Pokaż listęUkryj listę

Pięć Domen: Tom 1 - Światło Północy: cz. 58

***** Starsi *****

 

Astelionowie, jak brzmiała ich wspólna nazwa w starym języku, byli z natury magiczni i wieczni – ale czy nieśmiertelni? Pod względem upływającego czasu można by rzec, że tak, ale śmierć nie była dla nich czymś kompletnie abstrakcyjnym: mogli umrzeć od odniesionych ran, chorób zakaźnych, lub z braku jadła czy wody.

Belantrejski badacz starożytnych kultur, Orfidiusz Kulawy, wyjaśnił ten fenomen w następujący sposób: "Ciała Starszych są idealnie skomponowane, jak mechanizm, który nigdy się nie zużywa i działa, dopóki dostarczać mu paliwa. Aż ciężko uwierzyć, że nie stoi za tym jakiś BOSKI inżynier."

Oczywiście w każdym umyśle pobłogosławionym ciekawością świata, takie wyjaśnienie nasuwało pytanie: "Czemu, więc jest ich tak mało w porównaniu z Młodszymi?".

Na tę zagwozdkę idealnie odpowiedział inny uczony, Nikodem Ard: "Na pewno jest ku temu jakiś powód"

 

*********

NOWA MISJA

 

– No już przestań. HA! Już się nie gniewam – chichotał Eliot łaskotany oślinionym jęzorem. – Uciekaj i nie wpadaj w tarapaty, a co najważniejsze… – pogroził pumie palcem. – Nie poluj na dzieci – majestatyczny kot odskoczył i zniknął w zaroślach.

Atma wnikliwie obserwowała reakcje Greplinów, na widok mocy Pieczęci, której użył Eliot, żeby wyleczyć zwierzę. Czy oni wiedzą, kim on jest, pomyślała. Jednak, jak dotąd, nie zdradzali nic innego prócz ciekawości.

Eliot wrócił do kapłanki, a Leśni Skoczkowie wymienili kilka zdań w ich rodzimym języku. Łowczyni, która postrzeliła drapieżnika, wyszła przed szereg i skierowała pytanie do Atmy:

– Elu’uain”sismenal”ele’Sareh?

– Mów proszę ludzką mową; wiem, że potraficie – poprosiła Starsza. Mężczyzna stojący nieco dalej, przywołany spojrzeniem Greplinki, skinął głową twierdząco.

– Co cię sprowadza Ariendo? – spytała łowczyni. – Od dawna twoi nie opuszczali swojej świętej ziemi, a spotkać cię tutaj z ludzkim młodym, to dość… – zrobiła pauzę, szukając odpowiedniego określenia. – Niezwykłe.

– Lecimy do Sefalos. Eliot spadł z urwiska podczas odpoczynku. Resztę znacie – odpowiedziała lakonicznie Atma.

– Tak to prawda. Musi być cenny, skoro była pani gotowa się tak poświęcić – Greplinka spojrzała na jej skrzydła.

– Obiecałam jego matce, że nic mu się nie stanie – oświadczyła stanowczo Atma. – Chłopak wykazuje związane ze światłem Imaltis, co jest bardzo rzadkie wśród Młodszych. Prefekt chciał się temu przyjrzeć. – Kłamstwa kapłanki zdradzały nieufność. W obawie, iż Eliot wypali z czymś, co zdradzi jego prawdziwą naturę, chciała jak najszybciej zbyć Greplinów. Całe szczęście chłopiec stał grzecznie i w milczeniu przysłuchiwał się ich rozmowie.

– Twoje skrzydła pani; wymagają leczenia – wtrącił się jeden z dwóch rogatych Skoczków, podchodząc bliżej Starszej. Przyjmij, proszę naszą gościnę i pomoc, przynajmniej dopóki rany się nie zagoją – łowca cały czas łypał na chłopca.

– Nie trzeba. Sam widziałeś, że poradzimy sobie z ranami. Prosiłabym jednak o pomoc w przedostaniu się przez ciernie.

– Oczywiście – przytaknął starszej bez sprzeciwu. Greplinka chciała coś powiedzieć, ale łowca rzucił jej wymowne spojrzenie.

Zaniechała dyskusji.

Mężczyzna zwrócił się do drugiego, nieco niższego towarzysza z odłamanym rogiem:

– Histras”elaj! – wskazał palcem zarośla, a para jego pobratymców dobyła drewnianych maczet i zaczęła karczować ścieżkę w cierniach.

– Ciociu, źle się czujesz? – spytał Eliot, widząc jak Atma, zachwiała się na nogach.

– Nic mi nie jest mały – skłamała: upływ krwi zrobił swoje. Przysiadła na mchu a jej oddech przyśpieszył. – Spróbowałbyś mnie wyleczyć? – poprosiła. Było źle, inaczej nie podjęłaby ryzyka zdemaskowania Eliota.

– Pewnie! – ucieszył się chłopiec i czym prędzej położył rączki na poszarpanych skrzydłach. Ciepłe światło przyniosło ulgę. Rany zaczęły się zasklepiać i wkrótce nie było po nich śladu. Nawet, w miejscu wyrwanych piór, odrosły teraz nowe, śnieżnobiałe lotki.

– Dziękuję Eliot, jesteś prawdziwym skarbem.

– Podziękuj Ari... – Nie zdążył dokończyć; Starsza przycisnęła go mocno do siebie, zagłuszając dalsze słowa.

W tle ucichły dźwięki łamanych gałęzi.

– Ścieżka już gotowa – obwieścił łowca.

– Dziękujemy. Na nas już pora – odpowiedziała Atma i poruszała skrzydłami. Ból zniknął niemal całkowicie.

Greplin ukłonił się, przybrał zgniłozielony kolor omszałej kory, i wyskoczył wysoko w górę, znikając w gęstych szpiczastych koronach Marankali. To samo uczynił jego towarzysz, tylko łowczyni, przez dłuższy moment, przyglądała się Eliotowi, nim podążyła ich śladami. Starsza chwyciła chłopca za rękę i razem, ostrożnie, przeszli wyciętą ścieżką.

– To niesamowite – skomentowała orędowniczka, gdy rozłożyła skrzydła na otwartej przestrzeni i kilkukrotnie smagnęła lotkami powietrze. Była zdumiona, efektem leczenia.

– Będzie dobrze – skomentowała i pochyliła się nad chłopcem. – Pamiętaj, że nie możesz mówić o Arii nikomu, dopóki ja cię nie poproszę, dobra? – Chłopiec skinął głową twierdząco.

– To mamy umowę, a jak będziesz grzeczny, to ciotka Irse zrobi ci pyszne naleśniki.

– Dobrze; a kim jest ciotka Irse?

– Zobaczysz, a teraz lećmy już, bo ten las stroszy mi pióra – wzdrygnęła. Po kilka uderzeniach skrzydłami na rozgrzewkę razem wznieśli się ku niebu, robiąc przystanek na skalnej półce, żeby zabrać tobołek Eliota.

Atma zdecydowała się na kolejny postój, dopiero gdy przelecieli nad jeziorem Munpares. Wtedy też zarzekła się, że od nowego roku wróci do regularnych ćwiczeń.

Dalsza droga wiodła już niemal pionowo w górę. Lot nie był długi, ale potwornie wyczerpujący, przynajmniej dla Starszej, bo młody Ozir zachwycał się widokiem rozległej połaci leśnej zieleni, która z tej wysokości zdawała się zatapiać w ciemnym błękicie, głębokiego jeziora.

Wzdłuż całego łańcucha gór Chamankadar rozlokowano liczne posterunki, w których wojskowi Starszych Ariendi pełnili regularne warty. To właśnie do jednego z nich lecieli, żeby Atma mogła zgłosić powrót do Sefalos.

Po przekroczeniu poszczerbionej grani Orędowniczka, z wielką ulgą, postawiła Eliota na pasku płaskiej skały. Chłopiec, tym razem, trzymał się z dala od krawędzi, tak jak mu przykazała. Garnizon był niedaleko. Bastion wykuty w górskim zboczu mienił się światłem solasowych latarni, a blaski rozpraszane przez mgłę, formowały cztero-kolorową tęczę.

– Ciociu czy to jest to ładne miasto, o którym opowiadałaś? – spytał Eliot, nie kryjąc rozczarowania.

– Nie, to tylko jedno z wejść – odpowiedziała mu, rozbawiona pytaniem.

– Uffff… – chłopiec odetchnął z ulgą i oboje zaczęli się śmiać. Eliot, bazując na opowieściach Atmy, zdążył już wyklarować sobie wizję Sefalos, a posterunek, choć ładnie komponował się z otoczeniem, nie był zbyt okazały, nie taka też była jego funkcja.

– To lecimy – Atma wzięła chłopca na ręce, ale tuż za nią rozległ się dźwięk trzepoczących skrzydeł.

– Sylfia? – spytała Orędowniczka, odwracając się w stronę źródła hałasu. – Co ty tu robisz?

– Nie ma czasu; Hewlaska wyjaśni ci na miejscu. Lećcie za mną.

– Czy to ta od naleśników ciociu Atmo? – spytał Eliot.

– Nie dziecko – warknęła na niego, za co od razu skarciła się w myślach – Sylfio powiedz, o co chodzi?!

– Gdybym to ja wiedziała… Hewlaska zawsze mówi zagadkami, niemniej jednak sprawa jest poważna, inaczej by mnie nie wysłała. – Pretendentka na Widzącą Sylfioran, brzmiała na mocno przejętą.

Atma uległa i podążyła za Sylfią do Astrolabium. Gdy przekroczyli wodospad, szczędząc sobie ceremoniałów, udali się wprost do komnaty wyroczni, gdzie Hewlaska już ich oczekiwała. Widząca wpatrywała się w rozświetloną sekwencję run na sklepieniu. Jedna z nich promieniała o wiele jaśniej niż pozostałe.

Gdy podeszli kilka kroków bliżej wieszczki, Eliot schował się za Atmę. Widok Hewlaski w jej oficjalnej postaci, nie był zbyt przyjemny – nawet dla oswojonych oczu. Czarnoskrzydła, pomarszczona staruszka przywołała ich ruchem kościstej dłoni. Eliot jeszcze mocniej przylgnął do Atmy.

– Nie bój się – szepnęła Orędowniczka. – To, nasza prorokini. Może i nie wygląda jak ja czy Sylfia, ale na pewno nic ci nie zrobi.

– Czy naprawdę ta maskarada jest konieczna Hewlasko? Straszysz Chłopca! – krzyknęła z pretensją, Sylfia.

– A tak. To z przyzwyczajenia, przepraszam – oznajmiła wieszczka charczącym, nieprzyjemnym głosem. Czarne pióra zaczęły parować mrokiem i schnąć jak liście na jesieni. Spod nich wyrosły białe pierza a czarna, workowata suknia pojaśniała, przeobrażając się w perłową togę. W końcu Widząca przybrała swoją prawdziwą postać. Atma była zdumiona: nigdy nie widziała prorokini w tym wydaniu.

– No, chodźcie – pośpieszyła ich Hewlaska otrzepując suknię z resztek czarnego pierza.

Chłopiec przestał kurczowo ściskać udo Atmy i podążył za orędowniczką w stronę białoskrzydłej wersji wieszczki. W tej formie pięknem i majestatem w niczym nie ustępowała młodszym, kapłankom.

– Niech ci się przyjrzę – Wyrocznia pochyliła się nad Eliotem i złapała za jego rumiane policzki. – Hmm… Nie wygląda jakoś szczególnie – skomentowała po chwili namysłu.

– Za to pani jest teraz piękna – Eliot pochwalił jej nowy wygląd, ledwie wypychając słowa przez ściśnięte usta.

– Możesz mi wierzyć Hewlasko: to on – wtrąciła się Atma.

– A Etirion? – spytała Widząca, prostując plecy.

– Aria jeszcze się nie zmaterializowała, ale Eliot słyszy ją w swoich myślach. Kilkukrotnie byłam też świadkiem użycia mocy Pieczęci – oświadczyła Orędowniczka pewna tego, co widziała. Pretendentka Sylfioran milczała, sondując Eliota wzrokiem.

– No to chyba pora, żeby się nam pokazała – oznajmiła Hewlaska. – W przeciwnym razie ciężko będzie przekonać Prefekta – przerzuciła spojrzenie na Sylfię.

– Przynieś szkatułkę z relikwiarza; tylko z życiem. Mamy dużo pracy! – popędziła pretendentkę.

– Matko, za jakie grzechy…? – fukneła Sylfia i mamrocząc coś pod nosem podeszła do wykutego w ścianie, bogato zdobionego, schowka.

Po otwarciu magicznej pieczęci scalającej drzwiczki wyciągnęła zeń niewielkie drewniane puzderko. Szkatułka, pomimo wyżłobionych run i kilku osadzonych solasów, nie prezentowała się jakoś szczególnie bogato. Pomimo tego Pretendentka traktowała ją z wielkim szacunkiem i należytą nabożnością.

– Proszę Hewlasko – przekazała pakunek widzącej.

– Weź i otwórz – nakazała Atmie Hewlaska.

– Ja? Nie Eliot? – Orędowniczka nie kryła zdziwienia.

– Wszystko w swoim czasie, a teraz spróbuj otworzyć. – Hewlaska niemal wepchnęła pudełko Orędowniczce.

– Nie mogę – oznajmiła Starsza, mocując się wieczkiem.

– Czyli magia działa – skomentowała Widząca, wyrywając Atmie pojemnik. Gdy podała go Eliotowi, nadal trzymała za drugi koniec szkatułki.

– Słuchaj uważnie, dziecko! – zaczęła poważnie. – Zaraz przystąpimy to rytuału przebudzenia Etirionu – chłopiec przytaknął, robiąc wielkie oczy. – Rytuał jest bardzo skomplikowany i wymaga wielu godzin przygotowań, dlatego musisz robić wszystko według moich instrukcji. Jeden błąd i obudzimy niespokojnego ducha, zrozumiano!?

– Tak, ciociu Hewlasko! – Wieszczka puściła szkatułkę.

– Na początek pomyśl o czymś przyjemnym.

– Już – wypalił Eliot i otworzył pudełko. Z wnętrza wyleciał złoty obłoczek i zawisł w powietrzu, pomiędzy nim a Hewlaską.

– Nie! – krzyknęła Widząca i odskoczyła w tył, zasłaniając się skrzydłami – Coś ty zrobił! Nie podchodźcie do tego!

– Atma pochwyciła chłopca i cofnęła o kilka kroków.

– Nie wygląda groźnie – skomentowała Sylfia, taksując wzrokiem migoczący świetlik.

– To Aria. Moja koleżanka – powiedział Eliot zdziwiony reakcją wyroczni. – Przecież chciała ją pani zobaczyć! – zawołał z pretensją. Obłoczek nadal wisiał w powietrzu i słabo migotał. Hewlaska opanowała nerwy i podeszła bliżej bezkształtnego duszka.

– Czy to ty Etirionie Imaltis? – spytała podejrzliwie. Obłoczek zamigotał kilkukrotnie.

– Mówi: „Miło cię znów widzieć” – przetłumaczył chłopiec.

– Czy to na pewno ona Hewlasko? To jest Aria-Selfra? – dopytywała Sylfioran. W głębi duszy czuła się zawiedziona skromnym wyglądem przedwiecznej istoty.

– Tak to ona, choć w wyjątkowo ubogiej formie, muszę przyznać. – oświadczyła Widząca. Obłoczek zamigotał chaotycznie, zgłaszając w ten sposób sprzeciw. Eliot zaczął chichotać. ¬

– Chłopiec jest bez wątpienia następcą twojego męża, Orędowniczko Andramon.

– I co teraz? – spytała Atma przejęta losem Eliota.

– Potzrebuję napić się wina – obwieściła Hewlaska ku uldze Sylfi. ¬ Od kilku dni nie tykała swojego ulubionego trunku i Sylfioran zaczynała się martwić o jej zdrowie. – Wychodzi na to, że niepotrzebnie przez wieki odprawiałam ten kretyński rytuał przebudzenia.

– Co z chłopcem, Hewlasko? – doprecyzowała Atma.

– Muszę go przedstawić prefektowi, ale trzeba to przemyśleć – odpowiedziała i sięgnęła za kamienny piedestał ofiarny, wyjmując pełną karafkę. W ślad za winem podążyły trzy kieliszki i spoczęły na kamiennej półce oświetlonej solasowym świetlikiem.

– Przecież ja nie piję!? – wypaliła Sylfia.

– Przecież wiem; to dla niego – Hewlaska wskazała na chłopca.

– Taaak! – krzyknął uradowany Eliot i ruszył po kielich, ale Atma zagrodziła mu drogę ręką.

– W takim razie nie ma na co czekać. Zabieram nowego Sehel do Orunisa – oznajmiła orędowniczka i wzięła Eliota na ręce. Obłoczek przyfrunął do nich i zawisł nad ramieniem dziecka.

– Nie, nie, nie moja droga – widząca pokiwała głową przecząco – Ja go przedstawię prefektowi. Co, jak co, ale ten zatwardziały, konserwatywny łeb ma do mnie szacunek. A ty… – opróżniła kieliszek i wskazała palcem na Atmę – Tobie Imaltis wyznaczyła o wiele trudniejsze zadanie. Miałam kolejną wizję.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania