Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 31

****

Z pierwotnego mroku, Szósty się narodzi;

ciemność jego matką, obliczem ojca zwodzi.

Strzeżcie się nocy, moi Starsi bracia,

ona śmiertelność niesie, od wieczności was odwraca…

 

Fragment przekładu przepowiedni Widzącej Tanajry: Archiwum Akademickie w Taledark

****

 

DZIWNA WIZYTA

 

Późne popołudnie hojnie obdarowywało przyjemnym ciepłem, gdy karawana wraz z Lejlą na pokładzie, zbliżała się do farmy Ozirów.

Przekroczenie bramy wewnętrznego muru nie sprawiło im problemów – nikt tam nie zwracał uwagi na zwykłych farmerów. Niebezpiecznie zrobiło się dopiero przy zewnętrznych obwarowaniach, gdzie jeden ze strażników zapragnął skrupulatnej kontroli. Na szczęście Lejla posiadała aurę i rozbiwszy symetrię na domeny, ściągnęła do siebie ład, pozostawiając czerwień rezonującą w astralnym polu. Nieukierunkowany gniew przeniknął i tak poirytowanych handlarzy stojących w kolejce, a drobne zamieszki, które wywołał, odciągnęły od nich uwagę strażników.

Podczas całej podróży Eliot zalewał czarodziejkę wymyślnymi historyjkami o swoim magicznym przyjacielu, Arii, a Lejla… No cóż… ona nie kazała mu przestać bujać w obłokach, jak to robił jego ojciec, przez co chłopczyk ochoczo wyrzucał z siebie nagromadzone historyjki.

Arkanistka traktowała jego opowieści, jako przejaw bujnej wyobraźni nie dając wiary w istnienie tej magicznej istoty, jednak sympatia do chłopca i pasja, z jaką opisywał tajemniczego duszka, wygrywały z jej przemożnym pragnieniem ciszy i spokoju.

– Jeżeli dobrze zrozumiałam, to Aria jest świetlistą chmurką, która towarzyszy ci od dziecka i tylko ty ją widzisz i słyszysz, tak? – podjęła Arkanistka, zachowawszy pełną powagę.

– Tak – chłopczyk potwierdził ucieszony z zainteresowania i przysiadł jej na kolanach.

– Ale nie jest wymyślona! – zaznaczył stanowczo.

– Nic takiego przecież nie powiedziałam – zarzekła się Lejla, zakrywając usta, aby ukryć chichot przed lustrującym wzrokiem Eliota.

– A gdzie Aria jest teraz? – dopytała naprawdę ciekawa odpowiedzi.

– Ona jest ze mną cały czas. Słyszy to co ja, a ja słyszę jej głos w głowie – wyjaśnił malec, przykładając palec do skroni. – Czasami mówi zagadkami, których nie rozumiem i karze mi robić dziwne rzeczy.

– Co na przykład? – Arkanistkę zaniepokoiły te słowa: w belantrejskich archiwach nie raz czytała o astralnych, bezcielesnych bytach, które osiedlały się w ciałach śmiertelników, aby stać się częścią tego świata – Niestety rzadko kończyło się to dobrze dla gospodarza, jednak chłopczyk nie wydawał się smutny na wspomnienie tych przedziwnych głosów i entuzjazmem odpowiedział na pytanie:

– Kiedyś Aria kazała mi chodzić po polu i dotykać kłosów, innym razem poprosiła, żebym przytulił wszystkie drzewa owocowe. Twierdzi, że to je ochroni, a ja jej ufam. – Eliot z całego serca wierzył w to, że jego wymyślony przyjaciel osłonił ich przed plagą. Same czynności również nie wydawały się zbyt groźne; przypominały raczej zabawę ze spersonifikowaną wyobraźnią w roli towarzysza.

– A teraz coś do ciebie mówi? – Eliot znieruchomiał i zaczął bezdźwięcznie ruszać ustami, jakby udawał, że coś mówi.

– Powiedziała: „Cześć” – wypalił nagle, jakby ktoś go włączył.

– O! Jak miło. Cześć Aria! – Lejla z uśmiechem pomachała bliżej nieokreślonemu bytowi, próbując wczuć się w rolę.

– Aria twierdzi, że to było do Angaraxa, a nie do panienki – upomniał ją Eliot. Czarodziejce przeszły ciarki po plecach. Cała sytuacja zrobiła się nieco upiorna.

– Pogubiłam się – pokręciła głową zdziwiona – A kim jest Angarax?

– Nie wiem – Chłopiec wzruszył ramionami. – Aria powiedziała, że to twój przyjaciel, ale jeszcze go nie znasz. Jest podobny do niej.

– No to teraz oboje mamy swoich strażników – Lejla zbagatelizowała dziwaczne wyjaśnienie Eliota i uszczypała go w nosek: nie chciała brnąć w to dalej.

– Już prawie jesteśmy na miejscu! – zawołał Emir z miejsca woźnicy. Zza porośniętego rzadkim grądem pagórka, wyłoniła się chata, do której przylegały karłowate, owocowe drzewka, oddzielone miedzą od pasów kolorowego zboża. Z ceglanego komina unosił się dym, roznosząc po okolicy zapach pieczeni: mama Eliota, Otmar, przygotowywała właśnie kolację.

Po chwili znaleźli się za ogrodzeniem okalającym własność Ozirów. Emir dostrzegł trzy konie przy poidle, które nie należały do niego. Przyśpieszył powóz zaniepokojony obecnością obcych na terenie gospodarstwa. Lejla poczuła zryw i wychyliła się na zewnątrz.

– Coś się stało? – spytała.

– Mamy niezapowiedzianych gości – odpowiedział, wskazując na kare ogiery stojące posłusznie w rzędzie. Byli już na tyle blisko, że czarodziejka mogła rozpoznać emblemat białego kruka wymalowany na siodle jednego z nich.

Jej serce przeszył strach, a myśli zrodziły korowód pytań: czyżby już jej szukali? Co z Eliotem i Emirem, a co najważniejsze: czy z Selektą wszystko w porządku? Nie wiedziała czy ma uciekać, czy pozostać na miejscu. Eliot uważnie się w nią wpatrywał.

– Co się stało panienko Lejlo?

– Nic, Eliot – wymusiła aksamitny uśmiech. – Po prostu tęsknie za domem, a wasz przywołuje wspomnienia – pogłaskała go po głowie.

Powóz stanął. Emir zeskoczył na udeptaną ziemię przed gankiem i nerwowym krokiem, ruszył w stronę drzwi.

W progu powitała go Otmar.

Na jej widok, całej i zdrowej w dodatku uśmiechniętej, kamień spadł mu z serca. Dopadł do żony pośpiesznie, chwycił w ramiona i pocałował tak namiętnie, jak rycerz ukochaną damę po długiej rozłące.

– Stęskniłem się – przesunął rękę w dół jej pleców, łapiąc za pośladek, a potem za udo. Kobieta uśmiechnęła się zakłopotana i szybko zabrała jego dłoń ze swoich wdzięków.

– Zachowuj się… Mamy ważnych Gości – upominała go szeptem, dając znak, aby spojrzał za nią.

W głębi pomieszczenia, przy wyjściu na poletko pszenicy, stał piechur w skurzanej zbroi, miejscami barwionej na biało.

– Czego oni tu chcą? – spytał Emir przygaszonym głosem.

– Eskortują Lady Mavis – odpowiedziała. Na dźwięk tego imienia, mężczyzna zbladł, a potem poczerwieniał.

– Chcesz mi powiedzieć, że siostra namiestnika jest tutaj? Na miłość matki! Na naszej Farmie!? – wykrzyczał, gdy emocję zerwały cumy kontroli.

– Tak – potwierdziła Otmar i zakryła mu usta. – Nie krzycz.

Z powozu, który ustał przy studni, wyskoczył Eliot, celowo trafiając w największe błoto. Za nim, z o wiele większą gracją, wyszła Lejla.

– A to, co za Lalunia? – spytała z zazdrością pani Ozir, podpierając zaczepnie ramiona o biodra. Emir bezzwłocznie przystąpił do tłumaczenia:

– Panienka Lejla Winter kochanie, podróżuje do Dannanhal.

– I? – ponagliła go poirytowana gospodyni.

– Ona i jej towarzysz uratowali nas przed tłumem idiotów, którzy znowu widzieli czary w naszych towarach. Szaleństwo, mówię ci Otmar… - złapał się za głowę. Na samo wspomnienie tamtych wydarzeń ciarki przeszły mu po plecach.

– Zaproponowałem panience Lejli nocleg, po drodze nad morze i posiłek w ramach wdzięczności; jeśli nie masz nic przeciwko?

– W takim razie jest mile widzenia – jeszcze raz wymierzyła czarodziejce taksujące spojrzenie opatrzone sporą dozą zazdrości. Lejla nawet w zwykłym, szarym kożuchu wyglądała na piękną, zadbaną kobietę; nie tak jak Otmar: zwykła wiejska gospodyni.

– Jedzenia starczy dla wszystkich – dodała.

– Mamusia!!! – Eliot podbiegł do niej i wtulił się w fartuch.

– Ktoś tu się stęsknił, co? – uniosła brzdąca i pocałowała go w czoło – Wejdźcie do środka. Zapraszam panienko Lejlo – zachęciła Czarodziejka, już bardziej serdecznym tonem. Arkanistka odwdzięczyła się Otmar równie miłym uśmiechem.

Nie dała po sobie poznać, iż obecność Kruków mocno ją zaniepokoiła i jeszcze Mavis: wyniosła, arogancka kobra z chorym zamiłowaniem do luksusu, tu… pośród pospolitych farmerów. Coś tu nie grało i choć mało prawdopodobnym było, iż to jej właśnie szukali, musiała trzymać gardę. Sporo słyszała o rodzeństwie Galatów i niewiele z tego stanowiły pochwały, zaś samą Mavis powszechnie uważano za szalenie sprytną dyplomatkę, która potrafiła zbałamucić człowieka jednym, skrzętnie zaprojektowanym zdaniem.

– Niech się dzieje, wola astry – westchnęła i przekroczyła próg domostwa.

Wewnątrz nie było nikogo więcej, prócz rodziny Ozirów i jednego wojskowego.

– Gdzie jest Lady Galat? – spytał Emir, rozglądając się nerwowo po pokoju.

– Na polu, ogląda zboże – odpowiedziała Otmar. – Przybyli tuż przed wami.

– Czy wspominała, w jakim celu odwiedza nasze skromne progi? – Emir ukradkiem łypał okiem na stojącego w bezruchu włócznika.

– Podobno wieści o tym, że zaraza ominęła nasze gospodarstwo, dotarły aż do pałacu. Lady Galat osobiście przybyła sprawdzić te pogłoski. Powiedziała, że być może to, co czyni nasze plony odpornymi, będzie można przenieść na inne farmy i zakończyć ten pomór! – Z każdym słowem w Otmar narastała ekscytacja i pod koniec zdania, już prawie krzyczała ze szczęścia. Te emocje rodziła wizja potencjalnych korzyści materialnych płynących z tej sytuacji.

Niestety jej mąż był innego zdania: bał się powtórki z wczorajszego linczu na targu lub, co gorsza, zawłaszczenia działki przez Cesarstwo.

W trakcie ich rozmowy Lejla podeszła do okna i wyjrzała na pole pszenicy. W łanach zboża, niezbyt daleko od chaty, klęczała smukła kobieta ubrana w ciemną, matową kreację, kompletnie nieodpowiednią do otaczającej ją typowej wiejskiej prostoty. Nad nią stał strażnik z rozpostartym, szerokim parasolem.

– Ani śladu choroby, hmm… dziwne. – skomentowała Namiestniczka przebierając w kłosach. – Co jest w was wyjątkowego? – wyrwała garść zdrowych roślin, ułożyła przed sobą i posypała szczyptą czarnego proszku. Kłosy pokrył szaro-brunatny nalot, który strawił je w mgnieniu oka, pozostawiając jedynie niewielką plamę zgnilizny, na ziemi.

– Czyli nie są wyjątkowe – stwierdziła nieco zdziwiona Mavis – Hmm… To ci dopiero zagadka – wstała z kolan i z grymasem obrzydzenia, otrzepała suknię z resztek słomy i ziemi.

– Może to runa szwankuje? – pomyślała na głos i weszła głębiej w pole, po czym niedbale rozgarnęła nogą uprawy, odsłaniając ledwie widoczny okrąg z ciemniejszej ziemi.

Przyklękła i dotknęła glebowe znamię.

– Mastalon Fer-Wesin – zaklęcie przełamało iluzją. Blade, fioletowe światło przeplatane cieniem, popełzło wąskimi strużkami po ziemnym kształcie. Magia rozpaliła i zamknęła okrąg okalający znak przełamania.

Namiestniczka zabrała dłoń z ciepłej ziemi.

Runa tętniła równomiernie, stabilnie. Mavis sięgnęła po Jadeit ukryty w gorsecie i przyłożyła do kipiącej mocą powierzchni. Z wnętrza kamienia, wypłynął strumień gęstego, oliwkowego dymu.

– Hmm… Znak też jest w porządku… O co tu chodzi? No cóż… chyba nie mam czasu na dochodzenie – wzruszyła ramionami i wstała z kolan pewna osłony parasola.

Blask słońca padł na jej bladą twarz i dekolt, drażniąc niemal przeźroczystą skórę. Spóźniony Kruk pospiesznie przesunął przesłonę.

– Czy to tak ciężko nadążyć za czołgającą się kobietą!! – wrzasnęła na niego wściekła.

– Nie pani Namiestnik! Proszę wybaczyć, pani namiestnik! – przeprosił w typowo wojskowy sposób. – Już się nie powtórzy pani Namiestnik! – zasalutował: niestety ręką z parasolem.

Namiestniczka ponownie osłoniła twarz przed rażącymi, promieniami.

– Oj daj żesz to już! – wyrwała mu parasol z ręki.

– Poczekacie, aż wieśniaki zasną i podłożycie ogień pod uprawy – wydała rozkaz – Tak czy inaczej runa, pochłonie unitrę – dodała szeptem.

– Tak jest! – A co z rodziną? – spytał, gdy słowa rozkazu w końcu zostały przetworzone przez jego prosty wojskowy umysł.

– Nieistotne, chyba że was zobaczą: wtedy zabić – Wypowiedziała to z taką lekkością, jakby nie chodziło o życie niewinnych ludzi. Strażnik tylko przytaknął.

Wlokąc za sobą czarną suknię, Mavis wróciła na skraj poletka i bez słowa wyjaśnień skręciła w stronę uwiązanych koni. Spocony od stresu i słońca Kruk, wiernie podążał za nią, gotów, w razie potrzeby, własnym ciałem osłonić arystokratkę przed natrętnymi promieniami południa.

Niespodziewanie z wnętrza chaty wybiegł Eliot i zręcznie wyminął strażnika u wejścia. Drugi Kruk, skupiony na namiestniczce, nie zdążył w porę zareagować.

– Eliot wracaj tu! – zawołała Otmar. Nie zdołała go powstrzymać. Chciała wybiec, ale piechur przy drzwiach zastawił jej drogę. Chłopiec stanął naprzeciw Mavis, popatrzył na nią wnikliwie, a potem wystawił upaćkaną zaschniętym błotem rękę.

– Jestem Eliot, a ty jak masz na imię?

– Urocze… – skomentowała Mavis, przewracając oczyma. – Zabierz to coś i oddaj matce – nakazała wojskowemu. Ten chwycił chłopca za bark i mocno szarpnął.

– Ej! Chciałem być miły, dlaczego to robisz? – krzyczał Eliot, gdy szamotał się w uścisku.

Lady Galat rzuciła jadowite spojrzenie w okno. Lejla zdołała uchylić się przed jej wzrokiem, jednak nim odskoczyła za framugę, dostrzegła szmaragdowy błysk w oczach namiestniczki; soczystą zieleń pożeraną przez mroczną czerń oczodołów.

– Puszczaj! – wyrywał się malec, ale Kruk zaciągnął go do domu, po czym obaj zbrojni odeskortowali Lady Galat i odjechali bez słowa wyjaśnienia. Otmar nie miała śmiałości by spytać, co odkryła arystokratka, a Emir zwyczajnie nie chciał. Należał do osób, dla których nadmierna wiedza tylko komplikuje egzystencję.

– Co ty wyprawiasz dziecko?! – Emir skrzyczał syna. – Kiedyś nas powieszą przez ciebie! Zobaczysz! – zbeształ malca, szarpiąc go za ucho. Chłopiec skrył się za sukienką mamy.

– Przepraszam tatku, ale te panie… one są miłe tylko takie smutne… – Eliot tłumaczył swój wybryk, zza wełnianej, sukiennej falbany, która pełniła funkcję matczynego sanktuarium. Ozirowie spojrzeli po sobie, wzdychając prawie równocześnie.

– Jakie panie? – spytał Emir – Zresztą mam już dość jak na jeden dzień… – machnął ręką i usiadł przy stole i skrył twarz w czerstwych, popękanych dłoniach.

Całe życie ciężko pracował na utrzymanie rodziny i nie bał się wysiłku, ale strach i ludzka zawiść wycieńczały go psychicznie. I jeszcze Eliot dokładał swoich pięć remów, papląc te wymyślne bzdury.

Otmar podeszła i zaczęła masować mu ramiona, mrugając do Eliota na znak, że udobrucha ojca.

– Ależ ty spięty – stwierdziła, gdy Emir powoli przechodził od irytacji do błogostanu. – Pamiętaj, że mamy jeszcze jednego gościa – pani Ozir spojrzała na czarodziejkę stojącą przy oknie.

– Na pewno jesteś zmęczona i głodna – zwróciła się do zadumanej Arkanistki, przyciągając jej uwagę. – Usiądź, proszę – podstawiła dodatkowy stołek. – Zobaczysz, że ta rodzina czasami może być normalna. – Lejla uśmiechnęła się do gospodyni. Poznałabyś moją, pomyślała.

– Nic nie szkodzi pani Ozir.

– Wystarczy Otmar.

– Dobrze Otmar. Według mnie to namiestniczka zachowała, się niestosownie – oświadczyła Lejla i podeszła do naburmuszonego Eliota.

– Chodź, nie przejmuj się – pogłaskała go po głowie, a chłopiec, pokrzepiony wsparciem z dwóch stron, ochoczo złapał ją za rękę i razem zasiedli do kolacji.

Tymczasem Lady Mavis wyjechała poza granice gospodarstwa, aby dołączyć do pozostałych żołnierzy stacjonujących w prowizorycznym obozie za małym zagajnikiem. Jak na pokojową wizytę badawczą zabrała ze sobą całkiem spory oddział.

Tuż przed wojskowym namiotem, potężny skurcz ścisnął jej żołądek i skręcił jelita. Od przybycia na farmę czuła się słaba, a teraz ciało buntowało się o wiele bardziej zawzięcie.

Zeszła z konia i ciężko sapiąc, wsparła się o pobliskiego piechura.

– Co jest? – spytała samej siebie. Nagle potężna konwulsja rzuciła ją na kolana.

– Lady Galat!? Medyk! – zawołał przestraszony Kruk. W mgnieniu oka, wokół Namiestniczki, zgromadził się cały oddział, a wśród nich również zakapturzony mężczyzna w czarnej, skórzanej kamizelce bez wojskowych insygniów. Wyraźnie odstawał od reszty.

Mavis zwymiotowała czarną mazistą substancję.

– Nic mi nie jest! Rozejść się! – warknęła i otarła usta z resztek smolistej wydzieliny, która wyparowała na słońcu. Jeden z piechurów pomógł jej wstać.

– Blejzer? A co ty tu robisz? – spytała zdziwiona, rozpoznając twarz zakapturzonego mężczyzny.

– Jestem tu z misją od kapitana Burkharda, pani Namiestnik – ucałował jej czarną, aksamitną rękawiczkę. – Z Watenfel, razem z rolnikiem i chłopcem, wyjechała kobieta, delegatka cesarza. Dowódca kazał dopilnować, aby pod żadnym pozorem nie opuściła Walonu. Ja podążyłem za nią, a jej towarzyszką… kapitan zajął się osobiście – uśmiechnął się podle.

– Dziwne… Nie zauważyłam tam nikogo oprócz tych wieśniaków.

– Jest ubrana wyjątkowo pospolicie, Pani – wytłumaczył, kłaniając się lekko.

– To sporo wyjaśnia – syknęła Mavis. – Brzydotę i bezguście wymazuję z pamięci. W każdym razie mam dla ciebie dobre wieści – poklepała go po ramieniu.

– Twoja misja dobiegła końca. Dziś moi ludzie spalą ten cały przybytek wraz z mieszkańcami, więc możesz wracać.

– Wolałbym wykonać zadanie osobiście, jeśli nie masz Pani nic przeciwko – podsunął jej przedramię, aby mogła się wesprzeć.

– Stary dobry Blejzer – uśmiechnęła się z sympatią – Specjalista w swoim fachu. Oczywiście kobieta jest twoja.

– Dziękuję, pani Namiestnik.

– Nie ma, za co; a teraz wybacz, proszę – Mavis pożegnała go przed wejściem do namiotu. Podczas przeciągniętej chwili ciszy, Ich elektryczne spojrzenia ogrzewały atmosferę, co sugerowało, iż oboje woleliby inne zakończenie tego spotkanie. Niestety zbyt dużo ciekawskich oczu krążyło wokół jak na taki mezalians, więc obeszli się smakiem.

 

Grafikę do rozdziału można obejrzeć w linku poniżej.

https://www.wattpad.com/myworks/321118796/write/1300502909

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania