Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 53

SERCE Cz.2 ostatnia

 

Niebawem, kilkanaście wiader wody wylanych pod głazy tarasujące przejście, utworzyło błotniste bajoro na klepisku z pokruszonych skał i pyłu.

Wszystko było na miejscu. Selekta chlusnęła z ostatniego kubła, otarła czoło i zwróciła się do czarodziejki:

– Mów, co ci się zrodziło w tej ślicznej główce? – Trybadę zżerała ciekawość, po co musiała tachać tyle wiader po niekończących się, stromych schodach.

– Zaraz zobaczysz – Arkanistka zanurzyła dłonie w kałuży. Woda była zimna i mazista, ale mus to mus, pomyślała.

– Astro ładu, boskie spoiwo; bądź dla mnie źródłem… – wyszeptała mantrę, a liczne, gęste strugi wychodzące z sadzawki, zaczęły wpełzać w szczeliny między kamieniami.

– Endalis Seheral – słowa stwórców poniosły rozkaz. Po cieczy przebiegły błękitne wyładowania. Woda ścięła się w lód, wypełniając przerwy pomiędzy głazami, niczym zaprawa murarska.

– No to rusztowanie gotowe, ale drugi etap wymaga większej finezji. Mistrzu…? – Lejla skierowała pytanie do Markusa.

– Jestem dla ciebie pełen podziwu dziecko – pogratulował jej.

– Zaraz, zaraz… że niby zamarznięte błoto ma utrzymać sklepienie? – powątpiewała Safonka: słusznie zresztą.

– To nie jest normalny lód – sprostowała Lejla i uformowała cienki filar z resztki bajora. – Zobacz sama; spróbuj kopnąć. – Trybada spojrzała na nią podejrzliwie, ale nie mogła oprzeć się pokusie. Pręt tylko zadźwięczał metalicznie, a Selekta syknęła odbijając się od magicznego tworu.

– Widzisz! – uśmiechnęła się Arkanistka.

– Niech będzie; co teraz?

– Teraz moja kolej – obwieścił Markus i zawinął rękawy od płaszcza, który bardziej przypominał szlafrok. Tęczówki maga podeszły szarością zmiany. Astra zadrżała, ale tylko Lejla odczuła ten wstrząs gromadzącej się mocy.

Pierwszy głaz zaczął się kruszyć i zmieniać w pył. Za nim poszły kolejne, jeden po drugim, tak aby Lejla miała czas zareagować w razie potrzeby i wzmocnić filary.

Powtórzył to kilkanaście razy, aż w końcu przebili się na drugą stronę. Ku ich zdziwieniu, dalsza część korytarza była oświetlona przez pochodnie umocowane na ścianach.

– Co u licha! – przeklął Markus, zszokowany widokiem ledwie nadpalonych żagwic.

Na końcu przejścia pulsowało seledynowe światło.

– Coś mi tu śmierdzi – oświadczyła Selekta i dobyła miecza. – Idźcie za mną! – nakazała, wychodząc przed szereg.

Nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie mogli przewidzieć tego, czym zaskoczy ich rzeczywistość: olbrzymi kryształ zbudowany z kilku odnóg i rdzenia połączonych przy fasadzie; pulsował regularnie, jak wielkie, bijące serce. Jego wystające, wysokie krystality niemal wbijały się w sklepienie.

– O w mordę… – skomentowała Safonka, podjęła pochodnię i zrobiła kilka kroków w przód, oświetlając pieczarę przed sobą. Podłogę wysadzono różnymi minerałami, które, tworząc swoiste pierścienie wokół centralnego giganta, na przemian nabierały mocy i przygasały, w takt wyzwalanych przez kryształ uderzeń energii.

– Na miłość Imaltis… – Markus wezwał boginię i nakreślił znak światła na piersi: w stresie zapomniał, że jest ateistą.

– Co to jest Mistrzu? – spytała Lejla.

– To chyba jest Jadeitowe Serce, dziecko: artefakt dawno skradziony Lemachom z Mor-Galen.

– Ten, który wykradł Valenar?! Przecież to niemożliwe! Jego wieżę przecież przeszukano i sądowanano kilkukrotnie? – Lejla nie dowierzała temu, co słyszy. Kradzież tego serca stała się przyczyną długoletniej krwawej wojny, a sam obłąkany Valenar, zginał w trakcie ucieczki.

Czarodziejka spojrzała w górę na jarzące się kształty. Znajome runy, wyryte gęsto w kamiennej kopule, spływały zielonkawą mgłą, tłocząc ją do odnóg jadeitu.

– Znam te znaki… – szepnęła i nagle zamarła – Te same, co na polu Ozirów. Musimy uciekać! – krzyknęła, łapiąc zdezorientowaną Selektę za rękaw.

– Braawo! Braa-wo! – z przeciwnej strony pieczary dobiegły odgłosy klaskania – Jesteście nad wyraz bystrzy.

– Kim jesteś!? Pokaż się! – krzyknęła Safonka, szykując Oddech Arkturosa. Nie wiedziała, czy zostało w nim dość mocy na pełne rozproszenie, ale nie wahała się spróbować.

– Droga Mistrzyni Weil. I po co te nerwy – rozbrzmiał kobiecy, zmanierowany głos. Z cienia wyłoniła się postać w czarnym dopasowanym stroju i kruczej masce z wydatnym dziobem. Wyglądała jak kobiece wcielenie nocy: ponętna, tajemnicza i niebezpieczna. Tuż za nią, na granicy pulsującego światła, stanęło kilku zbrojnych.

– Kimże jesteś Pani? – spytał spokojnie Markus.

– To nie jest istotne Mistrzu; ważne, że jestem, a was… was zaraz nie będzie – wykrzywiła usta w upiorny uśmiech. Cienie wokół jej aksamitnej sukni wydłużyły się i poskręcały, przypominając czyhające w mroku abominacje życia.

– Jestem ci wdzięczna Markusie za twoją wierną służbę – oświadczyła Czarna dama.

– Nie rozumiem… – odpowiedział zmieszany mag.

– Dzięki tobie teraz będę… będziemy mogli być sobą… i tylko sobą. – Nie zdążył zadać kolejnego pytania. Demoniczny śmiech poprzedził zaklęcie:

– Hekatai, Inturna-wis! – Wykrzyczała Crow. Jej głos rezonował pierwotną mocą. Kruczą maskę rozświetliły dwa szmaragdowe błyski. W stronę arkanistów i wojowniczki poleciała salwa cienistych pocisków. Lejla wyskoczyła do przodu i w mgnieniu oka wzniosła barierę.

Ostre groty, rozbiły się o magiczną ścianę ze wzbudzonego ładu. Wyzwolona fala czerwieni uderzyła w kryształ, który zabił stochastycznie.

– Głupia! Na polu uratował cię ten bachor, ale teraz nikt ci nie pomoże! – Crow zebrała moc, szykując się do potężnego uderzenia.

– Mistrzu! Pomóż mi wzmocnić osłonę! – krzyknęła Lejla, wołając o pomoc.

– Aghhhh! – Za jej plecami rozniósł się bolesny wrzask. Markus upadł na ziemię. W jego plecach tkwił sztylet. Selekta spojrzała wpierw na maga, a potem na wejście. Blejzer, stał w progu komory, trzymając klingę przy gardle Mojry: drugim ostrzem musiał cisnąć w maga.

– Mistrzu! – zawołała Lejla, odwracając głowę.

– Ty podła gnido! – warknęła Selekta – Zaraz dokończę, co zaczęłam!! – niewiele, myśląc ruszyła w stronę mordercy.

– Dość! – Krucza czarownica grzmotnęła zaklęciem w podłogę. Gęsty mrok rozlał się po posadzce i przelał pod barierą. Lepkie macki zgęstniałego mroku uderzyły z szybkością błyskawicy, powalając Markusa i Lejlę. Selekta trzymała się na nogach, ale ścisk zaplecionych macek uniemożliwiał jej ruch. Magiczny miecz upadł na ziemię.

Bariera Lejli prysła w mroźnym blasku.

– Szlag by to! – przeklęła Safonka i spojrzała w stronę przyjaciółki. Arkanistka była całkowicie uwiązana przez cieniste wici, podobnie jak Markus, którego wyciekająca krew, tworzyła szkarłatną plamę na plecach.

– Blejzer mój drogi, czy chcesz podziękować Lady Weil za gościnę na farmie? – spytała krucza wiedźma.

– Z przyjemnością Lady Crow – łotr odepchnął Mojrę i podszedł do Selekty.

– No teraz to się zabawimy, koleżanko – Przyłożył jej z pięści w twarz.

– Tylko tyle potrafisz, pizdo? – wyśmiała go Safonka, spluwając mu krwią na opuchniętą gębę.

– Żołnierze! – czarownica zawezwała piechurów – Starego dobić, a sukę Cesarza pojmać żywą! Przyda się w negocjacjach.

Sprawa wydawała się stracona. Zbrojni ruszyli w stronę unieruchomionych Arkanistów i szarpiącej się Selekty.

Trybada desperacko próbowała dosięgnąć rękojeści magicznego miecza, ale nie dała rady nawet zbliżyć dłoni. Wici zaciskały się mocniej, reagując na ruch.

Ledwo żywy Markus spojrzał mętnym wzrokiem na podłogę. Długi szereg srebrzystych pereł pustyni, osadzonych w granicie, rezonował z jego aurą. Położył dłoń na jednej z nich.

– Zmiano piękna… zmiano krucha… wzywam szarych wiatrów… ducha – Mantra pomogła skupić myśli w umierającym ciele. Potężny wir odrzucił Blejzera od Selekty, a piechurom nie pozwolił się zbliżyć.

– Jeszcze żyjesz pryku! Już długo to nie potrwa – odgrażała się Crow, szykując do kolejnego, tym razem ostatecznego, ataku. Nie, bacząc na jej słowa Markus kontynuował.

– Szara perło wewnątrz klatki… ponieś nas na skrzydłach matki. Elwraz Nustorn-nomenar! – wypowiedział głosem Pierwszych; głosem wysyconym taką mocą, że skalne ściany zadrżały, a siła uderzenia powaliła i przygniotła oprawców. Ze sklepienia posypał się pył, który targany przez magiczny wiatr, wypełnił komorę.

Gdy kurz opadł, po całej czwórce nie było śladu, a spora część pereł, pustyni sczerniała pozbawiona astry: wyglądały jak oszlifowane obsydiany.

– No… No… Ten stary grzyb chowa nie jedną kartę w rękawie – skomentowała Crow, wstając z kolan.

– Teleportacja. Kto by pomyślał.

Jadeitowe serce pulsowało coraz szybciej i nierównomiernie. Zaklęcie astrologa wyraźnie je pobudziło.

– Kurwa! – przeklęła Crow – Przynieść nowe perły! Serce się destabilizuje! – wydała rozkaz oszołomionym piechurom.

Tymczasem, gdzieś w ciemnościach, Lejla otworzyła oczy.

– O matko moja głowa – stęknęła i wymacała podłogę. – Piach? – skomentowała, głaszcząc ziarniste podłoże.

– Ekhu… Ekhu… Szlag! – Przekleństwo zabrzmiało znajomo.

– Selekto, to ty? – spytała niepewnie Arkanistka.

– Ta; nic mi nie jest, tylko piach wlazł mi do gęby. Ekhu... Ekhu…

– No tego to, jak żyje na tym świecie tyle czasu, jeszcze nie widziałam – pociągłe słowa, poprzeplatane mruczeniem, niosły się echem w ciemności.

– Żeby mi cztery osoby z buciorami do kuwety wlazły?!

– Sebil...?

 

***************

Grafika do rozdziału, dośtępna w linku poniżej.

https://www.wattpad.com/myworks/321118796/write/1312035355

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera dwa lata temu
    No nie mogę, kuweta :)
  • MKP dwa lata temu
    Istota która wygląda jak humanoidalny kot i ołtarz pełen piasku: nie mogło być inaczej:):):)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania