Pięć Domen: Opowiadania - Przyjaciel: cz. 17
Bitwa cz. 3
Milena słowami inkantacji zaplotła stabilne zaklęcie. Nad toczącą się bitwą zawisła osłona skondensowanej astry. Szara energia zmiany wiła się pomiędzy rozciągniętymi perłami pustyni.
Kolejna salwa sungardzkich strzał przeleciała przez barierę i zmieniła się w mazisty barwny deszcz. Oddech mistyczki był ciężki, ale równomierny: mowa Pierwszych niosła moc nieprzeznaczoną dla śmiertelnych. Jeden zły dźwięk, jeden nadmiernie przesycony ton i słowa rozerwałyby krtań w momencie formowania.
Ostatni aktywny minerał ospale orbitował wokół Mileny niesiony resztką jej własnej mocy. Sięgnęła po sakwę przytroczoną do pasa. Rozwiązanie sznurka uwolniło strumień srebrzystego piasku porwanego przez prądy wzburzonej magii. Symetria magicznego pola przeciwstawiała się woli, dążyła do równowagi, pragnęła nieistnienia.
Karevis spojrzała na pchane wieże szturmowe. Ich ociężałe szerokie koła zagłębiały się nawet w suchą ubitą glebę.
Nie mogła opaść, bo cesarska piechota gotowa była nadziać ją na włócznie i pochlastać mieczami.
Stąd nic nie zdziałam: za daleko, pomyślała.
– Trzeba zaryzykować – wyszeptała i wtarła garść pyłu wyjętego z sakwy w zaklętą brygantynę. Zbroja wchłonęła magię i rozmyła się w fazie, drgając na granicy istnienia. Reszta srebrzystych piasków wysypana z woreczka poszybowała na wietrze i oplotła mistyczkę całunem z iluzji. Kobieta przypominała smugę gorącego powietrza, która zakrzywia obraz nad rozgrzaną pustynią.
Zaczęła obniżać lot i ostrożnie zbliżać się do okutej platformy w kształcie pryzmy z kołami, która podtrzymywała resztę machiny oblężniczej. Mobilna forteca wlokła się do ukształtowanej przez nią osłony. Musiała coś zrobić, inaczej wzmocniona runami wieża sforsowałaby powietrzną zaporę.
Kamuflaż działał: zaaferowani bitwą Sungardzczy nie zwracali na nią uwagi, gdy sunęła tuż nad maszerującym pochodem. Świsty i trzaski upadających głazów mieszały się z krzykami i brzękiem stali.
Opadła naprzeciw kolosa z drewna i metalu. Ogromny aflaston w kształcie kobiety umieszczony na szczycie dzierżył miecz i złotą kulę symbolizująca światłość i wybawienie.
Chwalebna krucjata, pomyślała mistyczka, obrzydliwi hipokryci.
Zbliżywszy perłę do ust, wyszeptała inkantację, pompując resztki sił w wypowiadane słowa. Pełgająca szarym płomieniem kula potoczyła się w kierunku obarczonych stalowym okuciem kół. Pod podstawą zabulgotało jezioro z błota i mułu. Konstrukcja stanęła i zapadła w przemieniony grunt przechylając się na prawo. Kilku łuczników runęło z krzykiem na ziemię. Cesarscy piechurzy zaczęli uciekać z toru upadku.
– Jedna załatwiona, teraz kolejna: tylko jak? – wyszeptała Milena i ponownie oderwała stopy od przesiąkniętej krwią ziemi.
Rozbłysk karmazynowej błyskawicy uderzył bez ostrzeżenia. Czerwony sungardzki mistyk chybił o włos.
Obejrzała się.
Jego szata ociekała astrą: szkarłatną, gniewną.
Czuje mnie; nie mam wyboru, muszę walczyć, pomyślała.
Piechurzy uciekli spod narastającego cienia grzęznącej wieży. Tylko rząd opancerzonych Tytanów parł do przodu: spokojnie – jak na defiladzie. Maszerowali w stronę oddziału, który wspierała grupka zakonnic na czele z Tatianą.
Kolejny rozżarzony piorun świsnął o cale od Mileny, przecinając powietrze nad nią.
– Nigdzie nie polecisz ptaszyno – oznajmił mag. – Nie wiem skąd wzięłaś tyle wolnej astry, ale czuję, że już za wiele ci jej nie zostało.
****************************************
Pierwsza kompania Telmiańskiej piechoty stawiała heroiczny opór, zatrzymując szturm napierającego napastnika. Jednakże okupili to krwawą ofiarą. Trupy szczelnie pokrywały grunt, a ich zmieszana z pooraną ziemią posoka tworzyła warstwę makabrycznego błota. Pomimo tego walka trwała. Żadna ze stron nie chciała oddać choćby jednego zdobytego metra. Tatiana i Zemma rzucały się w największy wir ostrzy – tam, gdzie wola walki rodaków widocznie słabła.
Matka Sainik wpadła w kłębowisko Skrzydlatych Hełmów i cięła póltoraręcznym mieczem, rozpruwając jednego za drugim. W tym czasie Zemma gruchotała kości niedobtków bojowym młotem wspieranym mocą ze szponów Arkturosa: magicznych rękawic zwiększających siłę uderzenia. Zaklęta broń wgniatała zbroje, jakby były z papieru.
Cesarscy, zmyleni lekkim pancerzem zakonnic, celowali gdzie popadło – i to ich gubiło. Ostrza w zetknięciu z magiczną brygantyną odbijały się od błysku szarego światła, które szczerbiło klingi i łamało groty.
Tatiana, korzystając z chwili wytchnienia, otarła oczy z posoki i spojrzała na przewracającą się wieżę oblężniczą. Uśmiechnęła się złowieszczo i wystawiła miecz przed siebie, krzycząc: ZWYCIĘSTWO!
Telmianie wtórowali jej eksklamacją i nie odpuszczali, wypychając atakujących coraz dalej od murów.
Matka przez chwilę dała się ponieść myśli: wygramy…
Za wcześnie.
Uderzenia bigwantów dudniły metalicznym echem. Lekka sungardzka piechota wycofała się w stronę nadchodzących humanoidalnych zbroi. W opancerzeniu Tytanów, na pierwszy rzut oka, nie było nawet najmniejszej szczeliny prócz małej szpary na oczy. Płyty ze stopu czerwonej rudy i stali mieniły się miedzianym połyskiem. Rycerze szli niczym wielki taran, nie bacząc na to, co przed nimi.
Generał Skortel, który wyglądał jak scena z narodzin boga krwi, wbił swój miecz zwany Selinden: leśny kieł, w pokrwawioną glebę i wsparł się na nim tuż obok Matki.
– Niedźwiedzie… Zaatakowały od lewej – oznajmił, dysząc ciężko.
– Tych w żelastwie zostaw mi – oznajmiła pewnie Tatiana i pogłaskała rękojeść swojego Raf Arkturo: oddech Arkturosa.
– Wszystkich?
– Wszystkich – warknęła i splunęła krwiście. – Weź większość obrońców na lewo. Nie mogą się tam poddać. Reszta niech się nie wychyla dopóki nie dam znać – nakazała. Generał nie wyraził sprzeciwu i wydał piechurom rozkazy.
Matka wyszła naprzeciw stalowego pochodu śmierci. Elitarni rycerze zakonu Tarczy stanęli i – jak na sygnał – skierowali broń w stronę obrońców: to było ostatnie ostrzeżenie, które Tatiana wydrwiła, spluwając w ich stronę.
Ruszyli.
Obróciła miecz sztychem do ziemni i przekręciła rękojeść tuż pod jelcem. Ostrze rozpadło się w proch i poszybowało wiedzione szarym wiatrem wyrwanym z nicości. Wszystko przyśpieszyło. Matka wzięła szeroki zamach. Chmura wirujących opiłków zawisła nad nią.
Rycerze parli naprzód.
Nie było odwrotu. Cięła pewnie, zamaszyście. Śmiercionośna fala mocy i ostrzy uderzyła w Tytanów z siłą huraganu.
Stanęli.
Ich pancerze skrzyły się od iskier – całe prócz tego małego odsłoniętego fragmentu w przyłbicy. Po kilku niewyobrażalnie długich chwilach, metaliczna chmura wróciła do Tatiany. Zbroje tych w pierwszym w szeregu spłynęły strużkami krwi, która sączyła się z każdego styku płyt.
Tytani upadali powoli, w odgłosach bulgoczącego kaszlu.
Wir opiłków zespolił się w miecz, a Matka Sanik wymierzyła szkarłatną od krwi klingę w kolejnych rycerzy. Jej sygnał podziałał: Tytani stanęli nad dygoczącymi zwłokami towarzyszy z pierwszego szeregu.
Ktoś zadął w róg.
Generał Skortel gnał resztkami sił. Bał się, lecz zamiast masakry swoich, zastał rząd pancerzy wyznaczający linię frontu i Telmiańskich obrońców stojących dzielnie, tam gdzie ich zostawił.
Ponowne zadęcie w róg. Od strony wzgórza.
Skortel chciał rozkazać atak.
Powstrzymała go.
– Rozejrzyj się, Stefanie.
Spojrzał na prawą flankę. Sungardczycy wycofywali się, oddział po oddziale. O lewej stronie obrony wiedział więcej, niż chciałby zapamiętać. Tam uderzyły niedźwiedzie. Oddział Wulfirów był osłabiony, ale nadal prawie rozbił szyk tarczowników, torując drogę dla swoich.
Było blisko, pomyślał.
Trzeci i ostatni przeciągły ryk rogu obwieścił pełen odwrót.
– To już koniec… – wyszeptała Matka Sainik tak delikatnie, jakby nie chciała, żeby ta rzeczywistość skruszała i zamieniła w proch. – Wygraliśmy – oznajmiła pewnie, ale gorycz tego słowa sprawiła, że ścierpł jej język i usta.
Zwłoki poległych tworzyły makabryczną mozaikę: obraz zwycięzców i przegranych, rozczłonkowanych, poprzebijanych i równych w oczach śmierci. Dla poległych bitwa zawsze była przegrana, niezależnie od strony.
Nagle uderzył w nią tuman kurzu, a trzask pękającego drewna zagłuszył wszystko wokoło. Przechylona wieża runęła, druga zajęła się szkarłatnym płomieniem.
Kształt kobiety wyłonił się z tumanu ciemnego dymu; szła powoli i była ranna.
– Milena! – Tatiana rzuciła się w jej stronę. – Co się stało?
– Nie wiem – odpowiedziała mistyczka, gdy stanęła naprzeciw Matki i wsparła się o jej ramię.
– To twoja sprawka? – spytała Tatiana, wskazując na płonącą machinę oblężniczą.
– Chyba tak.
– Chyba? Zresztą pal licho! Chodźmy stąd; to koniec – na razie.
************************************************
– Zaraz, zaraz! – obruszyła się Sebil. – Czerwony mistyk… błyskawice?! Co ty za numer tam odstawiłaś?
– Powiem tylko tyle, że wtedy mój przyjaciel po raz pierwszy okazał się przydatny. – Milena z braku herbaty pociągnęła łyk ostygłego brunatnego napoju. – Ten paskudny napar jest naprawdę orzeźwiający; do opowieści w sam raz. Na czym to ja… Aha…
***********************************************
Generał dowodzący natarciem na Telmonton stał nad ciałem Czerwonego maga, który został ściągnięty z pola bitwy podczas tymczasowego zawieszenia broni.
Wreht przyglądał się, jak doktor dokonuje oględzin zwłok poległego, który wyglądał nadzwyczaj spokojnie: nie tak jak powyginane w cierpieniu i strachu twarze zaszlachtowanych żołnierzy.
– Coś jeszcze oprócz oczywistego, doktorze? – spytał zniecierpliwiony.
– Nic prócz gładkiego, głębokiego cięcia w krtani; kompletnie nic… – dodał medyk, przeciągając słowa w zadumie i podrapał się po łysinie.
– Wiec to może być prawda! – oznajmił enigmatycznie generał.
– Jaka prawda, sir, jeśli można wiedzieć? – dopytał mężczyzna, czyszcząc szczypce w roztworze spirytusu i wody.
– Kilku świadków widziało jak Maragin podpala naszą wieżę, a potem sam podrzyna sobie gardło, stojąc naprzeciw jednej z tych wiedźm.
– Generale! – przerwał im włócznik gwardii przybocznej, który wkroczył do jednego z wielu namiotów pełniących funkcję tymczasowych mogił.
– Spocznij. O co chodzi?
– Schwytaliśmy szpiega wewnątrz obozu: to on, sir – Cyprus Wreht poczerwieniał ze złości, a jego żyły nabrzmiały gniewną krwią.
– Wprowadzić go! – wrzasnął. Dwóch włóczników w skrzydlatych hełmach przywlekło jeńca ubranego w ciemny płaszcz z kapturem. Generał dobył miecza i przyłożył mu do gardła.
– A teraz gadaj gnido! Powiedz coś, co będzie warte życia tych setek poległych!
– Nie wiedziałem, że one się włączą… – Wrecht odchylił mu głowę i wyrżnął sztychem płytką ranę na szyi: znak, iż tłumaczenie nie działa.
– Wiem, co musicie zrobić – wyjęczał przybysz.
– Masz chwilę; bardzo krótką chwilę, żeby mnie zaciekawić.
– Ich broń generale. Te magiczne sztuczki pochodzą z broni. Ładują ją w jakimś ołtarzu, a to trwa. Teraz jest moment na atak. – Cyprus przykucnął przed nim.
– A skąd pomysł, że ci zaufam, co?
– Zostanę tu; zostanę i poczekam, ale musicie uderzyć dziś w nocy. Od wschodniego muru. Tam jest mój człowiek. On was wpuści.
Komentarze (260)
Ja bym powiedział, że historia poboczna: akcja dzieje się w przeszłości, ale postać Sebil i Starej Matki Karevis są z głównej powieści i to Milena, jako obecna Matka zakonu, opowiada o inwazji.
Najpierw zrób jak uważasz, a potem się zobaczy:)
Tak jest prawda. Najpierw napisz tak, żeby się tobie podobało - oczywiście z zachowaniem zasad polskiej pisowni - potem można polerować:)
Jak już dojdzie do tego, że wydawca ci przyjemnie tekst to już jest dobrze:) Generalnie ciężki rynek. Ale jak jakaś dobra dusza pomoże doszlifować to szanse większe. Ja też sporo się nauczyłem na poradach dobrych ludzi. Tylko tu też trzeba uważać i mieć swój rozum:)
Ja też w tym kierunku pójdę, ale self-pub też trzeba dobry znaleźć, żeby coś pomogli, a nie tylko wydrukowali jak leci, bo i tak płacisz.
Historię pani J.K Rowling znam: 11 razy jej odrzucili:) śmieszne jest to, że ona dużo pisał w pociągu, czyli tak jak ja jeszcze niedawno:) Jakoś lubię w środkach transportu: taki pisarski fetysz:)
Niestety na rynku jest sporo pseudo wydawnictw, które nakarmią autora frazesami, zgarną kasę, wypuszczą byle co, a dalej... No cóż nie sprzedało się. Trzeba bardzo uważać.
Być może, ale to jest miecz obosieczny. Wydawnictwo rzadko podejmuje ryzyko i wydaje coś, co nie wpasuje się w szablon sukcesu komercyjnego. Czy każdy wydany romans jest dobrym tekstem? No nie, więc dlaczego został wydany przez wydawnictwo? Bo się sprzeda:)
Niszowe teksty z autorem bez renomy, nie mają szans na publikację i to nie zależy od jakości.
A strona to weryfikatorium.pl
Nie ma co generalizować. Nie każdy self-pub jest zły, nie każdy wybór wydawnictwa jest dobry.
Dzięki.
Zlustruje ich w wolnej chwili?
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1613159,1,chcesz-byc-autorem-ksiazki-najpierw-zaplac.read
Polecam artykulik, myślę, że dobrze oddaje sens vanity i selfpubów.
Są jeszcze takie opcje pośrednie. Mianowicie trafiłem czasami dzielą się kosztami z autorem, ale dwa takie jak do tej pory widziałem i nie wnikałem w szczegóły. Na pewno trzeba dobry wywiad zrobić zanim się zainwestuje. No i jak powiedzą, że będziesz gwiazdą po pierwszej książce to uciekaj:)
Wydawnictwo nie chce dobry tekstów, chcą takie które się sprzedadzą a takie czasami są dobre, a czasami nie.
Przeczytaj jeszcze raz? Sprzedaje się to ci się sprzedaje i tyle. To czy to jest dobre stylistycznie, ciekawe, bogate językowo to inna bajka. Dlatego nie można definiować dobrego tekstu po tym ile sztuk się sprzedało.
Przykład ostatnio
Książka o księciu Harrym - nie ważne jak to jest napisane i tak się sprzeda, bo ludzie lubią płoty o królewskiej rodzinie.
Wiem, że tu trafiają dobre teksty, średniaki i słabe, także z perspektywy całe opowi nie da się tego generalizować.
Co do Harry'ego, to autobiografia to nie powieść, poza tym językowo pewnie jest dobra, bo autobiografie znanych ludzi piszą ghostwriterzy. Ciągle nie widzę połączenia.
Co Harry'ego na pewno wszytkie autobiografię są dobre, NA PEWNO!?
Takie bardzo dobre to:
Persefony tekst mi się podobał: ten co ostatnio wrzucała w częściach.
Niewłaściwy i właściwy kolor nieba Vespery, Angelo też jest spoko.
Ta parka co pisze Funfiction u Uniwersum młodych tytanów.
To na razie tyle co mi do głowy przychodzi.
Jest jeszcze sporo dobrych, które autor musi doszlifować językowo.
Pani Krystyna Pawłowicz też jest profesorem?
To jest sztuka, odbierana przez każdego indywidualnie. Nie ma uniwersalnego kryterium. Ja mogę mówić co mi się podoba, a jak mi się podoba to jest szansa, że innym podobnym też się spodoba.
Czy to znaczy, że tekst jest dobry? Dla mnie jest, dla innych MKP też.
Czy jest nas tyłu, żeby kupić 40000 szt? Nie mam pojęcia
Wszytko jest względne.
Wolałbym nigdy nic nie wydać i być odrzucanym przez normalne wydawnictwa, niż wejść w vanity, gdzie muszę zapłacić za wydanie.
Nie wiem czym skusiły by wydawcę. Mnie skusiły bogactwem języka, ciekawą fabułą, dobrymi dialogami i realnością postaci: ludzie zachowują się po ludzku, są ludźmi, popełniają błędy itp...
Toć twoje prawo?
Prawda, prawda
Niechaj im się wiedzie:)
Alien, ale dla niektórych to jest tylko hobby a nie wyścig szczurów.
Niestety jej konta na opowi nie potrafię znaleźć, może usunęła.
Spoko
Chodzi o tekst:)
Przeczytam to dam znać.
https://www.opowi.pl/tw-12-kohana-bapciu-a52957/
A ty jak ja oceniasz?
Teksty owszem, ale konta nie.
Jakbyś znalazł chociaż użytkownika to może coś się uchowało z jego portfolio?
Kto Ci powiedział, że konta nie można usunąć? Ja sam usunąłem swoje poprzednie.
Widziałem że ludzie nawet tekstów normalnie nie usuwają tylko muszą wycinać zawartość.
Myślałem, że tak robią bo nic nie można usunąć.
Że niby można usunąć konto ale tekstu już nie?
Dziwny ten portal
Mój tekst dzięki tobie zarobił 121 komentarzy, dziękuję:) :)
Książka w ma mieszane oceny ale to może oznaczać, że po prostu nie jest dla każdego. Chciałem kupić, ale nie jest dostępna. Co ciekawe, chyba aż tak tragicznie nie poszło jej to wydanie skoro powstały dwie kolej części:) i mają już wyższe oceny.
Poszukam jeszcze na Allegro.
https://www.opowi.pl/tw-12-kohana-bapciu-a52957/
Co do książki, to przy trzech opiniach, to trochę trudno wyrobić sobie zdanie na podstawie oceny. A książkę mogę Ci sprzedać, kiedyś wygrałem w jakimś konkursie. ;)
Okładkę jej całkiem ładna zrobili - jeśli to oni zrobili.
BTW. Ta książka nie jest Jesieni, Adrianna kiedyś miała na opowi nick bodajże: Fanariel, ale konta już nie ma.
Spoko zobaczymy. Klimat fantasy i 190 stron to szybko pójdzie :)
Przeczytałem do połowy i moim zdaniem fabularnie i stylistycznie to tekst jest kiepski. Technicznie jest obrobiony w miarę poprawnie, ale stylistyka jest straszna. Kocioł z orkami, nekromantami, krasnoludami, elfami i zombi bez większego sensu. Epoka stylizowana na średniowiecze, a jubiler ma "ochroniarza": to jest poprawne, ale nie pasuje do epoki. Co jeszcze mnie uderzyło... minimalizm w opisach: "miała szykową suknię", koniec. Nic nie wiadomo o tym świecie i nic nie jest sprzedane czytelnikowi. Autor zakłada, że elf to elf: zawsze i wszędzie taki sam.
No i zaimkoza - takie rzeczy powinno się usuwać przy korekcie przed wydaniem. Imiesłowy też są nadużywane i często niepoprawnie.
Po tym widać, że Ridero należy unikać, albo zlecić profesjonalną korektę, przed wysłaniem tam tekstu.
Zachęcam cię to przeczytania trzech tekstów, które wymieniłem wcześniej, a potem choćby 20 stron tej książki. To naprawdę jest o kilka poziomów niżej, przynajmniej według mnie. Dla porównania czytałem równolegle "W ciele wilka" Nysi i to jest o wiele lepsze. To taki przykład z aktualnych.
BTW. Oczywiście opowi czytuję, chociaż tasiemce nie cieszą się moją szczególną uwagą, ponieważ zwykle są to teksty tworzone na bieżąco, przez co ich jakość pozostawia wiele do życzenia.
BTW.2 ;) Akurat Nysi nie jest tworzony na bieżąco i to widać.
No cóż... Wskazałeś mi ten tekst za przykład czegoś, co jest o wiele lepsze od tych wskazanych przeze mnie, a autorka nadal musiała sięgnąć po selfpub, bo wydawnictwo odrzuciło.
Teraz ty wiesz, co ja uznaję za dobre teksty, ja wiem, co ty uznajesz za dobry tekst i mamy kompletnie odmienne upodobania - życie:)
Co do inwestycji to według mnie nie: fabularnie nie ma tam nic, co by mnie zaciekawiło, przez co jako czytelnik nie sięgnąłbym po kolejną książkę tej autorki i mocno się zastanowił przed kupnem czegokolwiek od wydawnictwa, które wydało tekst takiej jakości.
Teksty z Opowii, które ja wskazałem, czytałem i czytam nadal z zaciekawieniem. Sięgam też po inne pozycje tych autorów. Uważam, że to powinien być wyznacznik dla wydawnictwa: autor, który zachęca swoją twórczością do sięgnięcia po inne pozycje z portfolio wydawnictwa.
Co do uznania czegoś za dobry tekst, to nie do końca kwestia upodobań, to raczej kwestia standardów. Np. ja nie cierpię niechlujnie napisanych tekstów, bo to z miejsca wskazuje na brak szacunku dla czytelnika. Oczywiście to zwykle tylko wierzchołek góry lodowej, bo zwykle kulawa interpunkcja zwiastuje znacznie poważniejsze ubytki. Z drugiej strony, ktoś może lubić kulawe teksty, jak w przysłowiu, że każda potwora znajdzie swojego predatora. Nie wnikam więc w upodobania, a raczej patrzę na sprawność w posługiwaniu się piórem. Bardzo rzadko się zdarza, żeby ktoś, komu panowanie nad językiem nie sprawia trudności, źle pisał, za to bardzo często źle piszący nie panują nawet nad najłatwiejszymi częściami języka.
Co do kryteriów wydawcy, to pracują nad tym ludzie, którzy na języku polskim zjedli zęby. Jak myślisz, jakie mają standardy i z czego owe standardy wynikają?
Nie wystarczy pierwsze kilka stron? Na Ridero jest możliwość przeglądnięcia fragmentu. Przeważnie widać, czy jest sens coś czytać.
Nie no po kilku stronach to lipa trochę. Trzeba dać piszącemu szansę ?
Całość kupiłem, 18 zł kosztowało, więc z głodu nie padnę.
Ja na Ridero dla zabawy sobie czasem patrzyłem na pierwsze strony fantastyki i przyznam, że nie znalazłem nic godnego uwagi. Albo tragiczna sztampa, albo tragicznie napisane, ale najczęściej to i to.
Jeśli selfpub obiecuję ci 5000000 sprzedanych sztuk, to coś tu nie gra:)
Wiemy już, że tam nie należy szukać pomocy w wydaniu, ale nie wiem, czy wszytkie selfpuby są takie. Na pewno jeśli się zdecyduję sam na taki krok, to sprawdzę wydawcę i wykorzystuję się na profesjonalną korektę.
Mam swoje, tylko tu nie wrzucam.
Fantastyka, horror, obyczajówki, bajki.
Tego nie wiesz, czy byś poczytała, ponieważ mogłaby Ci się najzwyczajniej nie spodobać ;-)
Akurat książki również mają masę błędów, przynajmniej tłumaczone. A polskich autorów mają masę problemów z postaciami, fabuła i tak dalej, przy czym część czytelników uzna je za błędy, a pozostali wręcz przeciwnie. Najlepiej czytać i nie analizować każdego zdania. Odbiera radość z lektury.
Dobra pod kątem poprawnoci językowej, ale zaznaczmy, że w tłumaczeniach bywa różnie i wydawnictwo nieważne.
Nie napisałem nigdy grimdarka fantasy, ale bohater psychopata się znajdzie niejeden. Jestem mimo wszystko fanem happy endów, prawdziwej miłości i humoru.
Jeszcze nie, ale jak którys wyda moją książkę to dam ci link??
Mam opowiadanie, które trafiło mi się w dwóch różnych tłumaczeniach i różnica jest ogromna. Mimo wszystko wolę styl tłumaczeń niż polskich autorów, których praktycznie nie czytam.
Będę pionierem sefpublishingu... Już się widzę w tańcu z gwiazdami ?
A tak na poważnie to nie wiem, w sumie to nie wnikam w wydawcę, bo większość książek jest z polecenia od kogoś.
Ale postaram się odszukać takich tekst w ramach wyzwania?
Przy czytaniu tłumaczeń trzeba pamiętać, że język polski działa na innych zasadach i to się tyczy np. zapisu dialogów. Podoba mi się operowanie językiem Grzędowicza, ale fabularnie to zawsze to samo dno. BTW. Chyba nie czytałem nic Grzędowicza, gdzie by nie spierdolił zakończenia.
Grzędowicza styl bardzo lubię, ale czytałem tylko jego opowiadania i nowele. W "Wypychaczu zwierząt" miał dobre teksty.
Nie publikuję tu, żeby się nie ujawnić, a nie z powodu obawy o krytykę :-)
Czytałem. Bardziej mi przeszkadzało znaczne rozdmuchanie tamtych tekstów niż zakończenia. Właściwie pamiętam tylko opowieść o psychologu i starszej pani, wynajmującej lokal. Zdecydowanie za długie.
Coś tam wydałem, ale nic wielkiego. Parę publikacji. W każdym razie nie w selfpubie czy żadnych vanity.
Zgoda, styl ma bardzo dobry i swego czasu jak miałem kupić polską fantastykę, to szukałem Grzędowicza.
Nie napisałem żadnych książek :-)
Niestety nie zamierzam ryzykować :-)
Z pewnością nie mam unikalnego stylu. Tylko mój czas na pisanie jest bardzo ograniczony, więc nie mam motywacji, aby pisać coś wyłącznie na portal :-)
Od kiedy brak czasu to kiepska wymówka? Nie mierz wszystkich swoją miarą. Ja piszę powoli, a później długo poprawiam. Mrozem nie jestem ;-)
Chciałbym coś napisać w kilka godzin. Krótkie formy mi nie wychodzą za dobrze. Głównie nie mam takiej potrzeby, bo po co tu publikować? Dla paru komentarzy?
Obmyślanie to z dwa tygodnie, pisanie mniej więcej tyle samo. Najszybciej napisałem chyba opko na 30k znaków w pięć dni, ale wtedy deadline bardzo gonił.
Pytałeś, ile piszę. Potem są poprawki. Teraz mam ósmą wersję tego samego opka, bo tu czy tam wyskakuje dziura logiczna i trzeba przebudowywać. Tak to jest z nowymi światami.
BTW. Jak przy ósmej wersji ciągle masz błędy merytoryczne, to chyba coś idzie nie tak...
Nie sprawdzam, ile piszę, bo mam bardzo nieregularny tryb życia. Czasem napisze dwa zdania i muszę uciekać, czasem mam wolną godzinę, ale to rzadko.
No teraz zdecydowanie coś poszło nie tak, ale tworzenie świata na szybko tak się kończy. Ja najpierw piszę draft, a potem dopiero go przerabiam, choćby i kilka razy. Inaczej co mam przerabiać?
I bardzo dobrze, bo to nie są zawody na ilość tylko jakość
Dwa dobre zdania są lepsze niż czterdzieści bylejakich. Zresztą dla mnie to dziwne, zamykać jakąkolwiek sztukę w jakieś sztafecie na czas i ilość.
BTW. Jednak piszemy w całkiem inny sposób, u mnie błędy merytoryczne znikają na poziomie szkicu. Jestem za leniwy, żeby ciągle wracać i poprawiać. To moim zdaniem najkrótsza droga do porzucenia powieści.
Na pisanie nie: to nie jest moja praca:)
Ale ogólnie z terminami jestem zapoznany
Dla mnie to jest dziwne podejście. Wydaje mi się że to najpierw powinno się mieć o czym napisać, a potem cwiczyć jak przelewać to na słowa.
BTW. Ja do dziś piszę wprawki, żeby lepiej panować nad językiem, nie zawsze są to ambitne projekty (w sensie, że często o niczym), ale zawsze popychają mój warsztat do przodu. A Ty piszesz wprawki?
https://www.atutoficyna.pl/wydarzenia#&gid=gallery-2088&pid=1
Taki już że mnie jest romantyk.
Nie pisze już do szuflady bo publikuje na portalach?
Ja jak nie pisze dłużej to zaczynam za tym tęsknić i piszę: taki samoregulujący się cykl nie spętany niczym poza chęcią ?
Ale domyślam się że jak masz kontrakt to i terminy się pojawiają.
Reflektujesz na konkurs, jest ponad pół roku czasu na 400k znaków?
Mam mieszane uczucia: dwa zamki już łechtają moją wyobraźnię, ale mam wrażenie, że organizatorzy oczekują raczej opowiadania historycznego. Zobaczymy. Zapisałem sobie.
Na razie mam wysłane opka na dwa konkursy i jeden, SF na który będę montował coś.
Generalnie wszytkie moje opka na Opowi z cyklu Opowiadania z Wieloświata, były pisane jakiś konkurs.
Z moich opowijskich tylko jeden był pisany na potrzeby konkursu, inne to typowe teksty do szuflady, no może poza Filipem, ale to inna bajka.
4. Powieść powinna mieć objętość od 7 do 15 arkuszy autorskich (1 arkusz = 40 tys. znaków ze spacjami).
Aaa.
Dobra źle spojrzałem?
No właśnie, a ja już jedna piszę, więc ewentualnie jakieś mniejsze opka wchodzą w grę
Jedyny otwarty, na który coś zmontuję to ten poniżej.
https://www.facebook.com/events/8690886894287302/?ref=newsfeed
Co do tego powyżej, to nie. Taki to mogę sobie sam zorganizować.
Muszę sobie z zakładek w łapki pościągać linki i ci podeślę
https://www.biblrac.pl/pl/site/wydarzenie/2688-raciborz-proza-zaczarowany.html
http://ompio.pl/2022/05/ii-ogolnopolski-konkurs-na-opowiadanie/
http://www.mbp.zary.pl/?view=article&id=265:iv-konkurs-literacki-o-laur-dziewina&catid=9
https://fantazje.adastra.zgora.pl/
https://pffn.org.pl/konkurs/
https://karta.org.pl/konkurs
https://www.empik.com/empikgo-short-konkurs
We wszystkich bierzesz udział? Płodny jesteś ;)
Ja lubię tak obudować motyw przewodni w historię:)
Tym bardziej, że pewnie bez hasła z konkursu nie poszedłbym z wyobraźnią w danym kierunku.
W większości to są krótkie opka.
"Anton" był na Gustawa Herlinga
"Matka Zieleń" - na fantazje zielonogórskie.
"Przyjaciel" - też był na jakiś, ale nie znalazłem linku
Jeszcze był jakiś "Wschód-zachód" i " Granice Magii" ale tyż linków nie mam.
Tak, dokładnie
Obrałem kierunek motywu wojny na wielu płaszczyznach. Podbicie terenu nie oznacza końca wojny, ale zgodzę się że to nie jest dosłowna interpretacja?
Przypuszczam, że bardziej oczekiwano czegoś z Ukrainą w tle.
Pewnie tak, dlatego nic nie wygrało, ale samo opko mi się podoba? zatem coś dobrego z tego konkursu wyszło.
Cieszę się, że powstrzymałem swój instynkt??
Wracam do dyskusji o przerwie w dialogu: blablabla - rzucił łopatą - blabla. Odesłałeś do PWNu i tam Doroszewski przyznaje rację, ale już w trzech książkach znalazłem takie dialogi - u Abercrombiego, w >>Imię Boga>> Dąbrowskiego i w zajdlowskim >>Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami<<. Wychodzi na to, że zasady sobie, a wydawnictwa sobie i najwyraźniej nie przejmują się taką formą zapisu.
Wrzucić i oznaczyć w jakim sensie?
Ja rozumiem nie sugerować się pojedynczym zapisem, ale kiedy w paru książkach trafiam na taki sam zapis, zastanawiam się, czy wszędzie korekta leży (nie wspominając o autorach) czy po prostu uznają to za część stylu.
BTW. Stylu to raczej w pojedyńczych zapisach nie szukaj, bo go nie znajdziesz.
Chodzi o >>To - piechociarz stuknął w burtę wozu - pierwsza linia obrony.<< Wegnera?
I po co to? Nie uważam tego za styl, ale najwyraźniej korekcie nie przeszkadzają takie wstawki, tym bardziej że to nie pojedynczy przypadek.
Didaskalia zastępują podmiot w wypowiedzi "Ten wóz to pierwsza linia obrony." Tu nie ma żadnego błędu i redaktor dobrze o tym wie:) To znaczy, że to dobry redaktor.
Żeby tworzyć realistyczne dialogi nie można trzymać się utartych schematów poprawność pisarskiej: Ludzie nie mówią poprawnie - w szczególności wojskowi. Przeczytaj to zdanie i wyobraź sobie żołdaka, który basem mówi TO! - robi dźwięczną pauzę, wali w burtę, z dumą unosi podbródek i kończy - pierwsza linia obrony.
W tym opowiadaniu są minimum trzy takie zdania. Nie, to nie błąd redakcyjny.
Ależ właśnie ja tu błędu nie widzę, tylko zgodnie z przytoczonymi przez Alienatora zasadami pisowni, jest błędne. Jednak takie zdania widzę dość często. Zatem autorzy lub tłumacze mają tę zasadę gdzieś, redakcja czy korekta nie ingeruje i przechodzi.
Uważasz, że to nie są błędy redakcyjne, więc czy możesz wytłumaczyć mi, dlaczego wg. Ciebie ten zapis jest poprawny? Możesz podać zasadę, która o tym mówi, bo ja mogę podać tę, która mówi, że jest wręcz przeciwnie.
A ok, sorki za bezzasadną przyp... ?
Kajak się przepraszająco.
Wiesz, że alien nie jest zwolennikiem elastyczności w języku?
Chodziło mi o raczej o brak elastyczności językowej w ramach stylizacji: w myśl zasady nie każdy byk jest przeczeniem czy rezultatem niewiedzy. Może być celową stylizacją. Normy językowe stają się bardzo rozmazane w bardzo szczegółowych kwestiach.
S. King - Bastion:
– Pospieszże się! – syknął, pozbawiając ją wszelkiej nadziei. – Mamy niewiele czasu. Tylko
tyle aby zgarnąć trochę najpotrzebniejszych rzeczy. Ale na miłość Boską, kobieto, jeżeli ją
kochasz – wskazał na leżące w łóżeczku dziecko – ubierz ją!
Reduktor nie popełnił błędu tylko odczytał poprawnie intencje autora.
Gdybyś rozdzielił ostatnie zdanie na dwa pokochasz wstawił kropkę i wskazał dał z dużej litery to zmieniłbyś znaczenie całej wypowiedzi.
Bez didaskaliów
Ale na miłość Boską, kobieto, jeżeli ją kochasz. Ubierz ją! - tu byś miał po kochasz didaskalia z dużej litery. Ale zdania pierwsze zdanie wygląda wtedy jak urwane bez puenty.
Ale na miłość Boską, kobieto, jeżeli ją kochasz, ubierz ją - tutaj didaskalia są zwykłym wtrąceniem I dajemy to z małej litery.
– Pospieszże się! – Tom pozbawił ją wszelkiej nadziei. – Mamy niewiele czasu. Tylko
tyle aby zgarnąć trochę najpotrzebniejszych rzeczy. Ale na miłość Boską, kobieto, jeżeli ją
kochasz – syknął, wskazując na leżące w łóżeczku dziecko – ubierz ją!
Tego to się nie spodziewałem???
Autor miał intencje. Chciał żeby jego tekst był inaczej odczytany.
Nie można zmieniać swojej wizji tylko po to, żeby forma zapisu była poprawna, trzeba znaleźć sposób, żeby i przekazać tak jak chcę i zrobić to poprawnie językowo.
Wersja, która nie wyszła spod twojego cyfrowego pióra również była poprawna. Wtrącenia w zdaniach dajemy z małej litery.
To nie jest wtrącenie do zdania, bo akapit zaczyna się od myślnika, więc to dialog. Dlaczego z powodu widzimisię autora miałyby obowiązywać inne reguły zapisu dialogów?
PS. Co z tego, że tak epatujesz tą swoją "poprawnością", skoro twoje teksty są sztywne jak noga w gipsie, a co do poprawności: doczytaj o poprawnym używaniu imiesłowów przysłówkowych współczesnych, panie megalomanie.
To tyle, bo mi twoje rozdęte ego za chwilę ekran rozpieprzy, mimo że komputer podłączony jest do telewizora - czterdzieści cali.
– Pospieszże się! – syknął, pozbawiając ją wszelkiej nadziei.
To nie znaczy, że już syczy do końca książki?
Dobry korektor nie dopisuje zachowań postaci.
Poza tym, mam nadzieję, że sprawdziłeś oryginalny zapis, chociaż jestem przekonany, że nie, bo wtedy zauważyłbyś pewne różnice w gramatyce, co widać przy zapisie dialogów. Nie będę taki i Cię wyręczę:
“Hurry it up!” he hissed at her, breaking her faint hope. “We got just time to throw
a few things together ... but for Christʼs sake, woman, if you love her”—he pointed at the
crib—“you get her dressed!”
Możesz odpowiedzieć czym zaczyna się akapit, czy zignorujesz to pytanie tak jak poprzednie o tym dlaczego autor może zapisywać dialogi wg. własnego widzimisię i o zasadę, która na to pozwala?
Przepisałeś ten sam tekst dokładnie w takim samym układzie tylko po angielsku. Możesz wrzucić naszą poprzednia rozmowę do translatora, przenieść na angielski i będzie pasowała również do tego fragmentu.
Redakcja zrobiła przekład jeden do jednego stosując zasady pisowni polskiej?
Możesz mieć kilka wypowiedzi w jednym akapicie co nie znaczy, że jak raz postać wysyczała, to potem w ramach jednego akapitu cały czas syczy. Samo tłumaczenie tego faktu jest absurdalne, ale ok??
Akapit zaczyna się od wcięcia w tekście.
Autor stosuje wszytkie poprawne formy zapisu, według jego wizji i widzimisię - ma do tego prawo. Fragment Kinga używa zasady "wtrącenia w zdaniu zapisujemy z małej litery", co jest jak najbardziej poprawne, zatem może być zastosowane.
Ani King ani redaktor nie wymyślili tej zasady na potrzeby własnych tekstów.
A teraz pozwól, iż się oddalę upajać się sobotnim popołudniem?
Co do syknięcia, to widzę, że się nie poddajesz, z całą książką nie pykło, to teraz rozszerzasz na akapit i zupełnie ignorujesz fakt, że akapit jest jednocześnie całą wypowiedzią.
Fragment Kinga używa zasady "wtrącenia w zdaniu zapisujemy z małej litery", co jest jak najbardziej poprawne, zatem może być zastosowane.
Możesz mi wskazać taką zasadę zapisu dialogów w słowniku, bo ja niewierny Tomasz, to nie uwierzę, póki nie zobaczę. Na wszelki wypadek wskaże zapis mówiący o zapisie czasowników nie oznaczających mówienia:
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html
BTW. Absurdem jest uważanie, że autor może sobie traktować gramatykę i ortografię wg. własnego widzimisię. Takim sposobem mógłby nadziać książkę "smaczkami" typu: zdażały się grabierze, i wszystkim zarzucającym mu błąd powiedzieć, że miał taką wizję. Zgodzę się oczywiście, że ma do tego prawo, ale co z tego wyniknie, to dość łatwo przewidzieć.
A za odpowiedzi na zadane pytania oczywiście dziękuję, to sporo mi mówi, chociaż niekoniecznie o zagadnieniu.
Miłego dnia!
Pozdrawiam.
M.
Jak sobie przypominasz sen - to możesz się nie stosować do tej niby reguły (nigdzie jak do tej pory nie zapisanej - że wtrącenie atrybucji nie odnoszącej się do czynności mówienia, W ŚRODKU ZDANIA, zapisuje się wielką literą - sam absurd zapisywania jakiegokolwiek wtrącenia w środku zdania wielką literą już mówi sam za siebie). Tak że MK zapamiętaj: jak jest retrospekcja, a szczególnie przypominanie sobie snu to - uwaga - WYMUSZA - taki zapis.
Nie pykło, że to jest błąd, bo się okazało, że autorzy jednak tak zapisują, to nagle dowiadujesz się, że jak jest retrospekcja, (a zwłaszcza sen), to taki zapis jest wręcz obowiązkowy.
Odsyła cię do zasady, gdzie przykład o którym mowa nie jest w ogóle uwzględniony - tan akurat przypadek, a jedynie te przykłady, gdzie atrybucja występuje nie w środku zdania, ale po jego zakończeniu. Link jako argument mało że z nosa, to z dupy i to totalnej. W którym zdaniu z tego linku atrybucja nieodnosząca się do mówienia jest wtrąceniem w środku zdania? A może to, że taki przykład nie jest nigdzie omówiony a posteriori zakłada, że nie wolno takiego zabiegu stosować? Tak samo jak się wykłócał, że zestawienia dwukropka i pauzy dialogowej w atrybucji się nie stawia... Ta sama historyjka. Niezła manipulacja, tyle że nie wszystkie wróble tutaj na takie żałosne plewy pójdą. Doradzam ignorowanie tego trolla. Swoją drogą - jaką krzywdę mu rzeczywistość zrobiła, że się w tak zabawny sposób tutaj chce dowartościować?
Wiesz, jak oglądasz serial i masz nagle krótką scenę dziejącą się gdzieśtam i pozornie niepowiązaną z główną fabułą, to musi być mocna, żeby widz ją zapamiętał. Ale jak tych scenek będzie dużo, to się jednak wkradnie chaos. To jest też trochę "wina" tego, że wrzucamy do netu i jesteśmy ograniczeni formą powieści w odcinkach, co wymusza krótsze rozdziały, takie, jak ja to mówię, do przeczytania na kiblu. W tych moich "Niebach" też bym inaczej podzieliła całość na rozdziały, jeśli miałby ktoś to czytać w tradycyjny sposób.
W tych moich "Niebach" też bym inaczej podzieliła całość na rozdziały, jeśli miałby ktoś to czytać w tradycyjny sposób." - Twoje niebo czytałem jak już cały tom był, więc dla mnie to szło jeden za drugim
W tych moich "Niebach" też bym inaczej podzieliła całość na rozdziały, jeśli miałby ktoś to czytać w tradycyjny sposób." - Twoje niebo czytałem jak już cały tom był, więc dla mnie to szło jeden za drugim.
Mam takiego w pracy na co dzień i przy nim Regis to pokorne ciele. Nawet mojego kierownika doprowadza do wrzenia, a to oaza spokoju.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania