Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz 12

Rozdział I: Mamcia

 

– Witaj, Matko – Selekta pozdrowiła, będącą już blisko starszą kobietę.

– Selcia, dziecino! Całe wieki cię nie było! Stęskniłam się jak wół za prosem. Chodź, niech cię uściskam. – Matka Karevis objęła Selektę i, ku zdziwieniu Lejli, uniosła nad ziemię wraz z całym rynsztunkiem.

– Matka poluźni te obcęgi… – wystękała Safonka.

– Przepraszam, emocję wzięły górę. – Odstawiła Trybadę na klepisko. – A cóż to za piękna ptaszyna?! Och, gdzie moje maniery. – Matka odruchowo wytarła ręce o habit i wystawiła dłoń w kierunku czarodziejki, która zdążyła zeskoczyć z kulbaki. – Milena Solanika Karevis, Matka przełożona Zakonu Miłosierdzia.

– Lejla Winter, Arkanistka z gildii Astrologów w Oruun. – Pokłoniła się w geście szacunku, uścisnęła żylastą dłoń i z trudem ukryła zaskoczenie.

Czarodziejka spodziewała się delikatnego chwytu, a miast tego napotkała stalowe pręty rozsunięte na tyle, żeby nie zrobić jej krzywdy.

– Niech ci się przyjrzę, gołąbeczko. – Milena uśmiechnęła się serdecznie.

Obezwładniająco przyjemne ciepło wypełniło inrę czarodziejki. Lejla poczuła wolę; obcą, ale nie wrogą. Obecność wtargnęła w jej ciało, ale tylko badała, smakowała, szeptała i rozglądała się po kątach umysłu.

– Matko! – zawołała Selekta, przerywając trans przyjaciółki. – Obie jesteśmy zmęczone podróżą, a Lejla była już wystarczająco napastowana przez wieprza – dodała z wyczuwalnym naciskiem w głosie.

Upajające uczucie wycofało się. Czarodziejka przetarła oczy i spojrzała na Matkę zdezorientowana.

Karevis zmierzyła Selektę karcącym wzrokiem, ale szybko zamaskowała gniew serdecznym obliczem.

– Masz rację, słońce… – Klasnęła wesoło w dłonie. Nie zatrzymuję was zatem; opowiecie o wszystkim przy kolacji, a tymczasem wskaże wam cele i zlecę przygotować kąpiel. – Skinęła na młodzieńca, który już wcześniej wyłonił się z katedralnych drzwi i wyczekiwał znaku.

Podszedł do Mileny, pokłonił się bujną czupryną i przyjął instrukcję z wyraźnym entuzjazmem.

– Rycerze muszą zadowolić się skromnym posłaniami w starym kapitularzu – oświadczyła Karevis, zwracając się do całej ekspedycji. – Dziewczyny mogłyby się zbytnio rozochocić, gdybym wpuściła młodych mężczyzn blisko dormitorium. Wiecie same, jaka jest młodość. – Zaśmiała się nieco przesadnie głośno.

Lejla sprawiała wrażenie zagubionej.

– Coś ci się stało? – spytała podejrzliwie Selekta.

Czarodziejka skupiła wzrok na znajomej twarzy. Pomogło.

– Nie, nic… Zakręciło mi się w głowie. Chyba faktycznie jestem przemęczona.

– Chodźcie, chodźcie, gołąbeczki – ponagliła radośnie Milena. – Za chwilę wypoczniecie. Wyglądasz strasznie blado, dziecko – zmartwiła się prawdziwie i wzięła Lejlę pod ramię, oferując pomoc w wejściu po schodach.

Po przekroczeniu mosiężnych podwojów podążyły szerokim korytarzem pogrążonym w ciepłych blaskach rozpalonych pochodni. Za dnia wysokie okna zwieńczone maswerkami dawały mnóstwo światła, ale teraz sączyły jedynie ciemność i resztkowe światło pochmurnego wieczoru. Kiedy kobiety przeszły do części seminaryjnej, krzątające się adeptki składały pokłony Milenie, ukradkiem spoglądając na czarodziejkę: obszyta misternym zdobieniem, barwiona mieszaniną rubii i urzetu opończa; popielate prawie białe włosy i modre oczy skrzące się nad karminem subtelnie zarysowanych ust, całość wzbudzała ciekawość i zachwyt pośród skromnych mieszkanek zakonu.

Przed jednymi z wielu ciągnących się w długim korowodzie drzwi, czekał młody chłopak – ten sam, którego Matka poinstruowała przed wejściem do katedry. Powitał ich wdzięcznym uśmiechem i skinął głową na znak, że cela jest gotowa do przyjęcia gościa.

– To jest twój pokój, Lejlo. Mogę ci mówić po imieniu, prawda? My tu raczej wiedziemy prosty żywot bez tytułów, ogółem bez wywyższania się i statusowej segregacji.

– Oczywiście, Matko Karevis.

– Starczy Mileno, matkuje tylko członkom zgromadzenia.

– Woda na kąpiel już się grzeje, potrzebuje jeszcze kilka chwil.

– Dobry chłopak z ciebie, Kalebie. Lejlo czuj się jak u siebie. Kaleb, postara się, żeby niczego ci nie zabrakło.

– Dziękuję, Mileno.

– Matko… – wtrąciła się Safonka, łypiąc w głąb korytarza. – Moja cela jest na drugim piętrze dormitorium. Nie ma niczego bliżej? Lejla na pewno czułaby się raźniej ze znajomą gębą w pobliżu, a jest też dużo do omówienia w kwestii dalszej podróży.

– Myślę, że to dobry pomysł – poparła ją czarodziejka.

Bardzo nie chciała zostać sama w tych dziwnych murach. Wiedziała, że błogostan przed katedrą nie był efektem omdlenia – ktoś ją sprawdzał. W drodze do cel posłała Matce kilka badawczych fal astralnego błękitu, ale nie wyczuła śladów aury.

Karevis podumała przez chwilę, aż w końcu wzruszyła ramionami w geście kapitulacji.

– Skoro takie jest wasze wspólne życzenie, to czemu nie, aczkolwiek, jeśli pamięć mnie nie zawodzi, wolna jest tylko skromna izba dla pielgrzymów. Mam nadzieje, że to wystarczy, córciu.

– Podzielę się swoim pokojem – wypaliła Lejla.

– O! Widzę, że mamy tu prawdziwą przyjaźń. – Matka szturchnęła Trybadę łokciem, aż ta z trudem utrzymała równowagę.

– Proszę cię. – Selekta wysyczała przez zęby.

– Zostawiam was w takim razie same, moje turkaweczki. Widzimy się na kolacji.

Lejla złapała Selektę pod rękę i prawie wepchnęła do celi.

– Oczywiście, Mileno.

Czarodziejka pośpiesznie zamknęła za sobą drzwi.

– Ach, młodość… Taka niecierpliwa – westchnęła Karevis, ruszając w stronę refektarza.

Lejla zerknęła przez przeziernik, żeby dla spokoju ducha odprowadzać Matkę za węgieł i dopiero gdy gruby habit zniknął za ścianą, odetchnęła z ulgą.

– Oho… Już ja znam to zachowanie – skomentowała Safonka. – O co chodzi tym razem?

Czarodziejka wzięła głęboki oddech.

– Z waszą Matką jest coś nie tak – wygarnęła bez ogródek.

– Tych „nie tak”, jest całkiem sporo; musisz doprecyzować.

– Mówię poważnie! – Zaserwowała Selekcie kuksańca. – Od momentu spotkania na schodach czuję się jakoś dziwnie, jakbym była odurzona. Nie potrafiłam myśleć klarownie w jej obecności.

– Może to powikłania po rzuceniu tego zaklęcia w lesie? – dywagowała Trybada.

– Być może… Ale co do tego ma wasza Matka?

Selekta podrapała się po zapuszczonej czuprynie.

– To stare mury, może czujesz coś od nich?

– Już sama nie wiem… – Lejla usiadła na brzegu łóżka.

– Odpocznij, to ci się poukłada w główce – Postukała się w skroń. – Ja idę się wykąpać.

Odpięła klamry, zrzuciła na pryczę lekką brygantynę z grubej woskowanej skóry, poluzowała rzemienie, żeby zsunąć karwasze i przeszła do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie ciepła para kusiła obietnicą relaksu.

– Tylko nie zostawiaj mnie samej na długo! – zawołała za nią Lejla, kuląc się na posłaniu. – Nadal jestem jakaś niespokojna – doszeptała wstydliwie.

– Będę tuż za ścianą! Przecież nikt cię tu nie zje!

Banalne zapewnienie zadziało jak kojący balsam na skołatane nerwy.

Może faktycznie przesadzam?…

Padła na poduszkę, rozrzucając ramiona jak dziecko bawiące się w ściegu. Miękka poszewka utuliła świadomość i sen przyszedł niemal natychmiast. Spokój gasnących myśli odprężył ciało. Dryfowała w ciepłej, przyjemnej pustce coraz dalej od jawy. Sunęła pośród zmieszanych wspomnień, a obrazy na przemian wyostrzały swój kontur i nikły we mgle: Wilfred, Akademia w Taledark, Holi, śpiąca Tijanor, podróż z Batismanur i inne niezliczone echa z biskiej i dalekiej przeszłości.

I coś jeszcze…

Rozmazany zarys obcej obecność był jak nieprzyjemny posmak w ustach towarzyszący każdemu kęsowi strawy. Mara migała gdzieś na granicy istnienia. Każde przepływające wspomnienie było nacechowane skazą, dziurą w sennej tkaninie.

Lejla poczuła chłód, powiew zimnego powietrza jakby zbliżyła się do ściany lodowca. Potem dotyk. Zimny i mokry, ale delikatny.

– Znowu jesteś… Przysszłaś.

Rozpoznała syczący głos spod monolitu w Sunden.

– Witaj. Pokażesz się? Chciałabym wiedzieć, kto odwiedza mnie w snach.

Starała się ukryć strach, ale czy można ukryć emocje, dryfując wewnątrz własnego umysłu?

– Nie ma czasu… Szarość patrzy, choć nie ma oczu… Syczy i prycha…

Resztki sennych wspomnień migoczące dokoła rozmyły się, zagęszczając bezkształtną mgłę. Prócz pogłosu wcześniej wypowiedzianych słów, zapanowała cisza wypełniona ciężką aurą wyczekiwania.

Mroźna emanacja okrążyła czarodziejkę. Chłód wezbrał przy policzku, głos zasyczał pociągle:

– Nie ma pana, nie ma formy… Jestem, ale mnie nie ma… Będzie pieczęć, będę i ja…

– Mogłam się spodziewać kolejnej zagadki – wyszeptała do siebie. – Próbuje zrozumieć, co chcesz przekazać, ale musisz mi pomóc! – uniosła głos. Irytacja zaczynała górować nad lękiem. – Poprzednio wspominałeś o świetle na północy. Daj mi jakąś wskazówkę? Co mam zrobić? Dlaczego…? – zakończyła szeptem, który zadrżał urwany w półzdania.

Cisza mącona świstami kłębiących się wspomnień drażniła bardziej niż artykułowany skrzek czy zimno, które mu towarzyszyło. Lejla czuła kokon z ciemności rozpychający się we śnie; narośl z obcej świadomości, separującą śpiącego od zwykłych majaków.

Czarna przestrzeń wykrztusiła z siebie syki:

– Muszę iśść… Rejwer, duch, moderator… Patrzy… Na ciebie, ale i na mnie… Dam ci cień, ochronę… Żeby nie widział, żeby nie słyszał, żeby nie władał.

Lejla otworzyła usta. Dźwięk ugrzązł w gęstym mroku. Blada dłoń wybiła z mroku i chwyciła za chudy nadgarstek czarodziejki. Dotyk oślizgłych macek sparzył mrozem.

Poderwała się z łóżka, rozdziawiając usta w niemym krzyku. Oczy, po części nadal zmętnione snem, pośpiesznie chwytały przebłyski rzeczywistości. Ustabilizowała oddech, ale na wspomnienie syczącego głosu targnął nią dreszcz. Obejrzała piekący przegub. W miejscu, gdzie schwycił ją stwór, pojawiło się zaczerwienienie o regularnym owalnym kształcie. Słowa wizji nadal rozbrzmiewały w głowie kakofonicznym echem, i jeszcze nazwa „rejwer” hucząca pomiędzy skroniami. Znała to określenie, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd.

– O matko! Wyglądasz gorzej niż przed snem – skomentowała Selekta, wycierając włosy lnianą chustą.

Lejla wzdrygnęła się lekko, ale w porę opanowała odruch.

– Za to ty w tej jedwabnej koszuli wyglądasz na całkiem przystojnego młodzieńca – ripostowała, ukrywając oparzenie na dłoni pod narzutą skłębioną na sienniku. Uznała, że dopóki nie rozwikła zagadki tych sennych odwiedzin, to zachowa je dla siebie.

– No cóż, to moja kreacja na szczególne okazje – przytaknęła Safonka, szczerząc dumnie zęby. – Przynajmniej jej góra. Gdzie moje portki?...

– W takim razie i ja muszę zrobić się na bóstwo. Nie chcę przynieść ci wstydu.

Lejla przysiadła na krawędzi łóźka, dotknęła stopami zimnej posadzki i stopniowo przenosiła ciężar na stopy, żeby sprawdzić, czy świat nagle nie zacznie wirować. Tym razem stabilnie trzymała się jawy.

Selekta cały czas ukradkiem taksowała ją wzrokiem. To było silniejsze od niej, a i nie miała zbyt wiele zapału, żeby się przed tym bronić.

– Ty już zrobiłaś wrażenie, po prostu idąc korytarzem – burknęła. – Jak jeszcze bardziej się wypindrzysz, to dziewczyny nie dadzą ci zjeść w spokoju.

– No cóż, mały flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził, prawda?

– Nie o to mi chodziło! One żyją tu skromnie, ale nadal są kobietami: podziwiają piękno i chcą być piękne.

– Wiem, wiem, żartowałam. Zaraz wracam.

Lejla przeszła do łaźni i z radością zrzuciła z siebie ubrania przesiąknięte intensywnym zapachem miasta.

W centrum niewielkiego pomieszczenia ułożono z cięgieł, coś na kształt balii z wodą podgrzewaną w pobliskim piecu. Czarodziejka sprawdziła temperaturę i z wielką ulgą zanurzyła spięte ciało aż po brodę. Ciepła woda odprężyła mięśnie i rozcieńczyła smutki. Od dziecka lubiła zarówno długie kąpiele w zaciszu murów gildii, jak i unoszenie się na tafli jeziora w księżycową letnią noc. Niestety, tym razem to nie wystarczyło do zmycia niepokoju po sennym spotkaniu. Niczym mantrę, raz za razem, powtarzała dziwne słowa, próbując pojąć ich sens i gdyby nie ponaglenia Selekty, zapewne zapomniałby o kolacji.

– Pośpiesz się, mała! Mamy być w jadalni za pół godziny! – wywrzeszczała Trybada, łypiąc okiem zza drewnianej framugi.

– Już wychodzę! Bądź tak uprzejma i podaj mi ręcznik!

– Nie możesz go sobie wyczarować! – zaparskała zadowolona ze swojego przytyku.

– Jak będziesz taka mądra, to pójdę na kolację nago!

– Dobra, już dobra!

Trybada zaniosła osuszony materiał i uciekła, skrywając ceglany kolor twarzy za rękawem koszuli.

Kilka chwil później czarodziejka była już gotowa do uczty. W lekkiej sukni z dużym dekoltem i zdobioną krajką przewiązaną w pasie prezentowała się pięknie. Oczywiście nieodłączny dodatek na każdą okazję stanowiły białe, jedwabne rękawiczki, bez których Arkanistka nie wstawała z łóżka.

– Jak ty upchnęłaś taką kieckę w tym swoim małym tobole?!

– Czary. – Puściła Safonce oko, narzuciła opończę na ramiona i ruszyła do wyjścia.

Celę opuściły razem.

Korytarze wydawały się teraz puste w porównaniu z krzątaniną sprzed dwu godzin. Im bliżej refektarza były, tym zapach domowego jedzenia stawał się bardziej wyrazisty, a burczenie żołądka Selekty głośniejsze. Safonka była niczym dźwiękowy kompas zorientowany na pokarm.

Naprzeciw wejścia do wieczernika, przy szerokim prostokątnym stole siedziała Matka Karevis a tuż obok niej śliczna, młoda dziewczyna. Na widok kobiet Milena przerwała rozmowę z jedną z sióstr, powstała i uderzyła łyżeczką w puchar z winem.

– Uwaga dziewczyny! Chwila ciszy dla starej Matki. – Wrzawa przycichła. – Przywitajcie waszą siostrę i oczywiście naszego specjalnego gościa, lady Lejlę Winter, czarodziejkę – zaakcentowała ostatnie słowo.

Nieśmiałe oklaski wybrzmiały wokół szerokiego stołu, a Milena wskazała dwa puste krzesła i wróciła na miejsce.

Selekta poczuła zażenowanie i uśmiechając się zdawkowo, czym prędzej przepchnęła Lejlę w stronę wolnych siedzeń tuż obok Matki.

– Zakończmy ten cyrk, proszę – szepnęła przyjaciółce do ucha.

Lejla z widoczną radością ściskała dłonie powstających sióstr.

– Ja uważam, że to miłe – oświadczyła ściszonym głosem. – W pałacu z reguły robi się cicho, jak wchodzę; wszyscy udają, że mnie nie ma, bo tak byłoby dla nich najlepiej.

Zasiadły po prawicy Karevis.

– Skoro już jesteśmy w komplecie… – Milena chrząknęła i omiotła wzrokiem salę – to możemy zacząć modlitwę.

Wstała i wykreśliła runę słońca na mostku.

 

– Matko córek swych strzegąca…

– Daruj dni nam pełne słońca!

 

Karevis wpierw wypowiadała wers modlitwy, a siostry kończyły na wzór małego chóru. Adeptek nie było na wieczerzy, na czas seminarium jadły tylko skromne kolacje we własnych celach.

 

– Matko prawdy wszechwiedząca…

– Daruj dni nam pełne słońca!

– Matko światłem gorejąca…

– Daruj dni nam pełne słońca!

 

– Matko, nadzieja twym orężem a światło heroldem, dawaj nam natchnienie, żeby każda inra znalazła ciepło i dom u twojego boku oraz miłosierdzie w blasku twego serca – zakończyła Milena, całując medalik trzymany w garści. – Światło z wami dzieci, a teraz jedzmy – pobłogosławiła biesiadniczki i usiadła.

Dwie korpulentne kucharki wniosły półmiski, po czym same dołączyły do posiłku. Uczta prezentowała się o wiele skromniej niż na cesarskim dworze, ale za to zapach był obłędny. Selekta, nie bacząc na innych, od razu zaczęła pożerać pokaźny udziec. Po chwili reszta kobiet poszła w jej ślady, aczkolwiek z mniejszym barbarzyństwem. Tylko młódka siedząca obok Matki bawiła się jedzeniem, kotwicząc pusty wzrok w dnie metalowej misy. Od razu przykuła uwagę Lejli. Wydawała się nieobecna, zupełnie inna niż pełne życia zakonnice, czy choćby bliższa jej wiekiem Holi, do której była nieco podobna. Milena przerwała jedzenie i nachyliła się nad dziewczyną, szepcząc jej coś do ucha. Wątły uśmiech zagościł na bladej twarzyczce i krucha szatynka włożyła do ust pierwszy kęs ku wyraźnej uciesze gospodyni.

Karevis jakby wyczuła na sobie badawczy wzrok czarodziejki i przeniosła spojrzenie na Lejlę.

– Opowiedz mi kwiatuszku… Jak minęła wam podróż?

– Nie bez komplikacji. – Lejla wzdrygnęła się nerwowo na samo wspomnienie zasadzki i wykrwawiającego się rycerza. – W lasach Sunden zagnieździli się bandyci i rozbestwili do granic możliwości; nie przepuścili nawet podróżującym pod chorągwią Cesarskiej gwardii.

– Cóż za okropnych czasów przyszło nam doczekać… – zamyśliła się Matka i odłożyła sztućce.

– Gdyby nie mistrzyni Weil, nie byłoby nas tutaj – dodała Arkanistka.

– Wierzę ci, dziecko; mojej córce można zarzucić wiele rzeczy: grubiaństwo, pijaństwo, skłonność do agresji, ale…

– Skłończyła już, Młatka? – wysepleniła Selekta z policzkami wypchanymi fasolą.

Karevis pomachała jej delikatnie.

– Na czym to ja… Można dużo jej zarzucić, ale nie tchórzostwo, a w szczególności nie wtedy, kiedy przyjdzie jej bronić bliskich.

Poklepała czarodziejkę po dłoni. Ruch był subtelny, ale siła tych klepnięć niewspółmiernie wysoka.

Milena przetarła usta serwetą.

– Idę się przewietrzyć – oznajmiła. – Zechcesz mi towarzyszyć?

Lejlę zmroziło. Zastygła z dziwaczną miną na twarzy i lekko rozchylonymi wargami. Obezwładniająca bezsilność, którą odczuła podczas pierwszego spotkania z Matką, wróciła przerażającym wspomnieniem i pobiegła dreszczem wzdłuż kręgosłupa.

Ale teraz było inaczej: umysł czarodziejki nie zaszedł upajającą mgłą.

– Dobrze, Matko – przystała na propozycję.

– Uff… – Karevis odetchnęła z ulgą. – Tak jakoś zamilkłaś w półsłowa, jakbyś miała wylew, czy inny paralusz. Chodźmy, zatem.

Obie wstały od stołu. Selekta łypała ukradkiem na czarodziejkę, ale Lejla puściła jej oko na znak, że wszystko w porządku.

Wieczór cucił rześkim powietrzem, a księżyc oblepiał wszystko srebrzystą łuną. Przysiadły na ławeczce: Matka Karevis tuż obok czarodziejki. Lejla nadal bacznie się jej przyglądała, jakby czekała na kolejny atak.

– Powiedz mi, Matko… – zagaiła nieśmiało. Uznała, że głupio tak się gapić posępnie.

– Milena, kochanie.

– Oczywiście, przepraszam – przytaknęła, nabierając tym samym nieco więcej ufności. W końcu ta kobieta wychowała jej najlepszą przyjaciółkę. – Zatem, Mileno, słyszałam, że kiedyś wasz zakon nie czcił Bogini Matki, tylko jej syna, Arkturosa. – Nie byłabym sobą, gdybym nie spytała, czy macie jakieś archiwa lub artefakty z tamtych czasów?

– Ha! No tak, Arkanistka z krwi i kości. Niestety muszę cię rozczarować, dziecko. Na polecenie świątyni wszystko zostało skonfiskowane i zapewne zniszczone tuż po zdobyciu miasta. Ci barbarzyńcy w białych sukmanach uznają tylko jedną boginię i nawet zaprzeczają, ażeby Imaltis miała jakiekolwiek dzieci. My natomiast… My nadal uznajemy Matkę za najważniejszą, nie jedyną – zaznaczyła z emfazą Milena.

– Rozumiem i przykro mi to słyszeć. Takie bezczeszczenie kultury jest skrajnie głupie. W Belantres każdy może czcić dowolne bóstwo i wierzyć, w co chce. Prawo jednak zabrania nawoływania do wrogości wobec tej czy innej frakcji.

– Wiesz, dziecko… Czasy się zmieniają, wierzenia mieszają, a my zaadoptowałyśmy się do nowych realiów. Nie ma co ubolewać nad przeszłością – skonstatowała Karevis swoim jowialnym bagatelizującym tonem głosu. – Co do Belantres, to słyszałam sporo dobrego od kupców, więc wierzę.

Matka przemilczała fakt, że słyszała również sporo złego jak choćby walki frakcji magicznych czy brutalne wysiedlenia rdzennych mieszkańców gór Tanagaru i Anub-Ghar.

– A kim była dziewczyna obok ciebie, Mileno? Wydawała się strasznie wystraszona i zagubiona.

– Thati, i jak zapewne się domyślasz jej przeszłość to niemiła historia. – Matka zrobiła przerwę na głęboki uspokajający wdech. – Dziewczyna dołączyła do nas niedługo po tym, jak została sprzedana przez rodziców, bogatemu szlachcicowi: zrobił z niej swoją seksualną zabawkę. Uciekła po roku – mówiła spokojnie, zupełnie jakby opowiadała o rzeczach tak oczywistych i powszechnych jak spacer czy śniadanie. – Biedaczkę cały czas nawiedzają wizje przeszłości, przez co często jest nieobecna. Prawdopodobnie stosowała tę formę ucieczki w głąb siebie, kiedy to bydle się do niej dobierało.

– Wstrętne! – Biel mitynek zacisnęła się w pięść, a powietrze wypełnił nienaturalny chłód. – Jaja bym mu urwała! – dodała Lejla, żarząc oczy astrą.

– Niestety przypadek Thati nie jest odosobniony, ptaszyno. Możesz tu zasłyszeć sporo podobnych przypadków: Selana wydana za mąż za okrutnego starca w zamian za umorzenie długów; Rista zamknięta i głodzona latami przez ojca i brata; no i oczywiście Kaleb obmacywany za pieniądze przez tego łajdaka sędziego. – Milena wymieniała wstrząsające informacje z czymś, co można by nazwać gniewnym opanowaniem. Nie dlatego, że cierpienie tych dziewcząt nie wzbudzało w niej wściekłości, nie. Po prostu po tylu latach spędzonych w zakonie doszła do wniosku, iż lepiej skupić się na przyszłości, a sprawiedliwość pozostawić w rękach śmierci. – Ehh… mogłabym tak wymieniać przez długie godziny, ale nie chce zaprzątać ci głowy naszymi problemami.

– Czy te ludzkie ścierwa spotkała kara? – Turkusowe tęczówki czarodziejki zapłonęły; okrucieństwo działało na nią jak wysuszony chrust dorzucony do błękitnego ognia inry.

– Niestety nie. – Matka spuściła wzrok. – Mają nieoficjalne przyzwolenie Burmistrza, który w zamian za poparcie, przymyka oko na to, co szlachta robi z biedotą.

– Bydlak w świńskim cielsku! I pomyśleć, że dałam mu się dotknąć. – Poderwała się z ławki. Drobny szron pokrył balustradę wokół altany. Dziwiła się samej sobie, że reaguje tak gwałtownie. Może wygodne życie zarzuciło jej welon na oczy, zdusiło świadomość świata w jego okrutnej odsłonie. Co innego przytyki i utarczki polityczne, a co innego ludzie oddawani i sprzedawani jak bydło. – Jak to jest możliwe, że straż pozostaje obojętna? Czy stolica nie wie, co się dzieje w tym mieście!?

– Moje dziecko… – Matka zaśmiała się smutno. – Wpierw opanuj emocje, bo zaraz będziemy tu na saniach jeździć.

– Przepraszam, po prostu…

– Nie przepraszaj, nie trzeba. To dobra reakcja: świadczy o twoim człowieczeństwie. Siadaj, to ci stara Matka wyjaśni, co się dzieje z dala od oczu stolicy.

Lejla przysiadła obok Mileny i wzięła głęboki oddech.

– Dobrze, nie frasuj się rzeczami, na które nie masz wpływu, ptaszyno, inaczej skończysz z tyloma zmarszczkami, co ja.

– Może mam wpływ?

– Może i masz… Widzisz, regentem z ramienia stolicy jest Garnefor i to on decyduje, co stolica wie, a czego stolica nie wie. Sama bym mu porachowała kości… Nie dziw się! W tym starym ciele siedzi wyjątkowo hardy duch. – Uśmiechnęły się obie. – Niestety na miejsce Garnefora czeka setka innych: gorszych czy lepszych, nieistotne. Koneksje w mieście przypominają pajęczynę utkaną z przysług, niepisanych umów, sekretów i szemranych interesów. Nowy burmistrz będzie musiał przymykać oczy, inaczej długo na stołku nie usiedzi. A jeżeli ja go z tego stołka zepchnę, to też długo nie pomatkuje w zakonie i nie będzie już nikogo, żeby dawać schronienie tym biedaczkom.

Matka wstała z chłodnej ławy, obróciła się do Lejli i rozłożyła dłonie w geście serdecznego powitania.

– Dosyć już tych smętów.

Znajome, delikatne ciepło rozgoniło chłód jesiennego wieczoru.

– Powiedz mi, proszę, po co Cesarz wysyła was do Walonu? Jaki jest prawdziwy cel waszej podróży?

– Ałła! – Lejla jęknęła, chwytając się za nadgarstek i poderwała z siedziska jak nastraszony kocur.

Dotkliwy, piekący ból po wewnętrznej stronie przedramienia, promieniował w górę ręki, wywołując kujące drętwienie.

– Coś ci się stało, dziecko?

Milena, wyglądała na mocno zaskoczoną. Lejla poruszyła kilkukrotnie ręką, jakby strzepywała coś z rękawa i rozluźniła uścisk na bolącym nadgarstku.

– Nie, nic, przepraszam, to chyba jakiś skurcz. Za bardzo ściskam wodze przy jeździe i teraz się mści.

– Może powinnaś iść do infirmarium? Siostra Irma na pewno znajdzie jakieś mazidło.

– Nie trzeba, rozmasuję i przejdzie, a wracając do twojego pytania, Mileno – Karevis zasępiła spojrzenie – rozkaz, który otrzymałam, pochodzi od Cesarza i ma trafić tylko do wyznaczonej osoby. Nie mogę zdradzać szczegółów – wyznała stanowczym tonem Lejla.

– Rozumiem… Robi się chłodno. Wracajmy już do refektarza, zaraz będzie deser.

Po powrocie Karevis ukroiła mały kawałek ciasta, przełożyła na spodek i wymawiając się zmęczeniem, opuściła biesiadniczki i – jak na swój sędziwy wiek – wyjątkowo żwawo wbiegła po schodach.

Górne piętro dormitorium należało tylko do Matki i mistrzyń, a żadna prócz Selekty nie przebywała obecnie w zakonie. Milena mogła zrzucić dobrotliwą maskę i dać upust emocjom, które wrzały w niej od momentu rozmowy w ogrodzie i które starła się trzymać w ryzach.

Po wejściu do celi pośpiesznie zamknęła za sobą drzwi, odstawiła ciasto, złapała za metalowy kielich ustawiony przy karafce i podeszła do wysokiego zwierciadła. Odbicie starszej kobiety emanowało dziwną aurą, zupełnie jakby jakaś bestia zagnieździła się głęboko w jej ciele i wyglądała na świat przez puste oczy.

– Jak to możliwe? – Matka zacisnęła dłoń na pokalu. – Jak ta wiedźma to zrobiła? – Spuściła wzrok i uśmiechnęła się lekko. – Nieistotne, nie ma się czym przejmować. Odeszła od lustra odstawiwszy powgniatany kielich na komodzie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • krajew34 dwa lata temu
    Takie pytanie, skąd pomysł Arkanistka.? Pytam tylko i wyłącznie z ciekawości, jeśli mnie pamięć nie myli, jeszcze nie spotkałem się z takim określeniem. Fajny rozpis postaci matuszki, takie postacie zawsze wzbudzają sympatię, o ile nie okażą się babom jagom.
  • MKP dwa lata temu
    Takie pytanie, skąd pomysł Arkanistka - ARKANA - znane tylko wybranym osobom informacje i umiejętności, umożliwiające skuteczne wykonywanie określonych czynności lub działanie w jakiejś dziedzinie - stąd nazwa, a czym jest arkanistka będzie wyjaśnione

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania