Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 27

ROZDZIAŁ II: Przesłuchanie

 

Atma siedziała na skrzyni oparta o zimny mur i patrzyła beznamiętnie w okno kamienicy naprzeciw. Nie mogła zebrać myśli; natłok wspomnień wypierał teraźniejszość z głowy, a wszytko galopowało po zatłoczonej plątaninie synaps, tworząc coraz to dziwniejsze wątki.

– Hewlaska miała rację… – szepnęła do siebie.

Co teraz?

Zaśmiała się do tej myśli, odkleiła plecy od kamienia i pewnie stanęła na nogach.

– Tyle wieków egzystencji, tysiące przepowiedni a my wiecznie zaskoczeni… Bez Matki, jesteśmy jak dzieci kroczące we mgle. – Spojrzała w stronę łańcucha górskiego okalającego Artem: dom, który wydawał się tak odległy, że niemal nierzeczywisty.

– Ssss… – Zacisnęła powieki. Kłujący ból wwiercił się w skronie.

– Czy pani to Atma Andramon?

Starsza odwróciła się niepewnie. Kapłan Imaltis w towarzystwie dwóch strażników uśmiechał się z taką sztuczną i niepokojącą serdecznością, że po plecach kobiety pogalopował zimny dreszcz.

Oprzytomniała.

– Tak to ja. W czym mogę pomóc? – odparła prawdziwie zaskoczona faktem, że kleryk zna ją z imienia i nazwiska.

Wśród ludzi nie musiała wymyślać nowych personaliów. Nie było sensu ukrywać czegoś, co nie istniało za wielką białą bramą.

Kleryk uśmiechnął się gadzio.

– Jest pani proszona do Świątyni. Arcykapłan Sared Malton z Oruun, chce z panią porozmawiać. – Mnich był nad wyraz uprzejmy, ale obstawa Białych Kruków nie pasowała do tej dobrotliwej maski.

– A co, jeśli nie zechcę pójść?

– Wtedy tych dwóch dżentelmenów poprosi ponownie – oświadczył łysawy klecha w złoto-białym habicie. Zwodniczy uśmiech rozcinał mu twarz kreską wąskich ust, a zmrużone oczy nadawały niemal złowieszczy wygląd.

Atma zrozumiała aluzję i jeżeli nadal miała pomagać ludziom w Watenfel, musiała zagrać w tę grę: nie miała wyjścia.

– Prowadźcie, zatem.

– Cudownie. Pomóżcie pani Atmie z koszykiem.

Jeden z wojskowych niechętnie wziął zakupy od Starszej.

– A teraz proszę z nami.

 

***

 

Siedziba kultu Złotej Matki Imaltis mieściła się w zewnętrznym pierścieniu w pobliżu dzielnicy usługowej, gdzie domy uciech rozkwitały jak grzyby po deszczu. Ponoć pierwsi misjonarze postawili sobie za cel obniżenie poziomu rozpusty w mieście, ale jak do tej pory płatny nierząd miał się świetnie – misjonarze też.

W odróżnieniu od centralnych prowincji wyznanie jedynej prawowitej bogini, dotarło na północ stosunkowo niedawno. Pod rządami belantrjskiego namiestnika miasto rozkwitało w duchu wielowyznaniowości. Mas-Tanas, jak nazywano panów portali, przymykał oko na zabobony, bo choć doktryna założycielska plasowała wiedzę w roli jedynego bóstwa, to jednak wiara była tym, co dawało ludziom nadzieję, a pionierzy na północy nie mieli łatwego żywota. Dzikie plemiona bruków, leśne bestie i wszelkiego rodzaju plugastwa żyjące w ziemi i w wodzie. Lęk był codziennością a bogowie tarczą umysłu, mentalnym murem chroniącym przed zatraceniem w strachu. Nic dziwnego, że w porównaniu ze starymi świątyniami Murkira czy Arkturosa, które obecnie służyły za ratusz i galerię sztuki, siedziba kultu Jedynej Matki prezentowała się skromnie, a o obecnym przeznaczeniu tego niegdysiejszego posterunku świadczyły jedynie dwa posągi starszych Ariendi sprowadzone tu z Girzel. Bliźniacze białe kolosy z pozłacanymi oczami witały pielgrzymów, wiernych i ciekawskich – choć od jakiegoś czasu spoglądały jedynie na chorych szukających pomocy.

Atma w obstawie trzech mężczyzn, zbliżyła się do sznura ludzi, którzy czekali w kolejce przed wejściem. Większość z nich stanowiły osoby starsze, ale byli też tacy w sile wieku – i tylko wieku, bo ledwo trzymali się na nogach. Ciężko było jednoznacznie stwierdzić dlaczego: żadnych ran, oznak gorączki czy infekcji, tylko zszarzała skóra, mętne oczy i wychudzone jakby wysuszone, ciała. Przypominali korowód zmarłych w drodze do Przemrocznicy, wcielenia Matki o czarnych jak noc skrzydłach, która przytulała inry zmarłych do swojej wiecznej egzystencji.

Orędowniczka wykorzystała zamieszanie przed świątynią i podbiegła do najbliższego młodego mężczyzny. Nie dałaby mu więcej niż ćwierć wieku, ale jeszcze nie miała takiego rozeznania w stopniach ludzkiej degradacji. Złapała go za ramię, a ten niemrawo odwrócił głowę i spojrzał je w oczy; sprawiał wrażenie pogrążonego w pół-śnie.

Mocny chwyt zacisnął palce na obojczyku Atmy.

– Idziemy! – warknął Kruk.

– Nie musisz mnie szarpać! – Zrzuciła jego rękę. – Nie jestem przestępcą!

– To się jeszcze okażę – sapnął. – Idziemy, powiedziałem! I bez takich sztuczek!

Posłuchała.

Przekroczyli próg siedziby kultu Złotej. Ludzie ułożeni pokotem w kilku rzędach pokrywali niemal całą podłogę, a salę wypełniało echo jęków i wołania o pomoc. Gdzieniegdzie, między chorymi, poruszały się kapłanki roznoszące wodę i pledy. Atma poczuła się jak w lazarecie, a wzbierające poczucie niemocy prowokowało przeskoki złotych iskier w oczach.

Chciał pomóc, wezwać blask kreatorki i połatać te sypiące się kruche ciała – ale nie mogła się zdemaskować, nie teraz, kiedy wyrobiła sobie renomę uzdrowicielki. Tak mogła zrobić więcej.

Przekierowała spojrzenie na szerokie okiennice. Pomarańczowe światło wczesnego zachodu rozlewało się po korytarzu, jakby ktoś chlustał z cebra płynnym bursztynem.

– Nie gap się, tylko idź! – Wojskowy popchnął ją w stronę przejścia do kolejnej komnaty. – Stryczek czeka. – Sapnął pod nosem.

Po przejściu przez Salę Wielbień, wkroczyli do mniejszego pomieszczenia, gdzie zgromadzili się wyżsi kapłani Imaltis i jeden arcykapłan. Hierarcha od razu przykuł uwagę Atmy. Jego strój nie pasował do stylu miejscowych: znacznie przewyższał ich szykiem i dostojnością. Nie miał też skwaszonej gęby typowej dla orędowników wysłanych na misję głównie za przewinienia we własnej diecezji.

Na jej widok mężczyzna zakończył dyskusję z przysadzistym spowiednikiem i podszedł bliżej.

– Przepraszam za sposób, w jaki się tu pani znalazła. Sared Malton, ze świątyni w Oruun – przedstawił się oficjalnie i wystawił dłoń. Atma odwzajemniła uścisk. – Niestety sprawa jest wyjątkowo pilna – dodał i wycofał się nerwowo, jakby kontakt z kobietą sprawiał mu dyskomfort.

– Wasza świątobliwość raczy wyjaśnić, co jest tak pilne, że świątynia Złotej Matki porywa starszą kobietę? – spytała z zaakcentowaną ironią.

– Jeszcze raz przepraszam, że tak to pani odczuła, ale...

– To nie jest odczucie, tylko fakt – przerwała mu w pół zdania. – Teraz proszę mówić, o co chodzi. Mam dużo pracy – oznajmiła z manierą godną baronowej z namiestniczego rodu.

Kilka nerwowych buczeń rozeszło się po kaplicy.

– Było choroby nie sprowadzać! – rzucił jeden z kapłanów.

– Że co, przepraszam!? – żachnęła się.

– Przestań Zatra! Nie czas i miejsce na takie rzeczy. – Sared zbeształ klechę rzucającego oskarżeniami. Ten skulił głowę i zaczął zawistnie patrzyć spode łba. – Jeszcze raz przepraszam: napięta sytuacja daje się nam wszystkim we znaki. Proszę usiąść – Arcykapłan wskazał Atmie krzesło oświetlone strugą światła z sufitowego świetlika. Cała kompozycja w połączeniu z gniewnymi spojrzeniami otaczających ją duchownych dawała bardzo silne przeświadczenie o nadchodzącym przesłuchaniu.

Orędowniczka niechętnie usiadła we wskazanym miejscu, a hierarcha stanął naprzeciw niej.

– Dziękuję. – Uśmiechnął się serdecznie. – Proszę mi opowiedzieć: kim pani jest, skąd pochodzi, a przede wszystkim, co panią sprowadziło do Watenfel? – Kultura osobista i grzeczność Sareda, z jaką odnosił się do Atmy, mocno kontrastowała z całą resztą otoczenia, łącznie z uzbrojonymi strażnikami przy wejściu.

– Atma Andramon. Przez długie lata pracowałam, jako uzdrowicielka w Girzel – odpowiedziała bez chwili wahania. – Gdy tylko doszły mnie wieści o walońskiej zarazie, zebrałam wszystko, co mogłam zabrać w podróż i wyruszyłam na północ pomagać w walce z chorobą.

– Rozumiem… – zamyślił się Sared. – Słyszałem, że pomaga pani tym nieszczęśnikom za darmo. To prawda?

– Tak – potwierdziła z dumą w sercu.

– Z czego zatem pani się utrzymuje, opłaca leki dla chorych? – Spojrzał na nią bardzo podejrzliwym wzrokiem.

– Miałam swoje oszczędności. Interes w mieście tysiąca bram miał się świetnie. – W głosie Atmy wydźwięczała irytacja. – Przed przyjazdem prowadziłam sklep zielarski w dzielnicy świątynnej, a który pielgrzym nie pokusiłby się o medykamenty ze świętego miejsca.

– Kłamie! – zarzucił łysawy jegomość w habicie opinającym wydatne brzuszysko.

Tym razem Sared nie zareagował, wyczekując reakcji Atmy.

Uzdrowicielka poczerwieniała ze złości i poderwała się z krzesła.

– Jak śmiesz, prostaku!! Żądam, aby mi wyjaśniono, o co tu chodzi!

– Proszę usiąść i nie utrudniać – skomentował arcykapłan bez wymuszonej łagodności.

Strażnicy chwycili za broń. Atma spojrzała na ręce zaciśnięte na rękojeściach: musiała ustąpić. Wróciła na swoje miejsce.

– Jeżeli jest pani niewinna, to zaraz będzie po sprawie – dodał Malton.

– Niewinna? A jakie stawiacie mi zarzuty!? – spytała roztrzęsiona.

– Czerpanie korzyści z zarazy i pomoc w jej rozprzestrzenianiu – wyrecytował bezemocjonalnie oruuński hierarcha.

– Czy wam choroba mózgi strawiła – rzuciła obelżywie.

– Zamilcz! – odpysknął Sared. Despekt przełamał jego opanowanie i cała przyjacielska kurtyna opadła, pozostawiając jedynie prawdziwą, zajadłą nienawiść. – Skoro nie pobiera pani opłat… – kontynuował nieco spokojniej – to, jakim cudem wynajmuje pani ten ogromny dom w wewnętrznym kręgu? Też z oszczędności? – insynuował.

Starsza zbladła.

Świątynia śledzi moje ruchy, przeleciało jej przez myśl.

Od tej pory musiała uważać na każde słowo.

– Niedawno, pomogłam dojść do zdrowia jedynej córce właściciela tego zacnego domostwa. Na dowód wdzięczności pozwolił mi w nim leczyć; pokój, który wynajmowałam w gospodzie, nie było do tego warunków, ale o tym na pewno też wiecie – skwitowała wypowiedź wrednym uśmieszkiem.

– Tak zupełnie za darmo? – Sared odegrał zdziwienie na poziomie marnego trubadura. – Taki wielki dom?

Kaplica poniosła szmery drwiny.

– Tak, kupił też sporo ziół i koców.

– Cudowny człowiek. On i jego latorośl na pewno potwierdzą pani słowa, prawda?

Atma poczerwieniała, a serce zabiło jej szybciej, zdobiąc twarz nerwowym rumieńcem. To, co miała powiedzieć, na pewno przemówi na korzyść tej farsy.

– Kiedy młoda szlachcianka wyzdrowiała, gospodarz zdecydował się opuścić Watenfel i zacząć nowe życie w Oruun – oświadczyła przygaszonym głosem. Sama też by sobie nie uwierzyła, gdyby doszukiwała się winy.

– Czyli nikt nie jest w stanie poświadczyć za panią w tej kwestii, tak?

– Spytajcie kogokolwiek, komu pomogłam! Potwierdzą, że nie wzięłam złamanego rema!

– Dobrze. – Malton przytaknął ulegle i obrócił się w stronę Kruków przy wejściu. – Wprowadźcie świadków.

Do pokoju wpuszczono trzy młode osoby: dwie kobiety i mężczyznę. Starsza uradowała się na ich widok, bo w głębi inry poczuła niesamowitą ulgę.

– Zna ich pani, prawda? – spytał Sared, dodając zachęcający uśmiech.

Atma nie dała się zwieść udawanej życzliwości, nie tym razem.

– Tak, oczywiście. Pomogłam im – odpowiedziała oszczędnie, obdarzając rodzeństwo ciepłym spojrzeniem. Widok całej trójki w dobrym zdrowiu radował jej serce.

Siostry, wychudzone i sine niczym upiory, przyprowadziły brata w stanie niemalże agonalnym. Atma Musiała dawkować magię, maskować jej działanie wpływem ziół i kompresów, ale jednak dała radę odciągnąć chłopka od łona Przemrocznicy.

– Opowiedzcie teraz to, co wcześniej mnie. – Hierarcha skinął głową do chłopaka.

Młodzik zdjął przetartą czapkę, obrzucił salę zlęknionym spojrzeniem i przemówił drżącym głosem:

– Kilka dni temu ja i moje siostry – spojrzał w stronę młódek – przyjechaliśmy do Watenfel z okolic Dannahal. Rodzice zmarli jeszcze przed zarazą, a ja już tuliłem się do Przemory. – Dziewczyny potakiwały energicznie jak przy ataku drgawek. – Miejscowi gadali, że w mieście jest uzdrowicielka, która może pomóc. Oczywiście nie mieliśmy kawałka rema w sakwach, ale i tak szło spróbować, najwyżej cyrulica pogoni. – Chłopak patrzył Atmie prosto w oczy i pocił się, jakby tyrał na polu w samo południe.

Coś jest nie tak, pomyślała orędowniczka.

– I jak was potraktowano? – dopytał Sared, ponaglając chłopaka: hierarchę interesowało, tylko zakończenie jego opowieści.

– Ta kobieta – młodzieniec wskazał palcem na Atmę. – Przyjęła nas pod strzechę i leczyła. – Starsza rozsiadła się wygodnie i rzuciła kapłanom kilka szyderczych spojrzeń.

– Czy zażądała zapłaty? – dopytał Arcykapłan, a chłopak zawahał się niepokojąco.

– Na początku nie… – wykrztusił z siebie.

Starsza wzdrygnęła się na krześle.

– Jak to na początku?

– Proszę nie przeszkadzać! – zbeształ ją Sared. – Co było dalej? Młodzik przełknął ślinę i kontynuował, skręcając trzymaną czapkę tak mocno, że pobielały mu knykcie:

– Jak doszliśmy do siebie, zażądała pięciuset remów od osoby.

Atma wbiła palce w obicie podłokietników, gotowa wyrazić sprzeciw, ale arcykapłan gestem nakazał jej spokój.

Zmitygowała się.

– Jesteśmy farmerami, a nasze zbiory zżarła plaga. Skąd niby byśmy mieli wziąć taki majątek? – łgał z wyraźnym trudem wymalowanym na piegowatej twarzy. Celowo unikał wzroku Starszej.

– To kłamstwo! Nic nigdy od nich nie chciałam!

– Mów dalej – nakazał Sared, ignorując protesty kobiety.

– Jak powiedziałem, że nie mam pieniędzy, to ta kobieta – znów wskazał palcem na Atmę, żeby nie było wątpliwości, o kogo chodzi – zaproponowała, że w zamian możemy rozpowiadać o jej zdolnościach i przyprowadzać chorych, najlepiej bogatych. Zagroziła, że jeśli które z nas przed kim gębę otworzy, to choroba wróci ze zdwojoną siłą, a ona Przemory już nie odpędzi.

– I co powie pani na to, Atmo? – Arcykapłan zwrócił się ku niej, pewny słuszności swych poczynań.

– Oszczerstwo, bezczelne kalumnie! – Popatrzyła w stronę rodzeństwa. Czuła się zdradzona i przez chwilę żałowała, że ich uratowała. – Jak wam nie wstyd!

Cała trójka stała cicho z oczami wlepionymi w podłogę.

– Czy możemy już odejść? – Chłopak zadał pytanie bezpośrednio Saredowi.

– Tak, możecie. – Strażnik wyprowadził świadków z kaplicy.

Atma nie czekała, aż hierarcha zacznie zadawać kolejne, niedorzeczne pytania. Była rozwścieczona. Teraz, kiedy znalazła prawdziwy cel swej podróży do Watenfel, nie mogła tracić czasu na bzdury.

Poderwała się z siedziska i spojrzała na Sareda wyzywająco. Kilka złotych błysków przemknęło po wielkich tęczówkach.

– Nie będę bawić się w wasze spiskowe gierki! Ktoś chce, żebym zniknęła i manipuluje wami wszystkimi! – rzuciła w głąb komnaty. – Oczywiście… – Uderzyła się w czoło. – To jej sprawka. Wstrętna żmija!…

– Chce pani wyznać coś jeszcze? Ktoś pani pomagał? – dopytał Sared podniecony wizją ujęcia większej szajki złoczyńców.

– Tak, chcę – orzekła twardo. – Do widzenia! – Ruszyła w stronę wyjścia, ale drogę zastawiło jej dwóch wojskowych.

Za plecami rozbrzmiał głos hierarchy:

– Atmo Andramon! W imieniu Cesarstwa spełniam swój obywatelski obowiązek i zatrzymuję panią pod zarzutem zdrady ojczyzny i działania na szkodę Sungardczyków. Do czasu wyjaśnienia pani udziału w rozprzestrzenianiu zarazy, zostaje pani skazana na więzienie.

– Skazana!? Więzienie!? Wy powariowaliście! – Niedowierzała w to, co słyszy.

– Odprowadzić do celi – rozkazał Krukom, których namiestnik oddelegował do dyspozycji świątyni.

Rośli mężczyźni pochwycili kapłankę jak zwykłego bandytę. Gdy próbowała się szarpać, jeden z nich uderzył ją w brzuch.

Jęknęła i skuliła się z bólu.

– Nie próbuj, bo będzie gorzej – szepnął jej do ucha. – Moja córka ledwie dycha przez tą zarazę – wysyczał jadowicie i pchnął starszą w stronę wyjścia.

Atma pomimo bólu i mdłości zachowała trzeźwość umysłu. Omiotła wzrokiem otoczenie. Do pomieszczenia wpadał już tylko słaby szkarłatny blask późnego zachodu, nie mogła zaczerpnąć światła, zagiąć rzeczywistości a opowiadanie, że jest Starszą, tylko by ją pogrążyło. Zacisnęła zęby i pozwoliła się prowadzić w nadziei, że przejdą obok dużych okiennic. Na jej nieszczęście wszystkie witraże skierowano na wschód, żeby przy porannej mszy oświetlały modlących się ku chwale Złotej Matki.

Pokonali długi korytarz, mijając kilka otwartych cel i stanęli naprzeciw solidnych drewnianych drzwi. Całą drogę towarzyszył im kapłan, który dobył pęk kluczy, wsunął jeden do pordzewiałego zamka i pchnął skrzydło zbite z grubych desek. Zawiasy zawyły rozpaczliwie. Atma ze zgrozą zajrzała do środka. Pomieszczenie okazało się ciemnicą do modlitwy i medytacji; idealne warunki do osiągnięcia wysokiego poziomu skupienia – ale nie dla istoty zrodzonej ze światła. Dla Starszej taka piwnica to istna sala tortur.

Wojskowy wepchnął Atmę do środka. Potknęła się o płytę osadzoną niedbale w śliskiej podłodze i dotkliwie potłukła kolana. Klecha zatrzasnął drzwi i spojrzał przez wąski przeziernik.

– Już teraz nikomu nie zaszkodzisz, wiedźmo! – Zasunął klapę. W pomieszczeniu zapanował całkowity niemalże lepki mrok. Orędownika dopadła do drewnianych podwojów.

– Nie zostawiajcie mnie tu! Jestem Niewinna! Nic nie zrobiłam! – wrzeszczała rozpaczliwie, waląc pięściami w grube drewno. – Nie mogę tu zostać. Proszę… – Osunęła się na posadzkę i zaczęła płakać.

Wszechobecna ciemność zgniatała jej ciało z każdej strony. Zrobiło się zimno i duszno. Członki drętwiały, gdy mrok powoli odbierał wszelką nadzieję. Rozmasowała drżące dłonie, skuliła się w kącie i pogłębiła oddech w desperackiej próbie opanowania przerażenia. Nicość pochłaniała jej aurę, atakowała zwątpieniem.

Odepchnęła ją.

Nie na długo. Chłód i ciemność napierały coraz mocniej. Rozchodziły się w żyłach kłującym bólem. W przebłysku nadziei przypominała sobie słowa Hewlaski, którymi widząca pożegnała ją przed odejściem z Sefalos: „Pamiętaj, że mrok jest manifestacją braku światła, jedno definiuje drugie, jedno drugie wyklucza, jedno bez drugiego nie istnieje…”

Otworzyła oczy i spojrzała w iluzoryczną twarz osadzoną w ciemności. Lęk taksował ją przeszywającym spojrzeniem. Nie atakował… Tylko się przyglądał, obwąchiwał, poznawał… Ona odważyła się na to samo. Słabe światełko zamigotało pod szatą. Wyciągnęła wisiorek z cząstką Andrahajmonu, który zabrała z Sefalos, a kamień lekko rozjaśnił pomieszczenie, chwilowo zmuszając ciemność do odwrotu.

– Nawet w tym miejscu jesteś ze mną, Gaelu – odrzekła czule, układając usta w wątły uśmiech. – Nie mogę się teraz poddać. Nie zawiodę cię. – Zacisnęła pięści, popatrzyła na medalik, a potem na głaz u stóp.

Wiedziała, co musi zrobić.

Położyła wisiorek na twardej posadzce i z trudem uniosła ciężki kamień. Po raz ostatni spojrzała na ciepłe światło błyskające z wnętrza kryształu.

– Jeszcze się zobaczymy – przyrzekła i cisnęła skałą w minerał.

Siła prastarego płomienia eksplodowała, zalewając celę światłem stworzenia. Atma wchłonęła jego moc, tchnienie istnienia zdolne kształtować rzeczywistość u jej fundamentów.

Światło zbladło. Na środku podłogi zaległy podarte ubrania. Jedno mocne kopnięcie wystarczyło, żeby wyłamać okute drzwi.

Orędowniczka wpadła w korytarz.

Nie trzeba było długo czekać na reakcję straży. Usłyszała kroki i brzęk metalowych pancerzy. Nie chciała konfrontacji. Zaczęła biec w przeciwnym kierunku, ale Starszych z Ariendi zaprojektowano do latania, a nie biegania po ciasnych tunelach. Błądziła, a zbrojni deptali jej po piętach. W końcu trafiła do sali Wielbień i z radością w sercu spojrzała w duże okno skierowane na Sefalos. Rozrzuciła okiennice; wieczorne powietrze niosło smród miasta, ale też obietnicę wolności, którą dają przestworza. Ustała w progu. Białe skrzydła zatrzepotały ćwiczebnie, rozgrzewając mięśnie. Kapłan Sared wparował do komnaty w obstawie dwóch Kruków. Na widok Starszej oniemieli, a hierarcha upadł na kolana. Atma spojrzała na niego litościwie, tęczówki spłynęły jej złotem, a pióra otoczyła delikatna łuna z pierwotnej magii. Nie pałała nienawiścią; został oszukany, zwiedziony przez żmiję w ludzkim ciele.

Uśmiechnęła się wdzięcznie na znak wybaczenia i wyskoczyła, by wzbić się w powietrze.

Hierarcha złapał się za twarz.

– Co ja zrobiłem! Matko, wybacz mi, bo zgrzeszyłem!

Wbił paznokcie w skórę i rozorał czoło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Vespera 05.07.2022
    Oszustwo, nie było aż takie długie :)
  • MKP 05.07.2022
    9 stron
    Z reguły tak 5-6 wrzucam, ale cieszę się, że się nie dłużyło:)
  • Vespera 05.07.2022
    MKP Nie dłużyło się, bo to była jedna długa scena, nie bardzo było ją jak uciąć w połowie.
  • MKP 05.07.2022
    Vespera dokładnie:)
    Rozcięcie zrobiłoby więcej szkody niż pożytku
  • Vespera 05.07.2022
    MKP Ja teraz piszę rozdział, który będę musiała przeciąć, ale gdzie dokładnie, to się okaże jak go skończę.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania