Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 2 - Wiatry Zmiany: cz. 16

Zwierzątko

 

Crow wróciła do komnaty Serca, gdzie czekał na nią mistrz Proditis. Oszpecony starzec, Moderator unitrowej sieci stał nieruchomo i wpatrywał się w hipnotycznie pulsujący blask annamu, którego rytmiczne bicie rozchodziło się po żyłach jadeitu wgryzających się w mury komnaty. Całość przypominała trzewia jakiejś ogromnej bestii.

Proditis w lewym ręku trzymał odłamek jadeitu, a prawą dłonią czule głaskał ciepłą powierzchnię zielonego kolosa.

– Zamierzasz go użyć, mistrzu? – spytała Crow, spojrzawszy na kamień w jego ręce; migotał zsynchronizowany ze światłem Serca.

Starzec przerwał trans i z wolna uniósł kryształ na wysokość głowy. – Jesteś już. – Zwrócił do niej oszpecone oblicze i wykrzywił usta w niepokojący uśmiech. – Dobrze – wysyczał. Przygotuj kolejny stabilizer dla brata: nie mógł się doczekać, żeby podążyć w twoje ślady.

– Jeśli pozwolisz, chciałabym wpierw nakarmić więźnia – oponowała grzecznym, acz stanowczym tonem.

Szrama orząca większość twarzy Moderatora rozjarzyła się niczym dusza zamknięta w bursztynie.

– Nie możesz wysłać któregoś z Kruków? – odpowiedział, naciskając na wykonanie jego woli.

– Preferuję robić to sama: nasze spotkania są dla mnie nader… interesujące – wytłumaczyła Crow, nalegając, aby Moderator przychylił się do prośby. Sytuacja przypominała uprzejmą rozmowę wrony i lisa gotowego rzucić się na ptaka po jednym błędnym słowie.

– Rób, jak chcesz, byleby szybko. – Przekazał czarownicy odłamek jadeitu i wrócił do obserwacji Serca. – I pamiętaj; niedługo opuszczamy to miejsce, annam jest gotowy… – rzucił ostrzegawczym tonem. – Nie zabieramy ze sobą sentymentalnego balastu.

Crow zrozumiała aluzję.

Pokłoniła się z gracją i udała do laboratorium Markusa, w którym mag po raz pierwszy dokonał czegoś, co w notatkach ozwał: „stabilizacją chromatounitronową”. W prostych słowach oznaczało to zamknięcie odrobiny zmaterializowanej woli życia w małym krysztale jadeitu i użyciu astry z czterech domen to wytworzenia stabilnej „pułapki”, wiążącej unitrę wewnątrz kamienia. Mnogość możliwości zastosowania takiego obiektu rozpaliłaby płomień odkrywcy w każdej ciekawej świata duszy, jednak Crow skupiła uwagę na czymś zupełnie innym.

Odłożyła jadeit na stole z zamiarem późniejszego naładowania i wkroczyła do spiżarki Mojry, w której na stole stała zakorkowana butelka czerwonego wina. Czarownica spojrzała na nie, z nostalgią wspominając czasy, kiedy zwykła pić kieliszek przy każdej stosownej okazji – lub też i bez niej. W przebłysku emocji skosztowała Nektaru z Plafert.

Rubinowy trunek chlusnął z ust gejzerem i rozlał po podłodze.

– To już nie dla mnie – skomentowała z wykrzywioną miną i wytarła wargi zabarwione burgundowym trunkiem.

Zakorkowała butelkę i odstawiła na drewnianej paterze. Jej wzrok skupił się teraz na poszukiwaniu odpowiedniego pokarmu. Do wina dołączyły dwie porządne pajdy chleba, pokaźny plaster żółtego sera oraz kilka marynowanych mięsistych owoców z południa Cesarstwa.

Wyglądała wyjątkowo komiczne, gdy wyszła z kuchni, trzymając jedzenie daleko przed sobą, zupełnie jakby niosła tacę ze świeżym łajnem.

Przy dwuskrzydłowych drzwiach wiodących do jednej z dolnych komnat stał wartownik, który już lekko przysypiał, ale na widok Crow natychmiast odzyskał pełną przytomność.

– Lady Galat! – Zasalutował.

– Jak ona się czuje? – spytała młodego strażnika w kruczym hełmie.

– Siedzi w kącie i nic nie mówi – rzekł z wyczuwalną pogardą w głosie.

– Otwórz drzwi i zostaw nas same.

– A jak ten sobowtór znowu cię zaatakuje, pani? – ostrzegał włócznik.

Crow uśmiechnęła się lekko. Człowieczek nie zdawał sobie sprawy, do czego jest zdolna, a w swej trosce wydał jej się całkiem uroczy.

– Przecież jest spętana, a ja nie jestem taka krucha, na jaką wyglądam: raz się obroniłam, drugi raz też to zrobię.

– Oczywiście, pani – odpuścił, zbyt przywiązany do swoich członków jako integralnej całości z tułowiem, żeby protestować. Zwolnił skobel i rozchylił jedno z lekko zbutwiałych skrzydeł.

Po drugiej stronie – jak prawie wszędzie w wieży – panował półmrok i tylko wąska struga światła wpadała przez niewielki świetlik osadzony wysoko w surowej wilgotnej ścianie.

– Po co ty tu przychodzisz! – wygrzmiał mocny kobiecy alt. – Nie możesz z tym skończyć i mnie po prostu zabić? – dokończyła więźniarka.

– Przyniosłam ci posiłek – obwieściła Crow, kierując wyjątkowo czuły głos w stronę postaci skrytej w ciemnym rogu dość pokaźnej celi.

– Po co! – warknął więzień.

– Sama nie wiem… – westchnęła czarownica.

– Więc skończ z tym teatrem! – W pomieszczeniu rozeszło się echo uderzeń jakościowych butów o nieadekwatną dla nich powierzchnię. Lady Galat, w brudnej sukni przypominającej zniszczoną wersję idealnej kreacji Crow, podeszła nieco bliżej prętów, stając na skraju światła i cienia.

– Nie… – zawetowała cicho Crow, świecąc tęczówkami o barwie łagodnego oliwinu. – I nie pytaj już: dlaczego!? Nie znam odpowiedzi… – dokończyła smutno. – Dosyć już tego; dziś mam coś specjalnego. – Uniosła butelkę z winem do góry i pomachała jak kością przed nosem zaciekawionego psa.

Mavis spojrzała na niedbale wetknięty korek i uśmiechnęła się brzydko.

– Próbowałaś, prawda?

Crow zbyła ją milczeniem i weszła do celi.

– Napij się, to twoje ulubione – oświadczyła, odstawiwszy tacę.

– Ha!! Cóż za szczodrość! Kto jak kto, ale ty wiesz najlepiej jakie jest moje ulubione wino. – Mavis zaśmiała się szyderczo, po czym wkroczyła w pełne promienie wpadające przez wysokie okienko z zatartym maswerkiem. To, co ujawniło słońce, przypominało omamy odurzonego atabaną. Przed namiestniczką stanęła kobieta, której twarz, figura, czy nawet włosy… wszystko było dokładną kopią Crow. Jedyne, co odróżniało obie „bliźniaczki”, to wspominany stan ubrań.

– Pij i jedz, a ja popatrzę – oświadczyła czarownica i rozcięła więzy na rękach Lady Galat drobnym cienistym zaklęciem.

– Dziwaczka – prychnęła Mavis. – No cóż, dobrym winem nie pogardzę, a trucizny się nie boje… Nawet, byłabym wdzięczna. – Przechwyciła podaną butelkę i nie bacząc na maniery, łapczywie opróżniła pół, prosto z gwintu.

Crow patrzyła na swoją kopię z widoczną fascynacją. Namiestniczka Walonu, wnuczka wyzwoliciela północy… Nawet upodlona i trzymana w zamknięciu jak pospolity złoczyńca, promieniała gracją przy każdym ruchu, a w jej głosie rozbrzmiewała szlachecka maniera. Nie taka sztuczna, jaką posługiwali się zwykli mieszczanie i kupcy dorobkiewicze. W jej przypadku każde słowo, każda sylaba dźwięczała z dostojnością godną cesarzy i najwyższych tego świata.

– Ahh… cudowne, żałuj, że już nigdy tego nie doświadczysz – uśmiechnęła się Mavis i przyłożyła butelkę do piersi, jakby tuliła dzieciątko, po czym spojrzała podejrzliwie na swoją kopię. – Czyli teraz każesz mówić na siebie Crow, tak? – spytała, ale czarownica milczała. Na sam dźwięk tego tonu kark mimowolnie giął się w pokłon. – Tyle zachodu, żeby się mnie pozbyć, a wyglądasz tak jak ja i każesz się nazywać moim burdelowym przydomkiem. – Lady Galat zbliżyła się do Crow i z pogardą dokończyła myśl:

– Żałosne…

Wiedźma chwyciła ją za szyję. Siła z jaką to zrobiła, nie mogła pochodzić z wątłych mięśni oblekających szkielet szczupłej kobiety.

– Taaak, do…brze… Dokończ – wychrypiała Mavis, podburzając bliźniaczkę. Chwyt czarownicy zacieśniał śmiertelną pętlę. Twarz Lady Galat posiniała. Kobieta wydusiła stłamszone ostatnie tchnienie:

– Nie chcę tak żyć…

Crow zwolniła uścisk.

Mavis upadła na kamienną posadzkę i zaczęła kaszleć. Powietrze drażniło obolałą krtań. Czarownica pochyliła się nad nią.

– Nie prowokuj mnie… siostro – wypowiedziała czule, pocałowała Mavis w czoło i ruszyła w stronę wyjścia. Pobudzone magią cienie pierzchały po podłodze, a uderzenie mocy zatrzasnęło kraty.

– Jesteś nikim! Słyszysz! Beze mnie zawsze byłaś i będziesz nikim! Dobrze o tym wiesz! – Mavis grzmiała w stronę wyjścia chrapliwym głosem. Chciała… Chciała, żeby Crow zawróciła, żeby dokończyła…

Czarownica powoli wchodziła po stromych stopniach, a każde wykrzyczane za plecami słowo przenikało jej ciało, pozostawiając za sobą coś dziwnego, coś, co wydawało się znajome ale i nowe zarazem.

– Chodź tu i dokończ! – wywrzeszczała Mavis i upadła na kolana. Pierwsze krople rozpaczy uderzyły o zimne płyty granitu. – Nie zostawiaj mnie tu, proszę… – zaskomlała cicho.

Crow Stanęła poza zasięgiem wzroku zrozpaczonej bliźniaczki i otarła z oczu coś, co wyglądało jak całkowicie czarna… łza.

– A cóż to? – spojrzała na osmolony palec. – Czyżby…?

– Mavis, gdzie ty jesteś? – Zza drzwi na końcu korytarza dobiegło odległe wołanie. Mezmir nie mógł się doczekać chwili, gdy będzie mógł zobaczyć siostrę w nowej odsłonie. Już dawno nie był tak poruszony, żeby podnieść zwykle bezemocjonalny głos o pół oktawy.

Crow minęła strażnika i zamknęła za sobą drzwi. Nie przyszło jej to łatwo: echo nadal niosło krzyki i desperackie groźby, przeplatane płaczem.

– Mavis? – wybrzmiał marmurowy baryton Mezmira.

Obróciła się, odklejając dłonie od drewnianych skrzydeł.

– Witaj, braciszku – wykrzesała delikatny uśmiech.

– W sumie to niewiele się zmieniłaś… – stwierdził, gdy stanął z nią twarzą w twarz.

– Mów mi Crow; Mavis już nie jest częścią mnie – sprostowała stanowczo.

– Oczywiście. Jak się czujesz w tym nowym… stanie? – Wziął ją w objęcia, jak to zwykł czynić podczas rozmów po jednej z wielu wspólnych kolacji. Uścisk, choć z pozoru czuły i delikatny, wydał się Crow zimny i obojętny.

– Trochę zagubiona, ale i silna jak nigdy dotąd – odpowiedziała bez większego namysłu i wystawiła dłoń przed siebie. Osnowa z mrocznej magii otuliła jej palce. Cienie w korytarzu zgęstniały, łaknąc światła na pożarcie. – Dopiero teraz widzę, ile mocy zużywałam, żeby trzymać Mavis w szachu przez te wszystkie lata – kontynuowała, ale w jej słowach próżno było szukać pogardy; brzmiały raczej jak podziw.

– Czy przygotowałaś kryształ i dla mnie? – Mezmir przerwał jej chwilę milczenia.

– Jeszcze nie, ale chodźmy do laboratorium; czym prędzej uformuję stabilizer. – W czarownicy zatliło się coś na kształt ekscytacji, ale takiej, która ledwie pełga na granicy odczuwalności. To i tak o wiele więcej niż to, czego doświadczyła do tej pory – przynajmniej od rozdzielenia. Chyba nie mogła się doczekać, aż jej brat przejdzie tą samą przemianę.

Czy on będzie czuł to, co ja? – pytała w myślach los.

Gdy wkroczyli do pracowni, natychmiast przystąpiła do rytuału, w którym życie stracił ostatni żywy zwierzak sprowadzony do wieży jeszcze przez Mojrę. Uwolniona smuga unitry zespoliła się z małym jadeitem i po chwili wszystko było gotowe na kolejną przemianę.

Z instrukcjami Markusa wszystko wydawało się proste, ale wiedziała ile kryształów i zwierząt pochłonęły próby, nim razem z Mojrą znaleźli odpowiednie ułożenie aktywnych minerałów.

– Widzę, że nie próżnujecie – skomentował moderator Proditis, wchodząc do pomieszczenia. Wyczuł moc rozbrzmiewającą echem w astrze. Jego obecność, pomimo starczej postury, przytłaczała i wywoływała poczucie niepokoju; straszyła dziwną egzystencją skrytą w rzucanym przez niego cieniu. Zupełnie jakby Proditis, którego widzą, był tylko pacynką wiedzioną przez kogoś lub coś znacznie silniejszego. – To dobrze – oświadczył. – Chcę być świadkiem przemiany was obojga, moje dzieci. Mavis…

– Ekhm… – Czarownica chrząknęła na dźwięk byłego imienia.

– A no tak; musisz poważnie się zastanowić nad zmianą wizerunku: ta sytuacja jest strasznie myląca! Ale może twój brat będzie dla ciebie inspiracją. Daj mu kryształ! – nakazał Inahan i odprawił strażników obstawiających wejścia. Rytuał nie był przeznaczony dla ich ciasnych, niewtajemniczonych umysłów – jeszcze nie teraz.

Crow ułożyła stabilizer przed stopami Mezmira i czule chwyciła Namiestnika za aksamitne arystokratyczne, choć silne i duże, dłonie.

– Jak mam to zrobić?

– Opuść ciało Galata i wykreuj w myślach wizję „siebie”; takiego, jakim chciałbyś być. Kamień wytworzy rusztowanie z woli. Wspinaj się po nim – oznajmiła i spróbowała się uśmiechnąć, ale porzuciła starania i wycofała się o kilka kroków, dając bratu przestrzeń na jego własną metamorfozę. Mezmir niemal natychmiast zbladł i osunął się na ziemię. Z jego oczu, ust i nosa chlusnęła smolista ciecz i zebrała w ohydną plamę. Wijąca się macka zagarnęła obklejony minerałami annam i pochłonęła w całości jak wielka żarłoczna larwa. Wić rozlała się w bulgoczące bajoro. Z sadzawki wyjętej rodem z koszmaru wyłoniła się postać, której sylwetka przypominała ludzką, lecz taką, która dopiero uczy się odpowiednich proporcji.

Po dłuższych zmaganiach, przed oczami Crow i Proditisa stanął dobrze zbudowany mężczyzna. Hebanowo czarna skóra nie posiadała nawet szczątkowego owłosienia, a ciemność oczu przełamywały jaskrawozielone źrenice. Crow podeszła do mrocznego konstruktu i chwyciła za jego nadal nieco lepką dłoń. On w przeciwieństwie do niej w niczym nie przypominał swojego nosiciela.

– Pewnie masz mętlik w głowie – wyszeptała z troską. – Istota w milczeniu otaksowała ją wzrokiem. – Też tak miałam… Na początku, kiedy zostałam sama – kontynuowała, gdy mężczyzna badawczo obmacywał swoje nagie, majestatyczne ciało.

– Mętlik powiadasz… – odrzekł zaskakująco czystym sungardzkim. Szybko się uczył; szybciej niż ona. – Nigdy jeszcze nie czułem się tak dobrze, siostro.

– No proszę – wtrącił się moderator Inahan. – Właśnie tego oczekiwałem po narodzinach nowej rasy: okaz piękna i potęgi. Nie mógłbym być bardziej dumny! – komplementował, nie mogąc się napatrzyć na owoc zrodzony z esencji tysięcy nieszczęść.

– Jak mamy cię nazywać, bracie? – spytała Crow, ukradkiem spoglądając na ledwo oddychającego Mezmira Galata rozłożonego bezwładnie tuż pod stopami mrocznego stworzenia. Poczuła coś… coś co nie powinno zaistnieć: żal.

– Pozostanę przy starym imieniu: to jedyne, co mi się podobało w tej kupie mięsa. – Głos Mezmira praktycznie się nie zmienił: był zimny, nonszalancki, a słowa przecinały ciszę i celnie trafiały w obiorcę jak ciśnięte sztylety.

– Badaj nowe ciało, a ja tymczasem zabiorę Namiestnika do jego siostry – oznajmiła Crow. Chciała przykucnąć, żeby obejrzeć nieszczęśnika, walczącego o każdy płytki dech, gdy czarna klinga przebiła go na wskroś, trafiwszy prosto w serce.

Namiestnik wyrzęził coś, otworzył przerażone oczy i zastygł z pośmiertnym pustym spojrzeniem.

– Nie ma takiej potrzeby – oznajmił oschle Mezmir.

Crow, osłupiała, gdy rozbryzg krwi zrosił jej policzek. Szkarłatna plama rosła pod plecami zamordowanego.

– Powinnaś brać przykład z brata Mav… Znaczy Crow. – Mistrz poprawił się, nim skończył wypowiadać stare imię.

Czarownica oprzytomniała i zaciskając zęby, odpowiedziała oschle:

– Tak mistrzu, a teraz wybaczcie. – Ukłoniła się i bez wyjaśnień wyszła, nie… uciekła z komnaty.

– Rozumiem, że moja siostra nadal nie pozbyła się tego zwierzęcia? – spytał Mezmir, wycierając zakrwawione ostrze w szaty nieboszczyka. Mroczna, matowa klinga zaczęła się skracać i rozdzielać na pasy, które przybrały kształt palców.

– Niestety – westchnął mistrz Proditis.

– Mam to zrobić za nią?

– Jeszcze nie; dajmy jej czas. Niech sama zdecyduje, inaczej może się pogubić w tej sytuacji.

– Niech tak będzie – przytaknął mu Mezmir.

– Trzeba będzie wam nadać jakąś nazwę – oznajmił Inahan, podkreślając tym samym wzniosłość narodzin ich obojga.

– Hakra ¬– rzucił Mezmir. Szybko; bez zastanowienia. Zupełnie jakby czekał na to pytanie od narodzin.

– Ciemność w dialekcie starszych Ariendi: podoba mi się – obwieścił Moderator Proditis. Runa na jego twarzy pojaśniała od przemierzających ją błysków.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Vespera dwa lata temu
    Siostra się chyba nie rozdzieliła do końca...
  • MKP dwa lata temu
    Kilkanaście lat bycia czyimś pasożytem tworzy więź:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania