Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 61

SOJUSZ Z KONIECZNOŚCI

 

Matka Karevis, mając świadomość, że przed nią nie lada wyzwanie, szybkim krokiem zbliżała się do telmiańskiego ratusza.

Pomimo iż Balatan był synem Rupiona Młodszego, z którym Milena miała dobre stosunki, w niczym nie przypominał on swojego ojca, nie wspominając już o rozsądnym dziadku. Jako jedynak urodzony w bogatej rodzinie, od dziecka był rozpieszczany a po śmierci matki, ojciec za wszelką cenę chciał mu wynagrodzić stratę, spełniając każdą jego zachciankę, co – jak można się domyślić – nie wpłynęło dobrze na charakter młodego chłopca. Garnefor wyrósł na roszczeniowego, próżnego mężczyznę, bez szacunku do innych: uważał, że jest wyjątkowy i wszystko mu się należy. Nic, więc dziwnego, iż objąwszy urząd burmistrza po śmierci ojca, otoczony przez fałszywych doradców, zatracił się w hedonizmie. Niemniej jednak Milena musiała znaleźć sposób, aby przekonać go do współpracy.

Wkrótce stanęła przed wejściem do budynku będącego siedzibą gubernatora. Zadbane, połyskujące kolumnady ratusza, olśniewały gości przepychem zdobień a wimperga wykuta nad mosiężnymi wrotami, witała przybyszy setką, pogodnych, marmurowych twarzy.

To wszystko Musiało kosztować fortunę, pomyślała Matka Karevis i wbiła palec w nieskazitelną powierzchnię jednej z kolumn, żłobiąc w niej głęboką rysę. Marmur pokruszył się jak wyschnięta drożdżówka, a zadowolona Milena stanęła na pierwszym stopniu wypolerowanych, jaśniejących schodów. Chwilę później wyszła naprzeciw dwóm strażnikom, którzy na jej widok stanęli na baczność i poprawili kaski.

Nawet jeśli Matka Karevis niezbyt często pokazywała się poza murami klasztoru, to w mieście była bardzo rozpoznawalna i powszechnie szanowana; głównie ze względu na darmowe usługi medyczne dla biedniejszej ludności. Serca arystokracji natomiast, podbiła dystrybucją pędzonej, według własnej receptury, nalewki, która ze względu na swoje niezliczone właściwości zdrowotne wypisane na etykiecie, zyskała aprobatę nawet najbardziej wymagających podniebień.

Strażnicy bez sprzeciwu wpuścili Milenę do rezydencji gubernatora. Nim przekroczyła próg, wytarła jednemu plamę w kunsztownym napierśniku, a drugiemu kazała ucałować córkę. Idąc wzdłuż, za długiego w jej odczuciu, korytarza, podziwiała portrety miłościwie panującego Balatana Garnefora Pierwszego. Złoto i drogie kamienie wylewały się z bogato zdobionych ram obrazów a liczne, kiczowate sceny obcowania z ludem, przyprawiały ją o ból żołądka.

Wszystkie malunki były stosunkowo nowe i przygotowane w celu ocieplenia wizerunku burmistrza, który z woli Wilfreda, po raz pierwszy od podbicia miasta, miał być wybierany w wolnych wyborach. Sam gubernator widniał na tych propagandowych płótnach, w postaci bardzo upiększonej. Malarz sporo się namęczył, ale przynajmniej zaoszczędził na farbie, wyszczuplając jego sylwetkę, pomyślała Matka Karevis i weszła do przestronnej sali, gdzie krzątała się służba.

Wysoki mężczyzna wciśnięty w gustowną liberię nakazał jej kierować się do łaźni, gdzie Balatan zażywał kąpieli. Już na samą myśl o tym, co przyjdzie jej zobaczyć, Matka poczuła wzbierające mdłości. Niestety rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza, niż sądziła wyobraźnia: w wielkiej bali, na środku sali, Garnefor moczył swoje wielkie, obwisłe cielsko, zabawiając się z kilkoma, młodymi kurtyzanami.

Odsłaniając ostatnią kurtynę z koralików, Matka odruchowo odwróciła wzrok, jakby odraza smagnęła ją w policzek.

– Rodzice na pewno byliby z ciebie dumni, za to, że zrobiłeś z ich domu prywatny kurwidołek – skomentowała, niechętnie podchodząc bliżej.

– Oh! Kogo moje oczy widzą! – powstał, prezentując wątpliwej jakości wdzięki i nim zdążył przesłonić się ręcznikiem, starsza kobieta ledwie pohamowała odruch wymiotny. – Milena Karevis, we własnej osobie! Może się przyłączysz? – zadrwił burmistrz, demonstrując rząd złotych zębów.

– Nie dziękuję, już się myłam – odpowiedziała Milena.

– Co zatem cię sprowadza? – spytał, odprawiając prostytutki, ze swojego prywatnego haremu. Matka przysiadła na małym, wilgotnym od pary, krześle i skrupulatnie przedstawiła mu całą sytuację, opisując również plan działania i prosząc o wsparcie telmiańskiej gwardii przy szturmie na most.

– Czy ja dobrze rozumiem, że planujesz zaatakować cesarski posterunek i chcesz, żebym ci pomógł? – dopytał z niedowierzaniem.

– On nie jest już pod kontrolą Sungardu – sprostowała Matka, powołując się na bunt Walończyków.

– I mam ci uwierzyć na słowo? Ha! – wybuchł gromkim śmiechem, rozrzucają wokół krople śliny. – A co jeśli te działania są związane z zarazą, a ja po przybyciu cesarza zostanę stracony za zdradę? Co? Na pewno byłoby ci to na rękę? – zainsynuował Burmistrz, podnosząc Milenie ciśnienie. Matka spąsowiała i poderwała się z siedziska.

– Nie bądź głupcem, Garnefor! Gdybym chciała się ciebie pozbyć, wynajęłabym mordercę: szybko, anonimowo i skutek gwarantowany.

– Nie unoś się. Tylko się z tobą droczę. – Burmistrz machną ręką i polał sobie rykryckiego likieru – Napijesz się? – zaproponował.

– Skup się Balatan! – warknęła Karevis i raptownie złapała mężczyznę za ramiona – Sytuacja jest kryzysowa. Nie widzisz, że życie nas wszystkich wisi na włosku! – potrząsała nim agresywnie.

– Zmień ton i pamiętaj, z kim rozmawiasz, bo za chwilę zawołam straż – odrzekł z powagą i odepchnął jej ręce. Milena stłumiła złość i wróciła na krzesło.

– Tak lepiej – upił z kielicha, mlaszcząc przy tym obleśnie. – I nie próbuj sztuczek! Twoje czary-mary na mnie nie działają – dodał, prześmiewczo wymachując ręką.

– Nie wiem, o czym mówisz – oznajmiła Karevis, udając zdezorientowaną.

– Wiesz doskonale; ojciec zadbał o to, żebym był niezależnym władcą – Garnefor zaprezentował jej ogromny, runiczny tatuaż na łopatce.

– Przytyjesz jeszcze trochę, to runa się rozejdzie – szydziła Matka.

– Jak ja lubię te nasze, przekomarzania – westchnął i popił wina – ale przejdźmy do interesów. Prawda jest taka, że mógłbym wysłać niewielki, nieoznakowany oddział by wybadał sprawę, ale to duże ryzyko. Jakże mógłbym narazić życia niewinnych żołnierzy – Garnefor teatralnie złapał się za serce, udając zatroskanego.

– Rozumiem aluzję. Mów, co chcesz w zamian?

– Wdzięczności, nic więcej – Burmistrz rozłożył ręce.

– A jakże mam okazać tę wdzięczność? – spytała podejrzliwie Milena.

– Deklaracją oficjalnego poparcia dla mojej osoby, jako burmistrza Telmonton, podczas Święta Siedmiu Słodów; no i oczywiście, jeśli sprawy przybiorą naprawdę zły obrót i Walończycy przekroczą Baskir, to udzielicie mi schronienia w tej waszej sekretnej, świętej piwnicy pod katedrą. – Wyraźnie zaskoczył Matkę Karevis świadomością istnienie kaplicy Arkturosa. Nawet nie wszystkie zakonnice wiedziały o niej, a i te, które wiedziały, nie miały do niej wolnego wstępu.

– A ty skąd się dowiedziałeś?

– Wiem, że nie masz o mnie dobrego zdania, ale jednego, czego nauczył mnie mój ojciec, to mieć oczy i uszy wszędzie. – Uśmiechnął się dwulicowo. – Nauczył mnie też jak potwierdzać niepewne informacje – zarżał podle.

Do Matki dotarło, że Balatan nie był pewny istnienia kaplicy, aż do teraz: kiedy mu przytaknęła.

– To jak? Umowa stoi?

– Ehh… niech ci będzie. Wyruszamy jutro rano. Wyślij wojskowych do klasztoru o świcie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Vespera dwa lata temu
    Panie, strażnicy gubernatora to jaką mają zbroję? Tak w samej przeszywanicy (literówkę w tym wyrazie masz, e ci się zjadło) stoją, jakby gubernatora na nic lepszego nie było stać? Na przeszywanicę zakładało się kolczugę albo zbroję płytową - albo przynajmniej jej elementy. Nie wierzę, że gubernator tak oszczędzał, że własnym gwardzistom uzbrojenia żałował i teraz w przeszywanicach stoją z guzikami na wierzchu...
  • MKP dwa lata temu
    To taka bardziej straż reprezentacyjna: dodałem w "kunsztownej" przeszywanicy. Istnieje coś takiego?
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Na pewno poprawisz to tak, żeby było lepiej :)
  • MKP dwa lata temu
    Vespera Done:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP A i jeszcze tak odnośnie strojów wszelakich... Dziś jak się wystroisz w koszulę, to jesteś elegancko ubranym człowiekiem. Kiedyś koszula była czymś jak bielizna, co nie powinno być wystawiane na widok publiczny, a jeśli już, to tylko drobne elementy, jak kołnierzyk albo mankiety. Tak się nam czasy zmieniają.
  • MKP dwa lata temu
    Vespera
    Dobrze, że żyjemy w czasach lekkich obyczajów:)
  • Vespera dwa lata temu
    MKP Też się cieszę

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania