Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 29

Raz na łodzi, raz pod łodzią

 

– Fus! – Stojący za sterami Zarekin krzyknął w stronę Bruka, który grzebał przy takielunku.

Fus przerwał wiązanie liny i zwinnie zeskoczył z niskiej rei.

– Aj, kapitanie!

– Właź do gniazda i boi wypatruj! Powinniśmy być blisko łowiska.

– Już się robi, kapitanie! – Młody Bruk, niczym przerośnięta wiewiórka, wdrapał się po wantach na sam szczyt wysokiego masztu i z uśmiechem na pysku zaczął omiatać horyzont w poszukiwaniu oznaczonego miejsca.

Służba na statku okazała się o wiele przyjemniejsza niż szarpanie za struny lutni dla niewrażliwej artystycznie widowni. Załoga traktowała go jak każdego innego majtka – okropnie, ale na równi z ludźmi. Być może w porównaniu z białowłosą Anax, wydał im się całkiem normalny.

Jakkolwiek by nie było, pierwszy raz w życiu czuł się na swoim miejscu.

Zamknął oczy i zaciągnął się morskim wiatrem, który dla jego wrażliwego węchu oferował o wiele więcej zapachów niż dla ludzi.

– Cudownie – westchnął. Ta przestrzeń… Ona niosła wolność, którą teraz się upajał. – Przyłożył lemachiański wizjer do oka i zaczął wypatrywać barwionej bojki uczepionej do kotwicy.

Sam również stał się obiektem obserwacji, bowiem Anax za każdym razem, gdy wychodziła na pokład, wodziła za nim oczami jak kociak wabiony intrygującą zabawką.

– Zobacz, Grizbal… – zagabnął kapitan do wiążącego sieci marynarza. – Już trzy dni tak go obserwuje z ukrycia. – Wskazał na Anax stojącą za stertą skrzyń. – Czy to tak ciężko podejść i porozmawiać…? Ehhh… Przecież ja go dla niej do towarzystwa wziąłem, psia mać! Żeby się otworzyła, a ona teraz ani z nim, ani z nami nie gada.

– M-m-m-m-może nieśmiała jest p-p-p-p-po prostu.

– Do stu piorunów! Znowu, żeś mordę zachlał w tawernie!

– Ni-ni-ni-nie, kapitanie.

– Jak nie, skoro się jąkasz! Poprzednio przez miesiąc tak gadałeś, jak cię nieprzytomnego pod cumą zostawili.

– To ze z-z-z-zmęczenia, ka-ka-ka-kapitanie – wydukał z trudem.

– I weź tu nie zwariuj… Anax!! – Lucjan krzyknął w stronę lisicy, która speszona nagłym zawołaniem wyskoczyła zza zbutwiałych beczek. – Idźże z nim pogadaj, zanim oboje za burtę wyrzucę! – wywrzeszczał, energicznie gestykulując.

Anax uśmiechnęła się, zasalutowała niezgrabnie i ruszyła w stronę drabiny – a raczej desek pełniących funkcję stopni przybitych do masztu. Im wyżej wchodziła, tym serce biło jej coraz szybciej. W końcu stanęła w bocianim gnieździe. Fus obserwował horyzont przez podłużny mechanizm z ruchomymi szkłami, który w połączeniu z jego wyostrzonymi zmysłami stanowił idealne narzędzie do nawigacji.

– Ekhm… – chrząknęła lisica, chcąc zwrócić uwagę młodzieńca. Ten obejrzał się za siebie i zamarł. Gdyby nie gęsta szczecina na twarzy świeciłby rumieńcem jak różowa latarenka przed burdelem.

– Witam, panienko Anax, sporo o panience słyszałem. – Jeszcze zanim skończył, zdał sobie sprawę z niefortunnie dobranych słów.

– Od kogo? Co słyszałeś?! – uniosła głos. Przez brak wspomnień i odmienność czuła się tak niepewnie, że mentalnie czołgała się po pokładzie z podkuloną kitą; opinie załogantów stanowiły informacje na wagę życia i śmierci.

– No… to, jak panienka trafiła na statek i w ogóle… – Zaczął drapać się po głowie z zakłopotania, a lisica spuściła wzrok i zawróciła ku zejściu.

– Proszę poczekać! – krzyknął za nią Fus. Stanęła i zaczęła mimowolnie merdać ogonem.

– Nie miałem nic złego na myśli, tylko…

– Tylko co? – warknęła nieprzyjemnie.

– Panienka jest tak niezwykła, ja… Ja nawet niewielu zwykłych Bruków widziałem na oczy, oprócz mnie i mojej matki – głos mu zadrżał. Anax zwróciła się w stronę chłopaka, przyjmując nieco łagodniejsze oblicze. Fus oparł się o sosnową balustradę i kontynuował: – Moją mamę, Virę, odratowano z rąk handlarzy niewolników, kiedy jeszcze nosiła mnie w brzuchu. Jako jedna z nielicznych Bruków w okolicy nie miała lekko na tych obcych ziemiach, ale uporem i ciężką pracą zdołała zaskarbić sobie szacunek miejscowych. Pracowała jako kelnerka w tawernie u Alojza i przyciągała klientów egzotycznym wyglądem. – Fus rozmarzył się na widok pięknej brukijskiej kobiety z miękką sierścią przyprószoną lekką siwizną.

Anax wsparła ramiona tuż obok niego i wpatrywała się wyczekująco. Była głodna, głodna jakichkolwiek wspomnień – nawet cudzych.

Fus kontynuował:

– Gdy skończyłem dziesięć lat, dopadła ją choroba, a tutejsi cyrulicy nie mieli pojęcia o anatomii Brukich. Pomimo chęci i głębokiej sakwy Alojza nie byli w stanie jej pomoc. Niedługo potem… odeszła. – Posmutniał, a sierść pod oczami zwilżyły łzy. – Staruszek zawsze miał ciężki charakter, ale nie wyrzucił mnie za drzwi i zaoferował pracę. – Przeciągnął się, spoglądając w niebo, oparł plecy o balustradę bocianiego gniazda i wyeksponował mocno zarysowany tors. Anax odruchowo oblizała wargi, ale wzięła się w garść i wróciła wzrokiem powyżej szyi chłopka. – I tak kilka wiosen minęło na przygrywaniu pijakom w karczmie, he. – Wrzucił do wody kawałek drewna.

– Przykro mi – wyszeptała lisica. – Przykro mi, że odeszła – powtórzyła z większą pewnością, a Fus spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.

– Była cudowną kobietą. Przez te lata, kiedy byliśmy razem, tak naszpikowała mnie miłością, że do końca życia mi starczy, he. – Ponownie zerknął na Anax, która zagłębiła się w bezkresie własnych rozczłonkowanych i poplątanych wspomnień. – A to prawda, że panienka niczego nie pamięta? – podpytał ostrożnie.

Milczała.

– Rozumiem, nie musi panienka nic mówić…

– Prawda – mruknęła niespodziewanie.

– Straszne tak nie pamiętać niczego. Stary Alojz może i kocha swoją żabę bardziej niż mnie, ale udało mi się uszczknąć trochę uczucia dla siebie. Nie wyobrażam sobie nie pamiętać mamy czy jego.

Śnieżnobiałe policzki Anax rozświetlił uśmiech.

– Niech się panienka nie martwi. Mogło być o wiele gorzej. Zarekin to porządny człowiek. – Spojrzał w stronę kapitana, którego szlag trafiał na dźwięk jąkania Grizbala.

– Wiem, ale nadal… – zrobiła dźwięczną przerwę, by zebrać myśli. – Chaos w mojej głowie ryczy w nieznanym języku, ciężko to wytłumaczyć.

Chłopak niepokojąco milczał.

Anax spojrzała w jego stronę. Stał w bezruchu, skupiwszy wzrok w jednym punkcie na horyzoncie. Powiodła spojrzeniem w to samo miejsce. Tuż na linii horyzontu, gdzie niebo zatapiało się w morzu, rozmyty kontur łodzi nabierał wyraźniejszego kształtu.

– Muszę iść do kapitana. – Fus poderwał się, wysunął pazury i rzucił na maszt.

– O co chodzi?! – krzyknęła za chłopakiem. Zatrzymał się i spojrzał jej w oczy; z jego kocich źrenic wyzierał strach. – To przemytnicy. Muszę powiadomić kapitana – powtórzył i zwinnie zszedł po maszcie, nie bacząc na szczeble drabiny. Anax podążyła tuż za nim.

– Ka… kapitanie – Bruk zająknął się, nabierając tchu.

– Na litość Solnej Panny… Następny się zaciął! Od kiedy jąkanie jest zaraźliwe, do stu piorunów!?

– Proszę spojrzeć! – Fus wskazał miejsce za lewą burtą i podał kapitanowi lemachiańskich wizjer zwany lematą.

– Hmm… Opuścili banderę. Co oni robią tak daleko od portu? – skomentował, regulując ostrość poprzez przesuw jednego z wypukłych szkieł.

– Płyną w naszą stronę, pod wiatr – skomentował Fus.

Zarekin zmarszczył czoło, a nabyte z wiekiem bruzdy poprzecinały jego łagodne oblicze.

– Zaraz sprawdzimy, czy to do nas mają interes. Kurs na ląd! – wrzasnął.

Na pokładzie zapanowała cisza, zupełnie jakby czas na chwilę stanął w miejscu skonfundowany dziwnym rozkazem: żegluga miała potrwać jeszcze minimum kilka dni, a ładownie świeciły pustkami, jednakże gdy kapitan chwycił za ster, a statkiem szarpnęło, nikt już nie podawał w wątpliwość własnego słuchu. Statek skręcił szerokim półkolem, ustawiając prostopadle do trasy przemytników.

– Przejmij ster, Grizbal.

– J-j-j-j-ja?

– Tak i już nic nie mów, bo mnie krew zaleje! – Lucjan ponownie skierował wizjer na zbliżającą się łódź.

– Co się dzieje, kapitanie? – spytała Anax, której dopiero co udało się zejść z masztu. W przeciwieństwie do Fusa, jej ogon i pazury stanowiły część ciała, której najwyraźniej nie umiała w pełni wykorzystać.

– Chyba jednak nic – skomentował Lucjan z ulgą, gdy dwukrotnie większa od Nemres ciemna galera, nie zareagowała na ich zmianę kursu. – Całe szczęście, nic – powtórzył i oddał lematę Fusowi.

– Oddalimy się i obierzemy kurs na inne łowiska.

– Kapitanie… – Fusowi zadrżał głos, gdy przyłożył wizjer do oka.

– Co znowu!

– Oni kierują się na nas.

– Odejdź i daj mnie to ustrojstwo! – Odepchnął go na bok. Nie był zły na Bruka, ale na siebie. Mogli odczekać w mieście… Mogli zabrać kilku zbrojnych. Mógł przewidzieć, co się święci.

– Psia mać, głupi, stary, chciwy capie! – zbeształ się pod nosem. – Ty i Anax zejdźcie pod pokład i nie wychylać ogonów, dopóki po was nie przyjdę – rozkazał Fusowi poważnym głosem.

– Kapitanie, co się dzieje? – dopytywała coraz bardziej zdenerwowana lisica.

– To nie są żadni przemytnicy, tylko handlarze niewolników. – Kobieta zamarła na dźwięk tych słów.

– Czego oni chcą, kapitanie? – spytał Fus.

– Najwyraźniej nasza pasażerka przykuła ich uwagę o wiele mocniej, niż mi się wydawało. Jazda do mojej kajuty, i to już! – wrzasnął, nie pozostawiając miejsca na dyskusje.

– Chodź, panienko. – Chłopak złapał Anax za rękę i wybił z chwilowego osłupienia.

– Co z nami zrobią? – spytała drżącym głosem.

– Daj bogini, nic; jeśli zbliżymy się do przystani, zanim nas dopadną. Tam sungardzka flota pilnuje zatoki. Nie odważą się na otwarty konflikt. Zmykajcie, zanim was wypatrzą. – Anax skinęła głową, a Fus, nie czując już oporu, pociągnął ją za sobą pod pokład.

– Wszyscy do wioseł!!! – komenderował Lucjan. – Machać, ile sił w łapach!

Sytuacja na pokładzie stała się nerwowa, ale załoga Zarekina była mu oddana i zahartowana na morzu. Niejeden raz przyszło im uciekać przed piratami, a stosunkowo niewielka Nemres przewyższała szybkością większe łodzie bandytów – co dawało sporą przewagę taktyczną. Wiosła wściekle biły pianę, a kadłub trzeszczał, gdy wszyscy jak jeden mąż wykonali rzucane rozkazy. W tym czasie Fus wprowadził Anax do kapitańskiej kajuty i zaryglował wejście.

– Co będzie, jeśli oni nas jednak dogonią?

– Nie dogonią. Kapitan Zarekin to legenda; nigdy nie wpadł w łapy piratów. – Fus wykrzesał sztuczny uśmiech, przesadnie wyszczerzając zęby.

– Obyś miał rację.

Nagle rozległ się stłumiony huk dochodzący gdzieś z oddali.

– Co to?

– Nie wiem. – Podszedł do drzwi i przyłożył ucho do wąskiej szczeliny w deskach. Okrętem nagle rzuciło. Mocno. Wszystko, co nie było przymocowane, huknęło na ziemię razem z dwójką Bruków.

– Fus, jesteś cały?

Chłopaka powaliły drzwi, które staranowane przez jakiś kawał drewna, wyłamały rygiel.

– Ssss… Tak – Potwierdził z grymasem. Trzymał się za potylicę, którą zarył o mebel. Anax pomogła mu wstać, usadziła na koi i ruszyła w stronę wyjścia.

– Panienko! – zawołał za nią, ledwie stając na chybotliwych nogach. Mocne uderzenie w głowę o kredens kapitana lekko go zamroczyło. Świat rozmazywał się i rozszczepiał na wiele nachodzących na siebie obrazów.

Kobieta przystanęła i zacisnęła pięści. Z pokładu dochodziły stłumione krzyki.

– Nie będę siedzieć, podczas gdy oni robią wszystko, żeby ratować mój tyłek! Jestem im to winna… – Ruszyła w stronę schodów. Póki co Nemres nie powtarzała swoich akrobacji, więc bez problemu dotarła do klapy prowadzącej na pokład.

– Cholera! – zaklęła, szarpnąwszy mocno drzwi, które ani drgnęły.

Wołania z zewnątrz były już zrozumiałe.

– Przygotować się do abordażu! – Głos należał do Zarekina.

Kolejne uderzenie nadeszło bez ostrzeżenia. Nemres rzuciło, jakby morski potwór zarył w jej kadłub. Impet zepchnął lisicę ze schodów. Zleciała kilka stopni, nim pewnie chwyciła się poręczy, wyhamowując ciało tuż nad ziemią. Z odsieczą przybył Fus i pomógł lisicy wstać.

Na pokładzie zrobiło się niepokojąco cicho.

– Pomóż mi wyważyć klapę! Musiała się zatrzasnąć przy pierwszym uderzeniu.

– A może ktoś zablokował ją od zewnątrz? – Bruk myślał na głos; obawiał się tego, co czyha za nimi.

– Nie ma czasu na gdybanie.

Uderzyła barkiem o solidne dechy spięte stalowymi klamrami – z mizernym skutkiem.

Bruk przełknął strach i stanął obok niej.

– Razem, panienko, na trzy. Raz… dwa… trz… – Oboje z całych sił runęli na wejście, ale nie napotkali oporu. Klapa rozwarła się. Dwójka nietypowych pasażerów wyłożyła się na płasko, twarzami do pokładu.

– No i co my tu mamy. – Szorstki basowy głos, zadudnił w powietrzu. Anax poczuła brutalne szarpnięcie za włosy.

– Auu!! Puszczaj!

– Tutaj się schowałaś, cukiereczku. – Nieznajomy spojrzał jej w twarz. Lisica odwzajemniła się tym samym.

Drab miał ogorzałą twarz, typową dla mieszkańców południa czarną tłustą brodę i wyjątkowo odpychającą aparycję. Anax wyciągnęła pazury i zwinnym machnięciem chciała poharatać mu lico, ale mężczyzna chwycił za nadgarstek, nim szpony dotknęły skroni.

– A, a, a. – Pokręcił głową. – Na twoim miejscu bym nie próbował takich sztuczek. – Skinieniem głowy wskazał na lewo. Powiodła wzrokiem we wskazane miejsce. Zarekin wraz z kilkoma marynarzami stali z uniesionymi rękoma i przystawionymi do gardeł ostrzami rapierów. Główny maszt pękł przy nasadzie i leżał na burcie okrętu, przechylając statek lekko na prawo. Obok niego kula z okopconego metalu częściowo wbita w pokład. Anax opuściła pazury. Fus zrobił to samo.

– Grzeczne kotki, czy czymkolwiek tam jesteś.

– Czego chcecie! – warknęła.

– Widzisz… Jak żyw tu stoję, nigdy nie widziałem takiej istoty jak ty. – Wtedy Anax olśniło, poznała tę gębę: jeden z typów w tawernie, przed którymi ostrzegał ich Moderek. – Za taki klejnot w Narakamie zapłacą nie lada fortunę, a i ten sierściuch dobrze się sprzeda. – Spojrzał na syczącego Fusa.

– Czy jak zgodzę się iść, to puścisz resztę wolno? – spytała, patrząc mu głęboko w oczy.

– Ha! Ja nie potrzebuje żadnej zgody… Ani świadków. – Szarpnął ją brutalnie i przyłożył sztylet do gardła. – Teraz idziemy, grzecznie, bez wygłupów. Obrobić łajbę i zabić brudasów! – rzucił do bandy.

– Nie! Nie możesz! – Anax krzyczała rozpaczliwie, gdy oprawca ciągnął ją za sobą. Zamilkła, stając twarzą w twarz z Zarekinem. Kapitan szepnął:

– Będzie dobrze…

Herszt południowców przeszył go mieczem. Czas zastygł.

– Nie… NieeEEEE!! – Rażący rozblask błękitu pożarł ciało Anax, a przenikliwy mróz poparzył dłoń draba. Głośny ryk przetoczył się przez kadłub Nemres. Z gęstej chmury światła wyskoczyła biała bestia. Kły zatopiły się w ciele herszta; szpony rozorały jego korpus na krwawą miazgę. Ogromny lew dyszał nad dygocącymi zwłokami, a jego zakrwawiony pysk kontrastował upiornie ze śnieżnobiałym futrem. Reszta najeźdźców rzuciła się do ucieczki, ale drapieżnik nie odpuścił i ruszył w pogoń. Potworne jęki towarzyszyły zatapianiu lodowatych kłów w kolejnych ofiarach. Kilku desperatów ruszyło na niego z mieczami, ale bestia ryknęła zamiecią, zmieniając napastników w zmrożone bryły. Przerażona załoga Nemres poukrywała się w popłochu, jednak stwór zdawał się ich ignorować – jakby znał każdego z rybaków.

Ugodzony ostrzem Zarekin leżał przy kikucie zwalonego masztu. Pierwotna wola życia nakazywała uciskać beznadziejną ranę strzępem zakrwawionej koszuli. Wiedział, że umiera. Starał się przedłużyć swój żywot choćby o minuty, trzymał się istnienia pękającą liną z woli.

Podniósł głowę, by po raz ostatni spojrzeć na morze. Kochał ten błękit, kochał ten bezmiar ponad wszytko. Krzyki rozmywały się w tle. Obraz tracił kontury. Przestrzeń przed nim wypełniła błękitna, jarząca się mgła. Po chwili poświata przygasła, a z wnętrza wyszła kobieta. Nie Bruka, nie Anax, a ludzka kobieta – prawie naga, jedynie w białych rękawiczkach. Jej oczy płonęły zimnym seledynowym żarem, ciało mieniło się jakby połatane szafirową masą.

– Kimże jesteś, pani? – Zarekin z trudem splatał słowa: upływ krwi otumanił umysł. Spytał, pomimo iż był pewien, że to morska bogini przyszła zabrać go na wieczny okręt Amanerdin.

– Ja jestem spoiwem, Lucjanie Zarekin. Jedni zwą mnie Ładem inni Bakha, a wy wołacie mnie Leidą czy też Solną Panną. – Pochyliła się nad nim i, z delikatnym uśmiechem na ustach, pogłaskała dłoń desperacko przyciśniętą do dziury po ostrzu.

– Więc przed śmiercią przyszło mi stanąć twarzą w twarz z boginią. – Uśmiechnął się Zarekin, chwiejąc głową na chybotliwym, zwiotczałym karku.

– Może w chwili śmierci też się spotkamy, ale jeszcze nie teraz – oznajmiła, przyłożywszy dłoń do rany. – Ty wydarłeś moją Sehelin… wydarłeś mnie z morskiej otchłani, więc i ja teraz wyrwę cię z rąk śmierci. – Zasklepiła jego ciało delikatnym dotykiem, ciepłym i chłodnym zarazem. Rana wypełniła się magią niczym szafirowa łata na rozdarciu w ubiorze. – Teraz śpijjjj… – wyszeptała, a kojąca bryza sprowadziła na niego błogi sen.

Tymczasem grupa pozostałych przy życiu zbirów zbiegła do łódek, którymi wcześniej zakotwiczyli się w kadłubie Nemres. Z panicznym pośpiechem płynęli w stronę ciemnej galery.

– Angarax, se-fra! – Osnuta błękitem kobieta zawołała do lwa językiem astry. Zwierz przysiadł i opuścił głowę, oddając jej pokłon. Teraz sunęła w stronę białowłosego upstrzonego szkarłatnymi plamami kolosa, nie stawiając kroków. Marynarze podziwiali jej nienaturalne hipnotyczne piękno i napajali spokojem, którym emanowała. Szeptali między sobą: „Celesta”.

Łodzie handlarzy niewolników były już w pół drogi, gdy świetlista postać zawisła nad burtą. Powietrze zgęstniało, a deski zatrzeszczały od przenikliwego mrozu, wgryzającego się w drewno. Kobieta wystawiła ramię w stronę obcej galery.

– Wereselin is-madur… – Morze skuł lód, wymrażając ogromny płat kry pomiędzy statkami. Olbrzymie sople wystrzeliły z wody, roztrzaskały łódki uciekinierów i runęły wraz z nadzianymi resztkami w burtę napastników z siłą potężnej fali. Do Nemres dochodziły jedynie stłumione krzyki i głośne trzaski, a jej załoga podziwiała i jednocześnie bała się… Bała się potęgi, jaką dane im było ujrzeć.

Nagle rozległ się huk. Lew zerwał się raptownie i skoczył na swoją panią. Wybuch błękitu poraził oczy, smagnął zimnem. Ciężka metalowa kula trafiła w centrum magicznego rozbłysku i roztrzaskała się o astralną ścianę z potwornym trzaskiem. Anax otoczona nimbem z błękitu i niesiona impetem zderzenia, wypadła za burtę.

Czuła spokój… Odprężone bezwładne ciało powoli znikało w morskiej toni. Wygasająca pod powierzchnią wody świadomość uchwyciła jedynie głuchy plusk i mgliste nawoływania znajomego głosu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Vespera 8 miesięcy temu
    Cały abordaż przegapiony pod pokładem, czuję się niezaspokojona czytelniczo...
  • MKP 8 miesięcy temu
    Ci dopisze prywatnie
  • Vespera 8 miesięcy temu
    MKP Okej, to ja wrzucę tu w komentarzu, żeby i inni mogli przeczytać :)
  • MKP 8 miesięcy temu
    Vespera Jacy inni, tylko ty to czytasz🤣🤣🤣
  • Vespera 8 miesięcy temu
    MKP Halo, czytelnicy, proszę się ujawnić, liczymy się!
  • MKP 8 miesięcy temu
    Vespera Jestem!
  • Vespera 8 miesięcy temu
    MKP Odezwała się najwierniejsza psychofanka.
  • Grafomanka 8 miesięcy temu
    Ja też czasami czytam i zostawiam oceny
  • MKP 8 miesięcy temu
    Dziękuję:)
    Z tym nieczytaniem to żartowałem - widzę, że ludzie brną przez moje literackie starania:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania