sztyletu, ale zatrzymał rękę blisko głowni, a Karevis stanowczym pchnięciem zmusiła Brukę do pokłonu.

– Panie, proszę, pozwól im odejść! One tylko…

– Bez ciebie nigdzie nie się nie ruszam! – warknęła mistyczka.

– Powiedz mu, Sebil! – wtrąciła Selekta, która przerwała oglądanie gwardzistów zastygłych w dziwnych pozach u wejścia.

– No to już jesteśmy martwe… – szepnęła do siebie Milena, gdy w myślach zmieszała wątłe zdolności dyplomatyczne przybranej córki i temperament Bruki.

– Ja widzę jedynie kolejny atak na cesarstwo Sungardu, więc jeśli macie coś do powiedzenia, to sugeruję się pośpieszyć: ciężko się opowiada z pętlą na szyi – groził stanowczym tonem Wilfred.

– A nie chcesz jej znowu zobaczyć? – spytała Selekta; bardzo osobiście, pomijając tytuły.

Cesarz zamarł. Jego serce zabiło, jakby chciało staranować żebra, ale szybko rozproszył obrazy czarodziejki kumulujące się w myślach.

Jestem tu i teraz; nie czas na wspominki i ułudę, pomyślał, nie okazuj słabości.

– Skąd mam wiedzieć, że ty nie jesteś kolejną sztuczką tej wiedźmy? – Wskazał na Brukę.

– Ja ci dam wiedźmę, gówniarzu – wysyczała pod nosem Sebil.

Wiedźmami nazywano podmiejskie wariatki, ze śladową aurą, a ona była mistyczką: mistrzynią w swojej domenie. Matka Karevis rzuciła jej wymowne spojrzenie, które Bruka słusznie odebrała jako: „Zrób to dla mnie i zamknij się!”.

– Ciąży na mnie tylko jedno zaklęcie i to jest ten sam czar, który Lejla rzuciła na ciebie – oświadczyła Selekta, podchodząc bliżej podwyższenia.

Tak osobiste wyznanie od osoby o wylewności posągu miało swój wydźwięk. Wilfred zaczął się wahać. Znał i szanował Selektę, a jej uczucia względem Lejli nie były oczywiste jedynie dla samej czarodziejki – choć pewnie łatwiej było po prostu udawać niewiedzę.

Safonka wywalczyła chwilę jego uwagi.

– Mów! – Udał, że udziela pozwolenia, choć w rzeczywistości nie miał zbyt wielu alternatyw; aczkolwiek jedna z dostępnych była całkiem ciekawa. Przysiadł więc na telmiańskim tronie gotów wysłuchać, co mają do powiedzenia, ale ze zrozumiałym sceptycyzmem.

Selekta zdjęła płaszcz i przekazała Sebil, żeby ta zakryła nagie ciało. Mistyczka nałożyła okrycie bez oponowania, choć zawsze uważała, że zadbana sierść jest najpiękniejszym strojem dla kobiety.

Trybada stanęła o metr od Wilfreda.

– Widziałeś, co się ze mną działo… Wszyscy myśleliśmy, że Lejla nie żyje, ale niedawno pojawiła się iskra nadziei.

– Jakim cudem, skoro eksplozja, w której centrum stała, sprawiła, że tysiącletni most legł w gruzach? – dopytywał Cesarz. Grał na zwłokę, próbując wymacać coś lewą dłonią.

Pod jednym z podłokietników siedziska wbudowano mechanizm spustowy, który po wprowadzeniu odpowiedniej kombinacji przyciśnięć otwierał zapadnię i wpuszczał tron w tunel pod podłogą.

Paranoja ojca znowu się na coś przydała, pomyślał Wilfred.

– Sebil, weź ty opowiedz, co widziałaś w tej swojej kuwecie! – Safonka zwróciła się do Brukijki ze świadomością, iż grabi sobie tymi słowami.

Palec Cesarza spoczął na gałce wmontowanej pomiędzy drewniane zdobienia; zaczął odtwarzać szyfr, zatrzymał się przed ostatnim uderzeniem. Zapominana myśl przemknęła przez zszarzały, smętny umysł.

A może ona faktycznie…

Odsunął kciuk od gałki.

– Nie muszę opowiadać, mogę pokazać – oświadczyła mistyczka i przeszła do czynów. Pozwolisz? – wystawiła dłoń w stronę Selekty, która niechętnie wyciągnęła coś z sakiewki przytroczonej do paska i rzuciła do Sebil. Biel aksamitnych mitynek błysnęła w powietrzu.

– Poznajesz? – Bruka uniosła wysoko delikatne rękawiczki.

Cesarz poderwał się z siedziska.

To były one: mitynki, które dał jej na piątą rocznicę ich… Właśnie… Kim oni tak właściwie dla siebie byli? Pomyślał i przypomniał sobie, dlaczego życie w ukryciu tak doskwierało Lejli.

– Widzę, że wasza wysokość poznaje – stwierdziła Sebil i upuściła rękawiczki.

Szeptane zaklęcie zbudziło starożytny pył z Perłowej Pustyni, który zaległ na marmurowej posadzce. Powietrze wysyciło się energią zmiany. Piaski niczym małe wydmy wiedzione mocą inkantacji zaczęły pełzać ku leżącym na podłodze mitynkom. Wypełnione rękawiczki zaczęły się wznosić i poruszać rytmem ruchów niewidocznej dłoni. Sebil okrążała rosnący kopiec, kształtując go aurą i słowem. Z hałdy wycięła się sylwetka kobiety o niestabilnym konturze rozmytym w smugach podrywanego pyłu.

– I co to ma być? – spytał się Cesarz.

– Panie, spójrz na jej twarz – poprosiła Milena, a Wilfred powstał i zbliżył się do piaskowej projekcji, której dłonie skrywał śnieżnobiały materiał ukochanych rękawiczek czarodziejki. Zarys twarzy oglądanej z profilu wydał mu się znajomy.

– Lejla…?

Pyłowa postać obróciła się i stanęła z nim twarzą w twarz. Tym razem nie powstrzymał uczuć i zalał się łzami.

– Dlaczego mi to robicie…? Dlaczego rozszarpujecie ranę, która nadal krwawi?! Czy po to, żebym cię wypuścił, Matko Karevis? Idź! Jesteś wolna! Nie torturujcie mnie już więcej… – dokończył i powolnym krokiem wrócił na tron. Nie żądał dowodów; cierpiał.

Kobiety stały teraz przed człowiekiem, który zrzucił okowy cesarskiej korony i odkrył zniszczoną duszę. Sebil wygasiła czar. Cisza wypełniona smutkiem zawisła w powietrzu.

– Możesz mi wierzyć lub nie, ale wiem, co czujesz – oznajmiła Selekta. Ból jest nie do zniesienia, ale Sebil twierdzi, że ona żyje i trzeba się na tym skupić; trzeba ją znaleźć, nawet jeśli… – Safonka przypomniała sobie zwierzęcy ogon sterczący z piaskowej kukły. – Nawet jeśli czar ją zmienił.

– Ona jest taka mądra sama z siebie, czy ty nią sterujesz? – Sebil wyszeptała Matce Karevis do ucha, dziwiąc się tej nagłej dojrzałości emocjonalnej Safonki.

– To nie ja i nie wypominaj mi tych kilku razy…

– Kilku?

Cesarz powstał z tronu i spojrzał Selekcie głęboko w oczy. Znajdował się na rozdrożu, gdzie po jednej stronie ciągnęła się pewna ubita i solidna droga rozsądku, a po drugiej wąska ledwo widoczna ścieżka nadziei.

– Znajdziesz ją…? – spytał, wykonując mentalny krok w wybranym kierunku.

– Znajdę! – odpowiedziała bez wahania Trybada.

– Czego potrzebujecie? – zawołał pewnie w stronę stojących nieco w tyle Sebil i Mileny. Poczuł iskrę nadziei i tym razem nie pozwolił jej zgasnąć.

– Musimy dostać się nad Baskir – odpowiedziała Sebil. – Tam jest krąg wzbudzeń, a Milena jako ostatnia widziała całe zajście z bliska. Jeśli spojrzę jej oczami, będąc w tamtym miejscu i w tamtym czasie, to może uda mi się ustalić bieg wydarzeń. A przy odrobinie szczęścia, więź Selekty z tą dziewczyną naprowadzi nas na trop.

– Jest jeden problem – skomentował Wilfred, powoli sunąc wzrokiem po sali rozpraw i skamieniałych uczestnikach procesu.

– Mogę zdjąć paraliż; nie ma problemu. – Mistyczka uniosła ręce z zamiarem rozproszenia zaklęcia.

Milena wybałuszyła oczy i czym prędzej pochwyciła Brukę za ramiona, przerywając rytuał.

– O co ci chodzi?! – odpysknęła skonfundowana Sebil.

– Ja wiem, moja droga, że masz tyle empatii, co pułapka na myszy, ale wyobraź sobie, że oni teraz się budzą i widzą nas wszystkich, gawędzących jak na wiosennym pikniku – wytłumaczyła Matka, a Brukijka opuściła ręce, przewracając przy tym oczami.

– Matka Karevis ma rację – wtrącił się Cesarz. – A poza tym, jeśli puszczę was wolno, to Garnefor gotów wywołać bunt w Telmonton, a nas jest tylko jeden dywizjon. Od dawna dochodzą mnie słuchy, że romansuje z Walończykami za plecami stolicy, nie ma tylko odwagi na ostateczny krok, bo mu tu wygodnie, ale w chwili zagrożenia, może zacząć gryźć.

– To gnida! – wypaliła Safonka i splunęła w stronę unieruchomionego Balatana. – Pewnie był gotów wpuścić Walończyków do miasta, a nas wysłał na pewną śmierć!

– Niewykluczone – potwierdził Wilfred.

– Ale co w takim razie możemy zrobić? – rzuciła Trybada.

– Ja chyba mam plan – oznajmiła Sebil, uśmiechając się złowieszczo.

Chwilę później w ratuszowej komnacie z grona nieskamieniałych uczestników procesu pozostała jedynie Milena i Cesarz; reszta ludzi stała w tych samych miejscach, w których się znajdowali w momencie, kiedy mistyczka wywołała magiczną zamieć.

Mesep Septa-Im! – Słowa w Astras wybrzmiały w powietrzu i falami mocy rozbiły się o ściany, wypełniając salę magicznym echem. Ogarnięci paraliżem ludzie niemal równocześnie ocknęli się z letargu. Każdy miał w pamięci moment sprzed rzucenia zaklęcia.

Zapadła martwa cisza, którą przełamał głośny trzask zamykanych drzwi wejściowych, wtedy też zdezorientowani gwardziści cofnęli włócznie, nie mogąc sobie przypomnieć, w co je wcześniej skierowali. Nigdzie też nie było śladów po pustynnej kurzawie i zalegającym na podłodze pyle.

– Mileno Solaniko Karevis… – Wilfred przerwał milczenie, wyrywając świadków ze zbiorowego oszołomienia. – Biorąc pod uwagę przytłaczające dowody na samowolne działania zbrojne, które doprowadziły do śmierci ambasadorki Lejli Winter, zostajesz skazana na…

– Ona nie umarła i mogę tego dowieść! – wykrzyczała pewnie Milena i żwawo poprawiła habit, mrucząc coś pod nosem.

Zarówno sędziego, jak i Balatana zaskoczyła ta nagła zmiana postawy Matki Karevis i łagodniejszy ton samego Wilfreda – w pamięci utkwił im zgoła inny obraz sytuacji.

– Proszę mówić – zezwolił władca.

– Panie, tak kobieta, ta… czarownica! On miesza ci w głowie. – Gubernator nie wytrzymał i wtrącił się w przesłuchanie, nie bacząc na to, iż publicznie podważa decyzję Cesarza.

– Gubernatorze Garnefor! – Wrzasnął Wilfred, tłamsząc zapędy opasłego magnata. – Nie zwracasz się do naiwnej dziewki w gospodzie, a do głowy wielkiego kraju! Nie jest mną łatwo manipulować! Zrozumiano!

– Tak, panie, wybacz. – Balatan wycofał się jak skarcony pies.

– Niech Matka kontynuuje.

– Jak to leciało…? – szepnęła Milena, marszcząc czoło w zamyśle. – A tak… Cesarzu, Panowie! – zaczęła wzniośle, niczym wprawny orator w trakcie wygłaszania mowy końcowej. – Widziałam na własne oczy, jak Lejla Winter, teleportowała się tuż przed wybuchem.

Wśród zgromadzonych zawrzało.

– Co?

– Jak to…?

– I teraz o tym mówi…

– To nawet do niej podobne – skomentował Wilfred, gestem prosząc o ciszę. – Proszę kontynuować.

– Panie, gdybyś wysłał garstkę ludzi, żeby przeszukali teren, to może udałoby się natrafić na jakiś ślad, kawałek ubrania, przedmiot… coś, co miała przy sobie, cokolwiek… Wtedy obecny tu Imers mógłby ją wyczuć i potwierdzić moje słowa.

– Mógłbyś tego dokonać? – Wilfred spytał zaskoczonego brata Imaela, który chyba jeszcze nie w pełni doszedł do siebie po zaklęciu Sebil.

– Co? – odpowiedział w sposób, który wyraźnie nie był godny przemawiania do władcy.

– Pytam, czy posiadając przedmiot należący do ambasadorki Lejli Winter, mógłbyś potwierdzić, czy ona żyje?

– Wybacz, panie, moją zuchwałość – oprzytomniał. – Chyba emocje zgromadzone w tym pomieszczaniu dają mi się we znaki. Tak, jest taka możliwość: jeśli właścicielka miała wystarczająco silną więź z przedmiotem, będę w stanie ją wyczuć.

– To zmienia postać rzeczy. Kapitanie Istenwal!

– Tak, panie.

– Zorganizuj grupę kawalerzystów z cesarskich, niech przeszukają teren przed przeprawą nad Baskirem. Mają wypatrywać fragmentów kobiecego ubioru, biżuterii… czegokolwiek, co raczej nie pasuje do pola bitwy.

– Tak, panie! – zasalutował i odszedł.

– A co z oskarżoną? – spytał sędzia szturchnięty przez burmistrza. Sam Garnefor nie miał odwagi wykrztusić już ani słowa więcej.

– Pozostanie w areszcie do czasu powrotu żołnierzy. Tę rozprawę uważam za zamkniętą! Odprowadzić oskarżoną do celi, a pan, burmistrzu, pan zostanie i opowie ze szczegółami, jak wyglądały kontakty dyplomatyczne pomiędzy Telmonton a Walonem tuż przed tym całym kryzysem. – Wilfred rzucił w stronę Garnefora tak przenikliwe spojrzenie, że ten ledwie przełknął ślinę, poluźniwszy spocony kołnierz.

Tymczasem słońce wisiało już wysoko nad horyzontem, kiedy z ratusza wyszły dwie kobiety, skrywające twarze i sylwetki pod obszernymi płaszczami. Szybko pomknęły w stronę powozu, na którym siedział przysypiający woźnica.

– Do Zakonu Miłosierdzia! – zbudziła go jedna z pasażerek. Ewidentnie bardzo się śpieszyły i nie chciały ściągnąć zbędnego zainteresowania.

Po opuszczeniu dzielnicy szlacheckiej obie kobiety poczuły się na tyle swobodnie, że jedna postanowiła zdjąć okrycie głowy.

– Przypomnij mi: co tak właściwie mamy zabrać ze świątyni? – spytała towarzyszki.

– Martwię się, córciu… – westchnęła druga kobieta, ściągnąwszy kaptur. – Martwię, że ona tam narozrabia – oświadczyła Matka Karevis.

– Przestań! Nie jest głupia – odpowiedziała Safonka i poklepała Milenę po dłoni.

Matka spojrzała Trybadzie prosto w oczy.

– Jest jeszcze coś…

– Mów, bo od tej niepewności szlag mnie zaraz trafi!

– Żeby nie wy, sytuacja… Wszytko wymknęłoby się spod kontroli. Ja… ja zaczynam się bać, że kiedyś… Ja muszę cię ostrz…

– Daj spokój, od czego masz mnie i ten wredny wór na pchły, ha! – Selekta zarechotała, wywołując również nieśmiały uśmiech u Mileny. – Damy se radę.

– Masz rację… Zabierzemy Jądra Arkturosa ze świątyni. Wyruszamy natychmiast –oznajmiła Matka, pewnie ściskając dłoń Trybady.

– Możesz mi wyjaśnić, dlaczego Sebil tak nazwała te perły? – spytała Selekta w nadziei, że nieco rozrzedzi tę nieznośną sentymentalną atmosferę.

– To nie ona. – Uśmiechnęła się Karevis. – To ja i ciotka Perl byłyśmy takie mądre.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Vespera rok temu
    Wincyj!
  • MKP rok temu
    Spokojnie jeszcze 142 tomy przed tobą ??
  • Vespera rok temu
    MKP Trzymam za słowo.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania