Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 27

PRZESŁUCHANIE

 

***Będzie dłuższe; nie chciałem dzielić:)***

 

Atma siedziała przy ścianie, nie mogąc zebrać myśli; tyle uczuć, tyle różnych obrazów i emocji. Wszystko galopowało po zatłoczonej plątaninie synaps i zderzało się ze sobą, tworząc coraz to nowsze wątki.

Po chwili chaosu udało jej się schwytać tę jedną myśl, którą zakotwiczyła się w rozsądku.

– Hewlaska miała rację… – szepnęła do siebie. – Przepowiednia widzącej Tanajiry stała się rzeczywistością. Co teraz? Zadała sobie pytanie, z trudem stając na nogach. Czy Sefalos jest gotowe? Czy zaakceptują prawdę? – Aghh… – zacisnęła powieki zaatakowana przez kłujący ból w skroniach.

Muszę, czym prędzej poinformować Ornisa, pomyślała. Ten chłopiec jest lekarstwem na szarość, który płynie w naszych żyłach.

Gonitwę myśli przewał męski głos:

– Czy pani nazywa się Atma Andramon? – Orędowniczka odwróciła się niepewnie. Naprzeciw niej stał kapłan Imaltis w towarzystwie dwóch strażników. Uśmiechał się do niej z taką sztuczną, niepokojącą serdecznością, mrużąc przy tym oczy.

Oprzytomniała, a jej umysł zakotwiczył mocno w realności.

– Tak to ja. W czym mogę pomóc? – odpowiedziała zaskoczona faktem, iż kleryk zna jej imię.

– Jest pani wzywana do Świątyni. Arcykapłan Sared Malton z archidiecezji w Oruun chce z panią porozmawiać. – Mnich był nad wyraz uprzejmy, ale obstawa białych kruków nie pasowała do tej dobrotliwej maski.

– A co jeśli nie zechcę pójść? – zapytała i wyczekiwała reakcji strażników.

– Wtedy tych dwóch dżentelmenów poprosi ponownie – oświadczył łysawy mężczyzna w habicie i poszerzył uśmiech, mrużąc jeszcze bardziej i tak już wąskie ślepka.

Atma zrozumiała aluzję. Wiedziała też, że jeśli chce nadal pomagać ludziom w Watenfel, to nie może zaatakować, ani uciec: nie miała wyjścia.

– Prowadźcie, zatem.

 

Siedziba kultu Imaltis mieściła się w zewnętrznym pierścieniu w pobliżu dzielnicy usługowej, gdzie domy uciech rozkwitały jak grzyby po deszczu; ponoć pierwsi misjonarze postawili sobie za cel obniżenie poziomu rozpusty w mieście, ale jak do tej pory rozpusta miała się świetnie – misjonarze też.

W odróżnieniu od Oruun wyznanie Matki Światła, jako jedynej prawowitej bogini, dotarło na północ stosunkowo niedawno. Wcześniej pod rządami Belantres, miasto rozkwitało w duchu wielowyznaniowości i choć Belentrejczycy nie wierzyli w boskie pochodzenie astry, to postacie pierwszych stwórców mocno zakorzeniły się w kulturze i świadomości tego narodu. Z czasem dzieci Imaltis zaczęto utożsamiać z pierwszymi Mas-Tanas, magami założycielami, których aury, po śmierci, zachowały świadomość i po dziś dzień czuwają nad swym ludem.

W porównaniu ze starymi świątyniami Murkira czy Arkturosa, które obecnie służyły za ratusz i galerię sztuki, siedziba Kultu Jedynej Matki prezentowała się skromnie. Budynek sam w sobie był niegdyś zewnętrznym posterunkiem, który zlikwidowano po wzniesieniu drugiego muru. O obecnym przeznaczeniu tego miejsca świadczyły jedynie dwa posągi starszych Ariendi sprowadzone tu z Girzel. Ustawiono je przed wejściem, aby witały pielgrzymów i wiernych – choć od jakiegoś czasu witały jedynie chorych i szukających pomocy.

 

Atma, w obstawie trzech mężczyzn, zbliżyła się do świątyni. Również teraz, sznur ludzi czekał w kolejce przed wejściem. Większość z nich stanowiły osoby starsze, ale byli i tacy w sile wieku, którzy ledwo trzymali się na nogach. Ciężko było jednoznacznie stwierdzić, dlaczego: żadnych ran, oznak gorączki czy infekcji, tylko blada skóra, mętne oczy i wychudzone jakby wysuszone, ciała. Przypominali korowód zmarłych czekających na przejście przez niebiańską bramę.

Orędowniczka wykorzystała tłok i odłączyła się od eskortujących strażników, podbiegła do najbliższego mężczyzny z kolejki i spojrzała głęboko w oczy: sprawiał wrażenie pogrążonego w pół-śnie.

– Idziemy! – warknął gwardzista, gdy w końcu udało mu się do niej przedostać i pochwycił ją za ramię.

– Nie musisz mnie szarpać! – gwałtownie zrzuciła jego rękę.

– Nie jestem przestępcą!

– To się jeszcze okażę – sapnął. – Idziemy powiedziałem! I bez takich sztuczek! – Posłuchała.

Przekroczyli próg świątyni. Wewnątrz sytuacja prezentowała się jeszcze gorzej niż przed wejściem. Ludzie leżący na ziemi pokrywali niemal całą podłogę, a salę wypełniało echo jęków i wołania o pomoc. Gdzieniegdzie, między chorymi, poruszały się kapłanki matki, roznosząc wodę i pojąc tych, którzy nie byli w stanie uczynić tego sami. Widok był nie do zniesienia dla wrażliwej duszy, a wzbierające poczucie niemocy prowokowało przeskoki złotych iskier w oczach Atmy.

Nie mogła się zdemaskować, nie teraz, zmobilizowała się w myślach i przekierowała spojrzenie na szerokie okiennice wpuszczające pomarańczowe światło wczesnego zachodu.

Po przejściu przez salę modlitewną, weszli do mniejszego pomieszczenia, gdzie zgromadzili się wyżsi kapłani Imaltis i jeden arcykapłan.

Hierarcha od razu przykuł uwagę Atmy. Jego strój nie pasował do stylu miejscowych: znacznie przewyższał ich szykiem i dostojnością. Na jej widok zakończył dyskusję z pozostałymi i podszedł bliżej.

– Przepraszam za sposób, w jaki się tu pani znalazła. Jestem Sared Malton, ze świątyni w Oruun – przedstawił się oficjalnie – Niestety sprawa jest wyjątkowo pilna – dodał i cofnął się o kilka kroków.

– Wasza świątobliwość raczy wyjaśnić, cóż jest takiego pilnego, iż świątynia porywa mnie w trakcie zakupów? – spytała z wyczuwalnym gniewem.

– Jeszcze raz przepraszam, że tak to pani odczuła, ale...

– To nie jest odczucie, tylko fakt – przerwała mu w połowie zdania – Teraz proszę mówić, o co chodzi. Mam dużo pracy – oznajmiła z manierą.

– Było choroby nie sprowadzać! – rzucił w jej stronę jeden z kapłanów stojących na drugim końcu pomieszczenia.

– Że, co przepraszam!? – żachnęła się.

– Przestań Zatrawarze! Nie czas i miejsce na takie rzeczy – Sared zbeształ klechę rzucającego oskarżenia, a ten skulił głowę i usunął w cień.

– Przepraszam; napięta sytuacja daje się nam wszystkim we znaki. Proszę usiąść – Arcykapłan wskazał Atmie krzesło oświetlone czerwonawą strugą światła z pobliskiego świetlika. Stało pośrodku pomieszczenia. Cała kompozycja w połączeniu z gniewnymi spojrzeniami otaczających ją duchownych dawała bardzo silne przeświadczenie o nadchodzącym przesłuchaniu – Orędowniczka niechętnie przysiadła we wskazanym miejscu, a hierarcha zasiadł naprzeciw niej.

– Dziękuję – uśmiechnął się serdecznie. – Proszę mi opowiedzieć, kim pani jest, skąd pochodzi, a ponad wszystko, co panią sprowadziło do Watenfel? – Kultura osobista i grzeczność Sareda, z jaką odnosił się do Atmy, mocno kontrastowała z całą resztą otoczenia, łącznie z uzbrojonymi strażnikami.

– Nazywam się Atma Andramon i przez długie lata pracowałam, jako uzdrowicielka w Girzel – odpowiedziała bez sekundy zawahania. – Gdy tylko doszły mnie wieści, iż Walon jest nękany przez tajemniczą zarazę, zebrałam wszystko, co mogłam zabrać w podróż i wyruszyłam na północ pomagać w walce z chorobą, która dotknęła nie tylko uprawy i bydło, ale także przeniosła się na ludzi.

– Rozumiem… – zamyślił się Sared – Słyszałem, że pomaga pani tym nieszczęśnikom za darmo. To prawda?

– Tak – potwierdziła z dumą w sercu.

– Z czego zatem pani się utrzymuje i opłaca leki dla chorych!? Spojrzał na nią bardzo podejrzliwym wzrokiem.

– Miałam swoje oszczędności. – W głosie Atmy wydźwięczyła irytacja – Przed przyjazdem prowadziłam sklep zielarski w dzielnicy świątynnej.

– Kłamie! – zarzucił jeden z kapłanów. Tym razem Sared nie zareagował, wyczekując na reakcję Atmy. Uzdrowicielka poczerwieniała ze złości i zerwała się z krzesła.

– Jak śmiesz, prostaku!! – krzyknęła pogardliwie. – Żądam, aby mi wyjaśniono, o co tu chodzi!

– Proszę usiąść i nie utrudniać – skomentował arcykapłan bez wymuszonej serdeczności. Strażnicy chwycili za broń. Atma musiała ustąpić i wróciła na swoje miejsce.

– Jeżeli jest pani niewinna, to zaraz będzie po sprawie – dodał Sared.

– Niewinna? A jakie mam zarzuty!? – spytała roztrzęsiona.

– Czerpanie korzyści z zarazy i pomoc w jej rozprzestrzenianiu – wyrecytował bezemocjonalnie Malton.

– Czy wam choroba mózgi trawi! – wrzasnęła obelżywie.

– Zamilcz! – odpysknął Arcykapłan, zmieniając ton na agresywny. Obelga przełamała jego opanowanie i cała przyjacielska kurtyna opadła, pozostawiając jedynie prawdziwą, zajadłą nienawiść. Wstał z krzesła i zrobił kilka kroków, aby ostudzić emocje.

– Skoro nie pobiera pani opłat… – kontynuował nieco spokojniej – To, jakim cudem wynajmuje pani ten ogromny dom w wewnętrznym kręgu? Też z oszczędności? – Insynuował. Starsza zbladła; świątynia śledzi moje ruchy, pomyślała. Od tej pory musiała uważać na każde słowo.

– Niedawno, pomogłam dojść do zdrowia jedynej córce właściciela tego domostwa. Na dowód wdzięczności pozwolił mi leczyć w nim ludzi: pokój, który wynajmowałam w gospodzie, nie miał do tego warunków, ale o tym na pewno też wiecie – skwitowała wypowiedź wymuszonym uśmieszkiem.

– Tak zupełnie za darmo? – Arcykapłan zdziwił się sztucznie. – Taki wielki dom? – dopytywał z wyczuwalnym naciskiem.

– W takim razie potwierdzi pani słowa, prawda? – Atma posmutniała. Zdała sobie sprawę, iż to, co miała zaraz powiedzieć, na pewno nie poprawi jej sytuacji.

– Kiedy młoda szlachcianka poczuła się lepiej, gospodarz zdecydował się opuścić Watenfel i zacząć nowe życie w Oruun.

– Czyli nikt nie jest w stanie poświadczyć za panią w tej kwestii?

– Spytajcie kogokolwiek z tych, którym pomogłam! Potwierdzą, iż nie wzięłam złamanego rema! – zarzekała się desperacko.

– Dobrze – przytaknął spolegliwie arcykapłan i obrócił w stronę zgromadzonych oskarżycieli.

– Wprowadźcie świadków! – jeden z kapłanów wykonał zapraszający gest w stronę bocznych drzwi. Do pokoju wprowadzono trzy młode osoby: dwie kobiety i jednego mężczyznę. Cała trójka nie wyglądała na mieszczan: stare, znoszone, połatane ubrania nosiły wyraźne piętno biedy, ale Orędowniczka odetchnęła z ulgą na widok tych trojga.

– Zna ich pani, prawda? – spytał Sared, dodając wymuszony uśmiech. Atma nie dała się zwieść udawanej życzliwości i nie spuściła gardy.

– Tak oczywiście. Pomogłam im – odpowiedziała oszczędnie, obdarzając rodzeństwo ciepłym spojrzeniem. W duchu była szczęśliwa, że widzi ich w dobrym zdrowiu, gdyż przygarnęła ich w okropnym stanie.

– Opowiedzcie teraz to, co mi – hierarcha skinął głową do chłopaka. Młodzik zdjął podartą czapkę, obrzucił salę przerażonym spojrzeniem i zaczął:

– Kilka dni temu ja i moje siostry przybyliśmy do Watenfel z okolic Dannahal w poszukiwaniu pomocy: od dłuższego czasu mój stan się pogarszał, a Maria i Jana z trudem się poruszały – dziewczyny potakiwały jak przy ataku drgawek. – Miejscowi opowiadali, że w mieście jest uzdrowicielka, która może nam pomóc. Oczywiście nie mieliśmy za wiele pieniędzy, ale i tak postanowiliśmy spróbować – chłopak patrzył Atmie prosto w oczy, a jego podbródek drgał nerwowo.

Coś jest nie tak, pomyślała orędowniczka.

– I jak was potraktowano? – spytał Sared, próbując nadać szybsze tempo tej opowieści.

– Ta kobieta – chłopak wskazał palcem na Atmę. – Przyjęła nas pod swój dach i leczyła. – W tym momencie starsza poczuła ulgę. Rozsiadła się wygodnie i rzuciła kapłanom kilka szyderczych spojrzeń.

– Czy zażądała zapłaty? – dopytał Arcykapłan, a chłopak zawahał się niepokojąco.

– Na początku nie… – wykrztusił z siebie.

– Jak to na początku? – oburzyła się Atma zaalarmowana tym co słyszy.

– Proszę nie przeszkadzać! – przerwał jej Sared. – Co było dalej? Chłopak z trudem przełknął ślinę i kontynuował, skręcając trzymaną czapkę tak mocno, że pobielały mu knykcie. Celowo unikał wzroku uzdrowicielki.

– Jak doszliśmy do siebie, zażądała pięciuset remów od osoby. – Atma zacisnęła pięści na podłokietnikach, ale arcykapłan gestem nakazał jej spokój.

Zmitygowała się.

– Jesteśmy farmerami, a nasze zbiory strawiła plaga. Nie mieliśmy takich pieniędzy – tłumaczył chłopak.

– To jest kłamstwo! – wykrzyczała oburzona – Nic nigdy od nich nie chciałam!

– Mów dalej – Sared nakazał młodzikowi, kompletnie ignorując protesty orędowniczki.

– Gdy powiedzieliśmy, że nie mamy pieniędzy, ta kobieta zaproponowała, że w zamian mamy rozpowiadać o jej zdolnościach i przyprowadzać chorych, najlepiej bogatych. Zagroziła, że jeżeli komuś powiemy prawdę, to choroba wróci ze zdwojoną siłą.

– I co powie pani na to Atmo? – Arcykapłan zwrócił się ku niej, pewny słuszności swych poczynań

– Oszczerstwo, kłam i kalumnia! Oni łżą jak z nut! – popatrzyła w stronę rodzeństwa. Czuła się zdradzona i przez chwilę pożałowała, że ich uratowała.

– Jak wam nie wstyd! – Cała trójka stała cicho, po czym chłopak zadał pytanie bezpośrednio Saredowi:

– Czy możemy już odejść?

– Tak możecie. – Strażnik wyprowadził ich z Sali. Orędowniczka nie czekała, aż hierarcha zacznie zadawać kolejne, niedorzeczne pytania. Była rozwścieczona. Teraz kiedy znalazła prawdziwy cel swej podróży do Watenfel, nie mogła tracić czasu na bzdury.

Poderwała się i spojrzała arcykapłanowi prosto w oczy. Kilka złotych błysków przemknęło po jej włosach, niezauważenie.

– Nie będę bawić się w wasze spiskowe gierki! Ktoś chce, żebym zniknęła i manipuluje wami wszystkimi – rzuciła po sali; w tej chwili ją olśniło. – Oczywiście – uderzyła się w czoło. – To jej sprawka

– Chce pani wyznać coś jeszcze? Ktoś pani pomagał? – dopytał Sared podniecony wizją ujęcia większej szajki złoczyńców.

– Tak chcę – oznajmiła twardo. – Do widzenia! – ruszyła w stronę wyjścia, ale drogę zastawiło jej dwóch wojskowych. Za plecami rozbrzmiał głos hierarchy:

– Atmo Andramon! W imieniu Cesarstwa Sungardu spełniam swój obywatelski obowiązek i zatrzymuję panią pod zarzutem zdrady państwa i mordu jego obywateli. Do czasu wyjaśnienia twojego udziału w rozprzestrzenianiu zarazy, zostajesz skazana na więzienie.

– Skazana!? Więzienie!? Wy zwariowaliście! – Niedowierzała w to, co słyszy.

– Pojmać ją i zaprowadzić do celi! – nakazał gwardzistom. Rośli mężczyźni pochwycili kapłankę jak zwykłego bandytę. Gdy próbowała się szarpać, jeden z nich uderzył ją w brzuch – Jęknęła i skuliła się z bólu.

– Nie próbuj, bo będzie gorzej – szepnął jej do ucha. – Moja córka ledwie dycha przez tę zarazę – dodał nienawistnie.

Atma pomimo cierpienia zachowała trzeźwość umysłu i rozejrzała się po sali. Do pomieszczenia wpadał już tylko słaby szkarłatny snop późnego zachodu. Nie mogła zaczerpnąć światła i rzucić zaklęcia przemiany, a opowiadanie, że jest starszą, tylko by ją pogrążyło. Zacisnęła zęby i pozwoliła się prowadzić w nadziei, że przejdą obok dużych okiennic.

Niestety: wszystkie witraże skierowano na wschód, aby przy porannej mszy oświetlały modlących się ku chwale matki światła.

Pokonali długi korytarz, zatrzymując przy solidnych, drewnianych drzwiach. Całą drogę towarzyszył im kapłan ze świątyni w Watenfel, który teraz wyciągnął pęk kluczy i wsunął jeden z nich do zamka. Pomieszczenie okazało się ciemnią, służącą do modlitwy i medytacji. Takie warunki umożliwiały człowiekowi osiągnięcie wysokiego poziomu skupienia, ale dla istoty zrodzonej ze światła to była sala tortur.

Wojskowy wepchnął Atmę do środka. Potknęła się o kamień osadzony w śliskiej podłodze i dotkliwie potłukła, uderzając o posadzkę. Klecha zatrzasnął drzwi i spojrzał przez mały kwadratowy wizjer.

– Już teraz nikomu nie zaszkodzisz, wiedźmo! – zasunął klapę; w pomieszczeniu zapanował całkowity mrok. Orędownika dopadła do drewnianych wrót.

– Nie zostawiajcie mnie tu! Jestem Niewinna! Nic nie zrobiłam! – krzyczała rozpaczliwie i uderzała pięściami w solidne dębowe deski.

– Nie mogę tu zostać. Proszę… – osunęła się na ziemię i zaczęła płakać. Jej ciało robiło się zimne i odrętwiałe, gdy cień powoli odbierał jej wszelką nadzieję. Skuliła się i spłyciła oddech, próbując choć trochę, opanować przerażenie. Nicość pochłaniała jej aurę i atakowała zwątpieniem.

Odepchnęła ją, lecz nie na długo. Chłód i ciemność ogarniały jej ciało. W przebłysku nadziei przypominała sobie słowa Hewlaski, którymi widząca pożegnała ją przed odejściem z Sefalos:

– Pamiętaj, że mrok jest manifestacją braku światła, jedno definiuje drugie, jedno drugie wyklucza, jedno bez drugiego nie istnieje… – wypowiedziawszy to na głos, poczuła ulgę.

Otworzyła oczy, stając twarzą w twarz z ciemnością. Mrok taksował ją iluzorycznym spojrzeniem. Nie atakował… Tylko się przyglądał, obwąchiwał, poznawał… Ona robiła to samo.

Słabe światełko błyskało migotliwie spod jej szaty. Natychmiast pojęła, co było źródłem tego ciepłego blasku. Wyciągnęła wisiorek z cząstką Andrahajmonu, który wzięła z Sefalos. Klejnot lekko rozjaśnił pomieszczenie, zmuszając ciemność do odwrotu.

– Nawet w tym miejscu jesteś ze mną Gaelu – odrzekła czule, a na jej ustach pojawił się wątły uśmiech.

– Nie mogę się teraz poddać. Nie zawiodę cię – zacisnęła pięści i popatrzyła na kryształ, a potem na głaz u swych stóp.

Wiedziała, co musi zrobić.

Położyła wisiorek na posadzce i z trudem uniosła ciężki kamień. Po raz ostatni spojrzała na ciepłe, światło błyskające z wnętrza kryształu.

– Jeszcze się zobaczymy – przyrzekła i cisnęła skałą w solas. W jednej chwili cała siła prastarego płomienia nadziei uwolniła się, zalewając celę blaskiem tak mocnym, iż Atma mogła w końcu skorzystać z zaklęcia przemiany.

Światło zbladło. Na środku podłogi leżały podarte ubrania. Jedno mocne kopnięcie wystarczyło, żeby wyłamać okute drzwi.

Wybiegła na korytarz.

Nie trzeba było długo czekać na reakcję straży. Orędowniczka usłyszała kroki i brzęczenie metalowych pancerzy. Nie chciała konfrontacji. Zaczęła biec w przeciwnym kierunku.

Starsi z Ariendi nie byli przyzwyczajeni do biegania tylko do latania. Zbrojni ją doganiali. Całe szczęście weszła do Sali Wielbień z dużym oknem skierowanym na Sefalos. Ustała w progu okiennicy i spojrzała na bladą łunę w oddali. Białe skrzydła zatrzepotały ćwiczebnie, rozgrzewając mięśnie.

W progu wejścia stanął Sared, a zanim dwaj strażnicy. Na widok starszej oniemieli, a kapłan upadł na kolana powalony jej majestatem. Atma spojrzała na niego litościwie. Tęczówki spłynęły jej złotem. Nie pałała do niego nienawiścią. Wiedziała, że ktoś nim steruje.

Uśmiechnęła się wdzięcznie i wyskoczyła, wzbijając w powietrze. Hierarcha złapał się za twarz.

– Co ja zrobiłem! Matko, wybacz mi bo zgrzeszyłem!

 

*** Magiczna geologia ***

 

Jak do tej pory zidentyfikowano łącznie siedem magicznych minerałów. Jako pierwsze zbadano hepatyty gromadzące energię wieczności, gdyż występowały one licznie w Lemachiańskich kopalniach Mor-Galem i Gua-Kidol.

Kolejny był Sulfiryt pochłaniający domenę gniewu i Turkus absorbujący ład: pierwsze odkryto po erupcji wulkanu, która zniszczyła belatrejskie miasto Kalintosz na północy, drugie zaś rybacy wyławiali u wybrzeży, wokół jęzorów zastygłej lawy. Solas i Perła pustyni były najrzadsze, gdyż pochodziły z niedostępnych ziem: Solas z okolic Sefalos, a Perła z Żyjącej Pustyni. Solas gromadził Nadzieję, a Szara Perła szarą energię domeny zmiany.

Jako ostatni odkryto jadeit, którego właściwości nie są do końca znane, wiadomo jednak, iż może on przesyłać myśli na duże odległości.

Nie można też zapomnieć o najbardziej pospolitym, spośród wszystkich aktywnych skał, Katalicie, który potrafił emanować różnymi barwami w zależności od aktywnej w otoczeniu domeny. To na podstawie reakcji katalitów przypisano astrze różne kolory.

 

****

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Vespera dwa lata temu
    Oszustwo, nie było aż takie długie :)
  • MKP dwa lata temu
    9 stron
    Z reguły tak 5-6 wrzucam, ale cieszę się, że się nie dłużyło:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Nie dłużyło się, bo to była jedna długa scena, nie bardzo było ją jak uciąć w połowie.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera dokładnie:)
    Rozcięcie zrobiłoby więcej szkody niż pożytku
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Ja teraz piszę rozdział, który będę musiała przeciąć, ale gdzie dokładnie, to się okaże jak go skończę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania