Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 24

ROZDZIAL II: Intryga

 

– No to pora zacząć przedstawienie – mruknął Mezmir.

Spojrzał za okno. Widok z wieży potrafił wywołać zachwyt, ale nie u człowieka z wrażliwością kamiennego maszkarona. Po szarych tęczówkach namiestnika przemknęły czarne pasma, zupełnie jakby cienie z jego inry chciały wyjrzeć na bliższy im świat nocy. Z satysfakcją odczekał kilka oddechów, aż słońce doszczętnie wykrwawi się na horyzont i ucieknie za mur, po czym dał znak, by wprowadzić gości. Dwóch mężczyzn weszło do komnaty. Wyglądali jak ojciec z synem, choć Sared wcale nie był niski.

Mavis rozpromieniała, jej policzki nabrały rumieńców, a ruchy zyskały więcej chyżości, kiedy postąpiła o kilka kroków w stronę wejścia.

– Oh! Ojciec Malton! – pozdrowiła przybysza z teatralnym entuzjazmem i podeszła do młodego, jak na arcykapłana, mężczyzny w złoto-białym habicie. – Światło w ojcu. Cóż za przyjemność gościć waszą świątobliwość w naszych skromnych progach. – Zatoczyła dłonią szeroki łuk, wskazując ogromną komnatę wypełnioną zabytkowymi meblami, wyszywanymi pozłacaną nicią arrasami i masą perłową oblekającą ozdobne gzymsy pod sufitem.

– Światło w tobie, Lady Galat – Sared sponsowiał i, natychmiast besztając się za to w myślach, spojrzał nieśmiało w odsłonięty dekolt namiestniczki. – Pani ambasador czarująca jak zwykle – skomplementował i pocałował podsuniętą dłoń.

– Namiestniczko – warknął Mezmir.

Mavis zachichotała przesadnie głośno.

– Ach te tytuły, co my byśmy bez nich zrobili. – Przekierowała wzrok na stojącego nieco w cieniu masywnego kapitana gwardii. – A ten przystojny mężczyzna za waszą świątobliwością to zapewne sir Hektor.

– Lady Galat. – Hektor oddał pokłon i ucałował bladą dłoń.

Mavis może i nie była klasyczną pięknością, do której wzdychają tłumy adoratorów, jednak jej zimna silna aparycja emanowała przytłaczającą pewnością siebie. Kiedy wkraczała w męski świat polityki, przypominała kobrę, którą każdy podziwiał na dystans, ale tracił rezon, kiedy patrzyła mu prosto w oczy.

– Nigdy nie mieliśmy okazji bliżej się poznać na cesarskim dworze, sir Hektorze. – Mavis rzuciła mu wyzywające spojrzenie.

Pokłonił się, a raczej dyskretnie uciekł wzrokiem tak, żeby nie poczynić namiestnicze żadnego afrontu.

– Pani, podziwiać twą urodę z bliska to prawdziwa przyjemność – skomplementował Wulkir, jak na rycerza przystało.

– Arcykapłanie, Hektorze, co was tu sprowadza? – wtrącił się Mezmir.

On w przeciwieństwie do Siostry nie zmienił swojego zachowania: posępny i oschły rzucał słowami ja sztyletami, a blada cera, mocne zarysowane kości policzkowe i długie – jak na mężczyznę – ciemne włosy w połączeniu z niepokojąco pustym spojrzeniem nie zachęcały do rozmowy. Ale Sared przyszedł do ratuszowej wieży z godną podziwu determinacją. Nie zamierzał trząść kolanami przed nieco upiornym arystokratą i jego żmijowatą siostrą.

– Namiestniku Mezmirze – pozdrowił Galata, dodając pokłon, nabrał powietrza i zaczął przemowę z werwą godną porannego kazania: – bramy Perły Północy przekroczyliśmy przed kilkoma dniami, co dało mi czas na rozeznanie się w sytuacji.

– I jakież to wnioski płyną z twoich obserwacji, ekscelencjo? – przerwała mu Mavis.

– Z rozkazu Cesarza miałem wspomóc kapłanów Złotej Matki Imaltis w walce ze skutkami nowej zarazy, która szerzy się w Walonie i potęguje niepokoje społeczeństwa związane z panującą klęską nieurodzaju.

– Do rzeczy, kapłanie – burknął namiestnik.

– Oczywiście, panie. Otóż jest gorzej, niż zakładałem: pobliskie pola święcą pustkami, a izby świątynne przepełniają chorzy. Owszem niektórzy z nich są po prostu wychudzeni, rzecz przykra, lecz naturalna przy nieurodzaju, ale są też tacy… – zawiesił głos w sposób godny dobrego aktora, tyle że w jego przypadku zgroza była jak najbardziej szczera. Spojrzał Mezmirowi w martwe beznamiętne oczy. – Młodzi ludzie, puści, jakby wyssani. Nie wiem jak to inaczej nazwać. Ta słabość, chroniczne zmęczenie, poszarzała skóra i oczy jak u trupa, który oddycha, przyjmuje pokarmy, ale nie jest już żywy. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.

– Mamy świadomość tej trudnej sytuacji arcykapłanie. Twoje spostrzeżenia nie wnoszą nic, czego sami byśmy nie wiedzieli.

Pogardliwy ton namiestnika speszył kapłana, ale Sared zdołał jednak opanować drżenie głosu.

– Panie, nie wątpię w waszą wiedzę i starania, ale…

– Zatem pytam jeszcze raz… Co was do mnie sprowadza? – naciskał Mezmir, a Mavis tylko się temu przyglądała, skrywając uśmiech za przystawionym do ust pokalem. Jak zwykle czekała na moment, kiedy przejmie pałeczkę w tej nierównej grze.

Po chwili zwątpienia Sared szybko zebrał się w sobie. Miał misję, przyniósł do wieży prośby i nadzieje wielu wiernych Matki, ale i tych zawiedzionych przez lokalne bóstwa. Niespotykana okazja, żeby wepchnąć północ w ramiona Imaltis.

Nie dam się stłamsić przez ten posąg!, zacietrzewił się w myślach.

– Panie, zeznania ludzi spoza murów są chaotyczne, ale mają wspólny element. Tuż przed pierwszymi oznakami zarazy w każdym gospodarstwie zjawiła się kobieta z insygniami świątyni. Błogosławiła uprawy, w zamian prosząc tylko o nocleg i trochę strawy. Śmiem twierdzić – uniósł palec na znak, że zbliża się coś ważnego i wymaga całkowitej uwagi – iż przyczyny tego zjawiska mają podłoże magiczne – zaakcentował ostatnie słowo i poczuł ulgę, jak po zrzuceniu z pleców ciężkiego wora po dłużącym się marszu. Sama treść stwierdzenia, w jego przypadku, nie była niczym zaskakującym, kapłani Imaltis wszystkie nieszczęścia zrzucali na magię: zdechł mi kot – magia!, pada – magia!, nie pada – magia!, i inne tego typu niezakotwiczone w faktach oskarżenia. Na tle tych wszystkich astralnych klątw zaraza stanowiła książkowy przykład wykorzystania bluźnierczych mocy.

– I tyle? – spytał lekceważąco Mezmir.

– Panie, moim zdaniem w Walon ktoś podszywa się pod kapłankę Imaltis i zatruwa uprawy – konfabulował Sared. – Miejscowi duchowni podzielają te obawy – umocnił swoje stanowisko, powołując się na popleczników z równie otwartymi umysłami, co on.

– A skąd pewność, że to faktycznie nie jakaś fanatyczna kapłanka Imaltis?

Malton spąsowiał i zacisnął dłonie w pięści.

Mezmir z przyjemnością kontynuował:

– Wiadomo przecież, że świątyni nie w smak są kulty Solnej Panny z nadbrzeża, czy Bakhi z pogranicza Aumuen. Naprawdę żadna oddana Matce, porywcza orędowniczka nie mogłaby posunąć się za daleko w kwestii nawracania?

Mavis wyczuła moment dla siebie, a czerwona twarz kapłana stanowiła fizyczny sygnał do działania.

Odstawiła pucharek.

– Bracie, nie stresuj naszego gościa takimi niedorzecznościami. – Podeszła do Mezmira, poprawiła mu kołnierzyk wystający z kabata i odwróciła się do gości. Hektor milczał, nie mieszał się do spraw, których nie rozumiał i nie chciał zrozumieć.

– Wybacz, hierarcho. Mój brat bywa mało subtelny. Północ potrafi zrobić z człowieka prawdziwy głaz.

– Rozumiem, pani. Rządca najsurowszego regionu cesarstwa nie może być jak chorągiew łopocząca na wietrze.

– Bardzo trafne porównanie. – Wróciła po pokal, który stał już pełny. – Ale z nas gospodarze, niewarci złamanego rema. – Zaśmiała się karykaturalnie. – Napijecie się wina?

Obaj mężczyźni podziękowali uprzejmie.

– Wasza strata, ale wracając do magicznego pielgrzyma. W jakim celu i nade wszystko, kto miałby rozsiewać zarazę?

Na czole namiestnika pojawiła się zmarszczka. Ta „burza” ekspresji w wydaniu Galata oznaczała głębokie wewnętrzne poruszenie.

– Na to… – kapłan westchnął ciężko – niestety nie mam jeszcze odpowiedzi, dlatego przychodzę prosić o pomoc.

– Arcykapłanie, jesteśmy bardzo wdzięczni, że los ludu północy nie jest Matce obojętny. Oczywiście podzielimy się wszystkimi informacjami, jakie zebraliśmy. – Zbliżyła się do brata. – Prawda? – spytała z subtelnym naciskiem.

Namiestnik spojrzał na Mavis tak, że Sared niemal widział sople lodu wbijające się w czaszkę kobiety. Lewa brew Mezmira drgnęła lekko, sygnalizując ogromne zaskoczenie.

– Oczywiście – odrzekł, nieco radośniej niż żałobnik na przemowie pogrzebowej. – Pytaj, ojcze.

– Dziękuję za wsparcie, panie – uradował się kapłan i ośmielony wsparciem Mavis, wrócił do swojej zabawy w dochodzenie. – Jedyny punk zaczepienia to wspominana kobieta, której wizyta poprzedza przyjście nieurodzaju i chorób. Wysłałem do wszystkich świątyń zapytanie o listę orędowniczek na misjach. Te najbliższe zdążyły potwierdzić, iż nie wysyłały nikogo w teren, nikt też nie zgłaszał dobrowolnej pielgrzymki. Czy walońskie patrole, natknęły się może na tę pseudo-kapłankę? Może chociaż słyszeli coś od miejscowych tam, gdzie światło Złotej Matki jeszcze nie sięga?

Mezmir otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale siostra weszła mu w słowo.

– W rzeczy samej, ojcze Malton, twoje informacje są słuszne; mamy nawet podejrzaną.

Namiestnikowi zadrgały obie brwi.

– To bardzo ciekawe, pani. A czy mógłbym wiedzieć któż to taki? - spytał kapłan. Jego mina zdradzała przemożną chęć dokonania bardziej dogłębnego przesłuchania na własną rękę.

– To wczesny etap śledztwa, nie chciałabym narażać niewinnej osoby na plotki i prześladowania z powodu naszych przypuszczeń. – Mavis przybrała minę zatroskanej kobiety umęczonej niesprawiedliwościami okrutnego świata. Kolejna rola w osobistej sztuce.

– Pani, obiecuję, iż zachowam to tylko dla siebie do momentu, aż zgromadzę twarde dowody winy. Imaltis mi świadkiem! – zarzekł się Sared, przykładając dłoń do piersi

– Wierzę arcykapłanie. Co, jak co, ale hierarcha złotego oblicza Matki to na pewno człowiek słowa i wielkiego honoru. Myślę, bracie, że możemy podzielić się wiedzą, prawda?

Mezmir kiwnął głową twierdząco.

– Tuż po pierwszych doniesieniach o zarazie trawiącej gospodarstwa na północy do miasta przybyła zielarka i zaczęła pomagać nieszczęśnikom dotkniętym chorobą. Proszę sobie wyobrazić, że nie chciała nic w zamian, prócz modlitwy. – Mavis mówiła w specyficzny sposób, mocno akcentując wybrane słowa.

– To dobrze, że w tych ciężkich czasach są tacy jak ona, pani – skomentował Sared trochę zdziwiony, że kobieta bezinteresownie pomagająca poszkodowanym, pojawia się w kontekście podejrzanej.

– Ciekawe do kogo się modli?... – rzuciła Mavis gdzieś do ściany.

Sared zasępił spojrzenie.

– Ale w sumie nieważne. Co do dobroduszności, nie wszystko złoto, co się świeci. – Lady Galat upiła wina, przysiadła na parapecie i kontynuowała, spoglądając w dół na ludzi z lampionami, którzy mieli czelność zniszczyć piękno idealnej nocnej osnowy miasta. – Niespełna miesiąc po pojawieniu się w Watenfel, nasza dobrodziejka z pospolitej gospody przeniosła się do dużego domu w centrum dzielnicy rzemieślniczej. – To raczej dziwne jak na biedną, skromną misjonarkę, nie sądzi hierarcha?

– Zaiste lady Galat, dziwne – przytaknął, robiąc z kwaśną miną.

– Dotarliśmy nawet do mieszczan, których rzekomo wyleczyła. Byli przerażeni i nabrali wody w usta. Nie jest to normalna reakcja na dźwięk imienia osoby, która właśnie ocaliła ci życie. Ja bym wychwalała ją pod niebiosa, nikt by nie musiał pytać.

– Sugerujesz, pani, że ta kobieta mogłaby wywołać tyle nieszczęścia dla zysku!? Przecież to nieludzkie!

Złość wykwitła na twarzy Sareda mocnym rumieńcem. Wywodził się z prostego ludu i takież miał pojmowanie świata – a prostym człowiekiem z dość przeciętnym intelektem, łatwo było pokierować. Niektórzy nawet wyznawali pogląd, że są do tego zobowiązani, inaczej motłoch unicestwi się sam i pociągnie ich za sobą. Niemniej jednak Saredowi nie sposób było wypomnieć braku wrażliwości, a myśl o tak potwornej niegodziwości dla czystego zarobku bluźniła samej Matce.

– Nie sądzę, aby Atma… – Mavis zakryła usta – Ojej, dałam się ponieść. Nie powinnam zdradzać imienia.

– Nic się nie stało, Lady Galat. Ta wiedza pozostanie ze mną, a Hektor też potrafi dotrzymać tajemnicy, prawda? – Spojrzał na kapitana gwardii stojącego z tyłu. Ten tylko skinął głową.

– No cóż, stało się… – wzruszyła ramionami. – Nie sądzę, żeby Atma stała za plagą personalnie, ale ewidentnie czerpie z niej zyski, więc jest w to zamieszana. Wstrzymaliśmy przesłuchanie; kiedy przestępcy czują się bezkarni i bezpieczni, wtedy popełniają błędy.

Wszystkiemu uważnie przysłuchiwał się Mezmir i nie mógł wyjść z podziwu dla siostry. Oczywiście jedyne świadectwo emocji wywołanych uznaniem stanowiło nadprogramowe, frywolne mrugnięcie lewego oka.

– Pani, dziękuję za otwartość; postaram się czegoś dowiedzieć o tej uzdrowicielce. – Arcykapłana przepełnił entuzjazm. Dostał trop, ofiarę, którą można rzucić na pożarcie cierpiącym i pokazać północy, że tylko Matkę obchodzi ich los. Aż palił się do działania.

– Proszę nie dziękować, hierarcho. Przyświeca nam ten sam cel. – Mavis uśmiechnęła się urzekająco.

Sared dygnął pośpiesznie i oddalił, a tuż za nim ruszył Hektor. Strażnik z Białych Kruków zamknął za nimi odrzwia i wrócił do warty po drugiej stronie. Rodzeństwo zostało same.

Powolne klaśnięcia rozproszyły ciszę.

– Brawo, siostro. Jestem pod wrażeniem – skomentował Mezmir, a Mavis zaszła go od tyłu, objęła chudymi ramionami i oparła podbródek na barku.

– Pomyślałam sobie… Czemuż by nie pozwolić psom Imaltis zająć się wścibską wiedźmą. Jeden problem rozwiąże drugi.

Mezmir pocałował ją w skroń, a kąciki jego ust podjęły nadludzki wysiłek, żeby uformować ćwierć-uśmiech.

– Jesteś niewiarygodnie pomocna, ale pamiętaj, że nie możemy ryzykować i stawiać wszystkiego na głupie gierki prymitywnych istot. Serce musi być gotowe.

Mavis odstąpiła od Mezmira i oparła ramiona na szerokim parapecie.

– Nie martw się. Będzie gotowe na czas. – Po tęczówkach kobiety przebiegły seledynowe błyski. – Sama sprawdzę tę zbuntowaną runę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania