Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 63

*********************

 

Aby poprawnie zobrazować działanie załamanej symetrii astralnego pola, należy wpierw wyobrazić sobie jednolitą, białą przestrzeń bez ścian, sufitu czy podłogi. Taką, w której nie istnieje ani góra, ani dół, lewo czy prawo. To właśnie jest Nicość: stan idealnie symetryczny.

Następnie umieścimy w tej przestrzeni samoświadomy byt nazwany Świadomością, który dostrzega różnicę pomiędzy swoim istnieniem a jego brakiem. W ten sposób łamiemy pierwszą z symetrii: przestrzeń różnicuje się na miejsce ze Świadomością i bez niej.

Kolejny etap to dostrzeżenie różnicy pomiędzy górą a dołem. Świadomość nagle pojmuje, iż ponad nią jest jasno, a pod nią panuje mrok. Pole astralne ponownie zróżnicowało, ale w innej symetrii: teraz hipotetyczna przestrzeń ma świetlistą górę i mroczny dół, ale Świadomość nadal porusza się swobodnie w – nazwijmy to – „płaszczyźnie poziomej”.

Niezależnie od tego, czy nasz świadomy BYT przemieści się na wschód, zachód, północ czy południe; z każdego miejsca dostrzeże to samo światło na górze i ciemność na dole, oraz resztę przestrzeni, w której GO nie ma.

Teraz jeszcze bardziej rozwarstwimy magiczne pole, umieszczając w przestrzeni cztery kolorowe korytarze. W tej sytuacji, jeśli Świadomość chcę się poruszyć w poziomie, zmuszona jest do wyboru: czy iść w stronę czerwieni, błękitu, a może w kierunku zieleni lub przeciwstawnej szarości. W ten sposób łamiemy trzecią i ostatnią, znaną symetrię sprawiając, iż kierunek ma znaczenie.

Reasumując, nasza hipotetyczna Świadomość, rozróżnia przestrzeń na: taką, w której JEST i taką, w której jej NIE MA; na jasną GÓRĘ i ciemny DÓŁ; na czerwony WSCHÓD, błękitny ZACHÓD, zieloną PÓŁNOC i szare POŁUDNIE. Teraz, z każdym ruchem Świadomości, Nicość jest zmuszana do określenia jej położenia w trzech kategoriach; względem trzech symetrii.

Nicość, w ujęciu idealnego astralnego pola, bardzo nie lubi być zmuszana do obserwacji; do przyjęcia jakiejkolwiek postaci i usilnie, czasami gwałtownie, dąży do swojego idealnego stanu: białego pokoju bez kolorowych korytarzy, sufitu… i życia.

 

Lemachiański instytut badań praw podstawowych: Anub-Ghar rok 4987 p.z: „Wykład o Symetriach”.

***************************************************

 

ZBLIŻA SIĘ KONIEC

 

Lejla ledwie zdążyła przysnąć, po burzliwej nocy, gdy wczesny poranek przywitał ją nawoływaniem jeźdźców i parskaniem koni. Nadal ospała wstała z pryczy i przetarłwszy oczy, wyjrzała przez mały świetlik osadzony w grubych murach klasztoru.

Zgodnie z umową, jaką Balatan złożył Matce Karevis, zakonne bramy przekroczyła setka jeźdźców wyposażonych w neutralny rynsztunek. Widok przysłanego wsparcia wsączył w serce Lejli nieco nadziei, ale z drugiej strony, przypominał o nadchodzącej bitwie i ważnej roli, jaką musiała w niej odegrać. Nigdy nie brała udziału w walkach, nigdy też nie myślała, że będzie musiała.

Głośne, przeciągłe westchnięcie, z którym miała nadzieję wypchnąć z siebie trochę strachu, poniosło jedynie tęsknotę za czasem, kiedy martwiła się wyłącznie ukrywaniem związku z Wifredem.

Natłok smętnych scenariuszy zaczynał ją przytłaczać. Zacisnęła pięści i, gdyby nie rękawiczki, paznokcie na pewno przebiłby skórę dłoni. Całe szczęście, mało subtelne walenie w drzwi, wyciągnęło ją z tej mrocznej, mentalnej studni.

Gość, nie czekając na zaproszenie, postanowił wtargnąć do pokoju.

– Wstałaś śpiąca królewno? – spytała Selekta.

– Nie powinnaś poczekać, aż powiem: "wejdź", czy coś w tym stylu?! – Lejla zganiła ją za brak manier – Mogłam jeszcze spać, a ty wpadasz tu jak opętana! – kontynuowała reprymendę.

– Mogłabyś też stać naga – Safonka wyszczerzyła zęby.

– Bardzo zabawne, boki zrywać; nie jestem w nastroju na żarty. Wyjdź, proszę. – Arkanistka była tak oschła, że nawet Trybada wolała przełknąć dumę i odpuścić, aniżeli doprowadzić ją do wybuchu złości.

– No już, nie dąsaj się; przepraszam – wyfukała Trybada. – Sebil wzywa nas do kaplicy. Ma ci coś do przekazania, zanim wyruszymy – Lejla narzuciła płaszcz, posłała Safonce wymowne spojrzenie i minęła ją w progu nie mówiąc ani słowa.

Milczenie jest złotem, pomyślała Selekta i postanowiła trzymać język za zębami.

Po przekroczeniu portalu w bibliotece dostrzegły Brukijkę klęczącą przed posągiem boga bez twarzy. Sebil wznosiła, ponad głowę, magiczny miecz Selekty, zupełnie jakby składała go w ofierze.

W pewnym momencie milczenie ustąpiło modlitwie:

– Wielki ojcze zmiany… tyś jest obrońcą wszystkich, którzy czczą twoje zmienne oblicze. Niech moc szarych wiatrów napełni to naczynie, aby raz jeszcze mogło stanąć w obronie twoich oddanych córek.

– Sepro Ulter, In-Alaj – kontynuowała w Astras. Piasek wewnątrz makutry zaczął falować jak lekko wzburzone morze. Mistyczka ułożyła broń na ołtarzu – Eret, Adin– Ferwetus – dokończyła inkantację. Głownia rozpadła się na drobiny, które zniknęły w wędrujących wydmach. Mistyczka odczekała chwilę i wyszeptując mantrę, chwyciła za rękojeść.

Metaliczne drobiny ponownie zespoliły się w klingę.

– I gotowe – skomentowała Bruka, zdejmując ostrze z ołtarza.

– Widzę, że się nie obijasz – przerwała jej Selekta.

– Ja nie, w przeciwieństwie do was – zmierzyła obie wzrokiem. – Ile można czekać?! – Selekta tylko się uśmiechnęła. Dobrze wiedziała, że Sebil, poprzez bycie wredną, radziła sobie z emocjami, a przy okazji, w myśl maksymy: „Im mniej bliskich, tym mniej zmartwień”, odstraszała wszystkich wokół.

– Chciałaś nas widzieć, więc jesteśmy. Mów, zatem, o co chodzi – rzuciła oschle Lejla. Sebil nie odpysknęła, przedkładając dobro misji nad chęć wydrapania jej oczu, i oddała Trybadzie miecz; następnie, mamrocząc coś przez zęby, podeszła do niewielkiego relikwiarza osadzonego w ściennej wnęce.

Wewnątrz skrytki znajdowały się dwa okrągłe, matowo-szare kamienie, ułożone na małej złotej tacy. Wyciągnęła obydwa.

– Te dwie bliźniacze perły nazywamy Jądrami Arkturosa – wyjaśniła Sebil.

Safonka parsknęła, dławiąc się stłumionym rechotem. Mistyczka kontynuowała, linczując ją spojrzeniem:

– Powstają, kiedy róża pustyni obrodzi dwoma owocami w jednym kwitnięciu. Oprócz tego, iż są niezwykle rzadkie, umożliwiają również, dwóm dzierżącym je osobom, zdolność widzenia oczami tej drugiej.

– Czy nie można ich było nazwać oczami Arkturosa? – skomentowała Arkanistka, krzywiąc się nieco, gdy Sebil wcisnęła jej w dłoń jedno z Jąder.

– Powiem to po raz setny… Oczy są zarezerwowane na inny artefakt! A teraz połknij, ja zrobię to samo. – Lejla, z potwornym grymasem na ustach, łyknęła obły otoczak.

– Zaraz mnie zemdli: mam dość bujną wyobraźnię – oznajmiła Arkanistka. Chwilę później jej bielma spłynęły szarością, podobnie, jak oczy Brukijki.

– O matko, ale to dziwne; zupełnie jakbym była w dwóch miejscach naraz – opisała Lejla.

– To dobrze… znaczy, że działa. Nie muszę ci mówić, że chciałabym ją odzyskać, więc bądź łaskawa przeczesać jutro kuwetę. – Słowa Sebil pozostały bez komentarza. Czarodziejka wolała wytrwać w przekonaniu, iż był to tylko niesmaczny żart.

Światło pochodni przy portalu i donośny brzęk metalu, zapowiedziały Milenę. Matka Karevis wkroczyła do kaplicy ubrana w gruby metalowy napierśnik, który uzupełniała masywna kolczuga. W komplecie z: stalowymi butami, nagolennikami, rękawicami oraz kaskiem z elementami przypominającymi tiarę, Matka przypominała bardziej stojak w zbrojowni niż człowieka.

– Jak mamusia u licha ma siłę to wszystko nosić!? – wykrzyczała Selekta. Wiedziała, że Milena jest silna, ale to wszystko razem, przerosłoby możliwości niejednego rosłego rycerza w sile wieku.

– Nie jestem już tak szybka ja kiedyś, więc braki w mobilności nadrobię odpornością na ciosy – odpowiedziała wymijająco Karevis, wyciągając zza pleców dwie laski zakończone ostrymi grotami.

– Mam jeszcze swoje przyjaciółki, żeby odciążyć kręgosłup – oświadczyła z uśmiechem i podparła się na drzewcach, wbijając szpice w szczeliny w posadzce. – Dołączcie do kawalerzystów. Trzeba już ruszać – ponagliła. Musieli wyprzedzić armię nadchodzącą z Walońskiej twierdzy Vesting.

Lejla wraz z Selektą pośpiesznie opuściły sanktuarium.

– Sebil, chciałam tylko… – zagaiła Matka, zbliżywszy się do Bruki.

– Nawet nie próbuj się ze mną żegnać! – przerwała jej mistyczka.

– Ale…

– Przysięgam ci, że jak doprowadzisz mnie do płaczu, to nie ręczę za siebie! – oczy mistyczki zeszkliły się, a sierść w kącikach powiek, zwilżyła. Milena zaserwowała jej uścisk, który przypominał ściskanie w imadle.

– Boże! W tym żelastwie to chyba by cię musieli z klifu zrzucić, żeby zabić! A i wtedy zrobiłabyś krater, otrzepała i wróciła – obie zaśmiały się gorzko i otarły łzy.

– Do zobaczenia wkrótce, zatem – oświadczyła Matka i wyszła dołączyć do reszty oddziału.

Na dziedzińcu Lejla osiodłała swojego konia i bacznie przyglądała się czterem rycerzom wnoszącym wielką, metalową kulę na podstawiony powóz. Zastanawiała się: po co Matka Karevis chce to zabrać ze sobą?

– Widzę, że już jesteś gotowa – za plecami Arkanistki rozbrzmiał znajomy męski głos.

– Mistrzu! – rzuciła się magowi na szyję – Już ci lepiej! Dzięki bogom. – Markus, choć wspomagał się laską, stał już na własnych nogach, co było nie lada osiągnięciem, biorąc pod uwagę rany, jakie mu zadano.

– Żadnych bogów mi w to nie mieszaj! – żachnął się żartobliwie.

– Przepraszam: dla silnych emocji ateizm jest za mało ekspresyjny – zażartowała czarodziejka.

– Usłyszałem od Mojry o waszym planie i… – zawiesił głos. Oboje dopowiedzieli sobie w myślach: „…i musiałem się pożegnać” – …i chciałem was wesprzeć dobrym słowem – dokończył. – Teraz już niewiele więcej mogę – wyszeptał z wyczuwalnym żalem w głosie.

– Mistrzu ja…

– Ćśśś… Podziękuj lepiej swojej Brukijskiej koleżance za to, że mnie połatała – czarodziejka posmutniała. Już wie, pomyślała.

– Oczywiście – otarła oczy, siląc się na uśmiech – Tylko się nie forsuj mistrzu – Mrugnęła do niego i wsiadła na konia.

– Ruszamy! – rozkazała Milena, zapakowana w swoim wozie: w tym całym metalowym rynsztunku, zamęczyłaby każdego konia, a musieli poruszać się szybko.

– Słyszeliście Panowie! – wtórowała jej Selekta. – Na most!

– Na most! – zaskandowali chórem telmiańscy kawalerzyści.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Vespera dwa lata temu
    Ciekawostka historyczna na dziś - waga ekwipunku żołnierza nie zmienia się przez wieki. Rynsztunek, który zakłada się na siebie do bitwy, zawsze ważył około 20-25 kg. Więcej po prostu nie dajemy rady efektywnie nosić, a mniej nie ma sensu, bo jak się nie jest dociążonym, to można zawsze wziąć coś dodatkowego, co może się przydać. Miałam okazję zakładać na siebie kolczugę - jak już się ją zepnie pasem, to ciężar rozkłada się tak, że nie przeszkadza, i jest w niej całkiem wygodnie.
  • MKP dwa lata temu
    Właśnie kiedyś chciałbym cały pancerz założyć; pełną zbroję płytową i zobaczyć jak to jest.
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Wybierz się na porządny turniej rycerski, tam takie atrakcje występują.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Muszę schudnąć, bo mnie nie wcisną w ten pancerz:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP jak paski będą odpowiednio długie, to wcisną

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania