Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 50

CZYLI NIE TACY BEZPIECZNI...

 

Minęła dobra godzina nim Lejla w bardzo wielkim skrócie opisała, co ich spotkało podczas drogi z Oruun, a zaczepne wtrącenia Selekty jeszcze bardziej spowalniały drogę do meritum.

– Zaiste dziecko, źle się dzieje – Markus złapał się za brodę i pogłaskał ją kilkukrotnie jak to miał w zwyczaju w chwilach zadumy.

– Kolejna wojna; i to teraz… w tak ciężkich czasach, kiedy ludzie powinni się jednoczyć, ach… nigdy tego nie pojmę. Po co to, komu! – dodał w złości.

– Mistrzu… musimy, czym prędzej skontaktować się z gildią w stolicy – Lejla przerwała jego narzekania, próbując przyśpieszyć bieg wydarzeń. Czas nie był ich sprzymierzeńcem, a gdy Mistrz wpadał w filozoficzny nastrój, to jego wykłady potrafiły ciągnąc się godzinami.

– Możesz mnie zaprowadzić do kręgu wzbudzeń? – spytała.

– Z przyjemnością dziecko, ale jest jeden problem – zaznaczył niepokojąco. – Od dłuższego czasu krąg nie działa, jak powinien: za każdym razem, gdy próbuje go użyć, astra rozprasza się, a symetria zapada do nicości, tłumiąc magię wzmacniacza.

– Czyli, co temu czemuś jest? – spytała Trybada.

– Krąg się zablokował – wyjaśniła lakonicznie Arkanistka.

– No to szlag trafił nasz plan! – burknęła Selekta i uderzyła pięścią o stół. Nawet taki magiczny laik jak ona zrozumiał, że mają problem. Lejla pogrążyła się w myślach. Mojra przez całą rozmowę nie wykrztusiła z siebie ani słowa, co w jej przypadku było dość dziwne.

– Mistrzu, nie wyczułam w Astrze nic szczególnego, żadnej znaczącej fluktuacji; nic oprócz ciebie i kilku pomniejszych jednolitych źródeł. Proszę, nie zrozum mnie źle, nie wątpię w twoje umiejętności, ale pozwól mi spróbować. – Lejla spojrzała mu w oczy, dla pewności przybierając jedną ze swoich smutnych, błagalnych min.

I tak by nie odmówił, ale teraz już nawet nie mógł.

– Oczywiście dziecko! Nie musisz prosić; laboratorium stoi przed tobą otworem. Bierz wszystko, co ci potrzebne. Ja oczywiście pomogę; jeśli tylko będę w stanie.

– A co z twoim kolegą mała? – Selekta skinęła w stronę okna wychodzącego na niewielki ganek ¬– Nie mów mi, że targałam go tu na próżno! – żachnęła się zirytowana faktem, iż jej przyjaciółka praktycznie zapominała o więźniu, którego sama chciała zabrać, a na domiar złego, to ona musiała go dla niej pilnować przez całą drogę.

– Właśnie!!! – wykrzyczała entuzjastycznie czarodziejka i poderwała się od stołu. – Mistrzu, masz tu korzeń Tode ?

– To pytanie do Mojry, a nie do mnie, dziecko: ja już od dawna przestałem panować nad tym składowiskiem.

Gosposia akurat wróciła do jadalni, niosąc imbryk świeżo zaparzonej mieszanki herbaty, melisy i mięty. Rozstawiła kubeczki i zaczęła polewać.

– Słyszałam, że potrzebujecie mojej pomocy. Jak mogę rozpoznać ten korzeń? – spytała, napełniając swój kubek, jako ostatni. – Tylko bez naukowego bla, bla, bla, proszę. Konkretnie: jak to wygląda? – Starsza, korpulentna kobieta katalogowała dobytek profesora, nadając przedmiotom swoje własne nazwy, związane z jakąś ich charakterystyczną cechą: fioletowy kryształ, żółta galareta, śmierdzi jak w wygódce itp…

– Zgniłozielony, bulwiasty korzeń z mocną wonią łajna – opisała Czarodziejka, przedstawiając szczegółowy, aczkolwiek niezbyt zachęcający opis składnika.

– Jest szczelnie zamknięty w piwniczce. Z przyjemnością pozbędę się tego świństwa z domu – odpowiedziała Mojra, po dłuższym namyśle. – Zaraz przyniosę – dokończyła pić napar i zaczęła zbierać puste naczynia.

– Nie trzeba, ja posprzątam – przerwała jej Lejla. – Pozmywać może każdy, a wygrzebać coś konkretnego w przedmiotach Mistrza, to wyzwanie, któremu tylko ty sprostasz Mojro – puściła gosposi oko i przechwyciła tacę.

– Przeceniasz mnie moja droga – Mojra zarumieniła się i uśmiechnęła, pokrzepiona dobrym słowem. – To ja idę po tego śmierdziucha. – Wycierając ręce w fartuch odeszła od stołu, ale przystała naprzeciw okna.

– Czy to ten bandyta, o którym panienka wspominała? – Mina gosposi zdradzała zainteresowanie mężczyzną uwiązanym na zewnątrz, Blejzer odzyskiwał przytomność i uniósłszy głowę, odwzajemnił jej spojrzenie.

– Tak to on – potwierdziła Lejla. Zmiana zachowania Mojry nie uszła jej uwadze. – Znasz go? – spytała gosposi.

– Ja?! Nie… Niby skąd taka kura domowa mogłaby znać takiego typa?! – zarzekła się nerwowo i szybko uciekła do spiżarki.

– Selekto przyprowadź go, proszę – poprosiła Arkanistka – Lepiej, żeby nie sterczał na widoku: jeszcze zacznie wrzeszczeć i przykuje niechcianą uwagę.

– W końcu coś się dzieje – Safonka wyszczerzyła zęby i zderzyła pięści o siebie. – Mam nadzieję, że eliksir prawdy nie podziała i trzeba będzie pytać po staremu – oblizała usta wykrzywione w złowieszczy uśmiech. Wszyscy uznali to za żart, ale Selekta naprawdę żywiła taką nadzieję: przemoc, tuż obok alkoholu, była jej ulubioną metodą rozładowania stresu, a ostatnio doświadczyła go aż nadto.

Lejla i Markus zostali na chwilę sami.

– Powiedz mi dziecko… jak tam sprawy z Cesarzem? – zagaił mag. Zanim wylądował na północy, zauważył, że między młodymi coś iskrzy.

– I dobrze i źle – odpowiedziała enigmatycznie Arkanistka, spuszczając wzrok. – Dobrze bo go kocham i on mnie też…

– A źle, bo? – dopytał, zachęcając ją do otwartości.

– Źle, bo nigdy nie będziemy mogli być razem, a przynajmniej nie oficjalnie – wydusiła z siebie.

– O, a czemuż to? – zdziwił się Markus – nigdy nie był mocno obeznany w polityce i obyczajach.

– Żeby nie doprowadzić do wojny z zakonami, które i tak nie są zadowolone z tolerancji Wila w stosunku do magii i czarodziejów – wyjaśniła Lejla.

– Ach te zakony i ich uprzedzenia… – mag machnął ręką na znak dezaprobaty – Ludzie zawsze się czegoś boją; tacy już są… Łatwiej jest znienawidzić i wytępić, niż zrozumieć.

– Nie znają nas, więc się boją, a jak się boją, to nienawidzą. Twoje słowa mistrzu – Arkanistka puściła mu oko. – Po to założyliśmy gildię w Oruun: żeby się pokazać i dać ludziom poznać – dodała.

– Ha! To prawda dziecko, moje słowa. Powiedz, czy ja już naprawdę jestem aż tak stary, że mnie cytujesz jak zmarłego filozofa?

– Nie cytuje cię, dlatego że jesteś stary mistrzu. Cytuję cię, dlatego że jesteś mądry – wymienili serdeczne uśmiechy.

Uroczą chwilę pomiędzy mistrzem, a jego uczennicą, przerwała Selekta, która wepchała zakneblowanego i związanego Blejzera, wprost do jadalni. Był już w pełni przytomny.

– Nie opieraj się ośle! – kopnęła go w plecy, a mężczyzna upadł na kolana tuż przed Markusem. Mag wstał i pochylił się nad mordercą.

– A więc to ty chciałeś zrobić krzywdę mojej najlepszej uczennicy. – Łotr spojrzał mu prosto w twarz.

Czarodziej spoliczkował go nagle. Co prawda po ciosach Safonki, to było dla Blejzera, niczym muśniecie łapką puchatego kotka; niemniej jednak Lejla była zaskoczona zachowaniem Markusa: pierwszy raz widziała, żeby mistrz kogoś uderzył.

Właśnie wtedy wróciła Mojra, niosąc szczelnie zamknięte pudełko dodatkowo zabezpieczone pasami z tkaniny.

– Profesorze… – zamilkła spoglądając na obitego złoczyńcę.

– Mojro?

– Przepraszam, jego twarz jest tak pokiereszowana, że mnie zatkało – Przyniosłam tego śmierdziucha – wręczyła magowi zawiniętą w materiał szkatułkę. Markus rozpakował i otworzył pudełko. Pomieszczenie natychmiast wypełnił potworny smród zgnilizny.

– Na litość Matki! Proszę to zamknąć. Chce nas profesor podusić?! Oczy gospodyni łzawiły od niewyobrażalnego odoru. Nawet przesłonięcie twarzy fartuchem nic nie pomogło.

– Tak; to z pewnością Tode i to najwyższej, jakości – stwierdził Markus i zatrzasnął pojemnik – Posiekaj do misy i zalej wrzątkiem: przestanie śmierdzieć – nakazał gosposi – Potem rozbij na papę.

Mojra wykonała polecenie bez słowa, a wrzątek rzeczywiście ograniczył intensywność aromatu niemal do zera.

– Ekhe… – Selekta chrząknęła wymownie, chcąc zwrócić na siebie uwagę. – Nie chciałabym psuć waszego iście genialnego planu, ale nie sądzicie chyba, że on dobrowolnie zje to świństwo? Po drodze nawet wody nie chciał; już myślałam, że zdechnie! – Selekta obnażyła poważny problem logistyczny. Faktycznie współpraca więźnia była raczej mało prawdopodobna.

– Jak nie jednym otworem to drugim – skomentował Markus. – Będę potrzebować pani asysty mistrzyni Weil.

– Ooo… Co to, to nie! – zaprotestowała Selekta. – Ja mu tego w dupę wciskać nie będę! – wypaliła.

Nastała niezręczna cisza.

– Chodziło mi o jego nos, lady Weil – sprostował mag wyraźnie, kładąc nacisk na słowo „nos”. Nie chciał nawet myśleć o tym, dlaczego młodej kobiecie akurat ten sposób przyszedł do głowy.

W pokoju zawisła wyczekująca pauza, nieprzerwana przez żaden komentarz.

– Mojro kochana… – podjął w końcu Markus – …postaw wywar przed naszym gościem. – Gosposia podeszła bardzo blisko więźnia; doszło między nimi do krótkiej wymiany spojrzeń, ale kobieta niemal natychmiast uciekła wzrokiem na ścianę. Safonka cały czas trzymała Blejzera, aby nie zrobił jej krzywdy.

– lady Selekto; zakryj nos i usta, a reszta niech się odsunie – polecił mag, a Trybada zaciągnęła koszulę na twarz. Lejla, odciągnęła Mojrę pod ścianę.

– Żebym tylko nie przedobrzył z mocą, bo nie będzie, kogo przesłuchiwać – oznajmił Markus i wystawił dłoń przed siebie, kierując palce w stronę naczynia z wywarem; szeptaną Mantrą wyciszył emocje, aby nie zabarwiły jego aury zbyt mocno.

Gęsty płyn wewnątrz naczynia, uderzony magią, zabulgotał i zaczął unosić w formie zawiesistego dymu. Markus pstryknął palcami, a struga cieczy strzyknęła w nozdrza Blejzera. Ten zakrztusił się, a jego ciałem szarpał spazmatyczny kaszel. Selekta trzymała go w mocnym uściski.

Po kilku minutach klęczał już spokojnie.

– No i gotowe! – Markus klasnął w dłonie, rozpraszając resztkę energii. Lejla zbliżyła się do swojego oprawcy.

– Mała uważaj! Nie wiadomo czy wasze czary-mary zadziałały – Czarodziejka, nie bacząc na przestrogi przyjaciółki, wyjęła knebel z ust mężczyzny. Blejzer tylko wpatrywał się tępo w podłogę. Wszystko wskazywało na to, że mikstura zaczęła działać. Arkanistka chwyciła go za podbródek.

– Powiedź, kim jesteś i dlaczego chciałeś mnie zabić? – spytała łagodnie.

– Ja… Ja… – zająknął się, ale w końcu rozplątał mu się język. – Ja jestem Marudik Kleiw – wyszeptał ciężko i zamknął oczy. Selekta uderzyła go pod żebra.

– Pobudka! Pani jeszcze nie skończyła, chuju!

– Nie musisz być taka wulgarna! – upomniała ją Lejla. Nigdy nie lubiła takiego grubiańskiego, prostackiego zachowania.

– Dobra, już dobra; przepraszam – Safonka pochyliła się nad łysą głową mordercy.

– Odpowiedź pani Lejli, misiu; grzecznie proszę. – pocałowała go w czoło.

– Bardzo jesteś zabawna, wiesz. – Arkanistka pokręciła głową, a jej przyjaciółka wyszczerzyła zęby, jak zawsze, kiedy była z siebie zadowolona.

– Nie traćmy czasu – nakazała Lejla i wróciła do przesłuchania. – Odpowiedz na moje pytanie! Dlaczego chciałeś mnie zabić? – Oczy Blejzera przestały błądzić i spojrzał wprost na nią.

– Dostałem zlecenie… – wysapał.

– Od kogo?

– Opancerzony jegomość ze stolicy… – Zabójca zmarszczył czoło i stroił dziwaczne miny: ewidentnie przesadzili z dawką – Zaoferował pięć mi tysięcy remów… za głowę czarownicy z cesarskiego dworu – oznajmił, robiąc pauzy na zebranie upojonych myśli.

– Uuuu… Robi się ciekawie – Selekta zatarła ręce: naprawdę bardzo chciała wiedzieć, komu ma podziękować za napaść na Lejlę i odwdzięczyć się po stokroć.

– Hmm… Opancerzony jegomość wskazuje na rycerza, ale byle kogo, nie byłoby stać na wynajęcie mordercy – pomyślała na głos Arkanistka, ale z tak niewielkiej ilości informacji ciężko było cokolwiek wydedukować.

– Pamiętasz coś jeszcze o swoim zleceniodawcy? Wygląd, akcent… cokolwiek?

– Miał symbol młota i kowadła na napierśniku – oznajmił ospałym głosem zabójca i ziewnął głośno – Mogę już iść spać panienko? Łeb mi pęka – spytał potulnie, ledwie utrzymując głowę w pionie. To był znak, że efekt narkotyczny przestaje działać i tode wchodzi w fazę usypiającą.

– Chyba, na tę chwilę nic więcej się nie dowiemy – westchnęła Lejla i przysiadła przy stole – Przyjechaliśmy z jednym wrogiem teraz mamy dwóch, z czego jeden w stolicy. Cudownie…! – uderzyła czołem o blat stołu. Jej nadzieje na to, że coś się wyjaśni, legły w gruzach. Po chwili za plecami usłyszała huk.

Blejzer upadł nieprzytomny na podłogę i zasnął skulony jak dziecko.

– No patrzcie na niego! Znowu śpi… – skomentowała Selekta, szturchając go butem.

– Mistrzu, musimy się skontaktować z Oruun. – Lejla była bliska płaczu. Poza kręgiem wzbudzeń nie pozostawało im nic innego jak ukrywanie się. Mag podszedł i chwycił uczennicę za ramiona.

– Nie zwlekajmy, zatem. Razem na pewno coś wymyślimy. Czarodziejka uściskała go w podzięce.

– A co ze śpiącą królewną? – Trybada wskazała na zwiniętego w kłębek mordercę.

– Tuż obok kuchni jest składzik z solidnymi drzwiami – wtrąciła się Mojra. – Nie wyważy ich… z resztą i tak nie wygląda na takiego, co by miał uciekać.

– Niech tak będzie – przytaknęła czarodziejka. – Chodźmy Mistrzu – wzięła maga pod ramię i zeszli do laboratorium.

– No dobra, gdzie ta klatka? – spytała Selekta i podniosła Blejzera z ziemi.

– Poczekaj, pomogę – zaproponowała Mojra i razem zaciągnęły go do wspominanej komórki. Gdy znalazł się w środku, gosposia zamknęła i zaryglowała drzwi.

– Idź im pomóc, a ja go popilnuję – rzuciła Trybada.

– Nie mistrzyni Weil. Ty im się bardziej przydasz, jeśli coś pójdzie nie tak; ja tu zostanę. On i tak będzie spał jeszcze kilka godzin.

– No dobra…, ale jakby, co, to uciekaj – I masz… – Selekta wręczyła gosposi jeden ze swoich sztyletów – to do samoobrony.

– Ja jestem bardziej biegła we władaniu miotłą, ale i tak dziękuję – Mojra nieporadnie złapała ostrze i schowała za fartuch. – Idź już… O mnie się nie martw. Gdy tylko Selekta zniknęła w korytarzu, ciszę zmącił ponowny trzask zamka, choć tym razem cichszy.

Blejzer bez problemu przysiadł na podłodze, prostując plecy. Przed jego twarzą zawisła rękojeść sztyletu.

– Masz – warknęła gosposia – dobrze, że chociaż aktorem jesteś dobrym…

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania