Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 36

ROZDZIAŁ III: Eksperymenty

 

Od kilku dni, pomimo niskich temperatur, które o poranku ścinały oddechy mieszkańców dalekiej północy, pogoda na wybrzeżu bardziej przypominała wczesną wiosnę aniżeli jesień. Rozległe stepy u ujścia baskiru falowały od ciepłej bryza napędzanej prądami znad Wielkiego Ryftu, a okoliczna tundra gdzieniegdzie zieleniła krzewy w ostatnim przedzimowym oddechu. Jednak sposób, w jaki geografia kształtowała tu pogodę, kompletnie nie interesowało Mistrza Tanas z gildii Astrologów; maestro docenił lokalizację swojej nowej pracowni ze skrajnie odmiennych powodów. Pierwszy, kluczowy dla poszanowania prawa i spokoju sumienia: brak pobliskich zabudowań, czyli potencjalnych ofiar w ludności, w razie gdyby jedno z eksperymentalnych zaklęć nie poszło po myśli maestra. Drugi, praktyczny w ujęciu logistycznym: wieżę wzniesiono dostatecznie blisko portowego miasta Dannanhal, więc zdobycie niecodziennych towarów nie stanowiło wyzwania.

Na dodatek pracownia Mistrza od dawna cieszyła się złą sławą wśród lokalnej społeczności, przez co ciekawscy chłopi, grasanci i portowi awanturnicy omijali ją szerokim łukiem – prawdopodobnie przez tąpnięcia astralnego pola, które kreśliły kolorową łunę na nocnym niebie. Nic dziwnego, że mag nie był lubianym sąsiadem. Jedynie Mojra, gosposia maestra została przyjęta przez miejscowych z bezpieczną obojętnością.

Jak każdy poranek, tak i ten zaczął się dla korpulentnej żwawej pomocnicy dość wcześnie. Mojra krzątała się w kuchni z typowym dla niej wigorem, a słodki zapach ulatujący przez ciasne okiennice kusił słodyczą. W tym czasie Markus, pogrążony w dusznej atmosferze podziemnych komnat, grzebał przy dziwnym obiekcie podobnym do eremantesu. Mechanizm maestra wyposażono w układ aktywnych minerałów osadzonych na ruchomych obręczach. Całość tej cudacznej maszynerii otaczała pokaźnych rozmiarów katalit wpasowany w drewniane gniazdo zatknięte na trójnogu.

Markus podrapał się po czole, obrócił dwie obręcze, sprawdził położenie sulfirytu względem turkusu – w zbyt bliskim sąsiedztwie mogły anihilować ze spektakularnym rozbłyskiem – i, podążając tylko sobie znanym schematem, przesunął opalizującą szarą perłę o pół łuku. Zerknął na rozłożone na stole notatki, a następnie na centralny minerał. Matowy półprzezroczysty kryształ roztaczał aurę chłodu – właściwość dobrze poznana i typowa dla wiecznych sopli, jak namaszczono katality. Amagicza osnowa tłumiła wszelkie drgania astralnego pola, tudzież ich skutki: ciepło, dźwięk, zapach… Kamień drażnił również aurę czarodzieja, przez co Markus obchodził się z minerałem z należytą ostrożnością.

Maestro niewiele sypiał, więc koncentracja wymagała więcej wysiłku i czasu. Po raz kolejny przeczytał fragmenty zapisków, porównał niechlujne szkice z urządzeniem przed nim i sapnął z irytacją. Obrócił heptyt o dwa groty w lewo, potem cofnął o jeden i już chciał wrócić ten zabieg, ale koniec końców machnął rękoma, zostawiając mechanizm w spokoju.

– Spróbujemy w takiej konfiguracji – mruknął, bazgrząc coś na pergaminie.

Pchnięte masywnym biodrem drzwi od laboratorium zatrzeszczały z zawiasów. Mojra wparowała do pomieszczenia, niosąc tacę z wypiekami i skąpany w parze imbryk.

– Witam, profesora. – Omiotła wzrokiem nieporządek w pracowni, ale połknęła kąśliwą uwagę. – Przyniosłam herbatę i słodkości. – Postawiła paterę przed magiem. – Czas na przerwę. Z pustym żołądkiem jeszcze nikt świata nie zmienił.

– Taaak? – Maestro chwycił ciepłą babeczkę. – A gdzie, to takie mądrości rozdają?

– Na kolegium kucht i pomywaczek. – Rzuciła mu ostre spojrzenie.

– To muszę kiedyś tam iść. – Uśmiechnął się i wziął w ręce filiżankę ciepłego, idealnie skomponowanego naparu.

Aromat suszonych cytrusów, aronii i mięty wypełnił duszne pomieszczenie, nadając mu nieco domowej atmosfery.

– Jak idą badania? – Mojra ukradkiem zerknęła w notatki.

– Kolejny dzień, kolejna konfiguracja… – odpowiedział bez większego entuzjazmu, po czym siorbnął herbaty, mocząc w niej posklejane strąki brody. Podczas pracy badawczej dbałość o higienę odchodziła na dalszy plan i gdyby nie upomnienia Mojry, do wesz w jego włosach można by strzelać z łuku. – Może tym razem będziemy mieli szczęście – dodał z nieco większym optymizmem.

– Oby, profesorze. – Przysiadła obok. – Kończą nam się zwierzęta, a w mieście zaczynają na mnie krzywo patrzeć, jak wypytuje.

– Co zostało?

– Dwa koty, stary pies i kilka kur.

– To faktycznie niewiele… Może pora szukać ochotników? – rzucił pytaniem i zerknął ukradkiem na gosposię.

Mojra obrzuciła go karcącym spojrzeniem.

– Żartowałem. W takim razie będziesz musiała iść na zakupy. Cokolwiek żywego i większego od żaby zda egzamin. – Poklepał gosposię po ramieniu. – Wierzę, że dasz radę.

– I tak miałam wyjść do miasta. – Polała sobie herbaty. – Przy rynku zawsze kręci się kilka kundli. Trochę ich szkoda, ale… – Wzruszyła ramionami i upiła ze swojej filiżanki.

– Dobrze, ale najpierw przynieś jednego z tych kotów, które zostały. Trzeba korzystać, bo wena z natury jest ulotna.

Markus powrócił do szkiców, a Mojra podpaliła kaganek i zeszła do piwnicy. Im głębiej w dół wyżłobionego w pagórku korytarza, tym wilgoć i zapach pleśni przybierały na sile. Odstawiła łojową latarnię na półce przed składzikiem i pchnęła drewniane skrzydło zbite ze starych desek.

Wewnątrz prócz standardowych produktów takich jak mąka, kiszonki i ziemianki, wzdłuż jednej ze ścian, rozciągał się rząd klatek. Większość z nich stała pusta, ale w niektórych siedziało kilka zalęknionych zwierząt. Na widok kobiety pies zaczął ujadać, a koty przylgnęły do prętów i syczały groźnie, wyginając grzbiety.

– Cicho! Na wszystkie przyjdzie pora – warknęła z pogardą, otworzyła drzwiczki jednego z kojców i złapała za grzbiet siedzącego tam kota. Zwierzak drapał i syczał przerażony. Mojra spojrzała mu w oczy. Coś w jednej chwili pożarło całą wolę walki futrzaka. Przeszedł do rozpaczliwego miauczenia.

– Tak lepiej – oznajmiła z brzydkim wyrazem satysfakcji na twarzy i wróciła do pracowni.

W połowie schodów zawróciła po kaganek, złorzecząc pod nosem na całą tę maskaradę.

Markus nie musiał jej instruować, doskonale wiedziała, co ma robić. Ułożyła zwierzę bezpośrednio pod kryształem katalitu i przytwierdziła pasami do podstawy. Kotek cały czas żebrał o litość.

– Wszystko przygotowane, profesorze. – Otrzepała ręce z kociej sierści.

– Dziękuję, moja droga. – Maestro odłożył zapiski i spojrzał na zalęknione zwierzę. – Ehh… szkoda, ale nauka wymaga poświęceń.

– Tak mówią ci, którzy poświęcają kogoś innego – wyszeptała gosposia.

– Co? Ten astralny huk przytępia mi inne zmysły. – Mag podłubał w uchu.

– Nic, szkoda mi tego kota.

– Zaraz będzie po wszystkim. Odsuń się, proszę.

Gosposia odstąpiła od dziwacznego mechanizmu obręczy z gniazdami na minerały. Gdyby mogła sama wyczuć gęstą aurą naprężonej symetrii, nie potrzebowałaby zachęty do zwiększenia dystansu.

Maestro pogłaskał zawodzącego kotka.

– Ćśśś spokojnie. Nie bój się.

Wyszeptał zaklęcie. Po metalowym szkielecie przeskoczyło kilka błysków, a minerały zamigotały chaotycznie.

Zwierzę przestało miauczeć. Przestało robić cokolwiek.

Markus dotknął runy wypalonej w drewnianej podstawie urządzenia. Z włochatego ciałka wypłynęła strużka ciężkiego oliwkowego dymu, która uniosła się w górę, kreśląc wzór koryta meandrującej rzeki. Katalit ściągnął opar do siebie, ale nie pochłonął. Mag odstąpił od stołu. Ustrojstwo nabierało mocy. Metalowe obręcze obracały się wokół lodowego minerału na wzór ścieżek rozszczepionych domen. Szybko, coraz szybciej.

– Trzymaj kciuki, Mojro! – Gosposia już dawno ściskała palce z całych sił. – Miejmy nadzieję, że będzie stabilny – dodał i oboje wstrzymali oddech.

Wewnątrz katalitu zatlił się mały płomyk oliwkowego światła. Maestro ścisnął gosposię za rękę. Wirujący wokół kryształu dym utworzył dysk. Reszta aktywnych minerałów migotała barwami domen.

– Chyba się udało, profesorze! – Spojrzała na maga.

Maestro nie odrywał przekrwionych zmęczonych oczu od astralnego spektaklu. Widział więcej. Czuł więcej.

Ścianę kamienia przecięła bruzda. Spękania rozlały się po katalicie siecią skaz.

– Padnij, Mojro!!!

Oboje runęli na posadzkę. Kryształ rozbłysnął, zadudnił głucho i eksplodował, rozbryzgując ostre fragmenty. Niektóre wbiły się w ścianę z granitu, co świadczyło o ogromnej sile eksplozji – no i o tym, że skrycie się było dobrym pomysłem. Uwolniona fala mocy poruszyła skruszałą zaprawą w ścianach i rozproszyła się, uciekając przez liczne szczeliny w wiekowej konstrukcji. Nad wieżą zapewne pojawiła się czterobarwna tęcza.

Mojra wstała pierwsza.

– Było lepiej niż ostatnio – podjęła próbę pokrzepienia maestra, wyciągając ze ściany jeden z zimnych fragmentów katalitu: utkwił w skale, tuż nad jej głową.

– Aj… Znowu to samo! – Markus wyrzucił ręce do góry w geście rozpaczy. – Czego bym nie próbował, czego bym nie zmienił, to zawsze wybucha! A szlag by to… – Opadł na krzesło i schował twarz w dłoniach.

– Zawsze można to sprzedać, jako broń. – Mojra nadal próbowała.

– Powiedz, co ja robię nie tak?

– Nie wiem profesorze. Może kryształ był trefny? – wzruszyła ramionami.

– Każdy? Nie… To nie możliwe – zaprzeczył i sięgnął po porcję ostygłego naparu.

– A może by tak inny kamień? – spytała, spoglądając w stronę podłużnego pudełka na pobliskim stoliku.

– Katalit wykazuje największą absorpcję unitry – wytłumaczył zdawkowo z wyczuwalną pretensją do losu.

– I po co te nerwy!? Staram się pomóc!

– Przepraszam moja droga: złość wzięła górę – spokorniał i popił z kubeczka.

– Wybaczam… Idę na zakupy, a pan, profesorze, niech coś w końcu zje! – Sięgnęła po talerz z ciasteczkami. Potrącona kasetka uderzyła o kamienną posadzkę, a mały zamek puścił, uwalniając zawartość.

Jadeit przeturlał się po podłodze.

Oboje poruszeni zamieszaniem zogniskowali na nim spojrzenia. Mojra odruchem gosposi schyliła się, żeby posprzątać. Mag poderwał się z krzesła jak rażony prądem.

– Stój! Nie dotykaj! Zanieczyścisz kryształ! – Kobieta wzdrygnęła ciałem, spąsowiała na twarzy i rzuciła Markusowi karcące spojrzenie.

Maestro zignorował dąsy, wziął szczypce i umieścił kamień w pudełku.

– Profesorze, ten też przyciągał to uni… coś tam.

– Tak, ale unitra tylko wirowała, nie wnikając w strukturę kamienia.

– To ja już nie wiem. Może trzeba bardziej ścisnąć? – Machnęła rękoma. – Niech sobie profesor sam myśli, a nie mnie nadwyręża. – Pozbierała puste filiżanki i zakosiła kolejne ciastko z tacy.

– Może wstąp na to swoje kolegium i spytaj co robić, bo ja już nie wiem.

– A pójdę. Niedługo włócę i złobię objad – oznajmiła z pełnymi ustami i wszyła z pracowni.

Mag zasiadł przy stole i pogrążył się w myślach. Tylko on, kasetka i ciastka: geniusz, artefakt i karma dla mózgu.

– A gdyby tak? Nie to nie zadziała… A może? Nie… – Dyskutował sam ze sobą, szczotkując długą posiwiałą brodę brudnymi paznokciami. – A jednak coś w tym może być.

– Chwycił pudełko z jadeitem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Vespera 18.07.2022
    Serca kryształów to jak u Sandersona prawie, ale tu o co innego chodzi.
  • MKP 18.07.2022
    Nie czytałem Sandersona, więc ciężko mi porównać niestety:(
    kiedyś nadrobię jak polecasz.
  • Vespera 18.07.2022
    MKP Określiłabym jego Archiwum Burzowego Światła jako modernistyczne high fantasy, mi podeszło. Innych jego serii jeszcze nie znam.
  • MKP 18.07.2022
    Brzmi ok, szukam czegoś zamiast Canavan
    Dom na Wyrębach skończyłem; w sumie to ostatnie 50 stron wciąga.
  • Vespera 18.07.2022
    No i opowieści z meekhańskiego pogranicza ci chyba już polecałam kiedyś?
  • MKP 18.07.2022
    Vespera
    A właśnie!
    W takim razie pogranicze pujdzie na pierwszy ogień
  • Vespera 18.07.2022
    MKP Obie serię lubię i polecam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania