Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 54

Po nitce aż do lwa

 

– Czy to na pewno wszystko, młodzieńcze? – Alangras spytał przykulonego ze strachu Bruka.

Fus kątem oka spojrzał na stojącego w cieniu Arqa, którego z kolei obserwowało przynajmniej czterech ratuszowych strażników.

– Mówiłem już kilka razy! Spotkaliśmy się w okolicach portu w Mederet. Błąkała się, to zaoferowałem pomoc. Potem dołączyliśmy do trupy pani Oriny Sal-Nazarae. Z czegoś trzeba żyć – fuknął na koniec.

– Łżesz – sarknął Arq.

– Nie!

– Pójdę po tego Empatę.

Odkleił plecy od ściany, drapiąc drogi marmur metalowymi szponami. Strażnicy wzdrygnęli się nerwowo. Ręce powędrowały w kierunku broni, a spojrzenia na Burmistrza, który siedział obok Margi.

– Nooo… Mogłem trochę pominąć – napomknął młody stepowiec, usłyszawszy, iż mają w ratuszu pewny wykrywacz kłamstw w postaci rykryckiego braciszka. Wychowanie w portowym mieście ma swoje plusy: można poznać świat, nie wychodząc z karczmy.

– To gadaj! I to szybko, bo…

Burmistrzowa poderwała się ze zdobionej bramami berżery.

– Wystarczy!

Nadmiar sierści w jej etnicznie czystym domostwie wywoływał u arystokratki nerwowe palpitacje serca. Musiała ściągnąć sznureczki przy dekolcie, żeby ukryć wykwity czerwieni na pastelowo białej, upudrowanej skórze.

Odwróciła się do męża, który masował czoło i skronie w nadziei, że ulży potwornej migrenie.

– Zrób coś, Gilbercie! Na miłość Matki, to nie jest sala do przesłuchań, ani żaden loch! Niech ci… – Obrzuciła Arqa pogardliwym spojrzeniem. – ... ci zaułkowicze idą załatwiać swoje porachunki gdzie indziej!

– Tak, Margi.

Burmistrz wstawał powoli, ciężko, zupełnie jakby całe miasto i jego problemy stanęły nad nim i przygniotły kamiennym butem. W końcu uniósł się ze swojego wysokiego siedziska i ruszył niemrawo w stronę gości, których przyprowadziła Sebil.

– Panowie, proszę o zachowanie kultury w naszym domu. Jakiekolwiek zatargi macie z tym młodzieńcem, możecie je wynieść poza mury ratusza.

Alangras dał Arqowi znak prawą parą rąk, żeby ten odpuścił. Sam poprawił przyciemnione sadzą gogle i ukłonił się lekko w stronę Gilberta, świecąc łysiną z bladej szarawej skóry.

– Burmistrzu, przepraszam za zuchwałość mojego protegowanego: młodość to okres życia, kiedy krew wrze z byle powodu. Jednak obaj chcemy pomóc w odnalezieniu przyjaciółki pańskich protegowanych. – Ferkot uśmiechnął się szeroko, ale uśmiech Lemacha wyglądał życzliwie tylko dla drugiego Podziemnego. – Posiadamy również immunitety dyplomatyczne. – Nawet nie starał się zamaskować tego ostrzeżenia, które miało powstrzymać burmistrza przed pochopnymi decyzjami.

– Tak, wiem, panie Ferkot, zapoznałem się z pismem i na mocy dekretów pomiędzy Sungardem a Belantres jestem zobowiązany zapewnić wam strawę i dach nad głową. Nie zmienia to jednak faktu, iż pogwałcenie zasad instytucji Ratusza, czyli mojego domu, może skończyć się wydaleniem za mury Girzel.

– Oczywiście, burmistrzu, oczywiście. Arq, idziemy. Panienka Sebil na pewno zajmie się naszym znaleziskiem z należytą… delikatnością. My w tym czasie poszukamy panienki Lejli.

– W lewym skrzydle są pokoje dla korpusu dyplomatycznego. – Gilbert złagodniał, choć wachlarz Margi nadal trzepotał w tle upominająco. – Możecie, panowie, się tam zatrzymać.

– Nie będzie takiej potrzeby, burmistrzu, mamy wynajęte pokoje w bardzo ładnej karczmie nieopodal Zaułka.

– Zatem każe przygotować weksel – nalegał Gilbert.

– Oczywiście.

Alangras wolałby pozostawić lokalizację ich pobytu w tajemnicy, ale nie była to sprawa życia i śmierci, czyli rzecz niewarta scysji z władzami miasta.

Wychodząc, Belentrejczycy minęli się z nadchodzącym telmiańskim strażnikiem, któremu Arq puścił oko i bezgłośnie poruszył pyskiem, jakby mówił: „Przyjdę po dług”. Sebil go zignorowała i ruszyła wprost do burmistrza i jego żony. Nie chciała zdradzać przebrania. W holu cały czas stacjonowała straż, a o wtopionych w tło serwi i wartownikach łatwo było zapomnieć – oni natomiast cały czas słuchali i patrzyli.

– Burmistrzu, melduję, iż Lady Weil dochodzi już do siebie.

– Czy była w stanie wyjaśnić, co ich spotkało? – spytał Gilbert, a baronowa Margijana obrzuciła młodzieńca w lamelkowym, skórzanym pancerzu aroganckim, pełnym wyższości wzrokiem.

Świadomość, iż Bruk przywdziewa ludzką skórę, wypełniała jej serce obrzydzeniem, pogardą i strachem. Teraz każdy sługa, każdy gość mógł być ukrytym włochatym brudasem. Sebil czuła tę czystą, niesprowokowaną nienawiść i zachodziła w głowę, jak istota tak przepełniona jadem może być jednocześnie kochającą żoną – ale czy ona byłaby inna, gdyby nie… Nieważne.

Przeniosła wzrok na Gilberta.

– Tak, burmistrzu. To nasza poszukiwana ich tak urządziła, a ci belantrejscy ambasadorzy szukają czarodziejki tak samo jak my, choć cel, który im oficjalnie przyświeca, wydaje się mało wiarygodny.

Gilbert rzucił się ciężko na wyłożony poduszkami tron. Ratusz w każdym większym mieście posiadał takowy. Symbol władzy burmistrza pod nieobecność Cesarza.

– Czy ona jest niebezpieczna? – Na czole niemłodego już mężczyzny pojawiły się mokre krople nerwowego potu.

Miękka aksamitka otarła jego zatroskaną głowę.

– Nie denerwuj się, kochanie… – Pocałowała męża w skroń i przyłożyła jego zafrasowaną głowę do piersi.

– Dziękuję, Margi, jesteś skarbem. – Uśmiechnął się i powędrował wzrokiem na Telmianina. – Muszę wiedzieć, czy czarodziejka zagraża obywatelom i pielgrzymom.

– Nie mogę tego wykluczyć, burmistrzu – odpowiedziała z niechęcią mistyczka.

– Zatem przetrząśniemy cały dystrykt innych, chałupa po chałupie. Musimy ja znaleźć, nie bacząc na konsekwencję. Jeśli zaatakuje kogoś poza murami Zaułka lub, co gorsza, użyje magii, to nikt nie utrzyma ludzi i zaułkowiczów przed skoczeniem sobie do gardeł.

– Nie zrobi tego! – wrzasnął Fus. – On jej tylko broni… – dodał już przyciszonym głosem, zdając sobie sprawę, że powiedział zbyt dużo.

– Burmistrzu, proszę o jeden dzień. Spróbuję ustalić, o co tu chodzi. – Sebil spojrzała w stronę Fusa, zmieniając oczy na kocie. Chłopak schował głowę w ramiona.

– Nie mogę ryzykować.

– Jeśli ten chłopak mówi prawdę, to atakując, popełnisz błąd! – Brzęk pancerzy poniósł sygnał, że straży nie podoba się ton obcego gwardzisty. Sebil przełknęła nieco buty i kontynuowała spokojnie: – Lady Weil nie jest słabą młódką z drewnianym mieczem, ona potrafi się bronić, a zaklęcie zmiotło ją jak piórko targnięte przez nawałnicę. Proszę pomyśleć, co się stanie, jeśli straż sprowokuje podobny akt na środku zatłoczonego placu. W Zaułku są pielgrzymi i kupcy, wieści rozniosą się jak pierd po ciasnej gospodzie.

– Chyba się zapominasz, młodzieńcze! – upominała ją baronowa. – Mój mąż trzyma to miasto w jednym kawałku od trzech dekad, a tacy – przeniosła wzrok na Fusa – jak on, wcale nie ułatwiają mu zadania.

– Spokojnie, Margi. – Pogłaskał i pocałował dłoń żony – Ten młodzieniec ma rację. Nie możemy sobie pozwolić na pochopne działania. Unikałem krwawego mordobicia od lat i nie chcę go teraz.

– Zrobisz, jak uważasz. – Głos Margi zmiękł. – Ty znasz się lepiej na tych przepychankach, a ja… Ja zawsze tu jestem, przy tobie, dla ciebie.

– Wiem, kochana. – Burmistrz przeniósł wzrok na telmianina. – Masz dobę, chłopcze. Dam ci glejt, pokaż go strażnikom w Zaułku, to otworzysz sobie więcej drzwi, i ust. Co jak co ale mam tam jeszcze szacunek.

– Dziękuję, burmistrzu; wyciągnę z młokosa wszystko, co się da i spróbujemy razem z braciszkiem zlokalizować naszą uciekinierkę. Stepowy twierdzi, że spędzili razem z czarodziejką dużo czasu: nada się lepiej niż rękawiczki – dopowiedziała tonem, który zjeżył Brukowi sierść na grzbiecie.

Przełknął nerwowo ślinę…

 

***

 

Fus szedł bardzo powoli i bardzo uważanie rejestrował wszystkie potencjalne drogi ucieczki. Nie wiedział, co go czeka, ale jak na razie nie zboczyli z głównego holu w kierunku jakiegoś obmierzłego lochu lub wyciszonej sali tortur, więc nie było najgorzej.

Przed chłopakiem kroczyło dwóch girzelskich włóczników w białych tabardach z wyhaftowaną… Tak, bramą. Za nim z wolna i w milczeniu szedł telmianin i wbijał Fusowi wzrok w plecy. Kiedyś karczmiany grajek stresowałby się bardziej, ale po tym, co widział w towarzystwie Anax i głucho-ślepej śpiewaczki, mało już go dziwiło, a z pewnością mniej niż w czasach, kiedy pracował w szynku – bardzo teraz tęsknił za gniewem starego Alojza.

– To tutaj – oświadczyła Sebil obleczona w iluzję i wskazała jedne z wielu identycznych wejść w korowodzie pomieszczeń. – Jeden zostaje, na wypadek, gdyby chłopak próbował nawiać. Ty – wskazała palcem wyższego ze strażników – zostaniesz przy drzwiach. A ty sprowadź empatę.

Zawahali się, a Sebil zauważyła, że jednemu bieleją knykcie od nerwowego ściskania drzewca. Mogła im rozkazywać, bo Gilbert przydzielił jej tych dwoje, ale rozkazy ze strony innego obcego gwardzisty z mniej „świętego” miasta mogły ich nieco rozsierdzić.

– Proszę – dodała tak szczerze i łagodnie, że nawet braciszek miałby problem z wykryciem drwiny.

Bramogłowi wymienili tylko skinienia i wykonali polecenia.

– Dzięki – rzuciła mistyczka i wepchnęła Fusa do pokoju.

Trzask rygla zsynchronizował się ze skrętem kiszek młodego Bruka.

– I co-co teraz? Przecież już wszystko wam powiedziałem!

– Tak, ewidentnie już nic więcej nie powiesz… Nie musisz.

Sebil uśmiechnęła się podle i zrzuciła iluzję. Wojskowy ekwipunek przemienił się w prostą tunikę przewiązaną skórzanym pasem; drobny dodatek na cześć plemiennej tradycji ubierania. Nadmiar materiału zaległ na posadzce w formie szarego, piaskowego kobierca.

Fus oniemiał.

– Nie udawaj zdziwionego…

– Nie jestem zdziwiony, tylko… – przerwał i uciekł wzrokiem w podłogę.

– Zauroczony? – Sebil oblizała zalotnie wąsy.

Schlebiało jej zainteresowanie takiego podlotka, który dopiero zaczął się oglądać za ogonami samiczek. W sumie to czuła się podbudowana obcowaniem ze swoimi, a świat odzyskał dla niej dawno utracony wymiar – seksualny. Zadrżała od dziwnej, łaskoczącej ekscytacji, a potem ponownie: ze strachu, gdy mimowolnie pomyślała o Arqu.

Od tej niezręcznej głębi myślowej uratowało ją pukanie w drzwi. Iluzja wróciła do formy telmiańczyka.

– Wejść!

Imael wkroczył do izby nieco niepewnym krokiem. Oprócz wrodzonego braku pewności siebie jego ruchy ograniczał ból i zdrętwiałe po magicznym paraliżu ciało.

– Bądź łaskaw zagęścić kroki i zamknij za sobą drzwi.

– Tak, panienko Sebil – zwrócił się do mistyczki w skórze barczystego strażnika. Całe szczęście bramogłowi byli typowymi pałacowymi staczami, którzy traktowali treść rozmowy jak świst powietrza i reagowali jedynie na gwałtowne podmuchy.

Rygiel zakleszczył się mocno w zamku.

Iluzja opadła; Mistyczka nie chciała marnować mocy, jeśli nie było to absolutnie konieczne.

– Chłopak spędził z naszą poszukiwaną szmat czasu, a może i dzielili ze sobą łoże. – Spojrzała na Fusa, mrucząc prowokacyjnie.

– Nic z tych rzeczy!

Uśmiechnęła się szyderczo. Teraz była już pewna, że czarodziejka jest dla niego bliska.

– Myślisz, braciszku, że może posłużyć za kotwicę dla twoich sztuczek?

– Myślę, że będzie lepszy niż zwykły kawałek materiału.

– Co wy chcecie ze mną zrobić?

– Wykorzystać – rzuciła mistyczka, ale zaraz sprostowała: – To Empata, wykorzystamy cię do namierzenia Lejli.

– Lejli?

– No tak… Ty nie wiesz, kim ona jest naprawdę, co? Do namierzenia Anax. Ta łaciata kuglarka wspominała, że nasza lisica posługuje się tym imieniem i ma białe umaszczenie… – Wspomnienie koloru futra Lejli, przywołało obraz popielatej Bruki odzianej w czerwone jedwabie; wypłynął z głębin umysłu, pchany przez wartki prąd myśli i emocji. – Sucz jeziorna. – Mistyczka syknęła pogardliwie i zatęskniła jednocześnie.

– Ale co wy chcecie jej zrobić? Macie mi natychmiast powiedzieć, inaczej… – Fus zawiesił głos. Nie było żadnego „inaczej”, żadnej groźby, której mógłby użyć, żeby wymusić działanie, przechylić szalę losu na swoją stronę.

– Nie ekscytuj się tak – warknęła Sebil, gasząc wybuch chłopaka tak, jak gasi się zbłąkany żar, który zawieruszył się z pieca: jednym stanowczym przydepnięciem. Podeszła bliżej. – Mówię ci to, bo widać, że ją lubisz, a ja nie jestem aż tak straszną suką. Twoja towarzyszka to cesarska czarodziejka i nasza przyjaciółka – nieco naciągnęła prawdę. Dla niej Lejla była w najlepszym wypadku odważną dziewczyną, która zasłużyła na pomoc. – Miłościwie nam panujący chce ją odzyskać, a dodatkową zachętą dla nas jest zachowanie integralności głowy i ciała Matki Przełożonej mojego zakonu. Cśś… – Położyła Fusowi palec na wpół rozwartych wargach. – Już miałeś czas, żeby gadać, teraz słuchaj. Cesarz tej największej kupy gnoju, jaką usypano na kontynencie myśli, że jego luba zawieruszyła się przez nas, na szczęście przy ostatnim spotkaniu z braciszkiem wydawała się całkiem żywa. – Fus patrzył na Sebil z konsternacją. – Tak, wiem: biadolenie obcej, wrednej baby, ale wierzysz czy nie, potrzebujemy twojej pomocy, więc pomożesz, chcesz tego czy nie. – Oczy mistyczki błysnęły drapieżnie. Mocno chwyciła twarz chłopaka. – Pomożesz?

Fus przełknął ślinę.

Ta wariatka może i bredzi, ale Anax przez ostatnie dni miewała męczące koszmary, w których: prosiła, płakała i wołała imiona nieznanych mu osób – a teraz zniknęła, nie wiadomo gdzie i dlaczego.

Strach przed ciemnowłosą sadystką pomógł w podjęciu decyzji.

– Co mam robić?

Zabrała dłoń.

– Mądry chłopak, będą z ciebie Bruki. – Poklepała Fusa po ramieniu.– Pozwól się dotknąć temu oto braciszkowi. – Żwawym gestem zachęciła Imaela, żeby podszedł do chłopaka. – Teraz skup się na naszej zaginionej.

Imael powoli, niemal rytualnie odwinął grubą lnianą przepaskę z dłoni i nadgarstków. Nie lubił zespolenia; im dłużej trwało, tym bardziej „głodny” się stawał. Dotknął burego futra na ramieniu Fusa i zamknął oczy.

Wstęgi w kolorze lekko wyschniętej trawy wyrastały z Bruka jak poplątane pałąki jakiegoś potworzastego krzewu. Połączenia, odciski niezliczonych żywotów splątane z jestestwem chłopka. Niektóre niemal wyblakłe i cieńsze od włosa, inne grube jak korzenie dębu, a jeszcze inne długie i splątane niczym wężowe młode w dole rozrodczym Vesemitów.

Imael musiał wyłuskać ślad, wić jestestwa, którą zdążył poznać bardzo dobrze, smugę wypełnioną niepewnością, strachem, ale i nadzieją, i wszystko jakby owinięte w kokon z mroźnej obojętności.

– Mam… – wyszeptał.

Fus nie czuł niczego poza ciepłem rozchodzącym się po ciele. Wspomnienie wcześniejszego strachu i niepewności spotęgowało uczucie ulgi, która wyściełała teraz umysł przyjemnym balsamem.

– Możesz określić, gdzie jest? – spytała mistyczka.

Ten rodzaj magii był poza jej zasięgiem. Astra nawet nie drgała, podczas gdy węzły unitry tętniły pulsującym życiem.

– Za miastem, ale niedaleko… Inne wici… Jedna bardzo jasna, płonie energią, ale jest gaszona, pożerana błękitem… Oczy, wielkie ocz…

Astra wybuchła bez ostrzeżenia. Mroźna fala ładu zaatakowała Imaela i rzuciła nim o podłogę. Sebil oplotła się zmianą, ale nawet przez barierę poczuła to uderzenie, obecność, która pojawiła się znikąd i wypleniła pomieszczenie, ściskając wszystko wewnątrz.

Drzwi zatrzeszczały, szarpnięte od drugiej strony.

– Nie wchodzić! – rozkazała głosem telmianina.

Fus stał w milczeniu uwięziony w dziwnej, nienaturalnej pozie jak marionetka władana ręką niewidocznego lalkarza.

Sebil zerknęła na Imaela. Był nieprzytomny, ale oddychał.

– Pokaż się! Czuję cię.

Fus otworzył oczy.

Zimny błękit wyzierał z nich, jak dym z kaldery uśpionego wulkanu.

– Czego od niej chcecie? – wysyczał Bruk. Jego głos sączył elektryzującą, obcą moc.

– Czym jesteś? – rzuciła wyzwanie.

Mroźne spojrzenie niemal przecięło przestrzeń. Potężna aura oplotła Sebil, ale nie atakowała… Badała, wąchała jej magię, choć sama ilość błękitnej mocy była przytłaczająca.

– Czuję od ciebie Starszych. Kim jesteś, zmieszana?

– To skomplikowane i na pewno nie mam zamiaru się tłumaczyć jakiemuś magicznemu wymoczkowi bez imienia. Skończmy tę grę. Wywąchałeś mnie na wskroś, wiesz, że nie mam złych zamiarów, więc przed czym ją bronisz?

Fus poruszył się kilkoma sztywnymi wzdrygnięciami, dziwnie przekrzywiając kark.

– Ten Młodszy. – Wskazał na Imaela. – Śmierdzi magią Ojca, a ty… masz moc, która nie powinna być twoja. Zostawcie Sehel Lejdy w spokoju. Ja jestem jej strażnikiem i póki żyję, włos jej z głowy nie spadnie. Nikogo innego nie potrzebuje. – Z każdym słowem ściany coraz bardziej pokrywały się szronem.

Mistyczka zaśmiała się cicho, ale jej uśmiech…

– Posłuchaj mnie teraz uważnie, ty magiczna spierdolino. – Szara astra eksplodowała zmianą, rozrywając zimny błękit. Sebil nie drgnęła nawet wąsem, nie użyła żadnego z Pierwszych Słów. – Nie obchodzą mnie te wasze boskie intrygi i wojenki, które już dawno powinny wymrzeć razem z wami. – Postąpiła o krok w kierunku opętanego. Chłód ładu kąsał, żgał i smagał, ale nie mógł się przebić przez szalejącą zmianę. – Jeśli wrócicie do miasta, strażnicy was znajdą. Tak, nie krzyw gęby, twoja ostatnia szopka przyciągnęła uwagę, dużo uwagi. Rozpęta się burza, która pociągnie ofiary, więc jeśli chcesz chronić tę czarodziejkę, trzymaj się poza murami. Znajdziemy was i porozmawiamy z Lejlą, tylko tym razem nie wpychaj się pomiędzy ogony, bo jak widzisz… – Szarość niemal pożarła błękit, skwiercząc na granicy słabnącej zapory z ładu. – Ja umiem się bronić.

– Nie rozumiesz, Bruki… Czas Starszych się kończy; heroldzi ojca nadchodzą. Bądźcie gotowi.

Ciało Fusa odrzuciło błękit. Sebil w porę powstrzymała swoją aurę, która pozbawiona zapory runęłaby na Bruka i poszatkowała na miazgę.

Chłopak opadł na ziemię jak worek ziemniaków. Sebil przyklęknęła przy nim i spróbowała ocucić.

– Wstawaj, młody! – Trzasnęła go w pysk bardzo niesubtelnie.

– Czy on już odszedł?… – wyszeptał Fus wyczerpanym głosem.

– Kto? – spytała z nadzieją, że otumanienie pociągnie prawdę.

– Angarax… – Stracił przytomność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania