Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 37

ROZDZIAŁ III: Crow

 

Mojra zmierzała w stronę rynku w Dannanhal; po jej szybkim tempie, można było wnioskować, że gdzieś się śpieszy. Minęła zaniedbaną bramę i, nie bacząc na stragany z żywnością, ruszyła wprost do centrum zlokalizowanego nieopodal portu. Woń ryb i skorupiaków niosła się po całym mieście. Miejscowi przywykli do tego stanu rzeczy, jakże normalnego dla morskich przystani handlowych na całym kontynencie, ale Mojra za każdym razem potrzebowała chwili, żeby opanować mdłości.

Skręciwszy w jedną z rozlicznych błotnistych uliczek, zatrzymała się pod drzwiami kolorowego przybytku o wdzięcznej nazwie „Dom Niespodzianek Mamy Ruth”.

Westchnęła ciężko, po czym weszła do środka.

Wewnątrz panował półmrok gdzieniegdzie przełamywany blaskiem kandelabrów, a ohydną paletę miejskich woni zastąpił zapach kadzidła: przyjemniejszy, lecz nie mniej duszący. Idąc wzdłuż wąskiego korytarza, mijała skąpo ubrane pary pogrążone w energicznych konwersacjach. Twarze ukryte pod maskami zwierząt, mitycznych stworzeń lub bliżej nieokreślonych istot dawały wręcz wrażenie odrealnienia tudzież narkotycznego odurzenia.

– Dzień dobry. – Ukłonił się otyły mężczyzna w masce królika; towarzysząca mu kobieta z obwisłym biustem tylko skinęła głową, wymuszając uśmiech pod tukanim dziobem.

Na końcu długiej sieni Mojra dostrzegła postać ubraną w bardzo jasną suknię z szyfonową etolą narzuconą na ramiona. Gosposia z ulgą przeszła przez rzadką kotarę ze sznurków i korali wprost do stosunkowo obszernego alkierza.

Cudaczna postać łypnęła na nią drapieżnym okiem. Krótkie spojrzenie przeszyło Mojrę jak sztylet. Poczuła się naga i zażenowana, choć w porównaniu do reszty gości lupanaru miała na sobie o wiele więcej odzienia. Kobieta w białej sukni przerywała dysputę z nagim jegomościem z twarzą małpy, powstała z kozetki, chwyciła jedną z masek leżących na komodzie nieopodal i uśmiechnęła się kojąco spod maski śnieżnego kota.

Gosposi zrobiło się jakoś tak lżej.

– Ruth, ja…

– Kwiatuszku… – przerwała burdelmama, dostąpiwszy do Mojry. Ciężka rozkloszowana suknia z tafty wykończona srebrnymi koronkami wypełniła całą przestrzeń, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. – Tutaj wszyscy jesteśmy anonimowi. Pamiętasz? – Zapytała zalotnym, choć nieco niskim głosem i nałożyła gosposi wielkie papuzie okulary z wetkniętymi po bokach bażancimi piórami. – Znacznie lepiej. Chodź i powiedz Mamie Ruth, co cię sprowadza?

Usiadły na sofie obok pary, która oddawała się cielesnym pieszczotom. Naprzeciw dwie dominy odziane w czarne skórzane kombinezony popijały herbatę i szczebiotały radośnie, korzystając z chwili przerwy.

– Czy lady Crow już jest? – Mojra cały czas próbowała skupić wzrok na prawdziwych oczach Mamy Ruth niknących w warstwach makijażu wkomponowanego w cętkowaną przesłonę.

– Ah! To ty! Nie poznałam bez przebrania. – Kuplera zaśmiała się teatralnie.

– Wyszłam w pośpiechu i zapomniałam zabrać, przepraszam.

– Nic się nie stało. Chodź, twoja randka już czeka.

Ruth złapała Mojrę za dłoń i przeprowadziła obok kilku pomieszczeń, gdzie pary głośno cieszyły się swoim towarzystwem – bądź towarzystwem dodatkowych gości.

Doszły do drzwi, przed którymi stał rosły mężczyzna z mocno naoliwionym ciałem. Skinął głową w stronę Mamy Ruth i zapukał.

– Wejść!

Otworzył skrzydło i zaprosił kobiety do dużej sypialni, gdzie na rozłożystym łożu ubrana czarną bieliznę, leżała smukła, blada kobieta. Jedną ręką leniwie podpierała twarz zakrytą wronią przesłoną, w drugiej zaś trzymała roztruchan z resztką wina. Na widok Mojry ospale uniosła się z posłania i przysiadła na krawędzi wyłożonego satyną piernatu.

– Zostawię was same. – Mama Ruth dygnęła lekko i opuściła lożę.

Z Mojry jakby zeszło całe napięcie. Zdjęła maskę.

– Siostro, czy my naprawdę musimy się spotykać w takim przybytku? Ja sama nie wiem, dlaczego to miejsce, ta kobieta… Dlaczego wywołują tyle dziwnych niewygodnych… odruchów?

– Chodź, siadaj. – Crow poklepała posłanie obok siebie, a Mojra posłusznie przysiadła się obok. – Masz, napij się wina. Dobrze. Do dna. Ruth potrafi zachować dyskrecję, a mnie ona jest jeszcze potrzebna.

– Obyś nie przeceniła tej kobiety.

– Nie frapuj się tym. Opowiadaj; jak idą badania? Czy maestro ustabilizował uniryt?

– On jest bardzo inteligentny, ale upartością przewyższa nawet najbardziej zawziętego osła – oświadczyła gosposia. – Przyczepił się do tego katalitu jak rzep psiego ogona i męczy go bez przerwy. Dzisiaj już zrzuciłam mu pudełko z unirytem pod nogi.

– I co?

– Chyba coś drgnęło, bo zanim wyszłam, gadał do siebie, trzymając szkatułkę z jadeitem… unirytem w rękach. Udziela mi się ta powszechna terminologia.

– To dobrze, ale musisz go pośpieszyć. Dam ci jakiś manuskrypt o właściwościach minerałów. Podrzucisz maestrowi w ramach inspiracji.

– Myślę, że nawet nie zauważy, dopóki nie wetknę mu go w brodę.

Zaśmiały się obydwie, ale Crow szybko spoważniała.

– Potrzebujemy stabilnych kryształów. Mistrz naciska, a Walończycy garną się do walki. Wszytko musi być zgrane w czasie.

– Wiem, już nie mogę się doczekać. – Myśli Mojry poszybowały w stronę jakiejś przyjemnej wizji.

Crow pogłaskała ją po policzku.

– Już niedługo wyjdziesz z tej paskudnej skorupy. No już, bo czas ucieka. Czy czegoś wam potrzeba? – spytała Crow obojętnym, zmęczonym tonem.

– Kończą się zwierzęta i przydałby się pusty jadeit lub nawet kilka; tak na wszelki wypadek.

– Dostarczę – oznajmiła.

– Jest jeszcze coś… Musisz się pośpieszyć. Serce zakłóca działanie kręgu wzbudzeń w wieży i mag nie może kontaktować się ze swoimi. Lada dzień maestro zacznie węszyć, lub, co gorsza, gildia kogoś po niego wyśle.

– Skup się na wysterowaniu siwą marionetką. – Crow poklepała Mojrę po ramieniu. – Serce jest prawie gotowe. A teraz wracaj już i dopilnuj, żeby maestro porzucił te katality.

Odprowadziła Mojrę do drzwi, ciągnąc za sobą czarną koronkę od półprzezroczystego burnusu.

– Widzimy się za tydzień, o tej samej porze. Przynieś dobre wieści siostro – nakazała stojącej w progu gosposi Markusa i podała jej maskę.

– Tak będzie.

Mojra niechętnie przywdziała przebranie i opuściła alkowę.

– Ruth! – Crow zawołała w głąb korytarza. – Wyjdź! Wiem, że podsłuchujesz.

Zza rogu wypłynęła falbana błękitnej etoli, poprzedzając oblicze śnieżnej pantery. Ruth nigdy nie zostawiała hojnych klientów w potrzebie, a Crow należała do jednej z tych najbardziej potrzebujących i najhojniejszych.

– Wycierałam kurze w pobliżu. – Kuplera strzepała coś z ramy obrazu. – W czym mogę ci dogodzić?

– Ruth, bądź tak dobra i przyślij mi tego jurnego młodzieńca, co ostatnio.

– Oczywiście – potwierdziła burdelmama. – Wszystko dla najlepszej klientki. – Ukłoniła się, i już zamiarowała przywołać pomocnicę, żeby sprawdziła, czy ten jurny młodzieniec jeszcze jest dziś na chodzie, gdy…

– Ruth... – wykrztusiła z wahaniem Crow.

– Służę, kochana. – Mama Ruth zatrzepotała doklejonymi wachlarzorzęsami.

– Dorzuć dziewczynę. Pora spróbować czegoś nowego.

– Ma być z penisem czy bez? – Ruth spytała tak naturalnie, jakby pytała, czy Crow słodzi herbatę.

– A masz tu takie z?

– Oczywiście. W końcu to dom niespodzianek mamy Ruth.

Dygnęła z gracją godną księżnej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania