Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 12

MAMCIA

 

– Witaj, Matko – Selekta pozdrowiła, będącą już blisko starszą kobietę.

– Selcia, dziecino ty moja! Nie było cię całe wieki! Stęskniłam się jak diabli. Chodź, niech cię uściskam! – Matka, jak ją nazwała mistrzyni, doskoczyła do Safonki, obejmując ją mocno ramionami i ku zdziwieniu Lejli, uniosła Trybadę wraz z całym jej uzbrojeniem.

Tą nadzwyczaj krzepką, starszą panią, była obecna matka przełożona Sióstr Miłosierdzia, Milena Karevis. Przejęła ona patronat nad zakonem po Tatianie Sainik, gdy ta poległa podczas oblężenia Telmonton.

Milenie, pomimo młodego wieku, udało się odbudować zgromadzenie i uzyskać łaskę nowo panującego Cesarza. Niedługo potem Córy Arkturosa zmieniły nazwę na Siostry Miłosierdzia i otrzymały status piątego zakonu rycerskiego wraz z głosem w radzie.

Sama Matka Karevis sprawiała wrażenie wrażliwej, ciepłej osoby w jesieni wieku – pozory mylą: pod tą otoczką rubasznej ciotki kryła się prawdziwa lwica, która pomimo wieku nadal była niezwykle sprawna fizycznie i w pełni zdrowia. Niektórzy podejrzewali ją nawet o więź z astrą i używanie magii w celu przedłużenia sobie życia, jednak nikt nigdy nie był w stanie tego udowodnić, a miejscowi w zdecydowanej większości darzyli ją szacunkiem.

– A cóż to za piękna ptaszyna? – zachwyciła się Milena.

– Lejla Winter, Arkanistka z gildii Astrologów, Matko Karevis – przedstawiła się Lejla i pokłoniła w geście szacunku.

– Czarodziejka zatem. Chodź, niech ci się przyjrzę. – Milena rozłożyła dłonie, wysyłając wyraźne zaproszenie do podejścia. Obezwładniająco-przyjemne ciepło wypełniło aurę Lejli; poczuła… WOLĘ: obcą, lecz nie wrogą. Świadomość szepczącą: „Podejdź”.

Bezwiednie wykonała krok.

– Matko! – wtrąciła stanowczo Selekta, przerywając trans przyjaciółki. – Obie jesteśmy zmęczone podróżą, a Lejla była już wystarczająco napastowana przez Baltana – dodała z wyczuwalnym naciskiem.

– Masz rację… Nie zatrzymuję was zatem – odpowiedziała Karevis, gdy przybrała swój typowy, łagodny półuśmiech – Na pewno była to długa i wyczerpująca podróż. No już! – klasnęła energicznie. – Opowiecie mi o wszystkim przy kolacji, a tymczasem wskaże wam komnaty i nakażę przygotować kąpiel – skinęła na chłopca, który wyłonił się z katedralnych drzwi: odszedł bez zadawania pytań.

– Rycerze muszą zadowolić się skromnym posłaniem w starym seminarium: dziewczyny mogłyby się zbytnio rozochocić, gdyby tu zostali – dodała Matka.

Lejla sprawiała wrażenie lekko zdezorientowanej i przez dłuższą chwilę nic nie mówiła, tylko stała, rozglądając się bez celu.

– Coś ci się stało? – spytała zaniepokojona Selekta. Czarodziejka skupiła wzrok na twarzy przyjaciółki.

– Nie… nic… zakręciło mi się w głowie. Chyba faktycznie jestem przemęczona.

– Chodźcie, chodźcie gołąbeczki – ponagliła je radośnie Milena – Za chwilę wypoczniecie. Wyglądasz strasznie blado dziecko – oświadczyła, wzięła Lejlę pod ramię i pomogła wejść po schodach.

Dalej podążyli szerokim oświetlonym korytarzem, co rusz mijając krzątające się siostry. Wszystkie kłaniały się Milenie, ukradkiem spoglądając na czarodziejkę, która wzbudzała ciekawość i zachwyt pośród skromnych mieszkanek zakonu.

Przed jednymi z wielu ciągnących się w korowodzie drzwi czekał młody chłopak: ten sam, który zniknął wcześniej w wejściu.

Teraz powitał ich wdzięcznym uśmiechem.

– To jest twój pokój Lejlo – oznajmiła Matka. – Proszę, czuj się jak u siebie. Kalebie, postaraj się, aby naszemu gościowi nic nie zabrakło.

– Oczywiście Matko Karevis. Woda na kąpiel już się grzeje, potrzebuje jeszcze góra… dziesięć minut.

– Matko… – wtrąciła Safonka, patrząc w dal korytarza. – Mój pokój jest na drugim końcu katedry? Nie masz nic wolnego bliżej Lejli? Mamy dużo do omówienia w kwestii dalszej podróży.

– Myślę, że to dobry pomysł! – poparła ją entuzjastycznie czarodziejka.

– Skoro takie jest wasze wspólne życzenie, to dlaczego nie, aczkolwiek wolna jest tylko standardowa izba dla pielgrzymów. Mam nadzieje, że ci to wystarczy, córciu?

– Podzielę się swoim pokojem – wypaliła bez namysłu Arkanistka.

– O! Widzę, że mamy tu prawdziwą przyjaźń – Matka szturchnęła Trybadę łokciem, a Selekta z trudem utrzymała równowagę.

– Proszę cię – wysyczała przez zęby Selekta, pąsowiejąc na ceglany odcień czerwieni.

– Zostawiam was w takim razie same moje turkaweczki. Widzimy się na kolacji. – Lejla złapała Selektę i wepchnęła do Izby.

– Oczywiście – odpowiedziała Matce i z ulgą zamknęła za sobą drzwi.

– Ach młodość… Taka niecierpliwa – westchnęła Milena i ruszyła w stronę jadalni.

– Już ja znam to zachowanie – skomentowała Safonka. – O co chodzi tym razem?

– Z waszą matką jest coś nie tak – wypaliła bez ogródek Arkanistka.

– Tych: „nie tak”, jest całkiem sporo, musisz doprecyzować – zażartowała Selekta.

– Mówię poważnie! – Lejla puknęła ją piąstką w ramię. – Od momentu spotkania na schodach czułam się dziwnie, jakbym była odurzona. Nie potrafiłam myśleć klarownie w jej obecności.

– Może to powikłania po rzuceniu tego zaklęcia w lesie? – dywagowała Trybada.

– Być może… już sama nie wiem.

– Odpocznij, może ci się poukłada. Ja idę się wykąpać – oznajmiła Safonka, zrzucając skórzaną zbroję, po czym przeszła do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie ciepła para kusiła obietnicą relaksu.

– Tylko nie zostawiaj mnie samej na długo – zawołała za nią Lejla, kuląc się w pościeli – Nadal jestem jakaś niespokojna – po plecach przeszedł jej dreszcz wywołany dziwnym lękiem.

– Będę tuż za ścianą! Przecież nikt cię tu nie skrzywdzi! – Arkanistka odetchnęła. To zapewnienie zadziało jak melisa na jej skołatane nerwy. Może faktycznie przesadzam, pomyślała.

Padła na poduszkę i zasnęła niemal natychmiast.

Spokój sennej nicości odprężył jej ciało; dryfowała, uciekając coraz dalej od jawy. Sunęła pośród zmieszanych wspomnień, a obrazy na przemian wyostrzały swój kontur i nikły we mgle. Był w nich Wilfred, była Akademia w Taledark, uśmiech Holi i niezliczone echa z przeszłości.

I coś jeszcze…

Obca, czarna postać o rozmazanym zarysie; stała w oddali, a każde przepływające wspomnienie było nacechowane jej obecnością.

Głos zasyczał wyraźnie i niepokojąco znajomo.

 

Znajdź czerwieni, gniewu bliźnięta,

brat w potrzasku, siostra śnięta.

 

Tak jak przy monolicie, tak i tym razem czarodziejkę otoczyła kompletna ciemność. Wspomnienia rozproszyły się i uleciały, tworząc bezkształtną mgłę na granicy istnienia. Zapanowała cisza wypełniona aurą wyczekiwania.

– Witaj – pozdrowiła przyjaźnie Lejla, zwracając się do bliżej nieokreślonego bytu. Rozpoznała ten głos i z niewyjaśnionych przyczyn poczuła się całkowicie bezpieczna.

– Pokażesz się? Chciałabym wiedzieć, kto odwiedza mnie w snach.

Głos zasyczał pociągle:

 

Wszystkich domen jam jest bratem,

lecz mój wygląd, oczu twych męką.

Chhhcę być bratem, nie udręką...

 

– Mogłam się spodziewać kolejnej zagadki – wyszeptała do siebie. – Próbuje zrozumieć, co chcesz przekazać, ale musisz mi pomóc! – uniosła głos, nie będąc pewną czy dobrze kieruje słowa.

– Poprzednio mówiłeś o świetle północy, teraz każesz mi szukać czerwonych bliźniąt! Daj mi jakąś wskazówkę?! Co mam zrobić? Dlaczego…? – zakończyła szeptem, który zadrżał urwany w półzdania.

Po krótkiej ciszy przerywanej jedynie pohukiwaniem rozmytych wspomnień, senna mara, przemówiła:

Stara moc w tych murach drzemię.

Dar ochrony przyjmij proszę,

ja Rejwera moc ugaszę.

 

Nim Arkanistka zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, z mroku wyłoniła się długa, blada dłoń i chwyciła jej nadgarstek. Dotyk oślizgłej macki sparzył ją zimnem.

Poderwała się z łóżka, otwierając usta w niemym krzyku. Oczy, jeszcze w półśnie, pośpiesznie składały rzeczywistość. Ustabilizowała oddech, ale na wspomnienie syczącego głosu targnął nią dreszcz. Obejrzała piekący nadgarstek. W miejscu, gdzie schwycił ją stwór, pojawiło się zaczerwienienie o regularnym kształcie. W myślach słowa nadal rozbrzmiewały echem, i jeszcze nazwa: „Rejwer”. Znała to określenie, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd.

– O matko! Wyglądasz gorzej niż przed snem – skomentowała Selekta, która weszła do pokoju, wycierając włosy ręcznikiem.

– Za to ty w tej jedwabnej koszuli wyglądasz na całkiem przystojnego młodzieńca – ripostowała Lejla, ukrywając oparzenie. Uznała, że dopóki nie rozwikła zagadki tych sennych odwiedzin, to zachowa je dla siebie.

– No cóż, to moja kreacja na szczególne okazje – przytaknęła Safonka, dumnie szczerząc zęby.

– W takim razie i ja muszę zrobić się na bóstwo. Nie chcę przynieść ci wstydu.

– Ty już zrobiłaś wrażenie, najzwyczajniej idąc korytarzem! – burknęła Selekta. – Jak jeszcze bardziej się wypindrzysz, to dziewczyny nie dadzą ci zjeść w spokoju.

– No cóż, mały flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził – Arkanistka puściła jej oko zza ramienia – Zaraz wracam – dodała i przeszła do łaźni, gdzie z radością zrzuciła ubrania przesiąknięte intensywnym zapachem miasta.

W samym środku pomieszczenia ułożono z cięgieł coś na kształt wielkiej balii i podgrzewano pobliskim piecem. Lejla z wielką ulgą zanurzyła całe ciało, a ciepła woda odprężyła mięśnie i rozcieńczyła smutki.

Od dziecka lubiła wszystko, co związane z wodą. Radość sprawiały jej zarówno długie kąpiele w zaciszu murów gildii, jak i unoszenie się na tafli jeziora podczas księżycowej nocy.

Niestety tym razem to nie wystarczyło, aby zmyć niepokój po sennym spotkaniu. Niczym mantrę raz za razem powtarzała rymowanki, próbując pojąć ich sens i gdyby nie ponaglenia Selekty, zapewne zapomniałby o kolacji.

– Pośpiesz się mała! Mamy być w jadalni za pół godziny! – wywrzeszczała Trybada, łypiąc okiem zza drewnianej framugi.

– Już wychodzę! Bądź tak uprzejma i podaj mi ręcznik!

– Nie możesz go sobie wyczarować! – Safonka parsknęła zadowolona ze swojego przytyku.

– Jak będziesz taka mądra, to pójdę na kolację nago!

– Dobra, już dobra! – Trybada zaniosła ręcznik i pośpiesznie uciekła, skrywając ceglany kolor twarzy za rękawem koszuli.

Chwilę później czarodziejka była już gotowa do uczty. W smukłej fioletowej sukni z dużym dekoltem prezentowała się nieziemsko. Oczywiście nieodłączny dodatek na każdą okazję stanowiły białe, jedwabne rękawiczki, bez których Arkanistka nie wstawała z łóżka.

Korytarze wydawały się puste w porównaniu ze stanem sprzed kilku godzin. Im bliżej jadalni były tym zapach domowego jedzenia stawał się bardziej wyrazisty, a burczenie żołądka Selekty coraz głośniejsze: jak dźwiękowy kompas zorientowany na pokarm.

Naprzeciw wejścia, przy szerokim prostokątnym stole, siedziała Milena, a tuż obok niej śliczna, młoda dziewczyna. Na ich widok Karevis powstała i uderzyła łyżeczką w puchar z winem.

– Uwaga dziewczyny! Chwila ciszy dla starej ciotki – wrzawa przycichła.

– Powitajcie waszą siostrę i oczywiście jej specjalnego gościa, Lady Lejlę Winter, Astrolożkę – przy wieczerniku rozległy się oklaski. Wszystkie zakonnice biły brawa i słały uśmiechy w stronę nowoprzybyłych. Selekta poczuła się zażenowana tą sytuacją i czym prędzej przepchnęła Lejlę w stronę wolnych siedzeń, tuż obok Matki – Zakończmy ten cyrk, proszę – szepnęła przyjaciółce do ucha.

Milena chrząknęła i omiotła wzrokiem salę.

– Skoro już jesteśmy w komplecie… – Odmówmy modlitwę do naszej wszechmatki, Imaltis.

 

– Matko córek swych strzegąca…

– Daruj dni nam pełne słońca!

 

Karevis wpierw wypowiadała wers modlitwy, a siostry zawsze kończyły tym samym zdaniem, będąc dla niej małym chórem.

 

– Matko prawdy wszechwiedząca…

– Daruj dni nam pełne słońca!

– Matko światłem gorejąca…

– Daruj dni nam pełne słońca!

 

– Matko, nadzieja twym orężem, dawaj nam natchnienie, aby każda z nas znalazła ciepło i dom u twojego boku oraz miłosierdzie w blasku twego serca – Milena zakończyła, wyrysowując w powietrzu runę słońca i błogosławiąc zgromadzonych biesiadników.

– Światło z wami dzieci, a teraz jedzmy – klasnęła w dłonie i usiadła, a kucharki wniosły półmiski.

Uczta prezentowała się o wiele skromniej niż na cesarskim dworze, ale zapach był obłędny. Selekta, nie bacząc na innych, od razu zaczęła pożerać pokaźny udziec, a reszta kobiet na czele z Mileną, poszła w jej ślady. Tylko młoda dziewczyna obok matki, bawiła się jedzeniem, spoglądając pustym wzrokiem w talerz. Od razu przykuła uwagę Lejli. Wydawała się nieobecna, zupełnie inna niż pełna życia Holi, do której była nieco podobna. W pewnym momencie Milena przerwała jedzenie i nachyliła się nad dziewczyną, szepcząc jej coś do ucha. Wątły uśmiech zagościł na bladej twarzyczce kobietki, która włożyła do ust pierwszy kęs ku wyraźnej uciesze gospodyni.

Milena zwróciła się do czarodziejki:

– Opowiedz mi kwiatuszku… Jak minęła wam podróż?

– Nie bez komplikacji – Lejla wzdrygnęła nerwowo na samo wspomnienie tego poranka. – W lasach Sunden zagnieździli się bandyci, którzy rozbestwili się do granic możliwości; nie przepuścili nawet podróżującym pod chorągwią cesarza.

– Cóż za okropnych czasów przyszło nam doczekać. – Matka odstawiła posiłek wstrząśnięta tym, co słyszy.

– Gdyby nie mistrzyni Weil, nie byłoby nas tutaj – dodała Arkanistka.

– Wierzę ci; mojej córce można zarzucić wiele rzeczy: grubiaństwo, pijaństwo, skłonność do agresji, ale nie tchórzostwo, a w szczególności, kiedy przyjdzie jej bronić bliskich – poklepała czarodziejkę po dłoni. Ruch był subtelny, ale siła tych klepnięć niewspółmiernie wysoka. Milena odłożyła sztućce i przetarła usta jedwabną serwetką.

– Idę się przewietrzyć – oznajmiła. – Zechcesz mi towarzyszyć? – Lejla zastygła w bezruchu z rozchylonymi ustami.

Przywoławszy z pamięci obezwładniającą bezsilność, jaką odczuła podczas ich pierwszego spotkania, miała mieszane uczucia, co do tego spaceru. Jednak teraz było inaczej: umysł nie zdradzał śladu po wcześniejszym niepokoju.

– Dobrze Matko – po dłuższej chwili wahania przystała na propozycję.

– Uff… – Karevis odetchnęła z ulgą. – Już myślałam, że masz udar. Chodźmy, zatem.

Łuna nad horyzontem ledwie połyskiwała burą czerwienią, gdy obie kobiety wyszły na altanę. Matka Karevis przysiadła na ławeczce obok czarodziejki, która nadal bacznie się jej przyglądała. Lejla zagaiła nieśmiało:

– Powiedz mi Matko…

– Milena, kochanie – przerwała jej Matka. – Zachowajmy proszę formalności na spotkania publiczne.

– Dobrze – przytaknęła Lejla, nabierając tym samym nieco więcej ufności. W końcu ta kobieta wychowała jej najlepszą przyjaciółkę, pomyślała i ubiczowała się mentalnie za tą nieuzasadnioną podejrzliwość.

– Zatem, Mileno – ponowiła z serdecznym uśmiechem – Słyszałam, że kiedyś wasz zakon nie czcił Imaltis tylko jej syna, Arkturosa. – Oczy starszej kobiety, otwarły się szeroko obnażając zdziwienie. – Nie byłabym sobą, gdybym nie spytała, czy macie jakieś archiwa z tych czasów?

– Ha! No tak, Arkanistka w stu procentach. Niestety muszę cię rozczarować dziecko. Na polecenie świątyni wszystko zostało skonfiskowane i zapewne zniszczone, tuż po zdobyciu miasta. Ci barbarzyńcy w sutannach uznają tylko jedną Boginię i nawet zaprzeczają, ażeby Imaltis miała jakiekolwiek dzieci. My natomiast… My uznajemy matkę światła za najważniejszą, nie jedyną – zaakcentowała Milena.

– Rozumiem i przykro mi to słyszeć.

– Nic się nie stało. Czasy się zmieniają, a my zaadoptowałyśmy się do nowych realiów – oznajmiła Karevis, próbując zakończyć ten wątek, który ewidentnie jej nie leżał.

– A kim była dziewczyna obok ciebie, Mileno? Wydawała się strasznie wystraszona i zagubiona.

– Pewnie się domyślasz, że nie jest to miła opowieść – orzekła Matka. – …Thati – kontynuowała po głębokim, pociągłym wdechu. – Trafiła do nas niedługo po tym, kiedy została sprzedana przez rodziców bogatemu szlachcicowi. Zrobił z niej swoją seksualną zabawkę, bijąc i gwałcąc raz po raz. Biedaczkę cały czas nawiedzają wizję przeszłości, przez co często jest nieobecna. Prawdopodobnie stosowała tę formę ucieczki, kiedy to bydle się do niej dobierało.

– Wstrętne! – oburzyła się Arkanistka. Biel mitynek zacisnęła się w pięść, a powietrze wypełnił nienaturalny chłód. – Jaja bym mu urwała! – dodała, żarząc oczy astrą.

– Niestety przypadek Thati nie jest odosobniony. Możesz tu usłyszeć sporo podobnych Historii: Selana wydana za mąż za okrutnego starca w zamian za umorzenie długów; Rista zamknięta i głodzona latami przez ojca i brata; no i oczywiście Kaleb gwałcony przez tego łajdaka sędziego. Ehh… mogłabym tak wymieniać przez długie godziny, ale nie chce zaprzątać ci głowy naszymi problemami. – Milena opowiadała te wstrząsające historie z niebywałym opanowaniem – bynajmniej nie dlatego, że cierpienie tych dziewcząt nie wzbudzało w niej gniewu: po tylu latach spędzonych w zakonie doszła do wniosku, iż lepiej skupić się na przyszłości, a sprawiedliwość pozostawić w rękach śmierci.

– Czy te ludzkie ścierwa spotkała kara za to, co uczynili!? – turkusowe tęczówki czarodziejki zapłonęły, a sama myśl o tych nikczemnikach podziałała jak chrust dorzucany do błękitnego, magicznego ognia.

– Niestety nie – Matka spuściła wzrok. – Mają nieoficjalne przyzwolenie Burmistrza, który, w zamian za poparcie, przymyka oko na to, co szlachta robi z biedotą.

– To oblech! Bydlak w świńskim cielsku! – Lejla przepełniona gniewem rzucała epitetami i poderwała się z ławki, nie mogąc usiedzieć w miejscu. Drobny szron pokrył balustrady wokół altany.

– Jak to jest możliwe, że straż pozostaje obojętna!? Czy stolica wie, co się dzieję w tym mieście!?

– Moje dziecko, uspokój się, bo zaraz będziemy tu sankami jeździć.

– Przepraszam, po prostu…

– Nie przepraszaj, nie trzeba. Widzisz, niestety regentem z ramienia stolicy jest Baltan i to on decyduje, co stolica wie, a czego stolica nie wie. Sama bym mu te jaja odcięła, jak to raczyłaś ująć dosadnie, ale na jego miejsce czeka setka gorszych. Jak mnie stracą za morderstwo, to nie będzie już nikogo, żeby dawać schronienie tym biedaczkom – wytłumaczyła Matka i wstała, rozkładając dłonie tak jak wcześniej na schodach.

– Dosyć już tych smętów, powiedz mi, po co Cesarz wysyła was do Walon? Jaki jest prawdziwy cel waszej podróży? – słysząc to Lejla złapała się za nadgarstek. Dotkliwy, piekący ból po wewnętrznej stronie przedramienia, promieniował w górę ręki, powodując kujące drętwienie.

– Ałła! – jęknęła.

– Coś ci się stało dziecko? – spytała Milena, mocno zaskoczona reakcją dziewczyny. Najwidoczniej spodziewała się czegoś zupełnie innego.

Lejla poruszyła kilkukrotnie ręką i rozluźniła uścisk.

– Nie, nic, przepraszam, to chyba jakiś skurcz – skomentowała i powróciła do rozmowy:

– Matko, rozkaz, który otrzymałam, pochodzi od Cesarza i ma trafić tylko do wyznaczonej osoby – wyznała stanowczym tonem Lejla.

– Rozumiem… – odpowiedziała speszona Milena. – Robi się chłodno – oznajmiła nerwowo, próbując wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. – Wracajmy już na salę, zaraz będzie deser.

Po powrocie do jadalni matka ukroiła mały kawałek ciasta i opuściła gości, zasłaniając się zmęczeniem i – jak na wyczerpaną staruszkę – wyjątkowo żwawo wbiegła po schodach.

Wkroczywszy do swojego pokoju, pośpiesznie zamknęła za sobą drzwi. W końcu mogła dać upust emocjom, które wrzały od momentu rozmowy w ogrodzie. Podniosła wazę i cisnęła nią o podłogę, po czym rzuciła się na łóżko, uwijając z pościeli coś na kształt kokonu.

– Jak to jest możliwe?! – z wnętrza kołdry wydobył się głos promieniujący wściekłością. Brzmiał tak odmiennie od łagodnego tonu Mileny, iż można by sądzić, że nie należał do niej.

– Jak ta wiedźma to zrobiła? Jak!!? – Powtarzała, wydając przy tym dziwne powarkiwania.

 

Rozdział z grafikami na wattpadzie w linku poniżej.

https://www.wattpad.com/myworks/321118796/write/1278824194

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • krajew34 dwa lata temu
    Takie pytanie, skąd pomysł Arkanistka.? Pytam tylko i wyłącznie z ciekawości, jeśli mnie pamięć nie myli, jeszcze nie spotkałem się z takim określeniem. Fajny rozpis postaci matuszki, takie postacie zawsze wzbudzają sympatię, o ile nie okażą się babom jagom.
  • MKP dwa lata temu
    Takie pytanie, skąd pomysł Arkanistka - ARKANA - znane tylko wybranym osobom informacje i umiejętności, umożliwiające skuteczne wykonywanie określonych czynności lub działanie w jakiejś dziedzinie - stąd nazwa, a czym jest arkanistka będzie wyjaśnione

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania