Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 16
Bitwa cz.2
– No tak, poziom swobody – sapnęła Sebil i ziewnęła pociągle, jakby opis bitwy nie wywoływał w niej żadnych emocji.
– Że co, moja droga? – spytała Matka Karevis i skorzystała z przerwy, żeby zwilżyć gardło łykiem herbaty.
– Już wszystko zapomniałaś? Naprawdę…? – Bruka zmarszczyła czoło pokryte pręgowaną sierścią. Jej ogon o kolorze nocnego granatu zatańczył ospale w powietrzu.
– Było mi nie pieczętować aury, to bym pamiętała – skomentowała pod nosem Milena i siorbnęła ostygłego nieco naparu.
– Jasne, a twój Przyjaciel zrobiłby z nas niewolników.
– Jak zwykle przesadzasz, Sebil, nie jest taki zły. Po prostu jesteś uprzedzona do…
– Demonów? Tak, wybacz: jakoś za nimi nie przepadam.
– On preferuje, żeby go inaczej nazywać, ale wracając do tematu, bądź łaskawa mi przypomnieć: o co chodzi z tym poziomem swobody?
– A po co ci to?
– Trochę tęsknię za swoją magią.
Sebil przewróciła oczami i obróciła się na leżance.
– Magia zmiany jest jedną z najbardziej nieprzewidywalnych: nie da się jej precyzyjnie ukierunkować. Im więcej przemian z konkretnym skutkiem wymagasz, tym więcej nieprzewidywalnych rzeczy im towarzyszy.
– A no tak – Policzki Mileny zalał rumieniec – teraz pamiętam: nakazałam astrze zmienić konsystencję pocisków, ale pozostawiłam swobodę w kolorze i zapachu. – Uśmiechnęła się z satysfakcją i ugryzła kawałek ciasta.
– Dokładnie tak: im więcej swobody, tym mniejszy bałagan i tyle na ten temat.
Karevis uśmiechnęła się z satysfakcją i wzięła drugi kęs. Sebil zmierzyła ją wzrokiem.
– Dlaczego tak się szczerzysz? Pamiętałaś, co?
– Chciałam chwilę odsapnąć od wspominków – rzuciła cichutko Matka. Jej ciasto poszarzało i zmieniło się w piasek.
– Skoro już zjadłaś, to opowiadaj dalej. Zaczynam przysypiać. – Bruka ziewnęła, obnażając kły.
**************************************************************
Na zbitych w obronnym szyku telmiańskich piechurów spadł smolisty opad. Matka Sainik spojrzała w górę. Milena lewitowała wysoko nad ich głowami otoczona sznurem wirujących pereł. Niewidzialny astralny taniec wiedziony wolą mistyczki trzymał w ryzach energię rozdartej symetrii. Zdezorientowani tarczownicy przyglądali się brei, która spływała po drewnianych pawężach jak gęsta flegma. Rannych wynoszono na tyły, a luki na froncie uzupełniano z szeregów w odwodzie.
Tatiana zlokalizowała generała Skortela pośród zgiełku przemieszczającego się wojska.
– Teraz, Stefanie! – wrzasnęła w jego stronę.
Pogalopował przed palisadę z drzewców, tarcz i ciał, krzycząc: DO ATAKU! Kordon zbrojnych ruszył do przodu. Nie mogli dopuścić wież oblężniczych do murów. Pociski kuszników kąsały wycofującą się sungardzką jazdę. Kilka głazów przeleciało nad głowami obrońców i uderzyło w szeregi napierającej brygady Cesarskich: Pierwszej Zbrojnej Dallońskiej i zwartego szyku zakonnych Tytanów, robiąc trochę zamieszania po stronie wroga.
Niestety… Frondibole były niszczycielskie, lecz niezbyt celne. Żaden z kamieni nie trafił bezpośrednio w nieustannie pełzające do przodu drewniane kolosy. Zakonni rycerze, duma cesarskiej armii, zwarli szyki i ruszyli w pierwszym szeregu; ich nasączone sulfirytem pancerze służyły za tarcze. Ogromne miecze, topory, młoty i glewie podążały niepowstrzymane w kierunku Telmian.
– Pierwszy i drugi oddział idzie na przedzie! – Skortel wydawał rozkazy swoim ludziom. – Trzeci i czwarty pilnuje flank! Nie możemy pozwolić odciąć się od muru, bo wyrżną nas jak prosiaki!
Matka nie pozostała w tyle:
– Jon! Bierzesz dziesięć sióstr na lewą flankę.
– Tak jest!
– Zemma! Ty zabierasz piątkę i idziesz ze mną na Tytanów; naszym przyda się wsparcie: moralne, duchowe, i miażdżące.
– Tak, Matko!
Tatiana pobieżnie przeczesała wzrokiem pozostałe zakonnice.
– Reszta na prawą flankę! Perl przewodzi i pamiętajcie…! Skóra Arkturosa ma swoje ograniczenia… Zaraz… Perl? – Matka Sainik obejrzała się ponownie. Zbrojmistrzyni, która miała pozostać w katedrze, puściła jej oko i zniknęła wśród tłumu otoczona nimbem z magicznej zieleni.
– Mogłam się domyślić, że ta mała wiedźma nie posłucha – wymamrotała Matka i uniosła miecz.
– Do atak… – Porcja brunatnej cieczy spadła jej na głowę. – Kurwa! – przetarła oczy i spojrzała w górę. Mistyczka dyrygowała szarymi wiatrami zmiany i przemieniała ciskane z katapult głazy w galaretowate wielobarwne bryły, które – abstrahując od tego, iż były ohydne – nie stanowiły większego zagrożenia ani dla ludzi, ani obwarowań.
– Przepraszam – rozbrzmiał zmęczony głos niesiony w astrze.
– Tak trzymaj i oszczędzaj perły. Sebil cię za nie ukatrupi – pomyślała Matka w nadziei, iż mistyczka wychwyci niewypowiedziane słowa. Wzniosła okrzyk i z modlitwą na ustach ruszyła do boju.
************************************************
– Nie zabije – szepnęła Milena z wątpliwą pewnością i uderzyła magią w nadlatujące pociski, które rozchlapały się o telmiańskie mury. Kilka głazów ciśniętych z miasta poszybowało nad fortyfikacją, z wyciem przecięło powietrze i rozbiło oddział dalońskich Pieśniarzy.
Ostrzał z łuków na chwilę ustał.
Napierające z obu stron kolumny piechoty, zwarły się w śmiertelnych kleszczach z drewna, metalu, ciała i gniewu.
Za blisko... Są za blisko murów, pomyślała Milena,
Wieże i tarany parły powoli, lecz nieustraszenie. Salwa bełtów posłana przez telmiańskich kuszników tylko naszpikowała drewniane bele brzechwami. Nawet podpalenie pocisków nic nie dało, bowiem nasączone cieczą drewno nie zajmowało się ogniem.
Milena przywołała dwie perły z wirujących wokół niej pętli. Matowe minerały zawisły tuż przed nią. Poczekała na wyrzucone od strony miasta głazy, które tym razem pędziły w stronę wież. Uwolniła zapieczętowaną magię, zmieniając mijające ją skalne bryły w rozżarzone flary, które poszybowały ku machinom oblężniczym.
Ogień zgasł w rozbłysku niebieskiej energii. W drewno uderzyły jedynie dymiące kule, które wyrwały część desek i przeleciały na wylot. Sungardzkie machiny posiadały rdzeń ze stalowego trzpienia, na którym osadzano solidne platformy do przenoszenia piechoty, ale ściany wykonywano z lekkiego drewna: na tyle grubego, aby zatrzymać pocisk wystrzelony z kuszy, a jednocześnie na tyle kruchego, żeby głazy miotane przez artylerię przechodziły na wylot, nie czyniąc większych szkód. Trafienie w stalowy słup lub którąś z cienkich metalowych platform graniczyło z cudem. Jedynym w pełni skutecznym atakiem był nalot z góry, ale telmianie nie posiadali wytresowanych latających bestii tak jak belantrejczycy.
– Szlag! – przeklęła Karevis – Antymagiczna bariera, runy albo mają Niebieskiego mistyka. Szlag, co robić?
Kolejny grad strzał i głazów wystrzelonych z katapult leciał w jej stronę i ten również skończył, jak coś przypominającego bury kisiel wymieszany z rozgotowaną kaszą. Zapasy pereł topniały, a jej własna magia nie była wystarczająca. Mistyczka spojrzała w dół.
Walczący Sungardczycy przesuwali front w stronę bramy, spychając telmiańską piechotę coraz bliżej umocnień. Kilka fal szarej magii dotarło do aury Mileny.
Siostry włączyły się do walki, nie mogę tu tak wisieć, pomyślała i policzyła pozostałe naładowane aktywne minerały.
– Powinno wystarczyć. – Perły utworzyły w powietrzu szereg rozciągnięty na kilkadziesiąt metrów.
Kolejny rozbłysk uderzył w jej aurę: tym razem piekący, zielony.
– Perl…
*****************************************************
– Trzymajcie się blisko mnie, siostry! – rozkazała zbrojmistrzyni tak stanowczo i patetycznie, jak tylko umiała. Wokół niej szalały ostrza, pękały zbroje i wybuchały krzyki, które w moment gasły do śmiertelnej ciszy. Mistrzyni Odin ruszyła na oddział Siepaczy spod Rdzawych Szczytów: armię najemnych morderców, którzy nie znali litości.
Amulet z osadzonym heptytowym półokręgiem zawieszony na cienkiej szyi jaśniał soczystą zielenią, przykuwając uwagę zbrojnych wroga.
Ruszyli na zakonnice, szatkując po drodze nacierających Telmian.
Perl pochwyciła talizman.
– Dam radę. – Jej dłonie trzęsły się z przerażenia – Dam radę odebrać życie… Har Gannaret! – Rzuciła zaklęcie. Amulet rozbłysnął i otoczył ją zieloną kopułą. Wyciągnęła sztylet i wkroczyła w tłum walczących. Wszyscy zastygali w bezruchu pochłonięci przez magiczną łunę. Sungardzki porucznik, zaalarmowany tym widokiem, wstrzymał resztę napierającego oddziału.
Zbrojmistrzyni szła lekko z uniesionym sztyletem, którym z wolna machała na boki – a przynajmniej tak to wyglądało dla stojących poza magiczną sferą.
Minęła pierwszych wojowników.
Astralny całun ześlizgnął się po zbrojach, uwalniając czas spod jej woli. Krew chlusnęła strumieniami z poderżniętych gardeł. Odczarowywani Sungardzczy w konwulsjach padali na ziemię, krztusząc się własną juchą. Telmiańscy zbrojni patrzyli na przeciwników w osłupieniu: jeszcze przed chwilą wiązała ich zacięta walka, a teraz cesarscy wykrwawiali się i miotali u ich stóp.
Jeden piechur wyszeptał:
– An Sallarat Mar-zana – Niosąca ostatni pocałunek. Wyciągnął medalik Arkturosa i zacisnął w pięści.
Perl parła naprzód… Płakała. Sungardzczy zaczęli się wycofywać. Szła w ich stronę, pozostawiając za sobą kobierzec z ciał, niczym krwawa zwiastunka śmierci.
Oswobodzeni Telmianie i Zakonnice ruszyli za swoją boginią wojny.
Płakała… Płakała nad każdym trupem, który legł za jej plecami, ale ostrze nie przestawało ciąć wewnątrz czasowej aberracji. Z każdym odebranym życiem, emocje tępiały, ulegały degradacji.
– Dam radę… – szepnęła i wymieniła gasnący, ciemniejący heptyt.
Komentarze (19)
Mnie "Opowieści z meekhańskiego pogranicza" polecone przez rudą koleżankę z komentarza wyżej i ja też się podpisuję pod tym poleceniem nogami i ręcyma:)
Teraz to i ja wiem, że przeżyje a nawet nie zacząłem:)
W sumie to nie wiem kto spada, więc dam radę. Kilka weekendów i wspomnienie się zatrze:)
Się pisze się czyta to się ćwiczy?
Ja też sobie ćwiczę, kiedy analitycznie czytam cudze teksty.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania