Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 46

Normalny Zaułek

 

Zaułek Innych – lub Dzielnica Przeklętych, jak mawiali kapłani Matki – stanowiła spory wydzielony niskim murem obszar miasta zamieszkały głównie przez inne młodsze rasy. Tak na dobrą sprawę Zaułek sam funkcjonował, jak małe miasto z osobnym targiem, kaplicą Imaltis, cechami rzemieślniczymi i czymś na kształt ratusza, gdzie zbierali się miejscowi; było tu wszystko, czego trzeba małej społeczności.

Wbrew rozpowszechnionej wiedzy większość ludności tego wydzielonego dystryktu Girzel mieszkała w nim od pokoleń – w szczególności Lemachowie i Greplini, którym kiedyś zapewniono azyl i przyznano status obywateli. Tak – byli uchodźcami, owszem, ale to ich dalecy przodkowie uciekali przed wojną na ziemie o wiele mniejszego wówczas Cesarstwa. Sungard zaś witał ich z szeroko otwartymi ramionami, karmił, dawał dach nad głową i zapewniał bezpieczeństwo. Dlaczego? Bo nieśli wiedzę; rzecz najbardziej cenną, jeśli planuje się ekspansję.

Burmistrz rzadko zaglądał do Zaułka, ale przez lata piastowania urzędu zyskał tam coś na kształt uznania. Osobiście bardzo sympatyzował z tamtejszą ludnością. Ciepło wspominał wypady na pokazy magicznych sztuczek egzotycznych kuglarzy; tęsknił za starymi czasami, kiedy wszyscy nie skakali sobie do gardeł, tylko dlatego, że ktoś miał więcej sierści, szpiczaste uszy i potrafił to i owo z astrą.

Do czasu zdelegalizowania praktykowania magii na terenie całego Cesarstwa – poza zakonami – w zaułku funkcjonowała niewielka gildia magów, która obecnie dzieliła los wszystkiego, co zakazane: zeszła do podziemia, zmieniła formę, a jej usługi zyskały na wartości. Burmistrz o tym wiedział, ale oficjalnie nie wiedział, a Pieśniarze nie mieli wystarczających dowodów.

Girzel od dawna opierało się na iluzji, ułudzie swobody i stabilności. W teorii wszyscy obywatele cesarstwa mogli poruszać się po Zaułku, a jego mieszkańcy po reszcie miasta – w praktyce nikt nie kwapił się, żeby eksplorować granice swojej swobody. Tak było lepiej; mieć świadomość, że mogę coś zrobić, ale nie chcę. Tylko co odważniejsi pielgrzymi zapuszczali się jeszcze na teren Dzielnicy Innych. Po mieście krążyły różne opowieści o dziwnych stworach żerujących nocami na ulicach; czarownicach wysysających dusze; chochlikach, które wchodzą pod ubranie, uczepiają się skóry, a potem rosną jak monstrualne kurzajki i wiele, wiele innych niedorzecznych historyjek. Nawet w gwardii ciągnięto paski słomy o to, kto będzie musiał patrolować Zaułek.

Kiedy świątynia zaczęła się radykalizować wobec ludności innych ras, przedstawiciele rady Dystryktu złożyli petycję do ratusza o uformowanie specjalnego regimentu straży na terenie dystryktu. Regiment miał być współfinansowany z prywatnych środków. Strażnicy oczywiście nadal podlegałaby jurysdykcji Girzelskiej gwardii, ale Zaułkowicze chcieli mieć swoich ludzi, gwarant bezpieczeństwa, własne oczy skierowane na nieprzychylne ręce.

Burmistrz przystał na pomysł pomimo protestów miejscowej arystokracji. Uznał, że to całkiem dobre i tanie rozwiązanie, które w dodatku zniechęci podżegaczy. Jeśli ludzie zobaczą Bruków i Greplinów patrolujących ulice w białych tabardach i bramowych hełmach uznają ich za coś naturalnego. Jednak gwardziści innych ras szybko ograniczyli się – lub zostali zmuszeni – do wart wokół własnej dzielnicy, co tylko pogłębiło rozwarstwienie społeczne. W rezultacie patrole przy wejściach do dystryktu obstawiali Brukowie, Greplini i ludzie: nieliczni autochtoni lub nowi osiedleńcy, którzy z różnych przyczyn zadomowili się w Zaułku. Jedynie Lemachom odmawiano wart ze względu na krępą posturę; nie dlatego, że czteroręcy nie potrafili się bronić. Bardziej dlatego, że ktoś mógłby poczuć się zachęcony walką z pozornie słabszym przeciwnikiem.

Słońce stało w zenicie, kiedy Bramowi w swoich pozłacanych barbutach podprowadzili trójkę przybyszy pod główne wejście do dystryktu. Dwóch brukijskich gwardzistów zmierzyło nadchodzącą grupę spojrzeniami polujących drapieżników.

– Ras, oni są od burmistrza – oświadczył pewnym głosem jeden z eskorty, choć w środku trząsł się jak galareta z wygotowanych kości. – Chcą popytać w Zaułku o zaginioną towarzyszkę.

Bury olbrzym rzucił okiem na przekazane mu pismo, potem na trójkę przybyszy i zatrzymał wzrok na najniższej postaci w całości skrytej pod ciemnym płaszczem z postawionym kapturem.

– Musi odsłonić twarz, takie są zasady – sapnął strażnik i oddał pergamin człowiekowi. Ręka ludzkiego strażnika przypominała dziecięcą dłoń podsuniętą do łapy masywnego lwa.

Okutany przybysz posłusznie zsunął kaptur, odsłaniając umaszczenie w kolorze nocnego granatu i rysie uszy zakończone kępkami grubego włosia.

– Proszę, kiciu, tylko się nie zakochaj – rzuciła Sebil, a strażnikowi zaświeciły się oczy. Zresztą obaj Brukowie wykrzywili pyski w głupawe uśmiechy. Imael również uległ fascynującemu pięknu mistyczki. Przyszło mu do głowy, że gdyby noc zstąpiła z nieboskłonu i przybrała formę, to właśnie w takiej postaci z gracją kroczyłaby ulicami miasta. Piękna i drapieżna.

– Wchodźcie – rzucił jeden z włochatych dryblasów.

Nie nosili hełmów, a jedynie gwardyjskie skórzane pancerze – każdy z bramą wymalowaną na wysokości torsu – i krótkie białe peleryny z cesarskimi skrzydłami wyhaftowanymi na całą szerokość.

Selekta podeszła bliżej jednego z Bruków, który wodził wzrokiem za okolicami zgrabnego tyłka mistyczki.

– Jest zajęta, kolego. – Safonka puściła mu oko i dołączyła do Sebil, obejmując ją ostentacyjnie.

– A tobie gorzej? – spytała mistyczka.

– Będę twoją przyzwoitką.

 

***

Po drugiej stronie muru panował typowy dla miejskiej ciasnoty gwar; podobny do tego w Telmonton, tylko stosunek liczby ludzi do innych ilterańskich młodszych ras był odwrócony. Nieliczni autochtoni zamieszkujący ten fragment Girzel niknęli pośród o wiele liczniejszych stepowych Bruków, Lemachów i Greplinów. Wszyscy wydawali się bardziej zainteresowani Selektą i bratem Imaelem aniżeli Sebil. W końcu ona była jedną z nich.

– Choć raz role się odwróciły, he. – Wyszczerzyła się mistyczka.

– Tak, ciesz się chwilą. – Selekta odwróciła się do emapty, który omiatał alejki wzrokiem chłopca na cyrkowym pokazie.

Egzotyczne zapachy, ubiory, zwierzęta… Imael przypominał entuzjastyczne dziecko na wycieczce z rodzicami. Selekta powiodła za jego spojrzeniem. Braciszek przyglądał się podstarzałemu Greplinowi, który wyprowadzał dziwne stworzenie na sznurowanej smyczy. Maskotka z tułowiem goryla i głową wielkiej ryjówki nachyliła się nad kałużą i wsunęła do brudnej wody długi rurowaty język.

– Ej! – Selekta klasnęła Imaelowi przed oczami.

– Tak? – oprzytomniał i spojrzał na Trybadę.

– Skup się. Jesteśmy tu w konkretnym celu – upominała Empatę, ale z ciekawości sama cały czas łypała na niezwykłe zwierzę i na jego pomarszczonego zielonego właściciela z rzędami kościanych kolczyków rozwieszonych na długich rozłożonych na boki uszach.

– A to ja podobno siedzę w jamie – skomentowała Sebil. – Ten ze sznurem w ręku to Greplin, ten pijący z kałuży to Lizun. Skoczkowie z Centranej Puszczy hodują te stwory i szkolą na pomocników w zbieractwie.

– Dzięki za wykład – rzuciła zdawkowo Trybada. – Wyczuwasz coś, braciszku?

Imael zamknął oczy i popchnął świadomość w stronę unitrarnej sieci, ale pomimo aksamitnej białej rękawiczki trzymanej mocno w garści, chaos setek istnień zmieszany z silną ekscytacją uniemożliwiał wyselekcjonowanie Lejli.

– Nie, nie mogę się tu skupić… Za dużo bodźców.

Selekta przewróciła oczami i przebiegła wzrokiem po kolorowych markizach zdobiących różne kramy. Jeden szyld wyglądał obiecująco: „Herbaciarnia w Zaułku”. Nazwa tak wyszukana, jak „Gospoda pod Bramą”.

– Tam pójdziemy – wskazała przybytek. – Mnich medytujący w herbaciarni nie powinien przykuwać uwagi.

– Idźcie – rzuciła mistyczka, zaglądając w głąb bocznej alejki. – Sama tu powęszę. Może miejscowym otworzą się paszcze, ryjki i inne otwory gębowe, jeśli pozbędę się ludzkiego „ogona”.

– Niegłupie, ale nie włócz się za długo – oświadczyła Selekta i zagarnęła nadal rozproszonego Empatę, który tym razem wodził wzrokiem za smukłą Bruką odzianą w nieliczne skórzane pasy okrywające tors i miejsca intymne. Kobieta spojrzała na niego tak, jak znudzony kot patrzy na pałętającą się mysz.

Mistyczka odczekała chwilę, aż oboje znikną za progiem herbaciarni i ruszyła we wcześniej upatrzonym kierunku. Ciemna alejka świeciła pustką. Cień rzucany przez murek okalający dystrykt wywoływał wrażenie większego chłodu, ale Sebil wyczuła, że to nie tylko cień zalega w tej wąskiej odnodze od głównego placu. Astra drgała tu bardziej i mniej chaotycznie. Jakby po polu wędrowały pohuki zaklęć.

Bruka uśmiechnęła się lekko i spojrzała na szyld wywieszony nad wąskimi drzwiami. Napis głosił: „Helara’lan”, co po greplińsku oznaczało krawcową, ale nie to zaciekawiło Sebil. Pod ryciną cechu krawieckiego widniał inny, mniejszy znak: runa domeny wieczności z krawiecką igłą zamiast znaku przełamania.

– No proszę… – Sebil oblizała wąsy i pchnęła skrzypiące skrzydło.

Zapach, który w nią uderzył, przypominał powietrze wypuszczone po otwarciu babcinej szafy – jakieś kilkanaście lat po jej śmierci. Zeszła po drewnianych stopniach wprost do pomieszczenia ogarniętego jednolitym półmrokiem. Wszędzie walały się tkaniny: porozwieszane lub niechlujnie narzucone na jakiś stół czy skrzynię. Jeszcze więcej ciasno zwiniętych materiałów tłoczyło się na drewnianych półkach. Niektóre już mocno obrosły kurzem i pajęczynami.

Jeśli to jest krawcowa, to ja jestem świętą, pomyślała Sebil.

– W sumie to jestem – prychnęła z satysfakcją.

– Dziś już zamknięte! – rzucił ktoś bardzo zniechęconym i znudzonym głosem.

Mistyczka odgarnęła lnianą płachtę odgradzającą ją od źródła zmęczonego głosu. Niewysoka postać szczelnie owinięta błękitnym czadorem przeszywanym złotą nicią skrzętnie coś notowała. Oliwkowa skóra na dłoniach i szpiczaste uszy rozciągające odzienie przy głowie zdradzały rasę.

– Szkoda, miałam nadzieję, że trafiłam na prawdziwego greplińskiego tkacza – oświadczyła Sebil, bawiąc się pazurami.

Kobieta drgnęła nerwowo i zwróciła twarz w stronę mistyczki.

– Już za późno na zdjęcie wymiarów, zapraszam jutro – sapnęła krawcowa i wróciła do sporządzania notatek.

Sebil minęła storę i podeszła do kontuaru z gracją jaguara na polowaniu. Po drodze rozproszyła nieco aurę w nadziei, że rozmówczyni wyczuje, z kim ma odczynienia.

– Posłuchaj – zaczęła zaczepnie Bruka. Kobieta ponownie przerwała zapiski i spojrzała w drapieżne oczy bruki. – Pachniesz magią na kilometr i masz symbol Za’nekinów przed przybytkiem. – Nie sprzedawaj mi tej gadki o krawcowej.

– To tylko zwykły bohomaz po poprzednim właścicielu, ale pani znajomość mojej kultury jest niezwykle… imponująca. – Ukłoniła się i ponownie odwróciła wzrok.

– Czyli jednak będziemy się bawić – westchnęła Sebil.

– Jak wspominałam, przykro mi, ale nie mam czasu. Zapraszam jutro.

Mocne tąpnięcie szarej magii zmiany rozeszło się po małej izbie. Kobieta w czadorze wypuściła umoczony w tuszu rysik.

– Uszczypało? – spytała mistyczka.

Greplinka spojrzała na Sebil. Już wiedziała, że nie powinna sobie zbytnio pogrywać.

– W czym mogę ci pomóc, Sena’avil?

– Dotknięta Przez Wiatr… Widzę, że zaczynamy mówić we wspólnym języku. Potrzebuję informacji. – Zbliżyła złote oczy do oliwkowej cery.

– Tablica ogłoszeniowa jest przy rynku – poinstruowała beznamiętnie Greplinka.

Ciężki woreczek uderzył o drewniany blat z głuchym mlaśnięciem.

– Zapłacę.

Krawcowa sięgnęła po pakunek długimi palcami i rozplątała rzemień. Sproszkowany pył z pustynnych pereł emanował pierwotną mocą. Przez chwilową ekscytację Greplinka nieuważnie odsłoniła zdobione bliznowatymi tatuażami nadgarstki.

– No proszę… Tkająca i jeszcze Tatuażystka. – Jestem pod wrażeniem – oświadczyła ze szczerym podziwem, Sebil.

– Kobieta z dala od domu musi sobie radzić. – Greplinka schowała woreczek pod ladę. – Jakich informacji potrzebujesz, Sena’avil?

– Poszukuję pewnej magicznie uzdolnionej kobiety, silna domena ładu, prawdopodobnie bruka. Pojawiła się tu niedawno, góra dwa, trzy tygodnie temu.

– Niewiele, Sena, niewiele… – Greplinka pokręciła głową. – Popytam; przyjdź jutro.

 

***

 

W herbaciarni przesiadywało kilku Zaułkowiczów i wszyscy nieumiejętnie udawali, że nie interesują się mężczyzną w habicie i ludzką chyba kobietą w lekkiej zbroi.

– I co? Czujesz coś? – Selekta wywierała coraz większą presję na skupionego Imaela.

Braciszek chciał odpysknąć, że jak będzie go rozpraszać, to nie wyczuje czarodziejki, nawet kiedy ta stanie za nim i kopnie go w dupę – ale zdołał ugryźć się w język.

– Nie, mistrzyni Weil, niestety nic… Wstęga życia jakby rozpływała się po całym dystrykcie, nie wiem… Nie wiem, dlaczego tak się dzieje… Być może sama poszukiwana nie chce dać się znaleźć i maskuje ślady czarami.

– Szlag! – Safonka walnęła pięścią o blat i rozlała swój napar.

Gospodyni przybytku, pulchna bruka o nieco posiwiałej sierści, posłała im minę ociekającą oburzeniem.

– I czego już wariujesz? – warknęła Sebil, która zgodnie ze swoim zwyczajem pojawiła się znikąd.

– Jesteśmy całkiem blisko, a jednak tak daleko… – Safonka skrzyżowała ramiona na blacie i schowała w nich twarz. – Przecież ona tu jest. – Poderwała czoło. – Na wyciągniecie ręki. Chowa się! Boi się czegoś, kogoś.

– Jesteś tu dopiero dwa dni, a już byś chciała wszystko załatwić. – Sebil pstryknęła palcami. – Przypominam ci, że jeszcze niedawno nie miałaś żadnej nadziei, że ją kiedykolwiek zobaczysz.

Selekta poczuła ulgę po tym brutalnym, ale jednak pocieszeniu.

Gospodyni zafascynowana umaszczeniem mistyczki szybko podeszła do stolika i zaproponowała napar na bazie korzenia z południowych stepów Rana-Medanamarch. Sebil skinęła głową na znak aprobaty, ale zaczynało ją irytować, iż każdy brał ją za Dotkniętą Przez Wiatr. Nie lubiła tego, przecież była czymś więcej – ale nie mogła się temu dziwić: plemienne szamanki naznaczone przez Arkturosa wyróżniały się ciemną sierścią.

– Dowiedziałaś się czegoś?

– To miasto jest ciekawsze niż większość z tych cesarskich ciemnogrodów.

– Sebil!

– Nie warcz! – syknęła mistyczka. – Potwierdziłam regułę, że najciemniej pod latarnią, a magowie grają świątyni na nosie. To po pierwsze. Po drugie, mój kontakt ma popytać. Musimy wrócić jutro – dodała zdawkowo, sięgnęła po podstawiony napar i zsunęła nakrycie z kubka.

– Na litość… Jak to cuchnie. – Skrzywiła się i siorbnęła trochę, zatykając nos. Smak nieco nadrabiał ubytki w doznaniach zapachowych.

– No dobra. Lepsze to niż nic. Braciszek nic nie znalazł, ale będziemy próbować… – Safonka wstała z zydla. – Skończysz się delektować, to zabierz naszego gończego. – Klepnęła Imaela w plecy. – Ja się trochę poszwendam w okolicy świątyń.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania