Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 36

Havalan unar

– Spytam ciebie – zagaił Pajn i łypnął okiem na stojącą nieopodal Lisicę – bo wyglądasz na bardziej normalną niż tamta; kim wy jesteście i czego tu chcecie?

– Szukam syna, nie widziałeś go może? – Aida spytała Greplina, podczas gdy Anax przebierała wzrokiem po wnętrzu niesamowitej komnaty.

– Syna? A jak on wygląda?

– Nie wiem. – Wzruszyła bezradnie ramionami.

– No cóż, pozory mylą… Może od twojej koleżanki dowiem się jednak czegoś więcej.

– Dobrze, to ja go sama poszukam. – Aida uśmiechnęła się beztrosko i, w celu znanym tylko własnemu obłędowi, podeszła do porośniętej kwieciem i bluszczem ściany.

– Nie krępuj się – rzucił za nią Galwaren: doskonale wiedział, że z komnaty nie ma innego wyjścia niż zapieczętowana brama i najwidoczniej droga, którą tu trafiły, ale ich nietypowy transport zdawał się właśnie więdnąć w bardzo szybkim tempie. Pozostawało kwestią czasu, nim Wielki Mistrz Troderest von Karman otworzy magiczny właz i użyje perswazji w formie licznej straży, by wyciągnąć więcej informacji.

– Ty, Bruka albinos! Tak, ty…

Anax spojrzała na niego podejrzliwie. Nie miał broni, a przynajmniej nie takiej typowej, lecz w myśl porzekadła, iż przezorni żyją dłużej, trzymała pazury w pogotowiu, a spięte ciało szykowało się do ataku.

– Gdzie my jesteśmy? – burknęła.

– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie – strzygnął długimi uszami z mnóstwem kolczyków – no, ale jeśli chcesz wiedzieć, to jesteście w sercu zakonu Żelaznej Kuźni, a geograficznie to na obrzeżach Bermet. – Wzrok lisicy nie zdradzał olśnienia, ani nawet zwykłego zrozumienia; zwyczajnie czekała, aż kolejne słowa Greplina rzucą nieco więcej światła na zaistniałą sytuację. – To może teraz ja dla równowagi: a wy skąd się tu wzięłyście? – Spojrzał na usychającą gigantyczną muchołówkę, która wyrosła mu pod nogami i wypluła zawartość w postaci dwóch kobiet. – I nie chodzi mi o to Coś, bo wiem, że z tego wylazłyście. Pytam, skąd was TO wyrzygało.

– Z lasu – warknęła zdawkowo Anax.

– No to zakładam, że z pobliskiego Enerwanu. Co ona robi? – przerwał dedukcję i wskazał na Aidę, która opukiwała mur i nasłuchiwała, strach pytać czego.

– Sama chciałabym wiedzieć – odpowiedziała Lisica.

– Cóż, co by to nie było, niedługo zajrzy tu właściciel tego przybytku i zapewne nie ucieszy się z widoku gości w moim więzieniu.

– Więzieniu? – Anax rozejrzała się po sklepieniu wysokiej komaty, której ściany pokrywały rajskie rośliny, tworzące mozaikę z zieleni i kolorowego kwitnienia.

– Tak, więzieniu – potwierdził, rozkładając ręce. – I jak każdy więzień spędzam tu swój cały „wolny” czas, dlatego staram się umilić ten dośmiertny pobyt, dodając pomieszczeniu nieco… smaku.

– Czuję go… – szepnęła Aida, przyłożywszy ucho do podłogi.

– Co tam jest? – spytała Lisica.

Pajn uniósł bezwłosą brew w konsternacji.

– Hmm… Podłoga? – odpowiedział.

– A pod nią?

– Chyba jakieś stare lochy; jeśli mnie pamięć nie myli, to z czasów wojny z koczownikami. – Podrapał się po podbródku. Amulety i paciorki z piór, kory i kolorowych kamieni zwisały z rzemienia oplatającego przedramię greplińskiego tkacza.

– On tam jest, Anax. Czuję bicie serca i… – Aida posmutniała. – Ból, dużo bólu. Anax, on jest w agonii! Musimy się pośpieszyć.– Aida zaczęła macać podłogę niczym szakal opętany wonią zakopanej padliny.

– Nie wiem, o co tu chodzi, i moje zainteresowanie tym faktem z każdą chwilą słabnie – oświadczył Pajn nieco znudzonym głosem. – Powiem wam tylko tyle, że stąd nie ma wyjścia. Magiczne wrota można otworzyć jedynie od zewnątrz. Mój projekt – dodał, emanując kowalską dumą.

Aida zatrzymała ręce na wybranych blokach granitu, przylgnąwszy ciałem do posadzki jak wielki ślimak.

– Idę do po ciebie, krew z mojej krwi, havalan unar – wyszeptała i wstała z zimnej posadzki.

Pod zwiewną szatą rozbłysnął szmaragdowy symbol. Woda w pobliskiej fontannie spowolniła, a ognie rozwieszonych pochodni przestały tańczyć i zaczęły z trudem przeciskać ruch przez zgęstniały czas.

– Moja ciekawość wróciła – skomentował Pajn.

Tkacz musiał być co najmniej Wrażliwym, żeby móc osuszać aktywne minerały i kierować niezwiązaną magią. Na pewno wyczuł napinającą się symetrię.

– Aido! Poczekaj, nie rób nic pochopnie. – Lisica ruszyła w stronę przyjaciółki, ale nie zdążyła przemówić do zamglonego umysłu; świadomość, która zwykle pędziła wieloma potokami czasu, teraz zlała się w potężną rzekę.

– Madnasero, wiet-eteral! – Słowa pierwszych rozszarpały symetrię, podziurawiły ją jak grochowy worek na szpilki. Magiczne prądy rozwścieczone własnym istnieniem zaczęły błądzić pomiędzy zmianą a wiecznością, szarością i zielenią. Cała komnata zadrżała w fundamentach. Astra zaczęła się różnicować, niechętnie przybierać formę, zamiast tkwić w idealnym nieokreśleniu.

– O nie. – Anax zrobiła krok w tył.

– Co: nie? Co ona chce zrobić z tą mocą? – Pajn był jednocześnie i zafascynowany i przerażony.

Tąpnięcie szarej zmiany przetoczyło się po astrze. Zmiana uciekała, uciekała przed ogromem wyzwolonej wieczności.

– Padnij!

Anax rzuciła się na posadzkę. Greplin odruchowo zrobił to samo, ale nadal patrzył. Patrzył na kobietę skąpaną w zieleni, awatara Syliliren, którego nie widział, odkąd porzucił swoich.

– Madnasero, wiet-eteral! – powtórzyła Aida: nienaturalnie metalicznie, odezwała się głosem, który zadudnił potężnym echem, rozchodząc się po omszałych ścianach.

Gęsta ciężka magia wypełniona lepkim czasem rozlała się po komnacie niczym jęzor potężnego lodowca. Aida wysłał rozkaz ścieżkami woli. Astra eksplodowała, wyrywając czas z wiekowej podłogi. Chmura erozyjnego pyłu wypełniła przestrzeń, a kryształy Pajna migotały z szaleńczą niepowtarzalnością, chłonąc zmianę i wieczność naprzemiennie. Kilka błysków poprzedziło kolejne uderzenie zieleni i czas niemal stanął w miejscu. Powietrze z wolna mieszało się z pyłem, ale napierająca szara zmiana przywracała symetrię, nadawała światu jego naturalny bieg.

– Ekhe, Ekhe. – Głośny kaszel przełamał ciszę, a zamieć odłamków wróciła do zwyczajnego „teraz” i opadła na ziemię.

– Nic ci nie jest? – spytała Anax, zakrywszy usta futrzanym ramieniem.

– Kim wy do licha jesteście!? – Greplin wstał, wspomagając się zaoferowanym przedramieniem i strzepał z siebie resztki podłogi.

– Same nie wiemy, ale ona kogoś tu szuka… kogoś bardzo ważnego.

Oboje spojrzeli w stronę źródła całego zamieszania. Aida stała spokojnie. Resztkowe magiczne prądy szarpały za jej lekką szatę, a powietrze pobłyskiwało gdzieniegdzie, wytracając astrę.

– Jest tam.

Dziewczyna wskazała bladą rachityczną dłonią na podłogę – a raczej wielką dziurę, którą w niej zrobiła. Aida stała tuż na krawędzi, jak odrzucona kochanka gotowa z rozpaczy rzucić się w przepaść.

– To, to jest… To niemożliwe! – Pajn kłócił się z własnym rozsądkiem.

Tak się dzieje, kiedy oczy widzą coś, czego istnienie rozum odrzuca. Cała komnata została zaprojektowana tak, żeby stanowić klatkę nawet dla tak utalentowanego maga, jak on: tkacza i zbrojmistrza.

– Ja już chyba się przyzwyczaiłam – oznajmiła Lisica bez wielkiego przejęcia i skupiła się na czyszczeniu futra.

Widać nawet magiczne niespodzianki mogą spowszednieć, a miała ich ostatnio jakoś dużo.

– Chodź, Anax! – zawołała Aida i uśmiechnęła się niepokojąco. – Zobaczymy, czy on tam jest.

– Aido, czekaj!

Lisicia nie zdążyła dobiec do przyjaciółki, gdy ta wskoczyła do wyrwy. Mozaika w kształcie bramy rozbłysła na jednej ze ścian komnaty i poruszyła ułożone w mur granitowe bloki. Pionowa szczelina zaczęła się rozsuwać. Ciepło bijące od pieców i zapach dymu wdarły się do sanktuarium przyrody.

– Idzie tutaj – oświadczył Pajn, spojrzawszy na poszerzającą się szczelinę. – Szybko, skacz za czarownicą, kupię wam trochę czasu. I nie wracajcie tą drogą. Będą czekać.

Anax spojrzała w ciemną dziurę przed sobą i pobrała kilka głębokich, motywujących wdechów. Właśnie odkryła, że boi się wysokości.

Greplin doskoczył do lisicy.

– Idź już! – Pchnął ją, ułatwiając decyzję. Grunt to zrobić ten pierwszy krok, a lęki same się oswoją.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania